٠•●Rozdział 04●•٠

       Sieun ze smutkiem spojrzała w odbicie lustra. Pomimo podkładu pod oczy, wciąż było widać sine wory po nieprzespanej nocy oraz zadrapania zrobione przez Jię. Doojon wydzwaniał kilka razy, jednak udało jej się powstrzymać od naciśnięcia zielonej słuchawki. Chciała wierzyć, że tym razem byłoby inaczej. Lee szczerze by przeprosił i zrozumiał, jak bardzo ją ranił. Wyciągnąłby wnioski ze swojego postępowania i zaczął się zmieniać.

        Ale kogo mogła oszukiwać? Od wielu miesięcy przechodziła przez to samo. Naiwnie wierzyła, iż pewnego dnia wszystko się zmieni. Trwała w toksycznym związku, zaślepiona miłością do osoby, która nie potrafiła tego docenić i wprowadzała do jej życia ból i cierpienie.

        Dlaczego nie umiała tego po prostu zakończyć?

        Spięła rude włosy w wysoki kucyk i opuściła pokój. Rozchyliła drewniane drzwi na parterze pośrodku bladozielonej ściany, a trzy pary niespokojnych oczu spoczęły na jej osobie. Niski stolik nakryto czterema miseczkami i ogromnym garnkiem z ramen. Było to japońskie danie składające się z rosołu, makaronu z mąki pszennej, mięsa oraz innych składników nadających smak potrawie.

        Uwielbiała ramen, dlatego bez słowa usiadła na błękitnej poduszce obok brata i skupiła przygnębiony wzrok na dłoniach. Czuła wstyd. Robiła tyle rzeczy, raniąc najbliższych, a oni mimo to byli w stanie jej wybaczyć. Martwili się, choć dawno straciła ich zaufanie.

        Sieun nie potrafiła określić, kiedy całkowicie odsunęła się od rodziny. Nawet nie pamiętała, jaka była przed poznaniem Doojona. Wszystko jakby zakryła mgła, zabierając ze sobą szczęście.

        – Jedz, nim wystygnie – odezwała się nagle Hyemi, z uśmiechem nakładając córce makaron, który zalała rosołem. Jej kruczoczarne włosy obstrzyżone na asymetrycznego, krótkiego boba sprawiły, iż wyglądała młodziej, niż na swoje czterdzieści lat. Nastolatka spojrzała w jej pogodne, skośne oczy o barwie gorzkiej czekolady i przytaknęła w podziękowaniu.

        Złapała za patyczki i włożyła do ust przepyszny makaron. Żałowała tylko, że posiłki nie mogły wyglądać tak, jak dawniej. Pełne szczerych uśmiechów i rozmów. A to wszystko przez nią.

        – Sieun. Masz jakieś plany na dziś? – przerwał niezręczną ciszę Siwoo, a na jego okrągłej, przyjaznej twarzy pojawił się szczery uśmiech. Odkąd ukończył służbę w wojsku, obcinał ciemnobrązowe włosy na króciutkiego jeżyka. – Mamy piękną pogodę. Może...

        – Po co się pytasz, skoro wiesz, co odpowie. – Przerwał Minki, gniewnie odkładając pałeczki na stół. – Nie łudź się, tato. Sieun od jakiegoś czasu ma własną rodzinę. My przestaliśmy do niej należeć.

        Minki wstał, ukłonił się i opuścił pomieszczenie. Pozostawił po sobie jedynie echo bolesnych słów.

        Sieun znieruchomiała, kurczowo ściskając pałeczki. Czuła na sobie wzrok przybranych rodziców, jednak nie potrafiła spojrzeć im w oczy. Chociaż nie zgadzała się ze słowami brata, nie zaprzeczyła. Szczerze nienawidziła siebie za ból, jaki zgotowała rodzicom. Zaadoptowali ją i Minkiego. Obdarowali prawdziwą miłością, a w zamian otrzymywali niewdzięczność, pyskowanie i awantury. Nie zasługiwali na to.

        – Przepraszam – wyszeptała nastolatka i skierowała się w stronę wyjścia.

        – Nigdy nie przestaniesz być naszym dzieckiem. – Zatrzymała się, słysząc przygnębiony głos Hyemi. Poczuła, jak serce cisnęło jej się do gardła, a w oczach zalśniły łzy. – Nigdy nie przestanę wierzyć, że odzyskamy radosną, pogodną córkę, która wie, co jest dla niej dobre, a co złe.

