٠•●Rozdział 06●•٠
– Rozłączam się!
– To ja! – Krzyknęła Sieun, drżącym głosem i bardziej skuliła się pod drzwiami. Czuła, jak przez każdą część jej ciała przechodził dreszcz. Serce wystukiwało niepewny rytm, bojąc się tego, co mogło usłyszeć. Po drugiej stronie rozległo się głośne westchnięcie.
– Po cholerę dzwonisz?! Nie potrafisz się odezwać, gdy do ciebie mówię?! – warknął Doojon z drugiej strony. – Opuściłaś klub z jakimś chłoptasiem. Upokorzyłaś mnie! Nigdy ci tego nie daruję, rozumiesz? Jesteś skończona!
– ZOSTAWIŁEŚ MNIE DLA YURI! – odkrzyknęła zrozpaczona, a po jej policzkach zaczęły spływać łzy. – Wcale nie chciałam wyjść z tamtym chłopakiem! Upiłam się i...
– Gówno mnie to obchodzi! Nie pozwolę, by ktokolwiek przystawiał mi rogi, rozumiesz?! Lepiej nie pokazuj mi się na oczy, bo gorzko tego pożałujesz!
Jego słowa były niczym trujący jad dla jej poranionego serca. Uderzenia ostrym sztyletem, które rozrywały duszę na strzępy. Słuchała ich, nie rozumiejąc, jak mogła zakochać się w tak okrutnej osobie. Nie zrobiła niczego złego. Po prostu za dużo wypiła, przez co omal nie została wykorzystana. Nigdy by do tego nie doszło, gdyby Doojon skupił na niej całą uwagę. Jak mógł oskarżać ją o zdradę, gdy sam notorycznie spotykał się z Yuri oraz innymi dziewczynami? Nawet nie próbował się z tym kryć. Po prostu robił to, na co miał ochotę. Nigdy nie przejmował się jej uczuciami. Była dla niego nikim.
Wysłuchała wiązanki wulgarnych słów skierowanych w swoją stronę. Doskonale potrafiła wyobrazić sobie rozwścieczoną twarz chłopaka. Gniewnie błyszczące skośne oczy oraz bijący od niego chłód, przez który traciła nadzieję na lepszą przyszłość. W takich momentach nienawidziła go najbardziej na świecie. Stawał się bestią. Prawdziwym bydlakiem.
– Doojon...
– Czego?!
Przełknęła ślinę, dusząc płacz. Zacisnęła palce na kolanach, spoglądając w zachmurzone niebo, które zwiastowało deszcz. Gdy wychodziła do szkoły, świeciło słońce. Diametralna zmiana pogody doskonale ukazywała to, co działo się wewnątrz niej.
– Dlaczego... Dlaczego chciałeś, byśmy byli razem? Po co jestem ci w ogóle potrzebna? – wydusiła w końcu, a po drugiej stronie rozległ się śmiech. Tak bolesny, że aż namacalny. Sieun przymknęła powieki, próbując wmówić sobie, że to tylko jej chora wyobraźnia. Doojon w głębi duszy martwił się o nią i tylko czekał, aż zadzwoni. Nie zrobił tego pierwszy, by przypadkiem jej się nie narzucać. Wiedział, co zrobił źle i pragnął ją przeprosić, ale szukał na to odpowiedniego sposobu...
– Za dużo sobie wyobraziłaś. Nie wiem... po prostu przyzwyczaiłem się do tego, że głupiutka Sieun zawsze przyjdzie, gdy tylko powiem, by to zrobiła. Jesteś jak taki wierny piesek, a ja to lubię.
Nie musiał mówić nic więcej. Potwierdził słowa wszystkich dookoła. Rozwiał wszelakie nadzieje, a mimo to nie potrafiła przestać go kochać. Zaciskała palce na komórce, zbierając w sobie odwagę na to, by powiedzieć coś, co mogłoby odsunąć ją od tego toksycznego związku.
– Mowę ci odjęło? Czego się niby spodziewałaś?
