Rozdział 9

Jednym z argumentów, które przekonały Billa Weasleya, aby wybrać prace za biurkiem nad pracą w terenie, było własne biuro. Po skończeniu szkolenia na Łamacza Klątw i wyrobieniu licencji, Bank Gringotta, widząc jego potencjał, momentalnie zaoferował mu posadę w Egipcie. Oczywiście, wahał się, głównie ze względu na swoją rodzinę. Molly nie chciała, aby jej syn był tak daleko od domu. Ale kiedy William zdał sobie sprawę, ile będzie w takim wypadku wynosić jego pensja, od razu się zgodził. Nie była tajemnicą sytuacja finansowa Weasleyów, czuł ją na własnej skórze, nosząc stare szaty swojego ojca, czy patrząc na swoje używane podręczniki szkolne i zastanawiając się, jak do cholery dał radę się z ich uczyć. Skoro dostał taką szansę, musiał ją wykorzystać, wesprzeć swoją rodzinę tak, jak mógł. Przecież ich tak bardzo kochał. Dla jej dobrobytu, mógł znieść wyjce matki, kiedy nie dostawała jednego listu w tygodniu, bo przecież nie szło jej wytłumaczyć, że list z Egiptu idzie nieco dłużej. 

Nigdy nie pracował w boksie, ściśnięty z innymi czarodziejami, ale słyszał wystarczająco narzekań swoich znajomych. Właśnie dlatego tak bardzo pokochał sam fakt, że miał własne biuro. 

Nie było specjalnie duże, mniej więcej takie, jak jego pokój w Norze. Przeciętnie umeblowane, większość pomieszczenia zajmowało biurko wypełnione różnymi dokumentami i krzesło. Dookoła siebie miał półki z innymi dokumentami, wszystko oczywiście było perfekcyjnie niepoukładane. Pracował tu już prawie dwa tygodnie i od prawie dwóch tygodni obiecywał sobie, że je poukłada. Jak można było się domyśleć, od prawie dwóch tygodni oszukiwał sam siebie. 

Zbliżało się południe. Od kiedy przyszedł dziś rano do pracy, siedział pochylony nad dokumentami. Za kilka miesięcy wyruszyć miała pierwsza od pięćdziesięciu lat wyprawa do Nowej Zelandii i jednym z jej nadzorców, z racji prośby o pracę biurową, został właśnie Bill. Był praktycznie zasypany różnego rodzaju propozycjami, planami, zgodami i aplikacjami osób zainteresowanych udziałem w takowej wyprawie. Zdecydowanie miał co robić. 

Sprawdzając właśnie jedną z potencjalnych kandydatur, usłyszał donośne pukanie do drzwi. Nie odrywając oczu od pergaminu, powiedział ''proszę'', a jego drzwi otworzyły się na oścież. Spojrzał przed siebie i na twarzy Billa pojawił się szeroki, może nieco zdezorientowany uśmiech, kiedy zobaczył przed sobą swojego ojca. 

- Tato? - zdziwił się młody mężczyzna, unosząc lekko brew - Cześć! Co ty tu robisz? Bliźniacy zdążyli już coś odwalić? Skończyło się tylko na Skrzydle Szpitalnym, czy musimy lecieć do Świętego Munga? 

- List od profesor McGonagall już się pojawił, ale najgorzej skończyła chyba Molly, bo kiedy wychodziłem, piła trzecią filiżankę rumianku - stwierdził Arthur Weasley, z nutą lekkiego współczucia dla swojej żony. Jednak jego żartobliwy i sympatyczny ton nie wskazywał, aby bliźniacy odwalili coś gorszego, niż zwykle, także Bill był spokojny - Ale jeszcze zanim przyszły listy ze szkoły, mama nalegała, żebym przyniósł ci lunch, skoro nie miałeś czasu nawet na śniadanie. 