        Dziewczyna nie odpowiedziała. Po prostu wyszła z pomieszczenia, niosąc na barkach poczucie winy. Co ona sobie wyobrażała? Myślała, że schodząc na wspólny obiad, wszystko zmieni? Nawet jeśli pragnęła zapewnić opiekunów, iż wszystko się ułoży, nie mogła tego zrobić. Nie, dopóki nie potrafiła ostatecznie wyrzucić Doojona ze swojego serca, a ten moment jeszcze nie nadszedł.

        Opuściła mieszkanie w szerokich, różowych dresach, białych trampkach i sportowej koszulce z logo szkoły. Sąsiedzi w windzie bacznie jej się przyglądali, zapewne nie marnując czasu na przeróżne insynuacje i wymyślanie plotek. Grzecznie przywitała się z każdym z nich, choć pragnęła wykrzyczeć, by zajęli się własnymi sprawami.

        Po chwili szła jedną z seulskich ulic, nie zwracając uwagi na otoczenie. Słyszała rozmowy, śmiechy, ale to wszystko wydawało się nie należeć do jej świata. Było tak odległe, jak szczęśliwe chwile jej życia. Czy one kiedykolwiek do niej powrócą?

        Nagle zauważyła spowolniony samochód obok lewego ramienia. Dostrzegając Doojona, który wychylał się zza szyby srebrnego Porsche Carrera, przyspieszyła kroku. Serce biło jej w oszalałym tempie, a w głowie pojawiło się setki pytań i wątpliwości. Choć wiedziała, jak łatwo dawała się przekonać, pragnęła, by tym razem było inaczej. Chciała powiedzieć ostateczne „dość".

        – Daj spokój, mała – powiedział znudzony Lee, dopasowując prędkość samochodu do kroków dziewczyny – No, już. Wsiadaj.

        – Zostaw mnie.

        – Naprawdę zamierzasz zachowywać się w taki sposób? Sieun, kochanie...

        Zatrzymała się, zaciskając pięści. Tak bardzo chciałaby nie czuć w tym momencie dosłownie nic. Po prostu pójść przed siebie i nigdy nie odwracać się do tyłu. Wyrzucić toksyczną miłość z serca i zacząć wszystko od nowa. Dlaczego to nie mogło być takie proste?

        Spojrzała na chłopaka załzawionymi oczami. Jego twarz nie okazywała chociażby odrobiny skruchy. Nie było mu przykro. Wiedział, że cokolwiek by nie zrobił, Sieun i tak przyjmie go z otwartymi ramionami. Zbyt często to wykorzystywał.

        – Nienawidzę cię, Doojon – wyszeptała, patrząc wprost w czarne niczym otchłań oczy chłopaka. – Naprawdę cię nienawidzę.

        – Jeśli ze mną pojedziesz,  przejdzie ci. – Zapewnił, nieszczególnie przejmując się wypowiedzianymi słowami. – Mam dla ciebie niespodziankę. Od razu poprawi ci się humor. No, wsiadaj – ponaglił, ponownie odpalając silnik.

        Wiedziała, że to tylko kolejne obiecanki,  z których i tak nic nie wyniknie. Wczorajsze wydarzenia udowodniły, że była po prostu jedną z wielu. Nie znaczyła dla niego nic, choć on był jej całym światem.

        – Sieun? – spojrzała na zniecierpliwionego Doojona. – Nie chcesz to nie. Tylko potem nie miej do mnie pretensji o to, że spędzam czas z innymi dziewczynami. Yuri zawsze znajdzie dla mnie chwilę – rzucił szorstko, trafiając w czuły punkt nastolatki.

        Pospiesznie zastukała w zasuniętą szybę i przebiegła na stronę pasażera. Zapięła pasy i utkwiła wzrok na ulicy. Znów mu uległa.

        Doojon przechylił twarz dziewczyny w swoją stronę i złożył na jej ustach szybki pocałunek.

        – Grzeczna dziewczynka – odparł z zadowoleniem, a uśmiech nie schodził z jego przystojnej twarzy. Po chwili odpalił samochód i z piskiem opon skręcił w prawo.

        Dziewczyna przyglądała się ukochanemu z niedowierzaniem i ogromnym bólem serca.