– Żegnaj, Doojon – wyszeptała do słuchawki, a po jej policzkach spłynęły łzy. Pospiesznie nacisnęła czerwoną słuchawkę, by nie dać się zastraszyć, czy też nie zmienić zdania. Wiedziała, że była zbyt słaba i uległa. Wystarczyłoby jedno słodkie kłamstwo, a znów pozwoliłaby namącić sobie w głowie. Przeczuwała, iż to nie był koniec ich znajomości i chłopak nigdy nie pozwoli, by się od niego uwolniła. Wolała jednak nauczyć się żyć ze świadomością, iż nie należała już do niego. Przynajmniej nie do końca.
Wstała, odłożyła telefon na biurko i wdrapała się pod kołdrę. Nie potrafiła uwierzyć, że to był koniec. Koniec jej wielkiej miłości, za którą była w stanie wskoczyć w ogień. Nigdy nie patrzyła na wady Doojona. Zaślepiona spoglądała na niego przez pryzmat przeszłości, która wyglądała zupełnie inaczej. Jak mogła zakochać się w kimś tak obojętnym na uczucia drugiej osoby? Jak mogła nie zauważyć, że tylko udawał miłego chłopaka, by ją w sobie rozkochać?
Zacisnęła palce na puchowej poduszce i wybuchnęła cichym szlochem. Złamane serce rozrywało jej duszę na strzępy i zadawało niewyobrażalny ból. Wolałaby zniknąć raz na zawsze i nigdy więcej nie czuć się w tak podły sposób.
Pragnęła po prostu zniknąć.
– To trwa za długo... A jeśli coś się stało? Jeśli coś sobie zrobiła? – Hyemi nerwowo krążyła po kuchni, a jej brązowe oczy błyszczały od łez. Bawiła się drżącymi dłońmi, spoglądając z przerażeniem w stronę mahoniowych drzwi na końcu mieszkania. Gdy tylko ucichły szepty, jej matczyne serce przeszyła fala strachu. Nawet nie próbowała słuchać uspokajających słów męża, czy też syna.
Minki nerwowo zerknął na pokój bliźniaczki, a w jego głowie ułożyły się scenariusze, których nigdy by się nie spodziewał. Z całej siły próbował otworzyć drzwi, jednak poruszyła się tylko klamka.
– Sieun? – zaczął spokojnie, pukając do drzwi. – Otwórz. Proszę.
Cisza.
– Sieun, kochanie – Hyemi drżącymi dłońmi dotknęła klamki, a z jej oczu popłynęły łzy. Cała trzęsła się ze strachu. – Błagam, otwórz drzwi. Nie rób nic głupiego... Kochamy cię. Tak bardzo cię kochamy...
Siwoo pospiesznie pobiegł po młotek, by rozwalić klamkę i dostać się do środka. Wszystkich ogarnęło przerażenie, które rozprzestrzeniało się w powietrzu, niczym toksyczna trucizna. Zmiany, jakie nastąpiły w nastolatce, nie pozwoliły na choćby najmniejszy spokój. Doojon zbyt mocno zagnieździł się w jej sercu. Narobił zbyt wiele szkód, przez co mogło dojść do największej tragedii.
Po chwili dało się słyszeć głośny odgłos wyłamywanego zamka, a zaraz potem trzask drzwi.
Minki wbiegł jako pierwszy do pokoju. Zatrzymał się, dostrzegając okryte kołdrą ciało bliźniaczki. Nie patrzyła na nich. Miała zamknięte oczy i dłonie zaciśnięte na kołdrze.
Przeraźliwie płakała.
– Dlaczego nie odpowiadałaś? – Hyemi podbiegła do córki i wdrapała się na miejsce obok niej. Objęła ją matczynymi dłońmi, dzieląc z nią całe cierpienie. – Tak bardzo się baliśmy... Kochanie, nie płacz. Wszystko się ułoży.
