Rozdział 1
Przy akompaniamencie nerwowych krzyków swojej ciotki, Ophelia w jednym bucie zapięła plecak i założyła go na ramiona. Poprawiła wiecznie spadające jej zakolanówki, po czym wpełzła pod łóżko w poszukiwaniu drugiego ze swoich ukochanych glanów. Kiedy już go dostrzegła, leżącego obok okropnie zakurzonego podręcznika z Historii Magii, drzwi do jej pokoju otworzyły się z hukiem, uderzając w jedną z czerwonych ścian. Dziewczyna prawie nie przywaliła głową w łóżko z zaskoczenia.
- Ophelio Druello Lestrange! - w sytuacjach stresowych Andromeda zawsze zwracała się do wszystkich pełnymi imionami - Za pół godziny macie świstoklik! Nawet Ted już jest gotowy!
Dziewczyna skrzywiła się mimowolnie na dźwięk swojego pełnego imienia. Kombinacja jej nazwiska i imienia jej babci była koszmarna, nie czuła, jakby to właśnie ona kryła się pod tym nazwiskiem.
Wyczołgała się spod łóżko, zwycięsko patrząc na swojego buta. Jednak na widok zniecierpliwionej miny ciotki szybko usiadła na łóżku i nałożyła na siebie drugiego buta, zaczynając go zasznurowywać. Dromeda pokręciła głową.
- Co ja z tobą mam... - przymknęła na moment oczy - Tylko, proszę, zachowuj się przyzwoicie.
- Ej, ja zawsze zachowuje się przyzwoicie! - oburzyła się Ślizgonka, kończąc zawiązywac glana. Dostrzegła na sobie zmartwiony wzrok kobiety i westchnęła cicho - Ciociu, nic mi się nie stanie! To tylko mecz! No daj spokój, idę przecież z Tedem!
- Wcale mnie to nie uspokaja, a wręcz przeciwnie - zakpiła Andromeda, a pełen sprzeciwu krzyk Edwarda było słychać z przedpokoju.
Nastolatka parsknęła śmiechem i wstała, biorąc z łóżka plecak. Ted i Andromeda byli dla niej idealnym związkiem, nawet, jeśli byli już starsi. Ich uczucie nie wygasło i nic nie zapowiadało, aby tak się stało w najbliższej przyszłości. Ophelia marzyła czasami, aby na jej drodze pojawił się ktoś tak cudowny jak wujek Ted.
Uśmiechnęła się do cioci, po czym założyła plecak na dwa ramiona i wyszła z pokoju, zbiegając w dół po schodach, gdzieś w dali słysząc upomnienie ciotki, aby nie biegać. Ted stał już zniecierpliwiony przy drzwiach, w wielkim kapeluszu w barwach Irlandii. Elia stwierdziła w myślach, że musi go trzymać z dala od swojej przyjaciółki, która całym sercem była za Bułgarią.
- No w końcu! - ucieszył się mężczyzna, zniecierpliwiony poprawiając swój plecak.
Dromeda stała przy nich z założonymi ramionami, co oznaczało tylko jedno. Nadchodzący wykład. Ted i Ophelia zerknęli na siebie porozumiewawczo, co miało zastąpić grupowe przewracanie oczami. To zostawili sobie na moment, kiedy znikną kobiecie z oczu.
- Macie trzymać się razem, nie wychodzić za dużo z namiotu - nakazała Andromeda, podchodząc do nich - I macie do niego wrócić do razu po zakończeniu meczu! I, mój drogi, proszę nie obstawiaj za dużo. Wszyscy wiemy, że jasnowidz z ciebie dosyć marny.
Ted zmrużył oczy, ale dał żonie pożegnalnego buziaka. Ślizgonka przytuliła się do kobiety, po czym oboje wyszli z ich domu, zmierzając w stronę świstoklika.
Idąc przez las i słuchając paplaniny swojego wuja, dziewczynie zrobiło się nieco przykro, że Dora nie mogła pójść z nimi.
Im bliżej byli, tym więcej znajomych lub mniej znajomych czarodziejów spotykali. Wuj od razu do nich zagadywał i z większością udało mu się załapać jakiś wspólny temat. Natomiast Elia szła z boku i nie wychylała się, mając nadzieję, że jeśli okryje swoją twarz włosami to może nikt jej nie zauważy.
Niestety, patrząc na reakcje jej rówieśników, wielu z nich już ją dostrzegło. Jednak zamiast podejść i zapytać jak minęły jej póki co wakacje, albo jaki wynik meczu obstawia, unikali jej wzroku lub szeptali między sobą. Ophelia poprawiła rękawy swojej bluzki, po czym starała się nie zwracać na nich uwagi.
Powinna być przecież przyzwyczajona do tych osądzających spojrzeń.
Nie była.
W końcu doszli do świstoklika, którym okazał się stary kapelusz, podobny do tych, których ciocia Andromeda zabraniała nosić swojemu mężowi. Wszyscy na raz złapali się go, a Ophelia zamknęła oczy. Nienawidziła tego, co miało się zaraz stać.
Poczuła, jak coś ją ciągnie, a po chwili huknęła mocno o ziemię. Jęknęła z bólu, a pozostali szybko do niej dołączyli. Usiadła i otworzyła oczy z powrotem, zerkając w górę. Stał tam Ted z wyciągniętą ręką, a jego siostrzenica przyjęła ją i szybko wstała. Elia szybko otrzepała się z trawy i suchych liści, po czym rozejrzała się po okolicy, a jej lekko naburmuszona twarz nabrała wyrazu ciekawości i zadowolenia.