- Kawa to też jakieś śniadanie - zauważył rudowłosy z przekąsem, kiedy wstawał. W duszy zrobiło mu się jednak miło, podobnie jak w praktycznie pustym żołądku, czekającym na przerwę obiadową. Podszedł do ojca i wziął od niego zawiniątko z kanapkami - Podziękuj ode mnie mamie. Ale będę w domu pewnie strasznie późno, strasznie dużo mam roboty. 

- To możesz od razu kupić jej trochę rumianku - zażartował pan Weasley, śmiejąc się donośnie. Zrobił krok w tył, chcąc wyjść z biura, ale nagle sobie o czymś przypomniał i włożył rękę do kieszeni - A no tak! Twoja poczta, przyniosłem, żeby nie walała się nigdzie po kuchni. 

- Pewnie kolejni kandydaci się pomylili i napisali centralnie do mnie, zamiast do sekretarza Banku... 

- Właściwie, to nie. Napisała Ophelia Lestrange.

Niewielki uśmiech pojawił się na jego twarzy, Bill nie mógł się powstrzymać. Bardzo się ucieszył, że odpisała i sytuacja z jego nieobecnością się wyjaśniła. Kiedy wrócił i przeczytał jej list sprzed prawie ponad miesiąca, cholernie się zawstydził. Bał się, że weźmie go za jakiegoś gbura i prostaka. Szybko napisał list i jako, że następnego dnia rozpoczynał się rok szkolny, postanowił, że szybciej będzie, jeśli poprosi jedno ze swojego rodzeństwa, aby go przekazało Ophelii. Freda i George'a nawet nie brał pod uwagę, a Ron napinał się na każdą wzmiankę o Ślizgonce, więc zdecydował się na Ginny. Jak to dziewczyna, zaczęła się dopytywać, dlaczego pisze z Ophelią, więc pogroził jej atakiem szczurów na jej pokój, a ta się przymknęła i zgodziła. 

 Ophelia była ciekawą osobą. To określenie mogło być dla innych dziwne, ale dla niego było jak najbardziej trafne. Przy ich pierwszym spotkaniu szybko zamieniła się z nieśmiałej na podejrzliwą, kiedy usłyszała, że miał na swoim koncie dwanaście sumów. Potem, po tym cyrku z Mrocznym Znakiem, widział ją kompletnie przerażoną, nawet jeśli starała się to ukrywać, wykorzystać do tego jego ranę, czy drążyć nadal temat sumów. Kiedy go odprowadzała i widział jej roztrzęsioną twarz, czasami miał ochotę ją objąć i powiedzieć, że wszystko będzie w porządku. Ale Ophelia nie wyglądała na osobę, której coś takiego by pomogło. 

- Widocznie jesteś szczęściarzem. Ted ciągle narzeka, że Ophelia praktycznie nigdy do nich nie pisze i nie odpisuje im na listy - dodał starszy mężczyzna. 

- No to chyba jestem szczęściarzem - uśmiechnął się Bill, obracając list w dłoniach. 

Pożegnał się z ojcem i zamknął za nim drzwi. Od razu powędrował do biurka, aby otworzyć list. Szybko go wyprostował i uważnie zaczął czytać. 

Kamień spadł mu z serca, kiedy okazało się, że nie była zła. Naprawdę był szczęściarzem, że nie odpisywała zazwyczaj ludziom na listy i po innych również tego nie oczekiwała. Przejęła się Ginny, to było dla niego strasznie urocze.

Też interesowały ją klątwy szaleństwa? Bill był aż zdumiony, ile zaczynało ich łączyć. Zdecydowanie potrafił zrozumieć jej rozczarowanie zasadą Turnieju Trójmagicznego dotycząca wieku - sam byłby strasznie wkurzony, gdyby brakowało mu tylko kilkanaście miesięcy. Na wzmiankę o bliźniakach parsknął śmiechem. To było do przewidzenia.

- Panie Weasley? - usłyszał kobiecy głos zza drzwi, a przed nim ciche pukanie - Pan Harvest chce się z panem spotkać.

- Oczywiście. Odpiszę tylko na list i zaraz będę.

Wiem, że rozdział krótki i o piątej rano, ale i tak brawo dla mnie, że udało mi się go napisać w końcu pls

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top