3
Oh, panie, ostatni raz miałem takiego kaca chyba tylko tuż po zerwaniu ze swoja narzeczoną - pomyślałem po tym, gdy obudziłem się rano z brutalnym bólem głowy, który sprawił, że schowałem się od razu pod kołdrę.
Byłem pozbawiony sił, kiedy z trudem rozciągałem palce stóp, które nigdy nie mogły ani trochę wystawać poza kołdrę. Nic mnie nie obchodziło. Chciałem tylko do końca życia zostać w pachnącym łóżku.
Dopiero dotarło do mnie, iż leżę w nienależącej do mnie pościeli, po zauważeniu jej miętowego koloru. Wydarzenia z ostatniej nocy powróciły do mnie, przez co jęknąłem głośno, zerkając w bok na wiszący na ścianie zegar. Po jedenastej.
Sapnąłem przecierając oczy. Może nie wypiłem wczoraj wiele, ale to było zdecydowanie zbyt szybkie tempo połączone z muzyką dudniącą w moich uszach i tańcem. Cholera, właśnie, tańcem.
Podniosłem głowę do góry, na kilka krótkich chwil zapominając o bólu głowy przez wspomnienie pocałunku z Harrym. Kurwa, całowałem się z mężczyzną. Posiadaczem penisa, bez piersi. Nie byłem przecież aż tak upity!
Automatycznie podniosłem się do siadu, rozglądając po pomieszczeniu. W ogóle nie kojarzyłem tego pokoju. Westchnąłem ciężko sięgając po poduszkę i zakryłem nią swoją twarz. Po tym sięgnąłem do rąbka pościeli, unosząc ją. Bielizna. Okej, dobra, mogło być gorzej.
Mimo wszystko jednak poruszałem się bardzo ostrożnie podczas wychodzenia z łóżka na wszelki wypadek jakbym mógł nagle poczuć jakiś podejrzany ból w dolnej partii ciała. Mimo wszystko, ledwo co pamiętałem szczegóły wieczoru!
Plecy mnie nie bolały, uda również nie, byłem po prostu osowiały. Musiałem jak najszybciej się stąd wydostać, dlatego zacząłem się ubierać. Spojrzałem również na drugą część łóżka, na której było wgniecenie, ale ktoś wstał już na pewno jakiś czas temu. Sprawa z pocałunkiem nie mogła opuścić moich myśli.
Wyszedłem z pokoju mozolnym, bardzo chwiejnym krokiem, z dłońmi ściskającymi pulsujące skronie. Musiałem jak najszybciej wyjaśnić sobie wszystko z Harrym.
Zajrzałem do salonu, powoli przypominając sobie to miejsce. Podszedłem do Liama, który spał na kanapie i zakryłem jego twarz kocem, gdy zaczął zbyt głośno chrapać. Słyszałem ruchy w kuchni, dlatego tam skierowałem swoje kroki.
Uśmiechnął się z delikatnym rozmarzeniem, gdy do moich nozdrzy doszedł przyjemny zapach świadczący o niedawnym wstawieniu na patelnię omletów, które najchętniej jadłbym kilogramami.
Zajrzałem do kuchni, widząc poruszającego się przy kuchence chłopca. Gdybym tylko nie był tak strasznie zestresowany zaistniałą sytuacją pewnie rzuciłbym się na niego, przytulając go i dziękując za to, że postanowił zrobić śniadanie.
- Uh, cześć. Od dawna nie śpisz? - spytałem zamiast tego.
- Czy od dawna to nie mam pojęcia - odpowiedział, witając mnie zarumienionymi od samego rana policzkami. - Obudziłem się przed dziewiątą.
- Więc minął kawałek czasu - wydąłem dolną wargę, siadając przy dwuosobowym stoliku. - Żałuję, że straciłem wczoraj nad sobą kontrolę. Ja nawet nie lubię alkoholu i wczoraj wyszło naprawdę beznadziejnie, gdy z Liamem nie mogliśmy nawet wrócić do domu - parsknąłem.
- Nie porównuj nawet swojego stanu do tego Liama - pokręcił z rozbawieniem głową, podsuwając w moją stronę na blacie paracetamol oraz szklankę wody.
- Oh, dziękuję - zipnąłem, od razu chwytając w dłoń szklankę wody. - To nie fair, że ty czujesz się tak świetnie.
- Mam mocną głowę - puścił mi oczko. - Pierwszy raz piłem, gdy miałem piętnaście lat i nawet nie miałem kaca następnego dnia, mimo, że totalnie nie umiałem wtedy pić.
- To... - nie wiedziałem co powiedzieć, więc po prostu chwyciłem tabletkę między dwa palce, wciskając ja na swój język. Połknąłem lek za pomocą wody, gdy Harry zaczął wykładać jedzenie. - Bawiłeś się wczoraj w porządku? - odchrząknąłem.
- Było spoko, ale troszeczke nudno jednak - wzruszył ramionami. - Nie przepadam za domówkami, są strasznie drętwe.
- Może... - wzruszyłem ramionami. - Nie wiem, jeszcze niedawno nie chodziłem na żadne imprezy - skrzyżowałem kostki pod stołem, opierając łokieć na blacie. Obserwowałem plecy Harry'ego, aż w końcu brunet usiadł po drugiej stronie stołu, wykładając przed mój nos dwa talerze. - Czy jest coś co zrobiłeś wczoraj pod wpływem chwili i... żałujesz? - zapytałem z mocno bijącym w piersi sercem.
- A ty? - momentalnie odbił piłeczkę.
- Spytałem pierwszy - zacisnąłem wargi na widelcu, wkładając od ust pierwszy kęs potrawy.
- Ja nie żałuję niczego tak długo jak nie robi tego ta druga osoba - odpowiedział teardym tonem.
Sprytnie - pochwaliłem go w myślach.
- Uh-m, ok. Chyba, chyba tak, fajnie - zamieszałem się, patrząc przelotnie na jego twarz tylko po to, by odczytać z niej jakieś emocje, ale Harry wyglądał jak kamień. Zaczął konsumować swój posiłek.
- Twoja kolej. - odezwał sie po przelknięciu pierwszego kesu. - Ty czegoś żałujesz? - Zrobiłeś to swiadomie czy nie do końca?
- E-em... - zawahałem się. - Nie chciałem, to znaczy teraz też nie chcę... Mam na myśli- wypiłem więcej niż ty, ale wiem, że to jest najgłupsze usprawiedliwienie, tylko... nie mam chyba innego, trochę mnie to martwi. Jestem po prostu strasznie zdezorientowany.
- I to ci dawało powód do macania mnie po dupie i komplementowaniu jej - odezwał się do mnie bardzo zjadliwym tonem.
Moja mina od razu zrzedła, kiedy trzymałem kurczowo szklanki bojąc się ruszyć o milimetr.
- Jeśli robiłem takie głupoty to naprawdę cię przepraszam - powiedziałem od razu z wzdychając przez nos. - Wspomniałem już, że nie mam żadnego sensownego usprawiedliwienia, więc... możemy po prostu o tym wszystkim zapomnieć?
- Tak, kurwa, oczywiście - warknął, zaciskając mocno palce na swoim widelcu. Spuściłem lekko głowę na jego ostry ton głosu. - W ogóle nie rozumiem twojego podejścia, Louis.
- Po prostu porozmawiajmy w normalny sposób - oparłem brodę na dłoni. - Na pewno dojdziemy do jakiegoś porozumienia.
Widziałem jak głęboki oddech bierze chłopak, nim otworzył bardzo powoli oczy, wypuszczając powietrze przez nos. - Dobrze.
- Świetnie - fuknąłem, oblizując dolną wargę końcem języka. - Przykro mi, jeśli myślałeś, że dzisiaj będę się zachowywał, wiesz... jakby było super. Zrozum, że to jest dla mnie naprawdę strasznie dużo wydarzeń. Mam mętlik w głowie, nie mam pojęcia co się ze mną wczoraj stało.
- A ja mam na twój temat inną teorię - powiedział pewnie, patrząc mi głęboko w oczy. - Jesteś zbyt zapatrzony w swoją toksyczną męskość, by w pełni przyznać to, że w rzeczywistości nie jesteś stuprocentowo heteroseksualny.
- Moją toksyczną męskość? - uniosłem brew, odsuwając od siebie talerzyk. - Skąd możesz wiedzieć lepiej ode mnie jak się czuję?
- Twoje pierdolenie na temat tego jak potrzebujesz kobiety, podkreślanie na każdym kroku jak źle czujesz się, gdy podrywa cię mężczyzna... - wymieniał, ze zmrużonymi powiekami.
