Randka

   Usłyszałem dźwięk przychodzącej wiadomości na telefon.Usiadłem ospale na skraju łóżka. Przetarłem oczy i przeciągnąłem się. Spojrzałem na telefon, który leżał na biurku przy moim łóżku - to właśnie przez niego się obudziłem.
Przeważnie tak długo nie śpię, ale dziś w nocy nie umiałem zasnąć. Myśli błąkały się w mojej głowie- czemu? Nie wiem.
   Podszedłem do biurka. Włączyłem telefon i zobaczyłem wiadomość od Erick'a:

Kotek <3 10:00
Myszko, wstałeś już? Chciałbym się z Tobą spotkać dzisiaj. Jeszcze wszystko dokładnie napiszę. Ubierz się pięknie. Buziaki ;*

   Jak wspaniale wstać rano, spojrzeć jeszcze nie przebudzonymi oczami na telefon i przeczytać, tak przepiękną wiadomość od swojego chłopaka. Każdy dzień był coraz to piękniejszy, nawet jeśli codziennie było o jeden dzień bliżej do rozpoczęcia roku szkolnego.
   Szybkim krokiem ubrałem się i poszedłem do kuchni zrobić sobie śniadanie.
   Miałem na sobie jasnobrązową rozpiętą koszulę, a pod nią turkusową koszulkę z czarnym napisem: I ❤ You!!! Czarne rurki i szare trampki z białymi sznurówkami.
   W salonie siedziała moja starsza siostra. Miała na sobie różowy szlafrok. Najwyraźniej zanim się obudziłem, musiała wziąć kąpiel. Jej długie włosy, jeszcze wilgotne włosy opadały na prawe ramię. W lewej ręce trzymała gazetę, a w prawej kubek z herbatą.
   -Cześć - powiedziałem wchodząc do kuchni.
-O, już wstałeś? - powiedziała nie odrywając oczu od gazety. Przewróciła stronę.
   Zagotowałem wodę na herbatę, w między czasie posmarowałem dwie kromki nutellą. Odczekałem chwilę siedząc na blacie w kuchni i przeglądając co nowego w internecie. Po kilku minutach zalałem wrzącą wodą kubek, w którym znajdowała się saszetka. Wziąłem talerz oraz kubek i usiadłem obok Jasmine.
   –Co tam jest ciekawego?-spytałem zerkając i przeżuwając gryza chleba.
    Pięć tygodni temu nad zalewem "Oko" stała się straszna tragedia - pisało o dwóch chłopcach (mieli tyle samo lat, ile ja z Erick'iem, czyli czternaście i piętnaście). Mama wypowiadała się, że byli parą. Jeden chłopak o imieniu Max, zaprosił Donn'ego na randkę. Rodzice obu nastolatków o wszystkim wiedzieli i nie mieli nic przeciwko, że mają synów homoseksualistów. Nastolatkowie będąc nad zalewem wypłynęli zbyt daleko od brzegu. Nagle Donn'ego złapał skurcz. Zaczął się topić. Max próbował go uratować. Trzynastolatek nie stety stracił przytomność. Znalazł się pod wodą. Opadał na dno. Coraz niżej i niżej. Jego chłopak szybko zanurkował. Popłynął jak najniżej się dało -na marne. Całe te zdarzenie widział nieopodal płynący rybak na swej łodzi. Zawiadomił straż przybrzeżną i karetkę pogotowia. Podpłyną do Max'a i wyciągnął go z wody. Nie stety, karetka przyjechała za późno. Nie udało uratować się chłopca. Po dwóch godzinach poszukiwań udało się znaleźć jego ciało. Popłynęło z prądem około dwa kilometry od zdarzenia. Nastolatek, gdy dowiedział się o tym był załamany, jak i rodzina zmarłego Donn'ego. Był na siebie wściekły, że przez jego głupotę, jego chłopak nie żyje. Zaczął uczęszczać do psychologa, podawano mu tabletki antydepresyjne. Dwa dni temu, późnym wieczorem chłopak udał się nad zalew -popełniając samobójstwo. Wczoraj jego mama o trzeciej w nocy zawiadomiła policję o zaginięciu syna. Po czterech godzinach poszukiwań znaleźli zwłoki.