– Dla wszystkich byłoby lepiej, gdybym po prostu zniknęła – załkała dziewczyna, czując na ramieniu głowę matki. – Teraz nie mam już zupełnie nikogo. Jestem sama... Po co mam żyć?! Co mi po tych wszystkich dniach, w których czeka mnie tylko cholerne cierpienie?! Po co się w ogóle urodziłam?! PO CO?!
Minki spuścił głowę, zaciskając dłonie w pięści. Pozwolił, by po jego bladych policzkach spłynęły łzy. Patrzył, jak rodzice tulą całkowicie załamaną Sieun. Była najważniejszą osobą w jego życiu. Siostrą, z którą przeżył wiele dobrych i złych chwil. Jak mógłby ją zostawić, gdy potrzebowała wsparcia? Nie mogła być teraz sama. Samotność by ją zabiła.
Wiedział to.
Wiedział, kogo najbardziej teraz potrzebowała.
– Nigdy nie byłaś sama – wyszeptał łamiącym się głosem, patrząc wprost w zaszklone oczy siostry. – To, że się od nas oddaliłaś, nie znaczy, że to samo zrobiliśmy z tobą. Zawsze będziesz dla nas ważna. Jesteś moją siostrą, słyszysz?! – krzyknął zrezygnowany, pozwalając, by cały smutek wyszedł na światło dzienne. – Zawsze będę cię kochał! Chciałbym uchronić cię przed bólem, ale co mam zrobić, gdy widzę, że dałem plamę?!
– Nic nie mogłeś zrobić. Nikt nie mógł mi pomóc.
Sieun patrzyła, jak Minki usiadł na skraju łóżka, ocierając mokre od łez policzki. Otaczali ją ludzie, którzy pomimo tego, ile krzywdy im wyrządziła, wciąż darzyli ją miłością. Byli gotowi dać jej kolejną szansę, choć wcale na to nie zasługiwała.
Jak mogła traktować ich w tak obojętny sposób? Myślała, że cierpi sama, a tak naprawdę wszyscy się o nią martwili. Zadawała im ból, myśląc tylko o sobie i Doojonie.
Dlaczego więc wciąż myślała o zakończonym związku? Dlaczego nie potrafiła pogodzić się z myślą, że już nigdy nie spojrzy na Doojona w ten sam sposób, jak dawniej? Nie dotknie jego dłoni, nie będzie spoglądała z wyczekiwaniem na telefon, który i tak rzadko dzwonił...
Przepraszam, pomyślała załamana i zakryła twarz w dłoniach. Przepraszam, ale nie przestanę go kochać. Nawet jeśli mnie znienawidzicie, nie będę w stanie tego zrobić. Nienawidzę go równie mocno, jak go kocham. I to mnie niszczy.
– Oppa! Naprawdę bardzo się cieszę, że jesteśmy tutaj razem! – Park Jia z uśmiechem wzięła bruneta pod rękę i spróbowała miętowych lodów w wafelku.
Kim Bum posłał jej delikatny, nieco wymuszony uśmiech i skupił wzrok na ścieżce tutejszego parku. Park Tapgol należał do jednych z najpiękniejszych miejsc w Seulu. Zawsze przychodził tutaj z Sieun i Minkim, by popatrzeć na swoje odbicia w mini stawie. W pawilonie na środku parku rozpoczynali grę w chowanego. Biegali po całej przestrzeni, czerpiąc radość z każdej spędzonej wspólnie chwili. Nawet gdy zrobili się starsi, lubili tutaj przychodzić. Wyciągał wtedy gitarę i śpiewał miłosne ballady, ściągając przechodzących ludzi. Sieun zachęcała wszystkich do klaskania, patrząc na niego z uznaniem i szczerym uśmiechem na twarzy.
– Halo? – otrząsnął się, dostrzegając machające dłonie przed oczami. Jia zatrzymała się, marszcząc gniewnie brwi. – Odnoszę wrażenie, że myślami daleko odbiegasz od mojej osoby. Co z tobą?