Przed nimi rozciągało się ogromne pole namiotowe, gdzie zebrani byli najróżniejsi czarodzieje z wszystkich zakątków świata. Zaciekawiona Ophelia chłonęła ten widok, czując w sercu ogromny spokój. Wszyscy wydawali się tacy zgrani i szczęśliwi.
Gdyby świat mógł tak ciągle wyglądać...
Wujek stuknął ją w ramię, a ona wyrwała się z zamyśleń. Uśmiechnęła się do niego pogodnie, próbując pokazać w ten sposób, że wszystko jest w porządku, po czym ruszyli w poszukiwania wolnego miejsca na rozbicie namiotu.
Przeciskając się przez innych czarodziejów, uwagę Ślizgonka przykuł znajomy, ciemny blondyn. Włosy powiewały mu na lekkim wietrze, kiedy rozmawiał z jakimś innym chłopakiem. Ophelia szybko rozpoznała w nim Kasjusza Carringtona, grającego w Drużynie Quidditcha Slytherinu. Kiedy tamten po chwili odszedł, nastolatka podbiegła do znajomego.
- Jonathan! - zawołała go, a ten lekko się uśmiechnął. Po jego oczach widać było, że mało spał, co nie było niczym nowym w jego przypadku - Hej! Miło cię widzieć!
- O, w końcu jesteście - skinął głową na widok Teda jako powitanie - Johanna od godziny zajmuje wam miejsce na namiot i dosłownie warczy na każdego, kto próbuje podejść i się rozbić.
- Co by tu powiedzieć, dziewczyna ma charakter - parsknęła śmiechem Georgia Thorner, podchodząc do nich. Kobieta uścisnęła krótko Ophelie i podała rękę na przywitanie mężczyźnie - Johanna jest za naszym namiotem, tam też macie miejsce, żeby się rozbić. Jak już się rozpakujecie, możecie wpaść na Ognistą Whisky.
- Chętnie skorzystam - roześmiał się Ted, ale Elia biegła już w wyznaczone miejsce.
Kiedy dostrzegła znajomą burzę blond loków, uśmiechnęła się szeroko. Johanna rzeczywiście patrzyła krzywym wzrokiem na każdego, kto próbował do niej podejść. Brunetka szybko podbiegła do niej i wzięła ją w ramiona. Jo parsknęła śmiechem, ale również uścisnęła krótko przyjaciółkę.
- Też bym za sobą tęskniła - stwierdziła i odsunęła się. Poprawiła włosy powiewające jej na wietrze - Aż nie wierzę, że Andromeda cię puściła! Chociaż... Może w końcu moje towarzystwo jakoś na ciebie wpłynęło i zamknęłaś ciotkę w szafie. Ugh, patrząc na kapelusz Teda to ja bym go w szafie chętnie zamknęła...
- Nie mierz każdego swoją miarą. Nie każdy zamyka swoją rodzinę w szafie - zakpiła Ophelie, a Johanna uniosła dumnie podbródek i wyprostowała się.
- Gdyby jeszcze ten pustak umiał rzucić porządne zaklęcie zamykające - roześmiał się Jonathan, a młodsza siostra zmierzyła go wzrokiem.
Po chwili machnęła ręką i wzięła Ophelie pod ramię.
- Nie zwracaj na niego uwagi, zaczął mu w końcu rosnąć wąs i hormony buzują mu gorzej niż Octavii podczas okresu - wyjaśniła - Swoją drogą, nie wiem jak ten jej przydupas, ale Crey jest na meczu. Malfoy i te jego imbecyle pewnie też. Może los się nad nami zlituje i Notta chociaż nie będzie...
Przyjaciółki w Hogwarcie trzymały się głównie ze sobą, ale były często zmuszone przebywać w dosyć nieciekawym towarzystwie. Octavia Crey i Agnes Walker, ich współlokatorki, należały do tego grona dziewczyn, którym zależy tylko na dobrym zamążpójściu. Malfoy i jego ekipa udawali ciągle niewiadomo kogo, kiedy naprawdę każdy się z ich śmiał. Natomiast Teodor Nott miał wyjątkowe hobby - przymilanie się do Ophelii i liczenie, że zostanie kiedyś jego żoną, co dla niej absolutnie nie wchodziło w grę. Potrafił być gorszy niż jej własny kuzyn, wyznawał chore zasady i był najgorszym dupkiem, jakiego znała.
Unikanie go stało się hobby Elii.
Ted z pomocą Ophelii i rodziny Johanny rozbił namiot. Rozpakowali się w nim, po czym mężczyzna wyszedł, aby znaleźć jakiś punkt z zakładami. Dziewczyna spędziła chwilę na rozmowie z Johanną i Jonathanem, aż ich ciotka nie zawołała ich na chwilę. Oboje przewrócili oczami na widok jej w nieskromnej czarnej sukience, ale poszli do niej, obiecując złapać się na meczu.
Ophelia odprowadziła ich wzrokiem. Rodzeństwo mieszkało u kobiety od kiedy Jonathan rozpoczął Hogwart. Ich matka bardzo chciała, aby chociaż dwójka jej dzieci poszła właśnie do tej szkoły, jej pierworodny syn skończył Ilvermorny. Jej przyjaciółka uważała jednak, że kobieta chce się ich pozbyć, a po tym, ile Ophelia rzeczy o niej słyszała, nie mogła się z tym nie zgodzić.
Chciała już wrócić do namiotu, ale usłyszała nawoływanie swojego wujka. Spojrzała na niego, oddalonego o kilkanaście metrów. Był w towarzystwie dwóch rudych mężczyzn. Chwilę zajęło jej zorientowanie się, że musiał to być Artur Weasley z którymś ze swoich synów.
Uśmiechnęła się pogodnie, po czym podbiegła do nich.
HEJ
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top