- Nie bądź bezczelny - pokręciłem głową, czując się coraz bardziej urażony. - Wcale nie mówię, że kogoś potrzebuję! Ja nie potrzebuję nikogo! I nie mów takich rzeczy, tylko dlatego, bo być może cię uraziłem. Wiedziałeś, że nie jestem gejem.
- Tak samo mój kolega myślał przez prawie trzydzieści lat życia, że kompletnie nie podobają mu się chłopcy, dopóki nie poznał swojego obecnego narzeczonego - prychnął.
- Nie stawiaj mnie pod presją, dobra? - skrzywiłem swoje brwi, odsuwając się lekko od stołu. - Jesteś taki tolerancyjny, huh? A nie potrafisz zaakceptować tego, że... może dla mnie nie wszystko jest takie jasne i jestem strasznie przytłoczony różnymi faktami.
- Powinni pokazywać cię na wykładach z seksuologii - przewrócił oczyma. - Jesteś wprost perfekcyjnym przykładem krypto-cioty!
Zmarszczyłem brwi, żując swoją wargę. Harry stał się dla mnie wredny, a na mnie jego komentarze działały jak pociski.
- Nic o mnie nie wiesz - pokręciłem głową, nie mając na myśli wcale tylko rzeczy z moją... orientacją seksualną. O co mu chodziło? Przeprosiłem go naprawdę szczerze, powiedziałem, że muszę ułożyć rzeczy w swojej głowie, ale on wolał mnie zmieszać z błotem. - Kutas - skomentowałem, uważając te konwersacje za zakończoną, kiedy podniosłem się, wychodząc, by odnaleźć swoje buty
- Nie bierz tego tylko proszę za bardzo do siebie tego - powiedział nagle, zupełnie innym tonem niż jeszcze przed chwilą. - Przemyśl to wszystko.
- To już nie twoja sprawa co zrobię - zasunąłem krzesło. - Może to cię zdziwi, ale wyobraź sobie, że ja też mam uczucia. I dobra, pewnie cię wczoraj zraniłem, dając ci złudne poczucie zainteresowania, ale nie byłem trzeźwy, a ty powienieneś czuć się gorzej ode mnie, obrażając mnie w kompletnym stanie świadomości.
Nie miałem mu już nic więcej do powiedzenia, czując się na to zbyt słaby. Skierowałem się do holu, znajdując tam swoje trampki i nasuwałem je na pięty.
Kątem oka dostrzegłem, iż chłopak w pewnym momencie nawet chciał się do mnie zbliżyć, jednak w ostatnien chwili się zatezymał. Pomyślałem, że może poczuł w tym momencie wyrzuty sumienia, lecz cieszyło mnie to. Zachował się okropnie, zupełnie wbrew zasad jakie podobno przecież głoszą pacyfiści!
Ruszyłem tylko ona chwilę do salonu, widząc Liama, który się wybudził i wyglądał na nieźle zdezorientowanego. Musiał słyszeć nasze krzyki, co właściwie miałem gdzieś. I tak na pewno wyciśnie ode mnie każdy szczegół dotyczący tej całej posranej akcji.
- Jesteś u Harry'ego - oznajmiłem mu, biorąc swoją skórzaną kurtkę. - Idziesz ze mną, czy wrócisz później?
- Nie krzycz kurwa mać - wycedził przez zęby, chowając swoje oczy przed dostępem do światła. Czyli nie jest w stanie.
- Dobra, posłuchaj mnie teraz - ściszyłem głos, kucając przy nim, jak przy małym dziecku. Wyjąłem zmięty banknot z ramoneski, kładąc go na jego dłoni. - Tu masz pieniążki. Zamów sobie taksówkę, gdy zdecydujesz się wrócić do domu. Zrozumiałeś?
- Ale dlaczego już idziesz? - zapytał mnie bardzo slabym, skonsternowanym głosem.
Spojrzałem przy tym lekko na Harry'ego nim odpowiedziałem - Potem, Liam.
- Jesteś chujowym przyjacielem.
- Słyszę to codziennie - zmrużyłem na niego oczy. - Ja ciebie też kocham.
Posłałem mu ostatnie spojrzenie, kierując się do drzwi. Kiedy zacząłem iść wzdłuż chodnika uświadomiłem sobie, że oddałem Liamowi swoje jedyne pieniądze.
Spacer mógł być w porządku. Nie miałem wyjścia.
*
Od czasu bardzo gwałtownego poranku, który nieźle podwyższył mi ciśnienie minęło całkiem sporo godzin, które poświęciłem w głównej mierze na czytanie książki z biblioteki. Na chwilę nawet porozmawiałem z Liamem, który wrócił dosłownie na kwadrans po południu, a za chwilę znowuż wyszedł z mieszkania, wspominając tylko, że idzie spotkac się z przyjaciółmi.
To nie było dla mnie żadne zdziwienie. Szczerze mówiąc zacząłem przyzwyczajać się do tego, że Liam nie lubi już spędzać ze mną czasu w taki sposób, w jaki robiliśmy to kiedyś. Teraz wspólne oglądanie filmu i rozmowy są dla niego czymś nudnym i właściwie nie dziwię mu się, jego ekipa ma na pewno dużo ciekawsze rzeczy do roboty. Z jakiegoś powodu miałem wrażenie, że nieźle obrobią mi dupę.
Czułem się zawiedziony tym, że Liam tak prędko wyszedł z domu. Chciałem opowiedzieć mu o sytuacji z Harrym, ale nie dał mi nawet dojść do głosu. Był zbyt podekscytowany ponownym wypadem do klubu. Przynajmniej obiecał, że nie wypije za dużo.
W dalszym ciągu wolałbym, żeby dowiedział się tych rzeczy ode mnie, a nie od Harry'ego.
Payne miał rację - mam tylko jego, a teraz już nawet tego nie posiadam.
Niedługo zostanę całkiem sam, i cóż, może to właśnie mój los.
Mogłem udawać, że mam to w dupie, ale sytuacja mojego życia towarzyskiego przestała mnie bawić w momencie, w którym zostałem sam w domu, przeglądając kontakty telefonu, a nagła myśl uderzyła w moją głowę - w zapisanych numerach nie ma żadnej osoby, z którą mógłbym rozmawiać.
Nie mam znajomych, przyjaciół, ani rodziny.
Cóż za czasy przyszły, w których ja, Louis Tomlinson, zaczął się nad sobą użalać?
Jakby tego było mało, po otworzeniu szafki, aby nasypac sobie do miski płatków, jakie zawsze przygotowywalem, gdy miałem doła, odkryłem, że nie było po nich żadnego śladu. To samo z chipsami.
Nie potrzebuję tego.
Postanowiłem, że nie będę siedzieć w domu. Chciałem zaczerpnąć świeżego powietrza i zebrać swoje szczere myśli do kupy.
No i może przy okazji zrobić zakupy.
Nie tracąc już więcej ani chwili mojego nudnego życia w tych szarych ścianach, wziąłem do ręki portfel i oczywiście klucze do mieszkania, następnie wychodząc z bloku.
Zacząłem zmierzać nieszybkim marszem ulice Nowego Jorku. Znowu w mojej głowie stanął obraz Harry'ego. Coś ponownie zakuło w moje serce, i nie do końca wiedziałem co to było. To prawdopodobnie była ta myśl, że mimo wszystko... zależy mi na chłopcu. Tylko byłem zbyt zdezorientowany, przytłoczony i zestresowany okolicznościami, żeby mu to powiedzieć.
W końcu zwalenie tego na wypite promile to głupota, bo w stanie trzeźwości zdażalo mi się przyłapywać się na analizowaniu jego sylwetki w... nieprzyjacielski sposób.
Ja sam nawet nie wiem co jest tak niezwykłwgo w tym dzieciaku! Czy to fakt, że jest wyjątkowo delikatnym i wręcz kobiecym młodym mężczyzną? A może wpływ ma na to fakt, iż on jako jedyny z całej grupy tych dziwnych hipisow nie byl od poczatku dla mnie taki mily? Ja w koncu od zawsze kochałem wyzwania...
No dobra, mogę nie być do końca hetero i prawdopodobnie nie jestem. Tak, nie jestem heteroseksualny i to mnie przytłacza. Jeszcze parę tygodni temu nigdy bym tego nie stwierdził, ale może w tym tkwi rzecz. Może dlatego nigdy nie mogłem pokochać żadnej dziewczyny, chociaż naprawdę się starałem.
Teraz wyparłem się swojej seksualności bez większego problemu i myślę, że gdyby Harry o poranku mnie w tak obrzydliwy sposób nie zaatakował, nasza rozmowa byłaby przyjemniejsza. Ale ja przecież byłem dla niego delikatny.