Straszne. -pomyślałem. Nie czytałem dalej, ponieważ rozpłakałem się wyobrażając sobie mnie i Erick'a, w dokładnie tej samej sytuacji.
   Jasmine spojrzała na mnie. Zostawiła gazetę i przytuliła mnie mocno. Byłem troszeczkę roztrzęsiony.
–Was to nie spotka -zapewniała. Powiedziała to z taką czułością, jak nasza mama, gdy wydarzył się wypadek. I przyszła by uspokoić oraz opatrzeć ranę.
Otarła mi łzy.
–O-oby. A gdzie jest John?- spytałem dalej się tuląc do niej.
–Na siłowni... - westchnęła patrząc w pusty już kubek po herbacie.
   Po zjedzeniu śniadania poszedłem do swojego pokoju.
Leżałem na łóżku czekając na sms'a od Erick'a. Zastanawiałem się, co tym razem wymyślił. Potem myślałem o mojej przyszłej szkole. Jak to będzie? Czy znajdę sobie znajomych? Jacy są nauczyciele? Jak to w ogóle będzie?
   Od całych tych myśli wyrwał mnie z gdybania dźwięk wiadomości. Wzdrgnąłem. Spojrzałem na telefon.

Kotek<3 11.27
No hej. Gotowy? Czekam pod drzwiami :***

   No raczej, że "już" jestem. Czekam od półtorej godziny na ciebie... -pomyślałem. Zbiegłem po schodach. Widziałem kontem oka, że Jasmine oderwała na chwilę wzrok od telefonu i skierowała go na mnie ze zdziwieniem. Nie miałem czasu się tłumaczyć, przecież spotykam się z moim Erick'iem!
   Otwierając drzwi wejściowe zawołałem: Wychodzę!!! Szybko je zamknąłem. Odwróciłem się w stronę furtki. Ku moim oczom ukazał się balon w kształcie serca. Przypięty był to klamki jej klamki. Lekko kołysząc się pod wpływem ciepłego, spokojnego, letniego wiatru. Podchodząc do niego, rozglądałem się do okoła, czy nie widać gdzieś Erick'a.
I otwarłem furtkę. Jeszcze się rozejrzałem, ale go już nie było.
Skubany -pomyślałem.
   Podszedłem więc do balonu. (Co innego niby miałem zrobić?). Odwiązałem go. Zauważyłem, że z tyłu była przyklejona taśmą, mała karteczka, a na niej napis: Dla Ciebie moje Kochanie .
Otworzyłem ją powoli, lecz z ogromną ciekawością.

Czekam na Ciebie w lesie, nieopodal łąki.

   Najpierw mnie zaprasza, a potem chowa się w krzakach... Masakra.
Wziąłem (cudowny) balon i poszedłem w stronę lasu. Na szczęście jest przed południem, więc powinienem widzieć gdzie idę...powinienem.
Włóczyłem się z jakieś dziesięć minut. Aż nagle, ktoś założył mi coś na głowę. Nie widziałem nic. Ręce przytrzymywał, dlatego nie miałem się jak bronić. Widząc, że otwieram usta do krzyczenia o pomoc, zasłonił mi je swoją ręką.
  To było straszne, nie wiedziałem co mam robić. Cały się trzęsłem. Bałem się, jak nigdy do tąd. Jeszcze nigdy w życiu nie spotkało mnie coś takiego. To była kwestia paru sekund, ale dla mnie działo się to kilkadziesiąt minut. Zacząłem płakać. Łzy płynęły, jak rzeka. Leciały po policzkach, a kończyły swą drogę na brodzie, gdzie po dłuższej chwili spadały na ziemię.
   Nagle usłyszałem ciepły, romantyczny głos. To był Erick.
–Justin, ty płaczesz? -spytał ze zdziwieniem. Puścił ręce i odwiązał chustę z moich oczu. Odbiegłem kilka kroków. Gdy poczułem się bezpiecznie, odwróciłem się. Zobaczyłem stojącego, jak słup soli Erick'a. Ubrany był w koszulę moro, zapięty był na ostatni guzik i miał myszkę koloru brudnego zielonego oraz czarne spodnie. Wyglądał naprawdę męsko. Dałbym mu tak z około siedemnaście lat.
