Pierwsza Rozmowa

Kiedy przyszliśmy do mojego domu, Erick dziwnie spoglądał na mnie, a potem na dom ze zdziwioną miną. Nie rozumiałem oco mu w tedy chodziło.
Weszliśmy do środka, rana krwawiła coraz bardziej. Zaprowadziłem chłopaka na górę, poczym zszedłem po schodach na dół do kuchni, aby poszukać apteczki, w której są bandaże itp.
Gdy przyszedłem do pokoju widziałem, że Erick siedział na łóżku, trzymając się silnie ręki. Jego twarz była blada spoglądał na moja rękę, która trzymała bandaże.
- Po co aż tyle tego? - powiedział
- Po jajco. Ściągaj koszulkę i podaj rękę. Muszę zdyzenfikować.
-OK, OK - spoglądając na nie podał mi bezpłatnie rękę.
Psiknąłem trzy razy, Erick patrzył na mnie nie pewnym wzrokiem.
- Zaufaj mi, będzie dobrze - uśmiechnąłem się lekko, a on odwzajemnił również uśmieszkiem.
Gdy skończyłem bandażować jego przed ramię nasze spojrzenia zetknęły się. Patrzeliśmy w swe oczy dość długo bym mógł zobaczyć w nich radość, smutek oraz coś czego nie umiałem opisać, to było coś nie zwykłego. Jego oczy były czarne jak węgiel, lecz teraz błyszczały, zmieniając kolory z czarnego na ciemny granatowy. Czułem jego ciepło, podmuch wydychanego powietrza. Nie wiedziałem co się ze mną do licha działo w żołądku czułem dziwne mówienie. Czyżbym się zakochał? Pomyślałem, ale to nie możliwe... Prawda?
Nasze dłonie się dotknęły, spojrzeliśmy jednocześnie na nasze ręce. Zaczerwienienie się, zapewne ja też. Pomagał dwa czy trzy razy żeby wyostrzyć wzrok zerknąć jeszcze raz, odsunął rękę.
Nagle wszystko prysnęło jak bańka mydlana, cały czar wzięło do krainy zapomnienia i smutku.
- I jak, lepiej? - spytałem że smutkiem.
- O wiele lepiej. - odpowiedział spoglądając na moją tablice korkową, gdzie powierzone były moje szkice. - Jakie piękne... Sam rysowaleś?
- Tak. Znaczy... podobają ci się moje bazgroły?
- Pewnie. Czemu miały by mi się nie podobać? Są przepiękne.
Jak ty? Bąknęła mi głupia myśl.
- Dziękuję - powiedziałem- rysuje odkąd pamiętam. To jest moja pasja, jak i muzyka.
-Grasz na czymś czy śpiewasz?
-Gram na gitarze i trochę na keyboardzie, coś tam śpiewam ale wydaje mi się, że fałszuję. - zaczerwieniłem się gdyż nie lubię się chwalić.
-Czyli jesteś dusza artystyczną? - uśmiechnął się szeroko wypowiadając te słowa. Również się uśmiechnąłem.
Przez następne dwadzieścia minut opowiadaliśmy sobie dowcipy i różne śmieszne historie, które się nam przydażyły.

* 20 minut później *

Lecz nagle usłyszałem z Erick em auto podjeżdżajace pod dom (tak, przyjechali moi starzy...)
Spojrzałem na niego, a on na mnie. Miał lek w oczach, a ja tym bardziej. Nie wiedziałem co mam począć...
-O cholera! - krzyknąłem
Zacząłem chodzić w kółko szukając jakiegoś pomysłu na kryjówki dla niego. Może w szafie- pomyślałem. Niestety było za dużo ciuchów. Spojrzałem na łóżko- Ale ja głupi przecież nie jest rozkładane... Ostatnie wyjście to okno dachowe - kiedy nagle rozległ się dźwięk wchodzącej rodzinki do domu. Słyszałem wszystko doskonale jak mówili. Lecz nie było czasu do stracenia.
- Erick - wyszeptałem drżącym glosem- na dach, przez okno dachowe. - Spoglądał się na mnie ze zdziwieniem, ale wykonał moje polecenie.
Kiedy już siedział na dachu, spojrzałem na niego, czy dobrze jest mu tam. Uśmiechnąłem się, a Erick od wzajemnił.
Zamknąłem okno, poczym wpadł do pokoju John i Jasmine.
John był lekko spocony (napewno był na siłce). Był ukarany w czerwoną koszulkę bez rękawów, miał na sobie niemnogranatowe spodenki oraz czarne trampki.
Jasmine rozmawiała przez komórkę (na pewno z przyjaciółką). Włosy miała splecione w luźnego francuza, lewej strony do prawej. Lekko opadając jej na ramię. Paznokcie miała pomalowane na lilaróż. Była ubrana w wyblakły różowy top, dżinsowe spodnie z dziurami oraz szare sztyblety.
W ogóle mnie nie zauważyli. Brat wziął się za sztangi, a Jasmine paplała. Tylko czemu u mnie w pokoju? - Wyjdźcie to mój pokój! - zawołałem, lecz nie słyszeli- hallo...
-Jasmin, cho to nie jest Twój ani mój pokój- powiedział John. Podszedł do mnie i poczochral mnie po włosach - sorry mody - dodał.
- W końcu wyszli - zamknąłem drzwi opierając się o nie plecami. - Możesz już wejść... Poszli - podszedłem do okna i otwarłem. Erick wślizgnął się do środka. Spojrzałem na jego rękę, na szczęście nie krwawiła.
-Jak wyjdę? - spytał.
Nie wiedziałem co powiedzieć, bo nie miałem pomysłu. Nagle dostałem plan ucieczki.
Weszliśmy na korytarz. Rodzeństwo było w swoich pokojach.
Zeszliśmy cicho po schodach. I zobaczyłem, że nie tylko rodzice byli na dole w salonie. Na krzesłach przy marmurowym kominku siedziały dwie postacie. Wyglądały dosyć znajomo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top