Rozdział 3.





- No nie wiem Luna, na prawdę nie mam na to ochoty. - marudziłam wrzucając książki do szkolnej szafki.


Lu próbowała od rana namówić mnie na imprezę, którą organizuje jej miłość od przedszkola Marcus Jones, co prawda chłopak nie był w ogóle świadom, że ruda do niego wzdycha od lat.


Nie lubiłam imprez, byłam raczej typem introwertyka i wolałam siedzieć sama lub w towarzystwie mojej przyjaciółki, do szczęścia w stu procentach nie była mi potrzebna zgraja pijanych lub naćpanych nastolatków, po których nie wiadomo czego się spodziewać.


Mimo wszystko rozważałam propozycję dziewczyny, wiedziałam, że jeśli ja nie pójdę ona też tego nie zrobi, była zbyt nieśmiała, a widziałam jak mocno jej na tym zależy.


- Proooooooszeeeeee. - błagała robiąc minę kota ze Shreka. - Jeśli chcesz mogę nawet błagać na kolanach, to tylko jedna impreza, a nigdy na żadne nie chodzimy. Chcesz być zapamiętana jako ta drętwa laska, która wszystkich zawsze unikała?


- Szczerze? Nie przeszkadzałoby mi to. - wzruszyłam ramionami zamykając drzwiczki szafki. - Dobra, ten jedyny raz mogę się zgodzić.


Dziewczyna podskoczyła w miejscu i objęła mnie swoimi chudymi ramionami. Wciąż miałam dużo wątpliwości co do naszego wyjścia, w sobotę idę do pracy i nie chce czuć się jak ostatnie zwłoki, więc w razie wypadku będę miała pretekst żeby zmyć się szybciej.


Szłyśmy przez korytarz i słuchałam paplaniny Luny o tym jak to będziemy się super bawić. Na prawdę chciałabym podzielać jej entuzjazm z tym związany, ale w głowie miałam wciąż wydarzenia z poprzedniego wieczoru.


Rano w lusterku zauważyłam maleńkie siniaki na policzku, uderzenie było dość mocne mimo tego, że moja mama jest drobną kobietą, wszystko przykryłam pod makijażem. Nie chciałam niepotrzebnych pytań ze strony nauczycieli lub rudowłosej, wstydziłam się wystarczająco wielu rzeczy związanych z moim życiem, nie potrzebowałam kolejnych.


Czasami napadają mnie myśli jak to jest mieć normalną rodzinę, jeść wspólne posiłki, rozmawiać o pierdołach czy oglądać ulubione programy w telewizji. Bo tak to powinno wyglądać, prawda? Nie wiem, kiedy ostatnio zjadłam wspólny posiłek z mamą, kiedy porozmawiałyśmy o czymkolwiek co nie byłoby związane z ojcem.


Do rzeczywistości przywrócił mnie wibrujący w kieszeni telefon. Wyciągnęłam urządzenie i sprawdziłam powiadomienie.


Alex: Dziś po lekcjach.


Zmarszczyłam brwi widząc tekst wiadomości i czułam, że krew zaczyna buzować mi w żyłach.


Mówiłam już, że jest aroganckim bucem?





Niczego tak nienawidziłam jak ludzi twierdzących, że są lepsi od innych bo ich stan konta ma więcej cyferek. Nie odpisałam na wiadomość, nie będę jego popychadłem, ma wystarczająco pomocy domowej żeby im rozkazywać z tą różnicą, że im za to płacą.


Westchnęłam głośno i spojrzałam na dziewczynę, która nawet nie zauważyła, że jej chwilowo nie słuchałam, kiedy była pogrążona w swoim monologu nic ją nie obchodziło.


Z naszej dwójki to zdecydowanie ona była tą bardziej rozgadaną i towarzyską, owszem na pierwszy rzut oka wydawała się lekko wycofana i nieśmiała, ale gdy się pozna ją bliżej odsłania swoje prawdziwe oblicze. Kolejne wibracje.


Kurwa mać, czy on może dać mi spokój?


