Rozdział 3
Momentalnie otworzyła oczy i zerwała się z łóżka, niczym poparzona. Przez dosłownie chwilę pomyślała, że to może Bułgarzy postanowili zrobić z zemsty rozróbę, ale kiedy jej wuj przybiegł do niej w piżamie, bosy i z różdżką w drżących dłoniach, już wiedziała, że to coś o wiele poważniejszego.
- Co się dzieje? - zapytała piskliwym głosem - Jakiś atak? Ktoś zginął?
- Zostań tu i pod żadnym pozorem nie wychodź, nawet, jeśli ktoś by cię wołał - rozkazał mężczyzna. Ophelia podeszła do niego i chciała żądać dalszych wyjaśnień, ale ten nie dał jej nawet zacząć - Masz tu zostać, zrozumiano?!
Ted nigdy nie podnosił głosu. Możliwe, że widziała go takiego pierwszy raz w życiu, przerażonego, rozzłoszczonego. Patrzyła się po prostu na niego, a ten skinieniem różdżki przywołał do siebie swoją kurtkę, po czym nadal bez butów wybiegł z namiotu.
Elia cofnęła się kilka kroków, po czym przesunęła palcami po włosach. Tyle myśli, okropnych myśli, krążyło jej po głowie. Wujkowi mogło się coś stać! Johannie i jej rodzinie mogło się coś stać! Tym durnym Malfoyom, Nottowi i każdej osobie w pobliżu mogło się coś stać.
Każda osoba w pobliżu mogła umrzeć.
Kiedy usłyszała następny krzyk jakiejś kobiety, nie umiała wystać w miejscu. Złapała różdżkę ze stolika nocnego, po czym nałożyła na siebie czerwony szlafrok i niechlujnie go zawiązała. Męczenie się z glanami zdecydowanie nie wchodziło w grę, więc wyciągnęła spod łóżka trampki i szybko nałożyła je na bose stopy. Ścisnęła mocniej różdżkę, po czym szybko wybiegła z namiotu.
Ogień. Tyle rzeczy się paliło. Wszędzie biegali jacyś ludzie, w panice nie można było nawet dostrzec, czy byli tymi złymi, czy tymi dobrymi. Ophelia powoli wyszła przed namiot, trzymając różdżkę na wysokości swoich oczu. Rozglądała się nerwowo wokół siebie, nie mając pojęcia, co powinna teraz zrobić. Pomóc to wszystko gasić? Znaleźć swoich bliskich? Ukryć się z daleka od tego wszystkiego?
Zakryła oczy ręką i przymrużyła je, kiedy coś rozbłysło na niebie. Pokręciła głową, po czym, kiedy błysk nie był już aż taki oślepiający, powoli odsunęła rękę z twarzy, jednocześnie unosząc różdżkę w górę. Kolejny raz zamarła w miejscu, kiedy dostrzegła na niebie Mroczny Znak. Wpatrywała się w niego z wytrzeszczonymi oczami, mając wrażenie, że całe jej ciało się trzęsie.
To było niemożliwe. To nie mogli być Śmierciożercy. Czego mieli by szukać na cholernym meczu?
- Ophelia? Merlinie, jesteś ranna?
Szybko odwróciła się, wskazując różdżkę w mężczyznę, jednak ten nawet nie uniósł swojej, tylko stał tam, oparty o drzewo. Nawet w półmroku rozpoznała rude włosy Billa i jego charakterystyczny kieł w uchu. Na moment poczuła ogromny wstyd - był ubrany tak samo, jak wtedy, kiedy po raz pierwszy rozmawiali, a ona była w piżamie. Ciotka by ją chyba zabiła i wręczyła esej o tym, jak powinny się zachowywać poprawne, młode damy. W sumie, taki esej przydałby się połowie dziewczyn ze Slytherinu.
