💥show me your flowers💥

Katsuki zupełnie tego nie przemyślał. Nie wiedział, kiedy skończył w łóżku z Kirishimą, przytulając go do siebie po płaczu, ale teraz tylko głaskał go po plecach. Bolało go, to prawda, ale wolał zdechnąć niż zostawić Eijirou w potrzebie.

Nagle kaszlnął i poczuł to charakterystyczne drapanie w gardle. Wiedział, że nie zdąży zrzucić z siebie Kirishimy, więc nawet nie próbował wstać i uciec do łazienki. Jedynie odwrócił głowę, żeby nie zakaszleć Eijirou na śmierć.

Po kilku chwilach z jego ust wyleciały płatki żonkili i białych róż. Bakugou zaczerwienił się ze wstydu i zasłonił twarz ręką. Tak, jestem zazdrosny, te cholerne kwiaty nie muszą mi o tym przypominać!

— Wybacz — mruknął tylko, drugą dłonią wciąż głaszcząc Kirishimę po opuszczonych, czerwonych włosach ze sporymi czrnymi odrostami.

— Dlaczego mi nie powiedziałeś? — Zapytał, patrząc mu w oczy tym uroczym, niewinnym wzrokiem.

Jak on mógł pozostać taki przy mnie?

— Nie chciałem cię martwić. Wystarczy, że ty mi wkrótce umrzesz. Nie potrzebuję dodatkowego dowodu na to, jak bardzo zjebałem.

Do śmierci Kirishimy nie zostało już wiele czasu, biorąc pod uwagę, jak bardzo był już blady i wychudzony. Bakugou, chociaż to widział, trwał przy nim niezłomnie bez względu na wszystko.

— Nadal nie rozumie, czemuś się kurwa nie wygadał. Może byś nie umierał na moich kolanach!

To, że ja umierałbym w samotności, bez ciebie, nie ma żadnego znaczenia.

— Nie zrobiłem tego, bo mógłbym cię zranić. A teraz, kiedy ty też... no wiesz... tym bardziej nie chcę ci tego mówić.

— Czy ty siebie słyszysz?! I to nie mnie masz mówić, idioto! Jemu albo jej, mniejsza, kogo tam lubisz. — Gdy to mówił, serce mu pękało i raz po raz podchodziło do gardła. — Być może wtedy ostatnie dni twojego życia byłyby szczęśliwe. Po prostu pokaż mu swoje kwiaty, których tak bardzo nie chcesz pokazać mnie! Nie stawiaj mnie ponad tym, którego kochasz! Jestem niczym, tylko zastępstwem, zrozum to wreszcie!

Zrozum to wreszcie i nie każ mi umierać każdego dnia na nowo. Pozwól mi umrzeć w spokoju i samotności.

— Nie jesteś zastępstwem! — od razu zaprotestował Kirishima.

— Więc czym?! Powodem tego, że umierasz mi, kurwa na rękach?! Dlatego, że umierasz mi na rękach, bo myślisz, że nie odwzajemniam twojego pieprzonego uczucia?! — krzyknął, nawet nie myśląc. Zajebiście. To się wkopałem.

— Czekaj, czekaj, ty...?

— Nieważne, zapomnij o tym.

— A-ale...!

— Tak, kurwa! Kocham cię, ale jakie to ma znaczenie?! Kocham cię, Shitty Hair i dlatego chcę, żebyś był szczęśliwy! Chociażby dla mnie spróbuj rozkochać w sobie tę cholerną osobę!

— Ale ty wtedy...

