🍓67🍓
Odkąd rodzice Seonghwy tylko przekroczyli próg mieszkania Hongjoonga, ten położył się w pozycji embrionalnej na łóżku, zatkał uszy i zacisnął oczy. Podczas każdej, nawet najmniejszej awantury tak leżał. Nie chciał słyszeć, jak jego matka wydziera się, żądając natychmiastowego wypuszczenia jej syna, grożąc policją, sądem i Bóg wie czym jeszcze. Nie chciał słyszeć tej dobrze znanej pogardy w głosie jego ojca, która była słyszalna gdy mówił do niego bądź o nim.
A przecież tak bardzo go kochali... byli dla niego wspaniałymi rodzicami, zawsze się o niego troszczyli i wspierali. Czasem może kłócili się między sobą, ale były to nic nieznaczące sprzeczki, które kończyły się tak szybko jak zaczynały. Więc co takiego się zmieniło? Seonghwa pewnego felernego dnia postanowił podzielić się z nimi swoimi uczuciami, sądząc, że go zrozumieją. Był święcie przekonany, że dostanie wsparcie, w końcu był ich jedynym dzieckiem. Jakie było jego zdziwienie, kiedy zrozumiał, że ich miłość ma granice i kochanie homoseksualnego syna jest poza nimi. Od tamtej pory było tylko gorzej, a jego rodzice z każdym dniem wymyślali nowe sposoby, by go zranić i pokazać, jak bardzo nim gardzą. Wolałby, żeby od razu wyrzucili go z domu, bo sam nie był w stanie uciec. Mimo wszystko, kochał ich i nie potrafił zrozumieć, dlaczego tak bardzo zmienili swoje nastawienie. Przecież nadal był ich synem... nadal był taki sam.
Ten głupi konkurs, który urządzili sobie Yeosang i Hongjoong, chociaż wydawał mu się co najmniej dziwny i dołożył mu więcej stresu, trochę go odciągnął od sytuacji w domu i pozwolił spędzić czas z ważnymi dla niego ludźmi. Na początku rzeczywiście był skołowany, nie miał pojęcia co właściwie czuje i czy darzy któregoś z nich uczuciem, a nie tylko przyjaźnią. Z biegiem czasu jednak, uświadomił sobie, że przy Hongjoongu dużo lepiej się czuje. Łapał się na myśleniu o nim nie jak o przyjacielu, powoli zdawał sobie sprawę, że mu się podoba. Oczywiście, uwielbiał Yeosanga, znał go przecież bardzo długo i wiele razy był dla niego oparciem. Nie potrafił sobie jednak wyobrazić ich razem, to byłoby jak całowanie się z bratem. Dodatkowo, widział, że Yeosang czuje się niekomfortowo, podczas ostatnich „randek", a zwykle gdy się widzieli zachowywał się normalnie.
W głowie Seonghwy aż huczało od myśli. Nie płakał, nie był już w stanie, chyba zabrakło mu już łez. Cały czas kreował czarne scenariusze, gdzie jego rodzice po prostu zabiorą go od Hongjoonga do domu i znowu zamykają w pokoju, codziennie karmiąc go nową porcją wyzwisk i pogardy. Jedyną rzeczą, która przypominała mu o realnym świecie, była dłoń Hongjoonga, która cały czas delikatnie głaskała go po ramieniu. Tylko to dawało mu do zrozumienia, że ktoś jednak na tym świecie się o niego troszczy, wbrew temu co wpajali mu rodzice.
Kiedy niezrozumiałe krzyki ucichły, chłopak zdołał zdjąć dłonie z uszu i usiąść. Kiedy otworzył oczy, zobaczył Hongjoonga, wyraźnie bladego i zmartwionego całą sytuacją. Zabrał już dłoń z jego ramienia i patrzył na niego uważnie, jakby oczekując na to, co zrobi Seonghwa.
– Przestali krzyczeć – stwierdził Seonghwa szeptem. Chyba bał się, że niechcący jego rodzice mogą go usłyszeć, a wtedy znów rozpęta się piekło.
– Nie mogę już usłyszeć, co mówią, więc to dobry znak – przyznał, na co drugi tylko przytaknął. – Słuchaj, wiem, że to może nie jest najlepszy moment, ale cokolwiek się nie wydarzy po ich rozmowie... nie pozwolę im cię dalej krzywdzić. – Seonghwa patrzył na niego trochę nieobecnym wzrokiem, jakby słowa nie do końca do niego docierały. Mimo to, Hongjoong postanowił kontynuować. – Kocham cię, hyung... – wymamrotał ciszej, czując, że jego serce zaczyna walić jak oszalałe. – Jesteś dla mnie zbyt ważny, by pozwolić cię dalej krzywdzić...
Seonghwa nie był zaskoczony tym wyznaniem, w końcu dobrze o tym wiedział. A jednak przez te słowa coś w nim pękło, jakby nagle w ciemnym labiryncie bez wyjścia zobaczył światełko. Po jego policzkach zaczęły płynąć łzy, nad którymi nie potrafił zapanować. Cały jego żal, niepewność, strach wyszły na wierzch. Zanim się zorientował złożył na ustach Hongjoonga delikatny pocałunek. Ich usta były suche i smakowały łzami, a ten gest był bardzo daleki od jakiejkolwiek romantyczności. Był swoistym zastąpieniem słów, których Seonghwa nie był w tamtym momencie stanie wypowiedzieć.
Gdy tylko się od siebie oddalili, usłyszeli ciche pukanie do drzwi pokoju Hongjoonga, co oznaczało, że rozmowa dorosłych się zakończyła. Seonghwa powtórnie zbladł i prawie że zaczął błagać drugiego, by ten nie otwierał.
Do pokoju weszli rodzice Parka, jego matka miała twarz całą czerwoną od łez, wyglądała jakby w ciągu tej rozmowy postarzała się co najmniej kilkadziesiąt lat. Ojciec wyglądał dosyć podobnie, chociaż wydawał się zachowywać pozory silnego mężczyzny, który nie płacze.
Zanim Seonghwa zdążył cokolwiek wywnioskować z ich twarzy czy powiedzieć choćby „cześć" został zamknięty w szczelnym uścisku.
– Przepraszam... – jego matka zanosiła się płaczem, przyciskając jego ciało do swojego i głaszcząc go po głowie. – Mój syn...
Po chwili do uścisku dołączył jego ojciec, który już nie potrafił udawać silnego mężczyzny.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top