Alex: Nie ignoruj mnie.


Owszem, będę Cię ignorować jeśli tylko będę miała na to ochotę.


Zacisnęłam palce na urządzeniu i wzięłam głęboki wdech.





- Wszystko okej? - zapytała ruda z przejętą miną. - Wyglądasz jakbyś chciała komuś przywalić w twarz.


- Przepraszam, Wilson do mnie wypisuje, nie polubiliśmy się. - westchnęłam przewracając oczami.


Dziewczyna wysłała mi uśmiech kiwając głową na znak zrozumienia.


Kolejne wibracje.


- Kurwa mać! - warknęłam sprawdzając urządzenie.


Alex: Będę czekał na parkingu, daje ci 10 minut.


Nie wytrzymałam.


Love: ZOSTAW MNIE W ŚWIĘTYM SPOKOJU! NIE, NIE PASUJE MI DZISIAJ PO LEKCJACH, NIE, NIE BĘDĘ NA KAŻDE TWOJE ZAWOŁANIE, PRZYZWYCZAJ SIĘ DO TEGO I ZNAJDŹ SOBIE INNĄ MARIONETKĘ TY JEBANY SADYSTO.


- Chyba nawet bardzo się nie polubiliście. - zaśmiała się Luna.


- On mnie tak denerwuje! - wyrzuciłam ręce w powietrze. - Przez pierwsze godziny był naprawdę znośny, a później zaczął rzucać głupimi tekstami, śledził mnie bo wielce stwierdził, że mnie odwiezie do domu, a teraz wypisuje i twierdzi, że rzucę wszystko i pobiegnę na jego pieprzone zawołanie. Mam wystarczająco problemów, a kolejny w postaci Alexandra Wilsona nie jest mi ani trochę potrzebny. - przeczesałam dłonią swoje blond włosy.


Przez resztę dnia nie dostałam już ani jednej wiadomości od bruneta i szczerze mówiąc było mi z tym faktem niezmiernie dobrze. Od razu po lekcjach poszłam z przyjaciółką do jej domu, skoro wieczorem wychodzimy, stwierdziłyśmy, że wrócę do niej na noc.


Luna stała przy otwartej szafie i wybierała ciuchy, część ubrań leżała na ziemi, a druga część na łóżku. Miała tyle ubrań, że połowa dziewczyn z naszego liceum miałaby się w co ubrać.


Siedziałam przy toaletce wpatrując się w przyjaciółkę, była po prostu piękna. Długie nogi, szczupła talia, wąskie ramiona, urocze piegi na twarzy i jej boskie karmelowe oczy, nawet nie wspominając o jej gęstych rudych włosach.


Nie wiem kiedy tak rozkwitła, nie zauważyłam tego momentu, gdy byłyśmy młodsze ruda była mocno zamknięta w sobie, nie przywiązywała uwagi do wyglądu, ubierała się w wielkie dresowe bluzy i legginsy, teraz stała się pięknym, kolorowym ptakiem.


Byłam z niej na prawdę dumna, tak samo przeszła bardzo dużo w swoim życiu, rozwód rodziców dał jej w kość, nie zapomnę momentu w którym jej tata się wyprowadzał.


Najgorsze w tym wszystkim było to, że to właśnie ona nakryła go na zdradzie. Pewnego dnia wróciła wcześniej ze szkoły i on tam był ze swoją kochanką, która później okazała się jego sekretarką.


- Powinnaś go ubrać. - odwróciła się do mnie z swetrem w dłoni w kolorze baby blue.


- Wiesz co, nie wydaje mi się żeby to był mój kolor.


Nie byłam fanką kolorów, dla mnie istniały tylko dwa - biały i czarny. Byłyśmy z rudowłosą jak ogień i woda.


- No proszę Cię, będziesz wyglądać bosko! - wykrzyknęła na co spuściłam głowę, wiedziałam co to oznacza.


Godzinę później byłam już gotowa w przeklętym niebieskim swetrze, czarnej rozkloszowanej spódniczce, cienkich rajstopach w czarne kropki i takiego samego koloru mokasynach, na włosach miałam czarną opaskę do włosów i lekki makijaż na twarzy.