Im dluzej na ten temat myslalem, tym bardziej zaczela do mnie dochodzic jedna mysl.
Co jesli on poczul sie zraniony moim wyzwaniem, a radI sobie z nimi wlasnie w taki sposob? Co jesli zrobil sobie wzgledem mnie jakoes nadzieje?
To absurdalne. Ja naprawdę nie chciałem nikogo zranić, a najgorsze jest to, że nie miałem żadnego usprawiedliwienia. Żaden z nas w tej sytuacji nie wygrał, oboje zachowaliśmy się beznadziejnie. Tylko, co teraz? Powienienen zacząć ubiegać o Harry'ego? Przecież ja jeszcze nie jestem pewny...
- Ty kurwo! - wzdrygnąłem się, niemalże podskakując na chodniku, podobnie jak kilkoro obecnych w pobliżu mnie ludzi. Momentalnie obróciłem głowię w kierunku, z którego dobiegał wrzask, które sprowokowal inne, pełne obelg i gróźb.
Spojrzałem w stronę gejowskiego klubu stonewall ze zmarszczonymi brwiami zauważając, że ludzie starają się pospiesznie przecisnąć się przez wyjście. Zrobił się tam niezły gwar; zobaczyłem nawet chłopaka z tęczą, który przepychał się z jakimś innym. Moje serce przyspieszyło, gdy usta same uformowały się w jedno słowo, wyszeptane w panice. Liam.
Porzuciłem w zapomnienie swoje plany na pójscie do sklepu, rzucajac sie biegiem przez srodek ulicy, aby dobiec do tamtej dzielnicy. Mialem ochote zwymiotowac na widok dwoch wozow policyjnych.
- Austin?! Co tu się dzieje? - spytałem, poznając wśród grupki nastolatków dobrego kumpla Liama. Podbiegłem do niego, widząc że jest równie przerażony, co wszyscy wokół, kiedy ktoś zaczął krzyczeć o spaleniu pubu.
- Psy dostały jebaną skargę na to, że jest za głośno - warknął Niall, patrząc spode łba na funkcjonariuszy, którzy stali niedaleko z pałkami. - Przypominam, że jest to kurwa klub, a nie biblioteka do kurwy nędzy!
- Wiecie co możecie mi zrobić tymi palami? - zawołał do umundurowanych Austin, wypinając się w ich stronę i na krotka chwile opuszczajac swoje spodnie.
Kurwa mać, gdyby tylko wiedział co będzie dalej...
- Zamknij pysk, bo ci coś zrobią! - Niall warknął na niego, klepiąc go po ramieniu. Mój oddech przyspieszył gdy rozglądałem się w paniczny sposób.
- Gdzie jest kurwa Liam?!
- W środku. - odparł, starając sie przesunąć, jednak dostanie się do środka było niemożliwe przez niewyobrazalny scisk jaki powstal przy wejsciu do budynku.
Ludzie z ulicy podchodzili do klubu, początlowo tylko rozeznając się w tej dramatycznej i niecodziennej sytuacji.
Wtem zobaczyłem jak tęczowa flaga jednej dziewczyny zostaje drastyczniejsze wydarta z jej rąk. Chwilę później barwy zaczęły płonąć, razem z godnością osób walczących o swoje prawa.
Starałem się przedzierać przez ludzi, ale to nic nie dało, nie mogłem widzieć co dzieje się w środku.
Ludzie zaczęli się bić, na chodniku pojawiało się coraz więcej krwi. To wyglądało jak jakaś rzeź, kiedy pod lokal zjechał się kolejny patrol policji.
Gdzieś miedzy głowami ludzi zauważyłem trzy sylwetki. Odetchnąłem, ale nie ma długo, gdy gdzieś obok wybuchł granat, który sprawił, że jeden mężczyzna stracił stopę.
Odwróciłem wzrok, a w moje oczy zakuły łzy.
- Życzę wam z całego serca, aby wasze dzieci, kirdyś, gdy dorosną powiedziały wam, że są homo kurwa z całego serce, chore potwory! - rytm mojego serca ponownie przyspieszył, gdy rozpoznalem w tym wrzasku Harry'ego, który nagle wyłonił się z tłumu... z łomem?
- Co ty odpierdalasz?! - krzyk Nialla przedarł się obok mnie, gdy widząc swojego przyjaciela przecisnąłem się przez parę osób, zgarniając Liama w swoje objęcia.
- Ty głupi kutasie! Zawsze muszę ratować ci dupę?! - wydarłem się, szukając na jego twarzy ran. - Zapierdalaj do domu!
- Jak?! - krzyknął, pokaxując mi gestem ręki to co działo się za mną.
Po odwróceniu się, poczułem jak moje kolana zmiękły na widok totalnie zablokowanej przez slużby mundurowe ulicy. Nie było jak stąd się wydostac.
- Harry, nie! - Niall znowu ryknął, chwytając bru eta za kołnierz, gdy właśnie chciał zamachnąć się nad jednym z radiowozów.
- Spójrz tylko co oni z nami robią! - wrzasnął, kiedy gdzieś zza pleców Payne'a usłyszałem zduszony płacz Caroline. Poczułem, że mógłbym zemdleć, ale musiałem być silniejszy!
- Zaraz będą rzucać gaz do środka! - ktoś krzyknął chwilę po tym, jak jeden z policjantów wystrzelił jeden z nabojów swojej broni w górę. Nie wiem co chciał tym wskórać, ale zaczęła się jeszcze większą panika.
Złapałem odruchowo swijego najlepszego przyjaciela za rękę. To niesamowite, ale dopiero w obliczu tej całej sytuacji pełnej grozy pojąłem jak bardzo kocham tego dzieciaka i zrobię wszystko, aby wyszedł z tego cało.
Kilka osób znajdujących się bliżej policjantów trzymało się za uszy. Obserwowałem jak wpakują ich do radiowozu, włączając głośniejsze syreny. Zaczęli rzucać w ludzi granatami z gazem.
- Trzeba pomóc im się wydostać! - krzyknął Harry. - Rozbijmy pieprzone szyby.
- Poczekaj, najpierw... - zacząłem, jednak Harry już zdążył się porządnie zamachnąć ciężkim łomem, bez przemyślenia tegoż ruchu, rozbijając szybę.
Wszyscy odwróciliśmy głowy, chroniąc się przed odłamkami fruwającego szkła.
- Ratujcie mnie, jeśli nie wyjdę w ciągu pięciu minut - powiedział tylko, rzucając łom do środka i naciskając na ramię okna, wdrapał się tam, wskakując do lokalu.
- Jego już całkiem pojebało... - Niall mocnien objął wyraźnie roztrzęsioną Caroline, gdy ja z szeroko otwartymi oczyma wpatrywałem się w dziurę w szybie, gdzie przed chwilą zniknął chłopak.
- Przecież gaz będzie w środku! - wysępiłem oczy.
- On tego nie rozumie. Pieprzony bohater - Liam przylgnął do mojego boku. - Schowajmy się gdzieś, zaraz wszędzie będzie gaz.
Sam nawetnie wiem, w którym momencie nagle puściłem gwałtownie twarz mojego przyjaciela, następnie dokonując kilka susów w stronę rozbitego okna. Ignorowałen ich krzyki i nawoływania, gdy wskoczylem do srodka, uważając na potkuczone szkło.
Od razu dopadł mnie zapach zgniłych jaj i gazu. Kaszlnąłem, rozglądając się w okół, widząc ten sam klub, w którym znajdowałem się dwa tygodnie temu tym razem w dużo bardziej opłakanym stanie. Wszystko było zdemolowane. Przykre napisy pokrywały nawet podłogę.
Zdałem swoją kraciastą koszulę, przykrywając twarz, gdy zacząłem szukać Harry'ego.
Co chwilę rzecz jasna nie mogło się obeść bez pożądnego ciosu z bara w moje ramie, gdy kolejni ludzie wyprzedzali mnie, kierując w kompletnie przeciwną stronę. Wszyscy zanosili sie przy tym okrooonym kaszlem, a oczy niektórych już nawet zaczynały łzawić.
W końcu zobaczyłem gdzieś przy jednej z szyb garbiącego się na podłodze bruneta. Zacisnąłem flanelowy materiał na mojej twarzy, kucając przy nim gdy tylko do niego podbiegłem, widząc plamy krwi.
- Kurwa - wymamrotałem w materiał, biorąc go prędko pod ramię i ciagnąc z czuciem za sobą czmeu on poddał się bez walki. Był wyraźnie pobladły, a jego ruchy spowolniły.
Zakryłem jego usta materiałem, nabierając powietrza w płuca. Przymrużyłem zaszklone oczy, odnajdując wyjście ewakuacyjne.