– Nieprawda. Po prostu się... zamyśliłem... – odparł nieco zmieszany i pospiesznie wskazał na jeden z barwnych pawilonów. – Może usiądziemy na chwilę?
Brunetka przytaknęła, z szerokim uśmiechem, kierując się we wskazane miejsce. Emanowała z niej pozytywna energia, która nie pozwalała mu wierzyć, by mogła skrzywdzić Sieun. Wiedział, że to nie ona wymalowała jej ławkę, ani nie napisała liściku, którego treść wciąż pozostawała mu nieznana. Jia schowała go do plecaka i najwyraźniej nikomu nie powiedziała, co się w nim znajdowało.
Chciał ją o to zapytać, ale czuł, że byłoby to nieodpowiednie. Już i tak z ledwością powstrzymywał się od pobiegnięcia do domu państwa Choi i dowiedzenia się, dlaczego Minki zabrał siostrę ze szkoły. Martwił się, a mimo to starał się być w porządku wobec Jii. Wiedział, że jej na nim zależało. Nie mógł tak po prostu ją zostawić.
Nie potrafił jednak zapomnieć o przyjaciółce, z którą od dłuższego czasu działo się wiele złego.
– Ten park zawsze kojarzył mi się z powrotem do przeszłości – oznajmiła Jia, spoglądając przed siebie smutnym wzrokiem. – To tutaj uciekałam, gdy brat dostawał szału i zaczynał bić mamę, by dała mu pieniądze na narkotyki. To świństwo potrafi naprawdę zniszczyć człowieka. – Zatrzymała się na moment, przymykając powieki. Po chwili wzruszyła ramionami i kontynuowała: – Nie wiem, co się z nim stało. Pewnego dnia po prostu zniknął i ślad po nim zaginął. Teraz, dzięki tobie wspomnienia dotyczące tego miejsca, będą szczęśliwsze. Naprawdę cieszę się, że jesteś tutaj ze mną.
Bum odwzajemnił uśmiech i przytaknął. Nie miał pojęcia, dlaczego Jia opowiedziała mu o czymś takim. Nawet nie śmiał o to pytać. Najwyraźniej darzyła go ogromnym zaufaniem, choć wcale się o to nie starał. Patrzył na nią nieco inaczej niż wcześniej. Dziewczyna najwyraźniej wcale nie miała tak szczęśliwego życia, jak się wszystkim wydawało, a mimo to każdego dnia witała każdego promiennym uśmiechem.
– Naprawdę nie napisałam tego liściku do Sieun. – Spojrzała wprost w czarne oczy chłopaka. – Nie popisałam jej też krzesła. Nie przepadam za nią i może nieco mnie poniosło podczas wymiany zdań, ale nigdy nie zrobiłabym czegoś tak okrutnego.
– Wiem o tym – zapewnił bez wahania.
Kto więc mógł tak bardzo nienawidzić Sieun, by chcieć zniszczyć jej życie?
Słysząc dźwięk nadchodzącego połączenia, pospiesznie wyjął komórkę. Posłał brunetce przepraszające spojrzenie, a ta kiwnęła, by odebrał. Oddalił się o kilka kroków i nacisnął zieloną słuchawkę.
– Ta...
– Sieun cię potrzebuje. – Głos Minkiego brzmiał całkowicie poważnie. Smutny ton i wypowiedziane słowa sprawiły, że serce Buma zabiło ze zdwojoną siłą. – Wiem, że może to być dla ciebie zbyt wiele...
– Wpadnę wieczorem. Teraz jestem trochę zajęty. Przepraszam. – Szybko się rozłączył.
Wrócił do Jii zamyślony. Chociaż pragnął pobiec do Sieun, nie chciał zostawić swojej towarzyszki samej. Nie po tym, jak się przed nim otworzyła.
– Wszystko w porządku? – spytała z troską, uważnie wpatrując się w chłopaka.
Bum przytaknął i spytał z uśmiechem:
– Może zwiedzimy mini staw?
Dlaczego odnosił wrażenie, że wcale nie chciał tu być?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top