To wszystko było oczywiście dziełem mojej przyjaciółki, sama z siebie nigdy bym się tak nie ubrała, ale wiem ile przyjemności to sprawia, więc się zgodziłam.


- Ja poprowadzę i tak nie pije. - rzuciłam schodząc po schodach.


Lu tylko pokręciła głową zgadzając się, miałam prawo jazdy, ale nie miałam samochodu bo nie było mnie na niego stać, to znaczy było, ale odkładałam każdego najmniejszego centa.


Najpierw studia - później samochód.


Byłam abstynentką, nigdy w życiu nie miałam w ustach alkoholu, twierdziłam, że ludzie od niego głupieją, oczywiście nie miałam nic przeciwko temu, jeśli ktoś z moich znajomych wypił coś na imprezie, ale gdy zachodziło to za daleko niemiłosiernie mnie to przerażało.


Po jakiś dziesięciu minutach znajdowałyśmy się pod domem chłopaka, rudowłosa złapała mnie pod ramię i ruszyłyśmy do środka. Z wnętrza dobiegała głośna muzyka, a wokół domu kręciła się masa ludzi, ktoś podpierał ścianę i palił papierosa, jakaś para stała na końcu posesji i się obściskiwali, a wręcz nawet pożerali, na ten widok zmarszczyłam brwi.


W środku był ogromny tłok, od progu było czuć woń potu i alkoholu, szłam za przyjaciółką, która przeciskała się przez tłum, w kuchni na wielkiej wyspie znajdowała się cała kolekcja alkoholi, chyba każdy możliwy gatunek, a tuż obok nich ustawione plastikowe kubeczki, podeszłam do stołu, gdzie leżały przekąski, wzięłam serwetkę i położyłam na niej kawałek margherity, odwróciłam się i spojrzałam na przyjaciółkę, która robiła swojego drinka.


- Proszę, proszę, kogo my tu mamy...wszystkich się chyba spodziewałem, ale nie was. - chłopak rozłożył ręce omiatając wzrokiem pierw Lunę, a później mnie.


Marcus, wysoki ciemnowłosy chłopak, ubrany był w niebieskie jeansy i biały, oversizeowy t-shirt, włosy miał zaczesane do tyłu, szczerzył się do mojej przyjaciółki opierając się o blat.


Lu na widok chłopaka zaczęła nerwowo drapać się po ramieniu, zawsze tak robiła, kiedy była zdenerwowana, taki tik. Widziałam, że rozmowa między dwójką zaczęła się powoli kleić, więc postanowiłam usunąć się na bok, wyszłam wielkimi drzwiami w salonie na ogród, tuż pod ścianą znajdował się stół ogrodowy wraz z krzesłami, usiadłam na jednym zakładając nogę na nogę, z torby wyjęłam paczkę marlboro i zapalniczkę, odpaliłam jednego papierosa, a głowę oparłam o ścianę znajdującą się za mną i przymknęłam oczy.


Moja chwila relaksu trwała niestety krótko, usłyszałam, że ktoś odsuwa krzesło obok mnie, od razu mina mi zrzedła.


- Śledziłeś mnie czy może już zainstalowałeś w moim telefonie aplikacje, która pokazuje moje położenie? - zapytałam sarkastycznie.


- Nie rób ze mnie takiego psychola.


Zmarszczyłam brwi spoglądając na mojego towarzysza, ale nie skomentowałam jego odpowiedzi, zamiast tego przyłożyłam fajkę do ust zaciągając się.


A zapowiadał się tak miły wieczór to musiał pojawić się ten narcyz.


- Wydaje mi się, że mój SMS do Ciebie był wystarczająco dosadny i oznaczał, że chce żebyś zostawił mnie w spokoju. - nawet na niego nie spojrzałam. - Opcje są dwie, jeden - masz duże problemy z czytaniem, dwa - jesteś po prostu tępy. - uśmiechnęłam się spoglądając na bruneta.