Nie wierzę, że nikt nie znalazł drzwi z tylnym wyjściem.
Harry oparł się na mnie, kiedy wydostaliśmy się z klubu, stając na tyłach budynku.
Jego plecy uderzyły w mur, a on krzywiąc się spojrzał z jękiem na swoją dłoń. Jego rozmyte spojrzenie przeszyło mnie z czymś charakterystycznym. Oboje kasłaliśmy, kiedy rozdałem rękaw białej koszuli, uciskając go wokół dłoni Harry'ego.
- Już dobrze - powiedziałem. - Chodź - nakazałem, biorąc go pod ramię.
- Czekaj... - szepnął, po chwiki znowu zanosząc się przeraźliwym kaszlem, którego siła sprawiła, że upadł na kolana, przez moment brzmiąc jakby naprawdę się dusił.
- Harold... - klęknąłem przy nim, widząc przymknięte powieki. - Już blisko. Musimy iść do domu - jęknąłem. - Nie uniose cię w ten sposób - kaszlnąłem. - Wejdź na moje plecy.
- Ja nie mogę... - zapłakal, a po kilku kolejnych szlochach na jego policzkach pojawiły się łzy. - Co tu się w ogóle kurwa dzieje...
- Chodź do domu - prawie zapłakałem. - Już blisko, postaraj się. Ocknij się Harry, chodź. Musisz wstać.
- Traktują nas jak jakiś podludzi... - rozpłakał się na dobre, pozwalając na uniesienie przeze mnie jego rozdygotanej sylwetki. - Tak jakbyśmy robili coś złego, krzywdzili ich...
- Wiem, kochanie... - chciałem go jakoś uspokoić, praktycznie niosąc go na przód lokalu. - Oddychaj głęboko, proszę. Zaraz gdzieś się schowamy, będziesz bezpieczny.
Zobaczyłem grupę przyjaciół przed budynkiem. Skinąłem do nich zaraz po tym, gdy Harry schował twarz w mojej szyi. Wyraźnie westchnęli z ulgą, kiedy padł strzał, a oni wszyscy spojrzeli w jeden punkt.
Harry oszołomiony głośnym świstem, który przeciął powietrze, prawie upadł na ziemie, o mało mnie w ten spsoób nie wywracając. Sytuacja cała nabrała potwornej grozy, gdy tę kilkusekundową ciszę przerwało gorzkie zawodzenie Caroline.
Zobaczyłem jak Liam upada na kolana, garbiąc się przy jakiejś postaci. Pociągnąłem Harry'ego, widząc Austina leżącego po środku nich z dziurą w klatce piersiowej.
- Kurwa - rzuciłem, przyciskając twarz Harry'ego jeszcze mocniej do swojej szyi, czując jak moja dolna warga mimowolnie zaczęła drżeć.
- C-co się stało? - załkał chłopak, chcac przekręcić głowę, jednak nie pozwolilem mu.
- Nie patrz, Harry - czułem rosnącą w moim gardle gulę
- Co się stało? - złapał moją talię.
- Później, później ci powiem. Musimy się stąd wydostać - złapałem tylko jego głowy, pocierając miękkie loki. - Liam, mój Boże - szepnąłem sam do siebie, pierwszy raz widząc mojego przyjaciela w histerii. - Musimy mieć samochód. Przyjechaliście samochodem, Harry? Mów do mnie.
- Przyjechaliśmy vanem Nialla - mówił bardzo cicho, a ja musiałem się bardzo wysilić, aby usłyszec go w nadal panującym zgiełku na ulicach.
- Zaprowadzę cię tam i zwołam resztę, ok? Uważaj na rękę.
Zrealizowałem swój plan, zapominając tylko o jednej rzeczy. Nie miałem przecież kluczyków do samochodu Nialla. Zostawiłem Harry'ego opartego o vana i pobiegłem do reszty przyjaciół.
- Chodźcie, uciekajmy stąd. Trzeba opatrzyć Harry'ego - mówiłem w amoku, podchodząc do Liama. - Liam, chodź, proszę. Jedźmy!
Lecz chłopak wpadł w jakiś niedopisania wręcz trans, gdy w amoku przytulał się do ciała zamordowanego kolegi. Ja sam starałem się resztkami sił nie rozbeczeć jak małe dziecko.
Odciągnąłem go, prowadząc rozstrzesioną trójkę do samochodu. Niall dał mi kluczyki, mówiąc że nie jest w stanie prowadzić. Wszyscy byliśmy pogrążeni w żalu.
Otworzyłem samochód, zasiadając na miejscu kierowcy.
*
Nie pojechaliśmy do mieszkania żadnego z nas. Wszyscy potrzebowaliśmy oderwać się od tego całego gówna. W każdego z nas uderzyła śmierć przyjaciela, nawet we mnie choć nie znałem go ani trochę.
Wiedziałem mimo tego, jak zajebistym gościem był.
Uśmiechał się, śmiał, był przyjacielem mojego braciszka.
Liam się kompletnie nie odzywał. Harry wpadł w płacz po tym, jak dotarła do niego informacja o zgonie Austina, Caroline tuliła się do Nialla, a Irlandczyk starał się pocieszać ją, lecz sam był bliski rozsypki.
A ja? Sam nie wiem co czułem. Złość, żal, zawiedzenie, ale... byłem chyba najbardziej opanowany z nich wszystkich. Starałem się, będąc najstarszym.
Wewnątrz mnie mój duch płakał. To był koszmar.
Nie jechaliśmy szybko, dlatego pod jedyny hotel Nowego Jorku zajechaliśmy dopiero godzinę później: nie mając żadnych rzeczy, jedzenia i tylko trochę pieniędzy.
Wyłączyłem silnik, a następnie wyjąłem klucze ze stacyjki, potem patrząc tępo przesz szybę na pełną namalowanych pacyfek maskę samochodową.
I co teraz? Nawet nie wiedziałem, czy starczy nam pieniędzy na nocleg dla wszystkich osob.
- Robimy zrzutkę? - spytałem, grzebiąc po swoich kieszeniach, gdy w vanie zapadła cisza. - Mam pięć dolców.
- Ja nie mam nic - brunet pociągnąl nosem. Niall, Caroline i Liam cały czas milcząc wyjęli swoje banknoty, a ja westchnąłem ciężko widząc, iż w całości uzbiera się zaledwie niecałe pięćdziesiąt dolarów.
- Musimy się jakoś podzielić. Ktoś musi zostać w vanie - zdecydowałem. - Liam, ty idziesz do hotelu. Potrzebujesz tego. Caroline-
- Ja jej nie zostawię! - burknął od razu Horan.
- Ale Harry jest ranny - spojrzałem na niego groźnie.
- To tylko parę ran. Wystarczy, że przemyję to wodą i zawinę w jakiś bandaż - Styles wzruszył ramionami.
- Ale... - zacząłem, równoczesnie z Caroline, jednak brunet przerwał nam delikatnie już sfrustrowany.
- Jestem dorosły, pozwólcie mi podejmować decyzje o moim życiu samodzielnie - burknął gorzko.
Po tym spojrzałem na wszystkich zebranych. Nie słyszałem już żadnych słów sprzeciwu, tylko Liam wyglądał bardzo marnie. Ciągle przypominał mi zranionego szczeniaczka, dlatego patrzyłem na niego kojąco; starałem się być największym wsparciem, ale co mogłem zrobić?
- W porządku, braciszku? - położyłem dłoń na jego ramieniu, sięgając do szatyna, który wciąż siedział na miejscu pasażera, mimo iż Caro i blondyn opuścili już pojazd.
- Ja... - zaczął, ostatecznie jednak zamykając usta. - Nie dociera do mnie, że to naprawde się stało - odpowiedział mi bardzo cicho, a Harry poniwnie załkał cicho po słowach szatyna.
Moje ramiona opadły, kiedy odpiąłem pas, przytulając do siebie trzęsącego się chłopca. Liam tylko uważał się za trwaldzieta, tak naprawdę był bardzo wrażliwy, tak jak ja. Przytuliłem go, szepcząc kilka słów do jego ucha.
- Ale Lou, chodziłem z nim do szkoły. Mieliśmy wspólne plany na studia - pociągnął nosem.
- Chyba nie znajdziesz tu osoby, która wie tak dużo o stracie bliskich ludzi jak ja, huh? - chciałem rozluźnić atmosferę, ale nie było na to szans. - Wiem jak to działa, Lee. Rozumiem cię, ale proszę, zadbaj o samego siebie. Potrzebujesz teraz łóżka.
- I tak kurwa nie zasnę - parsknął ironicznym śmiechem, delikatnie się ode mnie odsuwając. - Ale masz rację, nie mam i tak wpływu na te sytuację...
