Rozdział 21
Usiadłem na łóżko i przetarłwm dłońmi zaspane oczy. Chwyciłem do ręki telefon i podrzuciłem go do góry, a po chwili odblokowałem.
- Oli- do pokoju wszedł Will.
- Puka się- rzuciłem mu wściekłe spojrzenie.
Przez chwilę między nami zapanowała niezręczna cisza, którą postanowił przerwać kasztanowłosy.
- Wybacz nie chciałem wtedy...
- Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć, a ty chcesz zawsze wszystko zrobić sam! Jeżeli sobie z czymś nie radzisz to zawsze jestem ja! Jeżeli masz coś do powiedzenia nie ukrywaj tego, a mów!- wstałem i podszedłem do szafy.
Wziąłem z niej granatową bluzę z kapturem, granatowe dresy i z małej szafeczki na dole wyjąłem czarne skarpetki.
- Chce wiedzieć dlaczego byłeś wtedy taki zły?- stanąłem na przeciwko Willa.
- Powiem ci, ale nie teraz, ale powiem obiecuje...- podszedł i przytulił mnie- wybaczysz mi?
- Jak przyjdę to ci odpowiem na to pytanie i trzymam cie za słowo- wyminąłem go i szybkim krokiem poszedłem do łazienki.
Wziąłem prysznic i ubrałem się w ubrania, które sobie przygotowałem. Zbiegłem na dół i założyłem moje najki. Jeszcze tylko zajrzałem do swojego pokoju biorąc telefon i słuchawki.
- Wychodzę pobiegać- rzuciłem na odchodne.
Biegłem przez te wszystkie bogate domy i po chwili dotarłem do parku gdzie zastałem poobijanego Toma, który siedział na jednej z ławek. Nie zwracałem na niego uwagi i pobiegłem dalej. Odtwarzanie muzyki przerwał dzwoniący telefon.
- Halo- odebrałem telefon.
- Cześć- przywitała mnie Kou.
- No hej, hej... Co się dzieje?- zapytałem.
- Możesz do mnie wpaść? Wiesz gdzie mieszkam...- usłyszałem szum wody.
- Jasne zaraz będę- rozłączyłem się i pobiegłem na przestanek autobusowy.
***
Zapukałem do drzwi domu Kou i Rina. Drzwi otworzyła mi blond włosa kobieta z miłym uśmiechem.
- Dzieńdobry przyszedłem do Kou i Rina- przywitałem się.
- Proszę wejdź- kobieta zrobiła miejsce, a ja wszedłem do środka dużego korytarza.
- Dziękuję- zdjąłem buty.
Coś, a raczej ktoś! Uwiesił się na mojej szyi. Odwróciłem się i zobaczyłem szczęśliwy wzrok Kou.
- Możesz po mnie nie skakać- spojrzałem na nią z wyrzutem.
- Wybacz- teraz mnie tak przystąpiła, że zabrakło mi tchu.
Kobieta zaśmiała się, a ja piorunowałem Kou wzrokiem zastanawiając się jaka kara była by dla niej najlepsza.
- Teraz mi miarzdżysz żebra- wydrukałem, a ona chwyciła za nadgarstek i pociągnęła do góry po schodach- zabije cie kiedyś!
Zatrzymaliśmy się na górze w jakimś pokoju. Na łóżku siedział Rin do, którego podszedłem.
- Siema- przybił piątkę.
- Cześć- klepnąłem obok niego.
Kou szukała czegoś po pokoju, aż wkońcu znalazła. Podała mi kartkę i długopis. Rina też zaopatrzyła w przybory.
- Po co to?- zapytałem.
- Macie napisać co byście chcieli na tego sylwestra. Mój tata załatwił już miejsce. Te, o którym ci opowiadałam.
Nie lubię takich pytań- piszę na przyszłość!
1. Jedzenie
2. Alkohol
3. Emm...no musimy coś robić...
4. Nie umiem organizować imprez
5. Będziemy spać pod namiotami?
Zgniątłem kartkę na pół i podałem Ko. Ri też po chwili oddał kartkę. Widzę, że w dziewczynie zagotowało się.
- Wami się posłużyć!- warknęła i podała mi kartkę Rina, a moją otrzymał on.
Zawsze wymyślasz coś idiotycznego...
1. Nie wiem...
2. Chce mi się spać *ziewam*
3. Masz głupie pomysły
4. Dobrze, ze jest tu Oli inaczej bym zginął z nudy na miejscu
5. Zadaj inne pytanie...
6. ...
7. Gotuj się...
Wybuchłem śmiechem tak samo jak Ri.
- To takie zabawne- spojrzała na nas morderczym wzrokiem mogącym zabić nawet niedźwiedzia.
***
Wróciłem do domu. Całą noc będziemy się bawić więc kto będzie chciał spać pójdzie do wyznaczonego mu domu cztero osobowego. Przygotowaliśmy listę jedzenia i innych rzeczy. Odliczyliśmy wszystkie te rzeczy razem to będzie z 1200 zł. Będzie z 32 osoby.
- Will!- krzyknąłem.
No tak chłopak pewnie śpi w swoim pokoju. Wszedłem na górę i udałem się do łazienki, ale zatrzymała mnie ręką Willa. Uśmiechnąłem się do niego szeroko i przytuliłem.
- Oczywiście, że ci wybaczę- Will podniósł mnie i zaniósł do swojego pokoju rzucając na łóżko.
Zdjął moją granatową bluzę i rzucił gdzieś na ziemię. Całowaliśmy się namiętnie.
- Tak się cieszę...- łzy spłynęły po jego policzkach, a on wtulił się we mnie.
- Już dobrze- pogłaskałem go po włosach i pocałowałem w czoło.
I tak zaneliśmy. Wtuleni w siebie. Ach tak...dobrze by było gdybym się wykąpał bo śmierdzę potem.
Mam nadzieje, że się podobał rozdział. Tak wiem nici z szeszków, ale no cóż...życie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top