Tym razem to on nie odpowiedział, pokręcił głową z cwaniackim uśmiechem i tak trwaliśmy w tej ciszy, której żadne z nas nie przerywało.


Nie była to niezręczna cisza, nie miałam ochoty z nim rozmawiać, nawet nie miałam o czym bo nic prócz tego głupiego konkursu mnie z nim nie łączyło, pochodził z bogatego domu, gdzie wszystko na co miał najmniejszą ochotę wręcz leciało mu z nieba, nie szanował ludzi o innym statusie społecznym niż on i jego rodzina, a w dodatku był przemądrzały aż nie do wytrzymania.


Zaczynałam sobie współczuć myśląc o naszym kolejnym spotkaniu, choć niechętnie, ale przyznam, że gdy się nie odzywa jest całkiem znośny i do wytrzymania.


Moją odsieczą od towarzystwa Wilsona była Luna, która wyleciała przez wielkie drzwi jak torpeda, oboje odwróciliśmy głowę w jej kierunku, gdy tylko mnie zauważyła na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech pełen entuzjazmu, gdy przerzuciła wzrok na Wilsona mina lekko jej spoważniała.


- Przeszkadzam wam? - podniosła jedną brew przybierając poważny ton.


- Nie, właśnie miałem iść. - odpowiedział chłopak niemal z automatu.


Odprowadziłyśmy go wzrokiem, a gdy miejsce się zwolniło zajęła je szybko moja przyjaciółka.


- Czego chciał? - wskazała głową, na kierunek, w którym odszedł chłopak.


- Szczerze mówiąc sama nie wiem. - wzruszyłam ramionami. - Po prostu siedział i się nie odzywał, ale widzę, że ty masz dla mnie jakąś informację. - uśmiechnęłam się znacząco.


- Mamy randkę! - wykrzyknęła niemal podskakując na krześle.


- My? - zmarszczyłam brwi.


Uwielbiała mnie pakować w w randki w ciemno, czego nienawidziłam, nie raz się o to posprzeczałyśmy. Dziewczyna twierdzi, że jestem zbyt zamknięta na innych i nie dopuszczam do siebie żadnego chłopaka.


Nawet jeśli miała rację to było mi z tym dobrze, nie czułam, że potrzebuje w tym momencie mojego życia związku, było mi dobrze, a jeśli kiedyś zdecyduje, że to dobry moment na znalezienie kogoś zrobię to co ciocia Amanda - pobiorę wszystkie możliwe aplikacje randkowe i będę liczyła na szczęście.


- Marcus ma znajomego, który jakiś czas temu zerwał ze swoją dziewczyną, podobno jest na prawdę spoko, może akurat ma racje! - patrzyłam na nią piorunującym spojrzeniem. - Oj Love, wiem że nie powinnam, ale błagam! To moja okazja, wiesz jak mi na tym zależy, obiecuję, że to jest ostatni raz kiedy pakuje cię w taką sytuację.


- I koniec z niebieskimi swetrami. - dodałam.


- Koniec z niebieskimi swetrami. - zaśmiała się przytulając się do mnie. - Kocham Cię Love.


- Masz szczęście, że ja Ciebie też, inaczej już dawno leżałabyś zakopana w tym lesie niedaleko twojego domu. - zaśmiałam się obejmując rudowłosą.


Było grubo po trzeciej, stałam oparta o czerwoną mazdę przyjaciółki i czekałam aż do mnie dołączy. Impreza dobiegła końca, w domu zostało kilku niedobitków, którzy ledwo kołysali się na nogach, ale zawzięcie starali się wytrwać.


Wyciągnęłam telefon po raz kolejny żeby sprawdzić godzinę, napisałam kolejnego SMSa do Lu z prośbą żeby się pośpieszyła. Gdy podniosłam głowę zauważyłam zmierzającego ku mnie blondyna.


Kapitan naszej drużyny rugby Felix Miller stał przede mną z szerokim uśmiechem na twarzy. Dłonie miał schowane w swojej niebiesko-białej kurtce z logo naszej szkoły.