- Dogoń Nialla i Caroline - poklepałem go po kolanie. - Idź.
Słysząc, jak mozolnie opuszcza vana, zacząłem szukać apteczki. Znalazłem ją w schowku wyposażoną do pełności. Rzuciłem ją delikatnie na tył, siadając na fotelu obok Harry'ego, gdy wyszedłem z samochodu, żeby znaleźć się obok niego.
- Harry, proszę, uspokój się. - westchnąłem ciężko, gdy mimowolnie po policzkach bruneta cały czas płynęły kolejne, słone lzy.
- Jestem... spokojny - pociągnął nosem, mówiąc drżąco.
- Co jeśli w twojej dłoni jest szkło? - sięgnąłem do jego ramienia. - Musimy wtedy pojechać do szpitala. Teraz nie opatrzę się, gdy nie przestaniesz płakać.
- Przepraszam - pociągnął nosem, z całej siły starając się w tymże momencie powstrzymać drżenie rąk, gdy wyciągnął w moją stronę pokaleczone dłonie.
- Po prostu postaraj się utrzymać spokój - położyłem jego dłonie na swoich udach, podciągając rozkloszowane, fioletowe rękawy, które zabarwiły się krwią. - Jasna cholera. Jak to się stało?
- Przewróciłem się po tym gdy już wskoczyłem do środka - ponownie pociągnął nosem. - Upadłem dokładnie na potłuczone szkło, ale przynajmniej nie pokaleczyłem sobie twarzy.
- W tym świetle nie zobaczę twoich ran zbyt dobrze, ale... użyję spirytusu. Tylko to tutaj jest, ale działa... - powiedziałem po przeszukaniu czerwonej apteczki. - Wiedziałem, że wpakujesz się w jakieś kłopoty.
- Ja chciałem tylko im pomóc, dać im szansę na ucieczkę, aby nie zagazowali ich tam jak w pierdolonych obozach koncetracyjnych - usłyszałem po jego drżącym tonie, iż jego płacz ponownie sie zbliża.
- Cii... - szepnąłem, przytuając go. - Proszę, nie mów o tym, nie myśl o tym...
- J-jak? - wyszeptał.
Zacisnąłem dłoń na jego nadgarstku, chwytając butelkę ze spirytusem. - Zaciśnij zęby - poleciłem, począwszy odmarza jego paskudne rany.
- O mój... - jednak nie dokończył, mocno zaciskając szczękę, gdy jego ręce dosłownie musiały piec go w tym momencie żywym ogniem.
- Przepraszam, przepraszam... - powtarzałem, samemu się krzywiąc na widok tego, jak rany się pienią. Wbiłem siekacze w dolną wargę, oddychając przez usta, gdy zapach alkoholu okazał się nieprzyjemny. - Już w porządku - sięgnąłem po gazę, oczyszczając dłoń. Moje spodnie były poplamione, ale jakoś się tym nie przejąłem, gdy zacząłem owijać dłoń grubym bandażem. - W porządku...
- Kurwa, nigdy nie tknę żadnego alkoholu po tym doświadczeniu - wydyszał, pod koniec nawet krótko chichocząc.
- Ohydnie śmierdzi - skrzyżowałem brwi. Schyliłem się do dłoni Stylesa, żeby rozerwać materiał zębami. Zawiązałem bandaż, patrząc na dłoń ze wszystkich stron. - Drugą wystarczy oczyścić i nakleić plaster.
- Nie, drugi raz nie dam sobie tego zrobić - momentalnie pokręcił głową, chowając prawą rękę za siebie, patrząc na mnie z przestrachem.
- Harry, no weź.
Pokręcił głową.
- Dobra, ale daj mi przetrzeć krew suchym wacikiem. Poplamisz się - spojrzałem na niego poważnie. Podał mi drugą rękę, a kiedy zająłem się ranami zapadła między nami krępująca cisza.
- Dz-dziękuję... - nagle wymamrotał bardzo cicho. Zrobił to tak delikatnym i gładkim tonem, że nawet świerszcze zdołały go zagłuszyć i gdyby nie to, że byliśmy tak blisko, nie usłyszałbym go.
To było tak urocze, że prawdopodobnie ciepło, które poczułem na swoich policzkach to rumieńce. Pieprzona, różowa skóra. Zakląłem w myślach, puszczając jego dłoń i zacząłem chować rzeczy do apteczki.
- Nie tylko za to - dodał tym razem głośniej, zerkając na swoje dłonie. - Za to, że tak strasznie ryzykowałeś, cóż um... ratując mnie.
Wzruszyłem lekko ramionami. - Każdy z twoich przyjaciół by to zrobił, tylko może nie tak szybko. Ja po prostu wiedziałem, że znów wpakujesz się w kłopoty - posłałem mu małe spojrzenie, patrząc za szybę, gdy zobaczyłem, że latarnie są już zapalone.
- Jeśli bym zginął, to byłaby chyba najlepsza śmierć jaką mógłbym sobie zażyczyć - poważny ton jakim właśnie mówił zaledwie dziewiętnastolatek wprawił mnie w niesamowitą melancholię i podziw.
- Żadna śmierć nie jest w porządku - pokręciłem głową - Ale my wszyscy powinniśmy się teraz trzymać tego, że ci, którzy tam zginęli... do końca walczyli za swoje.
- Zawsze kiedy myślę o śmierci, wiem, że chcę umrzeć w taki sposób. Walcząc o coś co kocham, a nie jako zwyczajny obserwator lub, o zgrozo ofiara - mówił.
- Ryzykujesz życie za siebie i setki innych ludzi... - podsumowałem, a Harry patrzył na mnie w taki sposób, jakbym miał powiedzieć "to coś pięknego", gdy rzekłem: - Jesteś popieprzony.
On o dziwo, zamiast zacząć wytykać mi jak wielkim jestem tchórzem, czy też po prostu prostakiem... zaczął się śmiać. Głośno i tak mocno, że jego głowa odchyliła się przy tym do tyłu.
- Nie śmiej się z tego! To jest popierdolone - wyrzuciłem orientacyjnie ramionami, rzucając apteczkę na przednie siedzenie. - Nie uważasz, że twoja rodzina wolałaby cię mieć w żywej wersji? Huh.
- Nie - odparł, wzruszając przy tym ramionami. Zmieszałem się przez jego spzkująca obojętność. - Skoro już od jakiegoś czasu mają na mnie, mówiąc delikatnie, wyjebane, czemu mieliby nagle zacząć się przejmować?
Spojrzałem na niego z ukosu. - Nie znam twojej sytuacji, ale nie sądzę, by nie przejęli się, gdybyś stracił życie. Może nawet moja rodzina by się przejęła.
- Oboje czyli mamy dosyć popierdoloną rodzinkę - cały czas się śmiał, jednak dopiero teraz usłyszałem w jego głosie smutek.
- Spróbuj się już nie przejmować dzisiaj żadnym gównem... - mruknąłem. - Prześpij ten problem. Jak się obudzisz i się okaże, że świat dalej istnieje, to znaczy, że nauczysz się z nim żyć. Ja się nauczyłem.
- Czemu w ogóle przyszedłeś pod Stonewall? - zapytał mnie, opierając głowę na oparciu całkiem miękkiego fotela w vanie.
- Chciałem kupić sobie płatki, żeby zjeść kolację - zaśmiałem się bez wyrazu rozbawienia. - Zobaczyłem co się tam dzieje i od razu pomyślałem o Liamie. Mam tylko jego i gdyby coś mu się stało nie darowałbym sobie. Jest dla mnie jedyną rodziną i obwiabiałbym się, że... pozwoliłem mu tam iść.
- Słyszałem krzyki tych policjantów i ludzi. - wymamrotał, ponownie ściszając głos. - Zboczeńce, dewianci, pedofile...
- Przestań... - oparłem się wygodnie o fotel, patrząc na niego, gdy za oknem nastał półmrok. - Oni nic nie wiedzą. Nie znają waszej historii. Każdy człowiek ma inną historię. Każdy ma prawo walczyć o to, by być traktowanym tak, jak normalny społeczniak. Przykro mi, że to wszystko wciąż spotyka ludzi.
- Jeszcze całkiem niedawno byłem gotów pomyśleć, że sam byś się do nich dołączył, ale... - przygryzł wargę. - Teraz nie pojmuję jak w ogóle mogłem tak o tobie myśleć...
- Nie jestem idealnym człowiekiem - wzruszyłem lekko ramionami. - To tylko moja wina i- to ja sprawiam, jakie ludzie mają o mnie zdanie.
- Jesteś dobrym człowiekiem, Louis - powiedział pewnie. - Być może nie zdajesz sobie sprawy z pewnych rzeczy, nie poznałeś wielu ludzi, ale masz złote serce.