–E-Erick?! -spytałem. Serce waliło mi, jak by zaraz miało mi wyskoczyć z klatki piersiowej. Czułem, że nogi miałem, jak z waty, nie umiałem na nich ustać. Najlepszym rozwiązaniem byłoby położenie się w jakimś przyjaznym, ciepłym miejscu. Ale jak w takiej chwili, gdy mój chłopak chciał mnie uprowadzić?!
–Tak. A co ty głuptasie myślałeś? -odpowiedział. Zaczął do mnie podchodzić. Zbliżał się ostrożnie, tak jakbym był sarną, która przed chwilą przewróciła się i skaleczyła się w nogę. Stałem nieruchomo.
–Widzę, że bardzo musiałeś się mnie przestraszyć -uśmiechnął się lekko. Nie, wcale. W ogóle na myśl mi nie przyszło, żeby ktoś chciał mnie porwać, czy zabić. Nie. Luzik. Bardziej przestraszyłem się wiewiórki, jedzącej orzechy na pobliskim drzewie. -pomyślałem ironicznie.
–Nie -odparłem.
–Przepraszam -powiedział obejmując mnie i całując w czoło. Uśmiechnąłem się. Po chwili również go objąłem.
   Po paru sekundach wziął mnie za rękę i poszliśmy dalej w stronę ustalonego miejsca spotkania. Po drodze nie wymieniliśmy, ani słowa. Na początku Erick, czasami spoglądał na mnie z uwodzicielskim wyrazem twarzy, a czasami po prostu patrzał na mnie z uśmiechem, a ja udawałem, że jestem zatracony we własnych myślach.
   Nie miałem najmniejszej ochoty na to, by udawać, że nic się nie wydarzyło. Gdyby to trwało jeszcze parę minut, to na miejscu bym zszedł. Rozumiem jego intencje. Ale mógł mi tylko swoimi dłońmi zakryć moje oczy, a nie jak jakiś zawodowy morderca, czy porywacz, zablokować mi ruch, zakryć oczy szmatą oraz usta, bym nie krzyczał.
   Erick stanął.
–Erick, co się stało? -spytałem. Chłopak był na przeciwko mnie. Patrzał na mnie swoimi pięknymi zielonopiwnymi oczami.
–Przepraszam -rzekł i zbliżył się do mnie. Zaczęliśmy się całować.
–Dobrze, rozumiem -powiedziałem odrywają swoje usta od jego.
–Nie wiedziałem, że to tak wyjdzie. -mówił idąc i trzymając mnie dalej za rękę, ale teraz mocniej niż wcześniej. -Przecież wiesz, że nic bym tobie nie zrobił. Nie skrzywdziłbym ciebie, Myszko...
–Wiem -łza w oku mi się zakręciła, jak to mówił. Dałem mu buziaka w policzek. Uśmiechnął się i spojrzał na mnie tym uwodzicielskim wzrokiem.
–To tu -powiedział. -Może teraz, to sobie sam zasłoń oczy. -zaczęliśmy się śmiać oboje.
Posłuchałem i zasłoniłem dłońmi oczy. Stałem tak z kilka sekund.  Czułem, jak promienie słońca opierając się na moim ciele grzejąc mnie. Zrobiłem krok do tyłu i oparłem się o konar stojącego drzewa za moimi plecami. Jego korona musiała być na tyle duża i gęsta, że ochroniła mnie przed gorącem.
–Już! -zawołał z oddali. Opuściłem ręce na dół.
   Niedaleko stał Erick. Machał do mnie, bym przyszedł. Stał obok jakiegoś stolika. Idąc rozglądałem się w około,
przede mną była przepiękna łąka. Usiana przeróżnymi kwiatami o różnych kolorach i odcieniach. Drzewa lekko poruszały się podczas lekkiego podmuchu wiatru. Trawa była tak soczysto zielona i taka pachnąca.
   Gdy byłem już przy nim, wskazał swoją dłonią na krzesło znajdujące się na przeciwko stoliczka. Podszedłem do niego. Eick odsunął go, bym mógł usiąść. Gdy już się usadowiłem, zasunął. Zachowywał się jak prawdziwy dżentelmen.
   Stolik był wykonany z drewna, wydaje mi się, że chyba z dębowego. Krzesła również. Na siedzeniu były małe kwadratowe, turkusowe poduszeczki (pasowały mi do ubioru). Całe te miejsce znajdowało się na małej górce, obok starego dużego na jakieś pięć metrów drzewa.