- Hej Dixon, jak impreza? - ledwo trzymając się na nogach gibał sie w przód i tył.


- Niezła. Przepraszam Cię, ale czekam na Lunę. Powinna zaraz przyjść. - mruknęłam cicho.


Nie chciałam być chamska, ale Miller nigdy nie należał do osób bezinteresownych. Wątpię żeby sam z siebie do mnie podszedl pogadać, kiedy nie miało to ukrytego drugiego dna.


- Ruda? - parsknął. - Ostatni raz ją widziałem, kiedy wymieniała swoje DNA z Marcusem w kuchni.


- Chyba po nią pójdę... - oderwałam się od pojazdu i wymijając chłopaka ruszyłam w kierunku budynku.


Nie uszłam kilku metrów, a poczułam jak duża dłoń zaciska się wokół mojego nadgarstka. Próbowałam się uwolnić z uścisku blondyna, ale był stanowczo za silny.


- Nie bądź złą przyjaciółką, dziewczyna chce się zabawić, a ty byś im tylko przerwała. - przesunął wzrokiem po moim ciele zatrzymując się na mojej spódniczce. - Ty w zasadzie też byś mogła się trochę rozerwać.


Pociągnął mnie ku sobie przez co zderzyłam się z jego klatką piersiową. Chciałam odepchnąć chłopaka, ale ten tylko trzymał mnie coraz mocniej.


- Felix, puść mnie. - chłopak nie odpowiadał. - Zacznę krzyczeć. - zagroziłam.


- Nie udawaj takiej niedostępnej. Oboje wiemy, że tego chcesz, nie umiesz mi się oprzeć. - bełkotał do mojego ucha.


Czułam napływające łzy do moich oczu. Chłopak złapał za moje rajstopy i mocno za nie pociągnął przez co rozdarły się na moich udach ukazując moje blade nogi.


- Felix błagam Cię! - krzyczałam wciąż mocując się z blondynem.


Jego dłonie błądziły po moim ciele, a ja czułam, że zaraz zwymiotuje. Szlochałam, gdy jego lewa dłoń zniknęła pod materiałem mojej spódnicy chwytająć moje majtki, prawa była szczelnie owinięta wokół mojego ciała uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch.


Nagle uścisk puścił, a ja upadłam na kolana. Nie wiedziałam co się działo, moje łzy mieszały się z tuszem do rzęs przez co niezmiernie piekły mnie oczy, a obraz się rozmazał.


Wstałam i ledwo widząc zarys samochodu popędziłam w jego stronę. Wpadłam do środka i zablokowałam wszystkie drzwi, szczelnie otuliłam się ramionami starając sie uspokoić, ale nie potrafiłam. Łzy wciąż spływały po mojej twarzy, a ciało się trzęsło.


Wdech. Wydech.


Usłyszałam pukanie w szybę i podskoczyłam w miejscu. Byłam pewna, że to Millers chcący dokończyć to co zaczął, ale ujrzałam trzymającego dłoń przy szybie Alexa. Chłopak wpatrywał się we mnie z troską.


- Nic Ci nie jest? - zmarszczył brwi spoglądając na moje nogi.


Upadając zdarłam kolana przez co krew pomieszała się z brudem, a rajstopy były potargane.


- Tak, jest okej. - powiedziałam ścierając łzy z policzków.


- Love, odwioze Cię do...


- Nie! - nie dałam mu dokończyć. - Nie trzeba.


Brunet nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Skanował moją twarz i czekał aż ulegnę, ale ta chwila nie nadeszła. Zwróciłam uwagę na dłoń którą opierał o drzwi, jego knykcie były zdarte, a z niektórych sączyła się krew.


- Co Ci się stało?


- Millers zostawi Cię w spokoju. - mruknął.


Wpatrywaliśmy się w siebie przez dłuższą chwilę. Z letargu wyrwał nas stukot kozaków Luny, która właśnie szła w naszą stronę.


- Proszę Cię, jedź ostrożnie. - rzucił Wilson odrywając się od maski samochodu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top