- Ta... - przewróciłem oczami. - Wydaje mi się, że ciągle zmienisz o mnie zdanie.
Przegryzłem wnętrze swojego policzka, uświadamiając Harry'ego o tym, że wcale nie zapomniałem jak wypowiedział się o mnie kilkanaście godzin temu.
Chłopak sam sobie zaprzecza. Wczorajszej nocy mówił podobne słowa, później obraził mnie, a teraz znowu się powtarza.
- Przepraszam - powiedział od razu, z pewnością rozumiejąc o co mi chodzi. - Moje zachowanie było poniżej krytyki, a ten tekst z krypto-ciotą... Nawet nie wiem jak takie coś mogło przyjść mi do głowy. Czasem się nie poznaję pod wpływem emocji.
- Nie chcę ci się tłumaczyć któryś raz - westchnąłem, zaciskając przez chwilę swoje wargi, gdy zebrałem myśli. - Uważam, że jedyną osobą, przed którą powinienem się tłumaczyć jestem ja sam. Zrozumiałem, że moje myślenie o mojej orientacji mogło być błędne, ale to jest wciąż coś, do czego sam powienienen dojść. Nie chcę żebyś to podważał w taki sposób, sprawiając, że czuję się zobowiązany do tego, żeby przyznać przed wszystkimi, że nie jestem hetero. To mnie przytłoczyło.
Pochwaliłem się w mentalnie za to, że powiedziałem dokładnie to, co miałem na myśli.
- Nie chciałem, aby do refleksji tego typu doprowadziły cię tak okropne słowa, zwłaszcza z mojej strony - bawił się kokardą jaką zawiązałem na jego bandażu. - Powiedziałem to wszystko, bo... było mi przykro.
- Myślałem o tym w ten sposób, ale nie chciałem wpaść w paranoję, bo ja nie mogę stwierdzić tego, co ty sam czułeś i czujesz dopóki mi nie pokażesz - nawilżyłem prędko swoje usta. - Nie wiem co teraz. Czuję się przerażony sam sobą i to mnie przytłacza. Nie potrafię się określić.
- Co czujesz kiedy patrzysz na potencjalnie dla ciebie atrakcyjnego faceta? - zapytał, przekręcsjąc głowe w moja stronę. - To chyba nie jest aż tak skomplikowane pytanie, hmm?
- Nie, chyba nie - położyłem dłoń na zagłówku. - Nigdy nie pomyślałem o żadnym facecie w żaden sposób. Nie czuję nic patrząc na facetów. Tylko... tylko z tobą jest coś nie tak! - jęknąłem, chowając twarz w jednej z dłoni.
- Dzięki - parsknął, jednak w tym rozbawionym tonie usłyszałem jakis cień uśmiechu. - Co masz dokładnie przez to na myśli?
Wcisnąłem kciuk w swoją powiekę, wzdychając. - No... to wszystko, o czym mówiłem na imprezie. Nie miałbym tyle odwagi w trzeźwym stanie świadomości, ale chodzi mi o te wszystkie szczegóły. Ja nigdy nie patrzę na szczegóły u innych ludzi, a w twoim przypadku one wydają się tworzyć całego ciebie. I to jest coś, bo... zacząłem analizować jakie rzeczy mi się w tobie podobają, gdy cię widzę. Ale nigdy nie czułem coś takiego względem innego faceta.
Chłopak patrzył na mnie uważnie, wsłuchując się z powagą w moje słowa. Z rozprzestrzeniającym się po całym wnętrzu cieple zaobserwowałen jak kąciki jego ust stopniowo podnoszą się, na koniec pozostając w szerokim, zaraźliwym uśmiechu.
- Nie rób tego - powiedziałem. - Nie uśmiechaj się w ten sposób. Ta cała sytuacja tworzy błoto w moim mózgu.
- Przepraszam - powtórzył to słowo chyba po raz setny, kręcąc lekko głową. - Po prostu... - zawahał się. - To jest chyba najmilsza rzecz jaką ktoś mi kiedykolwiek powiedział.
- Przestań, na pewno nie - pokręciłem głową. - No weź, ja nawet nie potrafię dawać komplementów. Stresuję mnie to i z resztą, w całym swoim życiu miałem tylko jedną dziewczynę.
- Przestań sobie umniejszać, Louis, proszę - zmarszczył brwi, kładąc na cheilę rękę na moim ramieniu. - To było słodziutkie, naprawdę to doceniam.
- Chciałeś wiedzieć co myślę, więc teraz wiesz - spojrzałem w sufit. - I co teraz panie znam-się-na-gejach-jak-nikt-inny?
- Ja nie wiem - wzruszył ramionami, ponownie zbijając mnie tym z tropu. - W sensie... to ty zdecydujesz co zrobisz z tym fantem.
- Jesteś okropny - przewróciłem oczami. - I nie powiedziałeś mi, co ty myślisz o mnie - założyłem ramiona na piersi. - Powiedz. Teraz twoja kolej.
- A może ja wolę zostawić to dla siebie? - spojrzał na mnie spod rzęs z figlarnym uśmieszkiem na ustach.
- Nie możesz!
- Mogę - odwrócił się tyłem do mnie.
- Nie-e. Chcę znać twoją perspektywę - uparłem się, decydując na to, że skoro on się ode mnie odsunął, ja się do niego przysunę. - Powiedz - szepnąłem do jego ucha.
Nieznacznie wybałuszyłem w zaintrygowaniu oczy, gdy po uczynieniu tego dostrzeglem, że na karku nastolatka pojawiła się gęsia skórka. Czy naprawdę tylko mój głos się do tego przyczynił?
- Powiesz? - spytałem, odchylając głowę na oparciu. Założyłem kolano na tapicerkę, pokrywającą fotel i wtedy Harry się do mnie odwrócił.
- Masz strasznie seksowny głos - przygryzł wargę, nie odrywając przy tym ode mnie wzroku. Powtórzyłem ten ruch całkowicie nieswiadomie.
- To nie prawda. Skrzeczę - skrzywiłem się.
- Nawet ze mną nie dyskutuj.
- Dobra. Już nic nie mówię!
- Ja wiem, że mogę wydawać się strasznie nieuprzejmym, kiedy w trakcie tego gdy mówisz wydaję się nieobecny, ale prawda jest taka, że wtedy właśnie bardzo mocno się skupiam na twoim głosien- przyznał. - Mógłbym słuchać cię bez przerwy.
Uniosłem jedną ze swoich brwi do góry. Nigdy nawet nie przeszło mi przez głowę, że komuś mógłaby podobać się ta rzecz. W końcu wszyscy faceci w okół mnie brzmiali kompletnie inaczej, lepiej. Mój głos jest... ochrypły i wysoki.
Skupiłem się na tym, co miał mi do przekazania Harry.
- Masz piękne oczy - kontynuował, z niezwykłą delikatnością kładąc opiszek swego palca na moich rzęsach. - No i twoje rzęsy idealnie pasują do ich oprawy.
Zamrugałem, patrząc na biały opatrunek zdobiący jego dłoń. Odsunął ją z nikłym uśmiechem czającym się w kącikach jego ust i najmniejszych zmarszczkach. Miałem wrażenie, że nawet te pieprzone dołeczki się ze mnie śmieją.
- Coś jeszcze? - grałem przed nim znudzonego.
- Hmm... - przeczesał niewinnie moja grzywkę. - Właściwie to wszystko w twoim wyglądzie mi się podoba. Nie ma sensu wymieniać każdej, pojedynczej części ciała.
- Jesteś dziwny - zaśmiałem się, drapiąc go po udzie. On wzruszył ramionami, ale nie śmiał się tak, jak ja. Było mi głupio przyznać to, jak miło się poczułem, gdy skomplementował mój wygląd. - Ludzie nie zwracają uwagi na... rzęsy.
- Fajnie łaskotały, kiedy... - spuścił wzrok na swoje kolana. - Wiesz...
Nabrałem po jego słowach gwałtowniejszego wdechu do płuc.
- To... podobało ci się? Bo, wiesz, jakby, dawno tego nie robiłem - spojrzałem na niego, oczekując szczerego werdyktu.
- Byłeś bardzo pewny siebie po pewnym czasie, a więc tak, podobało mi się - odpowiedział z uśmiechem. - Bardziej niż myślisz.
- Było...
- Mokro? - dokończył moją myśl.
- Tak, ale... w dobrej dawce, um, mokrości - zamrugałem kilkukrotnie.
- Boże, Louis, gadasz z takim zawstydzenie mnie jakbyś był co najmniej prawiczkiem - Harry nie mogąc wytrzymać napięcia, zaśmiał się głośno.