— Tak, zdechnę, ale ty jesteś ważniejszy — powiedział właściwie bez emocji, przyciskając go do serca. Wiedział, że to może być ostatni moment, kiedy będzie mógł to zrobić. Jedynie po jego policzkach spłynęły łzy. — W obliczu twojego szczęścia ja się nie liczę, rozumiesz? Po prostu chcę przed śmiercią zobaczyć cię szczęśliwego. Nie będę o ciebie walczył, bo to tylko sprawi ci ból. Nie pozwolę ci wybierać między mną, a tym kimś, kogo sobie wybrałeś. — Nie pozwolił Eijirou na siebie spojrzeć. — A teraz kurwa śpij i odpoczywaj. Jak się obudzisz to cię stąd wypierdolę, żebyś w końcu spróbował zdobyć swoje szczęście.

— Bakugou, proszę, zaczekaj! Nie rań się tak...! Daj mi powiedzieć! — wbił mu się w słowo, zanim cokolwiek się stało. Zrobił to z taką siłą, że Katsuki aż go puścił. Kirishima wykorzystał moment i po prostu pocałował Bakugou w usta mocno i natarczywie. Żeby blondyn nie mógł przerwać tego pocałunku. To on chciał dyktować zasady.

— No to żeś powiedział — prychnął, ocierając usta. — Słuchaj, ja naprawdę doceniam, że chcesz mnie uszczęśliwić, ale to tylko cię boli, więc z łaski swojej przestań.

— Przestań pieprzyć! — warknął w końcu Kirishima, z bezsilności przeklinając na jego wzór. Zwykle tego nie robił, a wręcz nie mógł, bo Bakugou, twierdząc, że jest na to "zbyt niewinny i uroczy", zabraniał mu używać jakichkolwiek wulgaryzmów. — To jesteś ty, do cholery! Po prostu bałem się, że mnie odrzucisz albo będziesz ze mną z litości! — Zacisnął ręce na koszuli drugiego.

— Kurwa mać, Eijirou, czy ty naprawdę masz mózg?! CZY TY NAPRAWDĘ, DO KURWY, CHCESZ UMRZEĆ?! — warknął, przewracając ich na łóżku o sto osiemdziesiąt stopni. Teraz Kirishima leżał pod nim, zdany zupełnie na jego łaskę i niełaskę.

— J-ja... jakby...

— Ugh, zamknij ryj i nie mów tyle, bo nawet jeśli masz mózg to ci go zaraz przegrzeje.

Bakugou schylił się i pocałował Red Riota w czoło. Zaraz potem zaatakował usta i zasypał czerwonowłosego pocałunkami na całej twarzy.

Ten zaczął się rumienić, zdrowo nabierając na kolorze. Rozwój kwiatów w jego płucach się cofał. Miał szansę z tego wyjść.

— Już dawno mi padło, wiesz? — wyszeptał, łapiąc oddech między pocałunkami.

— No, skoro już się ogarnąłeś i nie zdychasz, to chodź, Shitty Hair, bo twoje włosy wyglądają jeszcze gorzej niż zwykle, a myślałem, że to niemożliwe. Przez te całe kwiaty masz odrostów od chuja i jeszcze trochę i nawet ta twoja gówniana bandana tego nie zasłoni. — Złapał go za rękę i dosłownie wyrwał z łóżka, prowadząc do łazienki. — Gdzie masz tę farbę? — Zaczął przerzucać butelki i ręczniki, szukając pudełeczka z karmazynową farbą.

— Nie mam już rękawiczek...

— Pierdolić je. Jak ty masz mieć upierdolone włosy, to ja mogę mieć upierdolone ręce — odparł lekceważąco. — Aha! Tu jesteś! — Uśmiechnął się szeroko. Kirishima uwielbiał ten uśmiech, chociaż w porażającej większości przypadków nie zwiastował on niczego dobrego. — No, siadaj, ogarnę ci to.

— A-ale...!

— Ty się ujebałeś moją krwią, jak ratowałeś mnie po wypadku w drugiej klasie, to ja mogę ci zafarbować włosy. Żadnych, kurwa, ale.

— No dobra... Rób, co chcesz.

— I tak bym zrobił.