Zdała sobie po chwili sprawę, że wpatruje się w niego za długo, więc powoli opuściła różdżkę i podeszła do niego chwiejnym krokiem. Pokręciła delikatnie głową.
- Gdzieś mi mignął Ted, wróć może do namiotu...
- Jesteś ranny!
Dopiero teraz zauważyła, jak przyciska zakrwawioną dłoń do swojego ramienia. Szybko podbiegła do niego, spoglądając na ranę. Nie wyglądała groźnie, mugol mógłby uznać to za zwykłe pocharatanie, ale wiedziała, że ktoś powinien się tym zająć.
- To nic takiego - zapewnił ją, zerkając na ranę. Uśmiechnął się do niej nieco słabo - Moja mama zaraz się tym zajmie.
Dziewczyna, nadal nie mogąc oderwać wzroku od rany, pokręciła stanowczo głową. Rozejrzała się, czy wokół nie ma na pewno jakiegoś szczególnego zagrożenia, poza powoli blaknącym Mrocznym Znakiem na niebie. Wzdrygnęła się lekko.
- Odprowadzę cię chociaż - oświadczyła głosem nie znoszącym sprzeciwu - Jeszcze coś by ci się stało po drodze...
- To naprawdę nie jest kon...
Ophelia zmrużyła oczy, a ten widocznie się poddał, bo odszedł powoli od drzewa i zaczął iść w prawo. Szybko do niego dołączyła, zerkając co chwilę na jego ramię. Odsunęła włosy z twarzy i chciała już się pogrążyć we własnych myślach i strachu, przekonana, że będą iść w towarzyskiej ciszy, ale mężczyzna odezwał się.
- Jak ci poszły SUMy? - zagadał, po czym krótko zaklnął, prawdopodobnie z bólu.
Elia poczuła w sobie przypływ czegoś, co Johanna nazywała ''grangerowaniem'', więc znowu trochę dumnie wyprostowała się i uniosła podbródek.
- Dobrze. Mam tylko trzy Zadowalające, z Historii Magii, Zielarstwa i Astronomii - odpowiedziała - Nie mam szczerze pojęcia jak ja w ogóle zaliczyłam Historię Magii, chyba jakimś cudem. A ten Powyżej Oczekiwań z Eliksirów to w ogóle jakiś kosmos, nawet nie pamiętam, co tam powypisywałam na teorytycznym.
- Będziesz musiała się nieco podciągnąć z tej Historii Magii, jest ważna przy rekrutacji na kurs na Łamacza Klątw - zasugerował Bill, omijając drzewo - Polecam też poszerzyć wiedzę na temat Historii Magii Ameryki Południowej, mnóstwo skarbów tam teraz odkrywają i właśnie tam teraz najczęściej wysyłają ludzi.
Ophelia jęknęła w myślach. Podobnie jak większość uczniów, nienawidziła Historii Magii. Na tym przedmiocie zazwyczaj uczyła się na inne, albo odrabiała prace domowe, czasami zapisując jakąś datę lub budząc Johannę, kiedy ta zaczynała już chrapać lub się ślinić. Już na samą myśl o dodatkowych godzinach z tym przedmiotem robiła się senna.
Po chwili przypomniała sobie o coś, co nurtowało ją, kiedy poznała Weasleya. Spojrzała na niego i uniosła delikatnie brew, uśmiechając się lekko.
- Dwanaście SUMów. Zdumiewające - przyznała, po czym przygryzła na chwilę wargę - Ale też trochę niemożliwe. Nie znam nikogo, kto by zaliczył tyle SUMów.
William parsknął śmiechem, po czym również na nią spojrzał. Nawet w ciemnościach dostrzegła przyjemne rozbawienie w oczach.
- Sugerujesz, że ściągałem? - zażartował - Bardziej podejrzewałbym o to swoich braci...
- Sugeruję, że coś ukrywasz.