- Bo... - wzruszyłem ramionami. - Nie mam wielkiego doświadczenia. Jest raczej całkiem niewielkie. W dodatku jesteś... chłopcem.
- Uuu straszne... - szepnął z fałszywie groźnym tonem, zupełnie tak jakby opowiadał przy ognisku straszną historię.
- Nie naśmiewaj się ze mnie! - ścisnąłem jego kolano. - Nie wiem czy kiedykolwiek nastanie czas, w którym się ośmielę. Zdaję sobie sprawę z tego, że przez ostry całokształt mojego charakteru mogłeś mieć o mnie inne wyobrażenie, ale ja wcale nie jestem typem mięśniaka.
- No przyznam szczerze, że jak stoisz obok mnie to jesteś całkiem... - wyszczerzył się głupkowato. - z metra cięty.
- Liam się śmieje, gdy płaczę za każdym razem czytając "Wichrowe Wzgórza" - parsknąłem śmiechem, nachylając się nad Harrym, by wyszeptać mu ten "sekret".
- Też to uwielbiam! - ożywił się momentalnie chłopak. W jego oczach dostrzegłem podekscytowane ogniki. - Mamy... naprawdę podobny gust do różnych rzeczy.
- Ale mimo tego jakoś nie potrafimy się dogadać na dłuższy czas - przyznałem poważnie. - Myślę, że to przez to, że oboje mamy silne charaktery. Muszę ci pokazać moją dominację, żeby cię trochę utemperować.
- Mnie sie nie da usidlić, mój drogi - powiedział pewnie, a w jego głosie usłyszałem nawet małą nutkę wyolbrzymionej arogancji.
Dźgnąłem go prosto w lewy obojczyk, na co zwinął się w pół, chichocząc i uciekając od mojego dotyku. Mimowolnie uśmiechnąłem się, kiedy odgarnął włosy ze swojej twarzy w ten swój sposób, prostując sylwetkę. Spojrzał na mnie z czymś nieodgadnionym w oczach, milknąc, ale tym razem nie było to nic krępującego kiedy wciąż lekko się uśmiechał, a ja jak jeden wielki debil wpatrywałem się w jego nos, nie wiedząc o co mi chodzi.
Chłopak nagle owinął ręcę w okół mojego karku, z niedogadnionym dla mnie wyrazem twarzy lustrując każdy najmniejszy kawałek mojej twarzy.
Położyłem dłoń na jego boku, z przyjemnością odkrywając, że koszula, jaką miał na sobie była wykonana z bardziej cienkiego materiału niż mogłem się spodziewać. W ten sposób niemalże czułem strukturze jego skóry, gdy postanowiłem, że nie będę już dłużej jakąś ciotą i pokaże Harry'ego, że mogę go zdominować i stawić czoła.
Nie wiem dlaczego pomyślałem, że pocałunek jest dobrym ucieleśnieniem moich myśli, ale to wydawało się być wspaniałą opcją, kiedy nachyliłem się nad nim, górując lekko, gdy pociągnąłem palcem jego brodę do góry przymykając oczy i pocałowałem go mocno, wykonywując jeden, energiczny ruch na jego dolnej wardze.
Chłopak westchnął naprawdę głośno, oddając się moim pieszczotom i odwzajemniając je zaledwie po jakichś dwóch sekundach. Słyszałem w tym swego rodzaju ulgę, tak jakby chłopak już od dłuższego czasu marzył o tej chwili. Czy tak było? Cóź, to właśnie wynikało z jego słów.
Chcąc, żeby między nami wytworzył się większy nacisk, ścisnąłem palcami skórę jego głowy w miejscu potylicy, naciskając wnętrzem dłoni wybrany przez siebie punkt. Mogliśmy być bardziej intensywni, pozbywając się granicy wypełnionej powietrzem między naszymi twarzami.
I alkohol w tym momencie nie mógł być żadną wymówką, bo przecież oboje jesteśmy trzeźwi. Jedynym usprawiedliwieniem mogło być nasze pożądanie.
Zetknąłem w dół na strużkę śliny, która wytworzyła się między naszymi wargami. Zerwałem ją kolejnym pocałunekiem, pocierając kciukiem kącik ust bruneta. Odsunąłem się subtelnie, zerkając w jego oczy.
- L-Lou... - to zabrzmiało niemalże jak błaganie, gdy ponownie złączył nasze usta, od razu wsuwając swój język między moje wargi. Poczułem jak przez cały mój kręgosłup przechodzi osobliwy prąd, gdy brunet owinął nogi dookoła mojej talii.
Nigdy w życiu nie czułem tylu rzeczy na raz zaledwie podczas pocałunku.
Złapałem zewnętrzną część jego uda, ściskając je niezbyt mocno, żeby nie robić tej rzeczy czymś agresywnym. Drugą dłonią potarłem loki, zaledwie w następnej sekundzie zarzucając rękę luźno na jego ramieniu.
Nasze języki współgrały ze sobą w popieprzenie idealny sposób, co było przerażające.
Huh, myślałem, że już nie pamiętam jak to się robi.
Przejeżdżałem dłonią po miejscach, gdzie jego skóra nie była zakryta ubraniami i mogłen poczuć to jak dosłownie całe ciało chłopaka spowijała gęsia skórka. Czułem przy tym niesłychaną dumę, a ciche, rozkoszne postękiwania chłopaka na moje ruchy dodatkowo podbudowywały moje ego.
- Dobrze ci? - spytałem z czułym uśmiechem, gdy mruknął przez pocałunek trochę głośniej niż dotychczas. Potarłem go po policzku, a linia ostrej szczęki podobała mi się pod opuszkiem palca.
- Mhm... - czułem jak nagle zaschło mi w ustach, po ujrzeniu tearzy chlopaka. Mlecznobiałą cerę pokrywał szkarlatny, rześki rumieniec, a zielone oczy bruneta praktycznie się mieniły.
Pocałowałem jego policzek nad kością jarzmową, zostawiając tam mokry ślad, który rozmyłem pod naciskiem palca wskazującego.
- Ale jeśli po tym powiesz mi, że nie jesteś gejem, to ugryzę cię w penisa - wtem szepnął.
Uniosłem brew, pocierając o siebie nasze czoła.
- To jakiś fetysz?
- No co ty? - oburzył się. - To boli.
- Więc nie gryziesz?
- Louis, zamknij się.
- Zmuś mnie - postawiłem mu wyzwanie, domyślając się, że kolejny raz mnie pocałuje, co uczynił cholernie wygłodniale, ale namiętnie.
Tym razem to mi wyrwało się lakoniczne jęknięcie, na które Harry zareagował, chwytając moją dolną wargę między swoje zęby, co było tak niewyobrażalnie seksowne, że na moment przestałem oddychać. Chłopak usiadł na moim podołku, napierając w ten sposób delikatnie na moje krocze swoim.
Sapnął w moją wargę, a ja dotknąłem go po dłoni, z ostrożnością omijając bandaż. Uśmiechnąłem się przez pocałunek, a wtedy czar, jaki wytworzył się nad naszymi głowami prysł, gdy oderwaliśmy się od siebie ze wzrokiem skwitowanym na szybę samochodu w którą ktoś zapukał.
Harry wydał z siebie urwany, stłumiony ręką pisk, nagle kuląc się na moich kolanach tak jakby w ten sposób miało go to uchronić przed wzrokiem szeroko szczerzącego się Nialla.
Chłopak otworzył drzwi w momencie, w którym Harry zszedł ze mnie, poprawiając swoje włosy. Otarłem wierzchem dłoni moje nadęte usta, gdy Horan oparł się o samochód, patrząc na nas cynicznie.
- Mogliście od razu powiedzieć, że liczycie na jakąś przygodę w moim samo-
- Nie... - przerwał mu Harry. - Nic o tym nie mów.
Spojrzałem na niego spod ukosu. Blondyn wziął oddech, kręcąc głową.
- Znaleźliśmy ofertę dwóch pokoi. Jeden jest dwuosobowy, a drugi trzyosobowy. Plan był taki, że wy i Liam śpicie w jednym, a ja miałem mówić ten drugi z Caroline, ale jeśli chcecie mieć osobny pokój to-
- Mi pasuje pokój z Liamem - skinąłem do niego głową. - Dzięki za troskę. Przesuń Irlandzki zad.
Chłopak wyszedł z vana będą tuż za mną, a Niall rzecz jasna nie mógł powstrzymać się przed spojrzeniem na nas z cwaniackim uśmieszkiem, który był dla niego z tego co zauważyłem, typowy. Brunet posłał mu szybkie, ostrzegawcze spojrzenie na które blondyn jedynie wzruszył ramionami.
