Rozdział 6
Ja nie chce wracać do szpitala już nigdy! Przenigdy! Nawet po moim trupie! Mają tam kilometrowe igły! I jeszcze są takie grube! Teraz wyglądam jak żywy trup.
Pielengniarka wyszła z mojego ookoju, a teraz przyszedł Will mnie dręczyć.
- Jak się czujesz?- zapytał zmartwiony.
- Jak...trup- spuściłem głowe.
- Kto cie tak urządził?- nie miał zamiaru odpuścić. Bo wiecie ja też nie mm zamiaru odpuścić.
Zastanawiałem się chwile nad moją odpowiedzią. Ale co mam mu powiedzieć. Wszyatko co powiem i tak zejdzie się do tego, że to ON.
- Nie ważne...- odpowiedziałem cicho. Nie mam nic więcej Will do powiedzenia. Zostaw mnie.
- Możesz mi zaufać...- jego wypiwiedź przerwała pielengniarka.
- Oliverze twój ojciec zaraz tutaj będzie- kopara mi opadła.
Ojciec, o-ojciec, OJCIEC, OJCIEC!
Co robić? Co robić? Co robić do cholery? Można powiedzieć, że nie wiem co mam robić. Czemu musieli go wezwać. No nie wieże.
- Boisz się go?- zapytał Will patrząc na mnie.
No faktycznie wyglądam strasznie i trzęse się jak galareta. Wziołem głęboki oddech i miałem mu już powiedzieć całą prawdę, ale w tym momencie do pokoju wlazł ojciec. Nie mogła to być pielengniarka, albo lekarz!?
- Oliver. Lekarze powiedzieli, że ci nic nie jest- są tego pewni?- tak się cieszę- moge to nagrać. Dajcie kamere- zaraz pielengniarka distarczy wypis i pojedziemy do domu.
Po moich plecach przeszły ciarki. W pokoju zrobił się strasznie chłodno.
- Kto cie tak pobił?- nosz i tu pojawia się problem! Bo to właśnie ty mnie pobiłeś!
Przez chwilę ciskałem w niego gromami, ale wiedziałem, że tu muszę udawać. Kurczeeee...
- Nie pamiętam...- myśl, myśl, myśl- ktoś wszedł do domu, kiedy ja akurat byłem w łazence.
- No nic- spuścił głowę- rozwiążemy ten problem w domu- teraz spojrzał na Willa- o wybacz nie zauważyłem cie. Jesteś przyjacuelem Olivera?
- T-tak proszę pana- odpowiedział- nazywam się Will White chodzę do drugiej klasy liceum.
- Oh Will White. Znam twojego tatę jest moim przyjacielem- serio!?- mówił dużo o tobie. Podobno jesteś przewodniczącym szkoły.
- Tak proszę pana...
Teraz do pokoju weszła pielengniarka i podała ojcu wypis. Mogę tu zostać!?
- Ubieraj się- rzucił mi torbę z moimi ciuchami- czekam w samochodzie- powiedział i wyszedł z pokoju.
Will popatrzył na mnie. Kazałem mu wyjść i poczekać na korytarzu. Kiedy skończyłem się przebierać, wyszedłem na korytarz na, którym czekał Will.
- Masz miłego tatę- uśmiechnął się. On wcale nie jest taki jaki ci się wydaje Will.
- Tak...- musiałem skłamać.
Wyszedłem na parking. W czarnym citroenie siedział już on za kierownicą. Pożegnałem się z Willem i wsiadłem na miejsce obok niego.
- Jestem ciekawy jak się znalazłeś w szpitalu?- był cholernie zły.
- To Will...wszedł do domu bo chciał się mnie o coś zapytać- patrzyłem w przednią szybę samochodu.
- O co chciał zapytać i jak wydostałeś się z łazienki- mówił spokojnie tak jakby nic się nie stało.
- Nie wiem... Usłyszał mnie jak płakałem. Znalazł klucz i mnie wyciągnął- teraz też mam ochote płakać.
O nic więcej nie pytał. Wogóle się nie odzywał. Dojechaliśmy. Wysiadłem i odrazu skierowałem się w stronę mueszkania. Otworzył drzwi. Na korytarzu stały już walizki...wyjeżdża.
- Tak...powiedzmy, że tym razem ci się upiekło- wziął do rąk czarne walizki- wiesz gdzie masz pieniądze- powiedział i wyszedł.
Zastanawiam się nad znalezieniem pracy. Jakby zarabiał mógłbym przecież kupić sobie mieszkanie. A tak wogóle mam spadrk po babci. Trzeba się stąd wydostać i to jak najprędzej.
Cześć kochani! Może uda się mi napisać dla was jeszcze dziś kolejny rozdział! Ale nie wiem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top