Bill stanął, a Ophelia dołączyła do niego, nieco zdziwiona. Dopiero po kilkunastu sekundach zorientowała się, że stoją parę metrów od nieco zniszczonego namiotu, który musiał należeć do Weasleyów.
- Chętnie napiszę ci parę świetnych tytułów, które powinnaś przeczytać - zasugerował rudowłosy - Niektóre są fascynujące, niektóre nie nadają się nawet na podpałkę do kominka, ale coś z nich wyniesiesz, jak nie zaśniesz.
- Jasne! - uśmiechnęła się Ophelia, nieco zbyt entuzjastycznie - Emm... To ja będę już lecieć. Niech twoja mama zajmie się twoim ramieniem, to zaczyna paskudnie wyglądać.
- A ja uważam, że mi pasuje - Bill wzruszył ramionami, a po chwili wyszczerzył zęby - Krew ładnie zlewa się z kolorem włosów.
Ślizgonka nie potrafiła powstrzymać chichotu. Wiatr nieco zawiał i znowu poczuła chłód, ten sam, kiedy dostrzegła Mroczny Znak na niebie. Ciarki znowu ją przeszyły, tak samo jak wstyd. Jak mogła tak spanikować? Ygh, może Ślizgoni byli też z definicji tchórzami? Czy z taką prawdziwie gryfońską odwagą nadawała się na Łamacza Klątw?
Mężczyzna przechylił głowę i przyjrzał się jej, jakby wychwytując emocje z jej twarzy.
- Każdy czasem się boi. Musimy po prostu starać się to powoli przezwyciężyć.
Uśmiechnęła się smutno. O ile strach przed Mrocznym Znakiem może dało się jakoś pokonać, tak wygrana ze strachem przed Bellatriks Lestrange wydawała się nieprawdopodobna i nierealna.
Pożegnali się i wrócił do namiotu, a po chwili rozległy się krzyki, zapewne jego matki. Ophelia patrzyła chwilę na namiot, po czym odwróciła się i zaczęła wracać. Spojrzała w niebo, na którym nie było już nawet śladu po Mrocznym Znaku. Gwiazdy zaczęły z powrotem przyjmować swój teren, rozsypując się po całej jego szerokości. Wpatrywała się w nie chwilę, szukając pośród nich czaszki z wężem, ale po chwili zrezygnowała i skupiła się na drodze.
Ministerstwo albo zrobi kolejne najazdy na domy ludzi podejrzewanych o Śmierciożerstwo, albo nic z tym nie zrobi. Miała ogromną nadzieję, że żaden Auror do niej nie zawita. Nie chciała męczyć swojego wujostwa, przecież byli kompletnie niewinni i nie mieli z tym nic wspólnego. Biedna Dora, będzie miała prawdopodobnie jeszcze więcej pracy, a Elia tak bardzo liczyła, że przed wrześniem uda im się wyskoczyć nad jakieś jezioro.
- Ophelia? - usłyszała głos Georgii Thorner - Myślałam, że jesteś w namiocie.
Spojrzała na kobietę. Stała przed namiotem, w grubym szlafroku i zasuniętej na czoło opasce na oczy. Miała nieco smutny wyraz twarzy, zaniepokojony. Brunetka podeszła do niej powoli.
- Widziała pani mojego wujka? - zapytała, nieco przestraszona.
- Wrócił dosłownie na moment, żebym zerknęła, czy u ciebie jest w porządku. Musiał deportować się do Ministerstwa, ma niedługo wrócić - wyjaśniła kobieta, po czym rozejrzała się - Leć do namiotu, to się nie wygadam.
Ślizgonka uśmiechnęła się z wdzięcznością, po czym szybko pobiegła do namiotu. Zdjęła buty i nadal w szlafroku położyła się spać, śniąc o Mrocznym Znaku na niebie bez gwiazd i bez Słońca.
Rozdział może i krótki, ale zaczęłam pisać nowe fanfiction z Harrym Potterem! Serdecznie was do niego zapraszam!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top