Prolog
To ja ją zabiłam. To ja zniszczyłam ich przyszłość. To ja pozbawiłam ich tronu. To ja odebrałam Tację rodzinie, która niemalże była moja.
Ja Rue "Lacet" zabiłam moją przyjaciółkę Andreę Lacet w dniu 26 lutego roku 609 w jej urodziny. Dziewczyna była taka niewinna i naiwna, traktowała mnie jak siostrę, a to ja podałam jej wino z trucizną, cyjankiem, kiedy ta wznosiła toast za wspaniałą przyszłość królestwa pod jej rządami.
Byli tam wszyscy oprócz jej ojca, który zmarł w zamachu kiedy ta miała tylko sześć lat i jej brata Kaia, który wybrał żołnierską drogę zamiast tej przeznaczonej mu, arystokrackiej. To Kai miał zostać królem cztery lata temu w jego szesnaste urodziny 8 grudnia, ale odmówił.
Andrea była dobra, wręcz wspaniała wraz z matką zastępowała mi rodzinę. Nie miała wtedy zginąć nie wiedziałam, że ten kieliszek był zatruty. Ten kieliszek dała mi jej matka. Ten kieliszek miałam wypić ja. To ja zabijałam przyszłość królestwa po prostu istniejąc. Zginęłabym tamtego dnia, gdyby nie Andrea, Której zachciało się pić w środku przemowy. Przed wypiciem opowiadała o wszystkich reformach, które zapanują, o pokoju na granicach, o końcu mordowania wiedźm i magów, smoków i nimf, wróżek, skrzatów i wielu innych magicznych istot. Jej ostatnimi słowami było: "To nie twoja wina słonko, proszę zmień świat już nie dla mnie tylko dla ciebie. Zadbaj też o Kaia duże dziecko samo sobie nie poradzi..." zaśmiała się i jej ciało stało się wiotkie.
- Ta wiedźma zabiła naszą królową. Powinniśmy ją spalić!-krzyknął ktoś z tłumu. Była to dworka matki Andrei, Melania?- Królowo matko, nie chcesz sprawiedliwości dla córki? A co z twoim mężem zginął tak samo, nie chcesz i jego pomścić?!
-Na stos z nią- odpowiedziała zimno, lecz doniośle moja do niedawna przybrana matka, Esmeralda.
-Nie.
-Śmiesz wydawać mi rozkazy wiedźmo?!- Esmeralda wydawała się oburzona.
-Nie, mamo- odpowiadam chłodno.- Ale to ty podałaś mi kieliszek z cyjankiem, wiem to bo usta Andrei są sine.
-Myślisz, że zabiłabym własną córkę.
-Nie, ale ja nie jestem twoją córką i to mnie chciałaś zabić.- Nadal odpowiadam chłodno. Królowa matka zdaje się wyjątkowo irytująca, tak bardzo, że nie zauważyłam kiedy wyjęłam sztylet z kieszeni moje sukni. Esmeralda w złości przybliża się do mnie, niedobrze, nie dla niej. Królowa nadal nie zauważyła sztylety zgrabnie schowanego za moimi plecami.
-Sprawie, że spłoniesz w piekle pomiocie szatana.-Wypowiadając te słowa uderza mnie, niedobrze. Wymierza cios w policzek i zanim odzyskuję panowanie nad ciałem kobieta już ma poderżnięte gardło.
NIEDOBRZE
Zanim cokolwiek się stanie wybiegam ukrytym wyjściem dla służek.
Dzisiaj jest 8 grudnia 609 roku, godzina 6.54. Kai jest głównodowodzącym armii królewskiej, oddał władzę jakiemuś palantowi z południa. Wiem, że mnie szuka, widzę to w moich wizjach, nie wiem tylko po co. Jedyne co wiem to fakt, że wie gdzie jestem i zostanę jego prezentem urodzinowym, moje zwłoki nagrodą za cierpienie, a mój obóz zostanie spalony na znak wiecznej nienawiści do wiedźm.
Słyszę odgłos kopyt i żelaza, ktoś krzyczy.
On już tu jest.
------------------------------------------------------------------------------
Witajcie kochani mam nadzieję że spodoba wam się ten projekt, choć po mojej częstotliwości pisania nie wydaje mi się, że go skończę, ale bardzo bym chciała i wierzę, że uda mi się to osiągnąć.
Kocham was i tęskniłam za pisaniem.
Do zobaczenia
Ps: Skończę tą książkę nawet jeśli w 2035 to zamierzam ją skończyć
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top