   Wszystko wydawało się znane. Tak jakbym już widział to miejsce. Był tu. Jakby ta scena, była już w moim życiu.
   Erick usiadł na przeciwko mnie. Widać było, że jest trochę podenerwowany. W końcu była to nasz pierwsza randka. Na jego twarzy, malowały się strach i radość jednocześnie.
   Na środku stołu był porcelanowy, biały talerz, który był przykryty srebrną pokrywką. Z mojej strony na małym talerzu była piękna biało-różowa róża. Po prawej stronie znajdowały się sztućce, które owinięte były w jasnopomarańczową serwetkę.
   –Co cię skłoniło, by odbyć randkę na dworze? -spytałem z zainteresowaniem. Erick spojrzał się na mnie, położył swoją dłoń na mojej i powiedział:
–Bo wiem, że kochasz naturę.
–Ale bardziej ciebie.

* * *

   Randka minęła bardzo przyjemnie, jak i spacer po minionej kolacji. Chodziliśmy brzegiem "Oka". Leżeliśmy na łące, oglądając niebo. Było przepięknie.
–Robi się już ciemno -powiedziałem spoglądając na zachodzące słońce.
–Tak -zgodził się ze mną Erick. -Wpadniesz do mnie?
–No nie wiem. Rodzice jutro wracają, musiałbym pomóc Jasmine w porządkach.
–Zadzwoń do niej. Na pewno się zgodzi. -przekonywał
–Dobrze, ale nic na siłę.
–Okey
Jasmine, mogę zostać u Erick'a na noc? -Chłopak słysząc to, powtórzył słowo: "jedną" z żalem.
–Jutro rodzice wracają -powiedziała siostra.
Tak, wiem.
–No dobra. Ale jutro o dziesiątej rano w domu.
–Oki. Dzięki.
Trzym się. -powiedziała
Pa, pa.
–I jak? -zapytał Erick.
–Zgodziła się! -zawołałem z entuzjazmem. Chłopak wziął mnie na ręce.
 

  Otworzył drzwi z campera. Wpuścił mnie pierwszego -jak zawsze.
–Dziękuję -powiedziałem. Zamknął za sobą drzwi.
–To... Co robimy? -spytał. Podszedł do barku w kuchni. Szukał szklanek. Usiadłem na łóżku od niego. Spoglądając w okno zawołałem:
–Erick?
–Tak -odpowiedział krzątając się w kuchni.
–Chodź tu. -po chwili dodałem -Szybko! -przybiegł do pokoju.
–Co się stało? -powiedział lekko dysząc.
–Bo jakaś postać się zbliża. -odpowiedziałem ze strachem w głosie. I wskazywałem palcem na okno w sypialni od Erick'a i jego taty.
–Co ty gadasz? -powiedział odwracając się. Spojrzał przez okno. Odchylił firaneczkę i spojrzał jeszcze raz, aby się upewnić.
–To nie możliwe. Miał wrócić pojutrze. -powiedział szepcząc pod nosem. Poszedł w kierunku drzwi.
–Erick, o co chodzi?! -zawołałem.
–Siedź w pokoju i się nie odzywaj!
–Dobrze -powiedziałem prawie bezgłośnie.
  Chłopak wyszedł z campera. Trzasnął drzwiami i ruszył na idącą w naszym kierunku postać.
Wyglądała na mężczyznę średniego wzrostu. Miała trochę brzucha, ale ogólnie była dosyć szczupła. Chwiał się nieco na boki, jakby był pijany. Erick i ten nieznajomy stali niedaleko od campera, ale na tyle że światło nie dochodziło nawet do ich stóp. Erick musiał krzyczeć po mężczyźnie, ponieważ było go słychać dosyć dobrze. A krzyczał:
–Po co tu przyszedłeś?! Zaś się nachlałeś?! Idź pić ze swoimi koleszkami!
  Nie wiem o co dokładnie mu chodzi. Cała ta dziwna sytuacja była niezrozumiała przeze mnie.
   Postać zaczęła być agresywna. Również zaczeła podnosić swój ton mowy oraz popychać Erick'a.
Z nerwów wstałem z łóżka. Ale nie wiedziałem, co mam zrobić.