Powędrowaliśmy do pokoju hotelowego, w którym jak się okazało byli wszyscy.
Liam leżał na łóżku, kiedy reszta osiadła materac leżący równolegle do łoża małżeńskiego.
- Tam macie łazienkę - oznajmił Horan, wskazując na drzwi. - Jest tam prysznic i kibel. No i nie ma niestety żadnej kuchni, ale mamy tu czajnik i dostaliśmy kilka torebek z herbatą. W szafie są ręczniki, więc możemy się wykąpać.
- Chryste, dzięki Bogu, bo nie myłem się od dobrych dwudzestu czterech godzin - westchnął en, okazując przy tym wielką radość.
- Macie ochotę na wspólny prysznic, chłopcy? - spytał Niall, uwieszając się na naszej dwójce. Moja mina zrzedła i starałem się go odpychać.
- Niall, przymkinij się - prychnął Harry, uderzając blondyna w tył głowy. Reszta patrzyła na nas z rozkojarzeniem.
- Coś się stało? - zapytał Liam.
- Właśnie, o co chodzi? - Crystal zmywała swoją pomadkę za pomocą chusteczki nasączonej wodą. Spojrzeli na nas bacznie, gdy podszedłem do szafy wyciągając z nie ręcznik, ale nie ruszyłem do łazienki tylko przysiadłem na łóżku.
- Niall wyolbrzymia - Harry wzruszył ramionami.
- Wyolbrzymiam? - parsknął głośno. - A jak według was można delikatniej wytłumaczyć sobie widok waszej dwójki wpychającej sobie języki do gardła?
Przegryzłem swoją dolną wargę, obserwując jak Harry siada obok Caroline, ściągając swoje buty. Liam patrzył na mnie, co czułem naprawdę mocno, ale nie odezwał się, do momentu, gdy krótko parsknął.
- Dobre sobie Niall - zaśmiał się. Dopiero teraz zauważyłem, że leży w łóżku w samej bieliźnie, a jego ubrania ułożone są na szafce nocnej. Poprawił kołdrę, naciągając ją na tors i przebiegł palcami po swojej grzywce. - Następnym razem postaraj się bardziej. To nawet nie jest zabawne.
- Mhm... - blondyn uniósł do góry brew, patrząc na mnie i Harry'ego. Było wyraźnie po nas widać to jak byliśmy skrępowani. - Więc jak wyjaśnisz to co Harry ma na szczęce? Wcześniej nie było tam tej malinki.
Liam zetknął na Harry'ego, który od razu zdezorientował się, dotykając swojej szczęki ze wszystkich stron. Burknąłem pod nosem, rzucając w Nialla poduszką.
- Irlandzka papla - zbeształem go. - Nie wszyscy musieli wiedzieć!
- Bo nikt by mi nie uwierzył, ale na szczęście zostaeiliście po sobie ślady. - czułem jak moje serce wręcz obija się ze stresu o moje żebra, a wzrok Liama wypalał we mnie dziurę.
- Więc... wyjaśnicie to? - zająkał się lekko.
- Co tu wyjaśniać? - Caroline machnęła ręką. - Od samego początku było między nimi jakieś napięcie i w końcu- tak wyszło - wzruszyła ramionami.
- Louis? - naciskał Liam.
- Ja sam nie wiem jak to się stało, zejdź za mnie - spojrzałem na niego zupełnie jak skarcone dziecko na swrgo rodzica.
- Nie wiesz jak to się stało? - spojrzał na mnie zupełnie mnie nie rozumiejąc. - Jak możesz nie wiedzieć, jak dzieje się rzecz, w której ssiesz twarz innego chłopaka?!
- Mam ci to pokazać na żywo, żebyś zrozumiał? - prychnąłem, zerkając przy tym na delikatnie rozbawionego bruneta.
- Porozmawiamy o tym, gdy będziemy na osobności - zdecydował.
- Oh, ja bardzo chciałem z tobą porozmawiać! - wyrzuciłem ramieniem. - Tylko jakoś nie było okazji. Ciekawe dlaczego - mówiąc ostatnią część zdania od razu zmieniłem głos na przesadnie przesłodzony. - Może dlatego, że od jakiegoś czasu ty w ogóle ze mną nie rozmawiasz o niczym, co nie dotyczy ciebie i ze wszystkim muszę sobie radzić sam.
- Naprawdę? - ściągnął brwi.
- Naprawdę - odrzekłem, szokująco nie sam, ponieważ zawtórowała mi w tym reszta naszej grupy.
- Trochę ci ostatnio odbiło, Lee - mruknął Niall, przysiadając na podłodze. - No wiesz, nie obraź się stary, ale to, co mówi Louis to może być prawda - wzruszył ramionami.
- Ja... - widać było jak speszył sie, kompletnie ignorując wlosy, które opadły na jego lewą powiekę. - Kompletnie tego nie zauważyłem.
- Wiem - wywróciłem oczami.
- Ej! - walnął mnie z pięści w ramię, co naprawdę wywołało krótki ból w moim barku, bo byłem bardzo drobny w porównaniu do jego zmutowanej pięści.
- Traktuję cię jak brata Liam. Mówiłeś, że ty mnie też, ale pomyśl, kiedy ostatnim razem rozmawialiśmy. I nie chodzi mi o rozmowie typu "oh Louis, musisz iść ze mną na imprezę!".
- To wy w sumie powinniście dostac ten dwuuosobowy pokój. - powiedział pewnie Harry, lecz w tym samym momencie Niall wrzasnął "Nie!".
Wszyscy utkwiliśmy w nim nasze skonsternowane spojrzenia. - To znaczy, um... chyba nie ma takiej potrzeby.
- Jest w porządku - spojrzałem na Harry'ego z drobnym uśmiechem. - Ale dopóki sam się nie określe nie chciałbym, żebyście dokuczali mi i Haroldowi. W porzo?
Czułem na sobie zaciekawiony wzrok Harry'ego, gdy Liam, Carolina i Niall, pokiwali głowami z mikrymi uśmiechami.
- Czyli... nie jesteś gejem, ale całujesz Harry'ego? - Caroline wydęła wargi.
- Nie mogę powiedzieć, że nie jestem gejem - zachichotałem, spoglądając znacząco na Stylesa. - A teraz dajcie już spokój. Mam plan, dzięki któremu skorzystamy wszyscy. Przecież zostały jeszcze tylko dwa tygodnie wakacji, nie?
Cała czwórka nadal roztrzęsionych po wydarzeniach sprzed godziny spojrzała na siebie porozumiewawczo. - Co masz na myśli? - spytala Caroline.
- Nam wszystkim potrzebny jest odpoczynek - zagaiłem, nawilżając prędko swoje usta. - Pomyślałem, że możemy jutro wziąć kilka rzeczy ze swoich mieszkań i wybrać się na mały camping. Zrobimy ognisko i może rozłożymy się naopodal jakiegoś jeziora.
- To jest... - zaczął dosyć mocnym tonem Liam, jednak po zrobieniu krótkiej pauzy, jego głos złagodniał. - Fantastyczny pomysł!
- Tak, świetnie spędzimy razem czas - głowa Caroline opadła na uda Nialla. Z drobnym uśmiechem obserwałem, jak Horan dotyka palcami linii jej włosów, co sprawiło, że oczy dziewczyny od razu się przymknęły.
Po uzgodnieniu szczegółów naszego planu, para opuściła pomieszczenie kierując się do własnej sypialni. Jak się okazało Liam wziął wcześniej prysznic, więc nadeszła na to moja kolej, a kiedy Harry zniknął, Payne poważnie ze mną porozmawiał. W końcu poczułem, że znów mam mojego przyjaciela, kiedy wysłuchiwał każdego mojego słowa, na koniec wygłaszając mowę o tym, że moja niepewność i niemoc określenia się nie jest niczym złym i na pewno niedługo wszystko się wyjaśni. Miałem również wrażenie, ze specjalnie przedstawia przede mną Harry'ego w jak najładniejszych barwach i chce mnie do niego przekonać.
Byłem zbyt zmęczony na myślenie o tym, dlatego po zakończonej rozmowie pozwoliłem Liamowi się do mnie przytulać dopóki nie zasnął. Harry wrócił do pokoju niedługa chwilę po tym, gasząc światło i położył się na materacu, okrywając ciało kołdrą. Obserwowałem zarys jego postaci z przymrużonymi oczami, wzdychając dyskretnie.
Wyglądało na to, że ten dzień dobiegł końca. Nareszcie.
Wróciłam dopiero dwie godziny temu od przyjaciółki i musiałam zedytować te pieprzone 8k słów i dlatego tak późno wstawiam x
KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top