— Wiem, dlatego ci pozwalam. Przynajmniej nie będzie, że mnie zgwałciłeś czy coś — zachichotał. Bakugou zmarszczył brwi, ale uznał, że to tylko żart. Przecież nie skrzywdziłby Kirishimy. Niestety wiem, że tego pożałuję. — Westchnął.

Bakugou zaśmiał się niebezpiecznie, rozrabiając farbę.

*

— Co, gorąca noc? — zaśmiał się Kaminari, znacząco wskazując czerwone śladu na szyi i karku Kirishimy.

— A weź ty tak pilnuj dupy swojej i tego swojego fioletowego Aizawy, co, Dumb Face?

— Fio-fioletowego Aizawy? — Kaminari się zarumienił.

— Ta sama chęć do życia w spojrzeniu — uciął Bakugou.

Chargebolt, jak na władcę elektryczności przystało, ulotnił się z prędkością błyskawicy.

Kirishima parsknął.

— Na gorące noce jeszcze przyjdzie czas. Zimą. Jak nie będę mógł cię wysadzić w powietrze. I jak będzie zimno. W końcu ktoś musi mnie ogrzewać, co?

*

Kirishima trzymał się ramienia Bakugou; zresztą położył mu brodę na barku i objął blondyna od tyłu. 

Stali przed pustym grobem; nawet na tablicy nic nie wyryto.

— Wspierającego masz ojczulka, nie ma co — parsknął Bakugou, mrucząc cicho, gdy został pogłaskany po boku.

— Ale wiesz, przynajmniej zadbał o moją przyszłość, nie?

Bakugou udał, za klęka, ale było mu za ciepło między ramionami Kirishimy, więc nie zrobił tego "na serio".

— Czy zostaniesz moim trupem? — zapytał poważnie. — Umrzesz ze mną i pozwolisz mi spocząć w twoim grobie?

— To się mówi "mężem", znowu nie uważałeś na lekcjach?

— Phy! To już nie moje lekcje, tylko tej dzieciarni, która chce mieć zajęcia z "prawdziwymi bohaterami". No chyba nie z Deku.

— To co, zapalamy? — Kirishima wyjął z kieszeni spodni (bo kurtki są przecież dla cieniasów i Bakugou (on jest wyjąkiem!)) mały, czerwony znicz, tak zwany kopciuch.

— Pewnie. Dawaj mi to. — Niemal wyszarpnął Kirishimie zapalniczkę i postawił znicz na jasnym marmurze, nie wyplątując się zupełnie z objęć swojego narzeczonego.

Eijirou z uśmiechem się nachylił, żeby Bakugou nie musiał trafić jego gorącego brzucha i swojego osobistego kaloryfera.

Przychodzili tutaj co roku od pięciu lat, w rocznicę związku. Rocznicę tego, że Kirishima jednak, niespodzianka!, nie umarł.

Tutaj rok temu Bakugou oświadczył się Kirishimie, klękając na jedno kolano i wyciągając w jego stronę bukiet żonkili i róż. Białych róż.

Przyjmiesz moje kwiaty?, zapytał wtedy.

A Kirishima je przyjął i następnego dnia zrobił dokładnie to samo, ale położył kwiaty na pościeli w ich wspólnej sypialni, a sam, gdy tylko zobaczył Bakugou, klęknął na jedno kolano.

Żaden o to bezpośrednio nie zapytał, ale oboje wiedzieli, że tego chcą i od tamtego dnia nazywali się narzeczeństwem.

— A Tadashi niech się pierdoli. Spisał syna na straty, no cóż, jego błąd. A teraz chodź już, Eiji, muszę znowu zafarbować ci włosy.

Co z tego, że odrostów na głowie Kirishimy nie było? Red Riot ruszył w podskokach.

1327 słów. Chyba mnie pojebało. Gdybym tak tę wenę wykorzystywała na moją książkę, kurwa mać.

Ale, ludzie, cieszcie się tym, albowiem publikuję to jeszcze dzisiaj


14.01.2020

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top