Boję się bić. Nigdy tego nie robiłem. Co jeśli Erick'owi się coś stanie? A co jeśli on i ja ucierpimy? Może zadzwonię na policję?
Pomysł z policją spodobał mi się. Postanowiłem wyciągnąć telefon i wezwać pomoc. Niestety, po odblokowaniu telefonu pokazał się komunikat, że za trzydzieści sekund się rozładuje. Nie zważając na to zacząłem wpisywać numer ratunkowy. Gdy nacisnąłem zieloną słuchawkę telefon rozładował się.
–Kuźwa! -zaklnąłem.
Włożyłem go do kieszeni. Spojrzałem szybko przez okno, jak wygląda sytuacja. Erick i mężczyzna zaczęli się bić. A rozpoczął bójkę ten nieznajomy. Za drugim razem chłopak oddał. Nagle mężczyzna opamiętał się. Wydawało by się, że jest już dobrze. Ale nagle pijany człowiek uderzył Erick'a w głowę. Nastolatek przewrócił się. Krzyknąłem i zaczęły lecieć mi łzy. Pobiegłem do kuchni po nóż i żeby znaleźć gaz pieprzowy, bo widziałem przez okno, że tajemnicza postać zbliża się w moim kierunku. Na całe szczęście znalazłem, i to, i to. Otworzyłem drzwi z campera, by ujrzeć gdzie gdzie jest mężczyzna. Był już blisko. Szybko się poruszał, jak na pijaną osobę. Światło dobiegające z campera objęło jego postać.
   Był to na oko ponad czterdziesięcioletni mężczyzna. Miał na sobie brązową kurtkę i czarne spodnie. Zauważyłem, że nie miał jednego buta. Wyglądało to dosyć śmiesznie, ale nie miałem czasu na to, by nabijać się z niego. Wyszedłem z przyczepy. Stanąłem na przeciwko mężczyzny. Stałem nieruchomo. Czułem, że adrenalina mi podskoczyła.
–Ej! -zawołał. –Kim ty kurwa jesteś?!
Chwyciłem mocniej nóż. Mężczyzna podbiegł do mnie. Podniósł rękę, by mnie uderzyć. Gdy już robił zamach, szybko odskoczyłem. Spudłował. Pobiegłem w stronę Erick'a. W oddali słyszałem od nieznajomego obraźliwe przezwiska.
   Chłopak słysząc mój głos oraz czując klepanie, otworzył oczy i powiedział: Uważaj!!!
  Odwróciłem się i zobaczyłem nade mną tego mężczyznę. Brał zamach, by znowu mnie uderzyć. Na moje nieszczęście, byłem w pozycji przegranego. Gdyż klęczałem, a napastnik stał. Oberwałem w brzuch. Siła odepchnęła mnie z metr od miejsca wypadku.
–Nie! -krzyknął Erick.
Mężczyzna zbliżył się do chłopaka. Znowu się zamachnął, lecz chłopak szybko wstał i złapał pięść od nieznajomego. Erick uderzył mężczyznę z kolana w splot słoneczny. Później, gdy pijany zgiął się w "pół", chłopak uderzył go z łokcia w plecy. Mężczyzna wywrócił się. Leżał na brzuchu, a ja na boku, trzymając się za brzuch.
   Erick podbiegł do mnie. Wziął mnie za ręce. Tak, jak pan młody bierze pannę młodą na ślubie. Zaniósł mnie do przyczepy. Położył na łóżku.
–Wszystko dobrze? -spytałem.
–A Ty, jak się czujesz?
–Trochę boli, ale nie odpowiedziałeś na pytanie.
–Jest okey. -nie wierzyłem w to. Według mnie dosyć mocno dostał. Również powinien odpocząć.
–Poczekaj chwilę, zaraz wrócę. -zapewniał.
–Nigdzie nie idziesz! -zawołałem zmieniając pozycję.
–Trzeba coś z nim zrobić.
–Zadzwoń na policję -powiedziałem.
–Nie mogę.
–Dlaczego? -nie odpowiedział.
–To ja zadzwonię. Daj mi telefon. -zawołałem.
–Nie.
–Wytłumaczysz mi, czemu?
–Pamiętasz jak mówiłeś, że chciałbyś poznać mojego ojca, a ja nie chciałem, byś go poznawał? To dlatego, że ten pijak, co leży tam przed drzwiami, to on. To mój ojciec. -poleciała mu łza.
–Ojej... -nie przypuszczałbym. Zapadła cisza. Przytuliłem Erick'a z całych sił. Przyznam, że było mi trudno, ponieważ strasznie bolał mnie brzuch.
–Przynajmniej go poznałem -wyszeptałem mu do ucha. Uśmiechnął się i powiedział:
–Zawsze umiesz znaleźć coś optymistycznego. Kocham cię -pocałował mnie. Nagle zaczęło coś walić w drzwi, jak głupie.
–To znowu on... -stwierdził Erick. Przestał mnie całować i poszedł w kierunku drzwi.
–Nie idź. -zawołałem. Nawet się nie obejrzał za siebie. Ledwo otworzył drzwi, a jego ojciec wszedł do środka. Erick próbował go zatrzymywać. Lecz na marne.
–Kaj on, synek jest?! -zawołał ojciec.
Zanim otworzył drzwi z sypialni, schowałem się pod łóżkiem. Wszedł do pokoju, gdzie byłem ja. Zakryłem twarz, by głośno nie oddychać. Ciężko mi się oddychało, przez co dyszałem, jak pies. Pod łożkiem było mało miejsca, dużo nie brakło, a bym się nie zmieścił. Widziałem stopy pijaka szukającego mnie. Zajrzał do szafy, lecz mnie tam nie było. Otworzył okno, czy czasem nie wymknąłem się przez nie, lecz mnie nie dojrzał. Za to dał mi pomysł, żeby uciec, jak nie będzie nikt patrzał. Mężczyzna poszedł twardym krokiem do toalety, by mnie znaleźć. Tam też mnie nie znalazł. Erick cały czas podążał za nim. Bojąc się, by mnie nie złapał.
–Gdzie jest?! Gadaj, bo ci kurwa nogi u samej rzyci upierdole! -krzyczał. W między czasie wykaraskałem się spod łóżka. Wstałem lekko zgarbiony. Otworzyłem jaknajciszej umiałem okno przy szafie i wyszedłem przez nie. Przymknąłem je po cichu.
   Niebo było już prawie granatowe. Nie widniały nawet ostatnie promyki słońca. Wiał chłodny wiatr.
   Odwróciłem się, by ostatni raz spojrzeć i upewnić się, czy jest w miarę dobrze. Czyli, czy czasem nic złego się Erick'owi nie dzieje.
Uciekłem do lasu. Tam dopiero było ciemno, jak w...
Jakoś po kilkudziesięciu minutach byłem w domu.
–Co się stało? -spytała Jasmine otwierając drzwi. -O jezu! -powiedziała. -Siadaj. -usiadłem na sofie przy kominku. Po chwili się położyłem, bo brzuch zaczął mnie coraz bardziej boleć. Spojrzałem kontem oka na zegar powieszony na ścianie w kuchni. Było w pół do dwudziestej czwartej. Jasmin usiadła obok.
–Co się wydarzyło?
–Byłem na randce z Erick'iem. Później wróciliśmy do jego campera. Po chwili przyszedł jego tata, ale nie wiedziałem o tym. Zaczął się bić z Erick'iem. Chciałem mu pomóc, lecz tylko mi się oberwało. Dostałem w brzuch. Potem uciekłem.
–O rany! Dzwonię na policję!
–Nie!
–No chyba tak! Jakiś debil cię pobił! Dzwonię! -wstała i sięgnęła po telefon.
–Nie dzwoń! Proszę...
–Justin, wyglądasz masakrycznie.
–No to jutro pojedziemy do lekarza. Ale proszę cię, nie dzwoń.
–Wydaje mi się, że popełniamy błąd nie robiąc tego.
–To niech ci się nie wydaje. Nie dzwoń.
–Dobrze, ale obiecuj mi, że jeśli powtórzy się taka sytuacja to dzwonimy po gliny. I kropka.
–Okej -zgodziłem się.
–Tak więc, jeśli nie pogorszy ci się to jedziemy jutro, jeśli tak to jeszcze dziś jesteśmy na rentgenie.
–Nic nie gadaj rodzicom, dobrze? -spytałem.
–Dobrze.
–Ani John'owi.
–Dobrze.
   Dziś spałem na dole. Nie miałem sił, by położyć się we własnym łóżku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top