        Jak mogła pokochać kogoś takiego?

        Spojrzał na barwną fotografię, z bólem serca wspominając szczęśliwe chwile u boku Sieun i Minkiego. Choć chłopaki wciąż się przyjaźnili, nic już nie było takie samo. Przez cały czas zamartwiali się o  nastolatkę, obwiniając się o to, że pozwolili, by tak bardzo się zmieniła i przestała im ufać.

        Na zdjęciu Choi Sieun stała pomiędzy nim a Minkim. Uśmiechała się promiennie na tle żyrafy, która w zabawny sposób wybałuszyła oczy.

        – Chodźcie. Poprosimy kogoś, by zrobił nam zdjęcie! – zaproponowała podekscytowana Sieun, a jej brązowe oczy zalśniły radośnie. Widząc niepewne spojrzenia przyjaciół, rozejrzała się po ZOO, szukając osoby o miłym wyrazie twarzy.

        Nie minęła chwila, a oddaliła się i wróciła w towarzystwie przystojnego Azjaty o jasnobrązowych, krótko obstrzyżonych włosach. Obok kroczyła niska dziewczyna z niesamowicie malutkimi, skośnymi oczami i lśniącym uśmiechu. Wyglądała, jakby miała zamknięte powieki, choć wcale tak nie było. Grube, długie włosy o czarnym odcieniu zaczesane zostały na lewą stronę, a prawy bok był wygolony i miał trzy gwiazdki - od największej, do najmniejszej.

        Para powitała chłopaków skinieniem głowy, na co odpowiedzieli tym samym. Po chwili  Bum i Minki poczuli pewne dłonie Sieun w pasie. Dziewczyna przyciągnęła ich bliżej, odrzucając rude loki do tyłu.

        – Boom Shaka Laka! – krzyknęła z uśmiechem, spoglądając w blask aparatu.

        Otarł spływające po policzkach łzy, próbując odrzucić bolesne wspomnienia. Wciąż nie potrafił pogodzić się z faktem, że tak pogodna, pocieszająca wszystkich dookoła osoba, straciła swój blask.  Miłość zamieniła tę dziewczynę w zamkniętą w klatce samotniczkę. Na każdym kroku napotykała bolesne kolce czerwonych róż. Pięknych, choć niebezpiecznych. Tak, jak uczucie do osoby, dla której nie znaczyło się zupełnie nic.

        Słysząc pukanie do drzwi, spojrzał na nie melancholijnym wzrokiem. Dziadek przez chwilę patrzył dużymi, skośnymi oczami o barwie ciemnego orzechu, a charakterystyczne zmarszczki na czole oznaczały, że się martwił. Z jakiegoś powodu jednak nie rozpoczął rozmowy. Uchylił szerzej drzwi, a obok jego siwej głowy pojawiła się wyższa od niego śliczna brunetka. Z uśmiechem ukłoniła się w stronę Buma, a ten uniósł wysoko brwi.

        – Co mówiłem o gościach w sobotę, Bum? – spytał surowo Shin, rzucając przelotne spojrzenie w stronę nastolatki. – Sobota to czas ciszy i spokoju. Ukojenie dla duszy. Zapamiętaj to młoda damo, nim znów zechcesz zakłócić panujący tutaj porządek.

        – Przepraszam – Park Jia ukłoniła się z purpurowymi rumieńcami, gdy mężczyzna opuścił pokój wnuka.

        Rodzice Kim Buma rozwiedli się niecałe dwa lata temu, chcąc zacząć wszystko od nowa. Matka ponownie wyszła za mąż. W Teksasie poznała o trzy lata młodszego piekarza i dwutygodniowe wakacje zamieniły się w resztę życia. O ile wszystko układało się tak cudownie, jak rodzicielka opisywała w listach. Bum nie widział jej prawie rok. Tak samo, jak ojca, który prowadził kopalnie węgla kamiennego w Stanach Zjednoczonych. Zamierzał przyjeżdżać w święta. Nie żałował pieniędzy na syna, co wcale nie oznaczało, że był rozpieszczony i szastał nimi na lewo i prawo. Dziadek z pewnością by do tego nie dopuścił. W zasadzie zdążył się przyzwyczaić do surowego, kochającego staruszka o staroświeckim poglądzie na świat.

        – Przepraszam za dziadka – odezwał się brunet i wstał z wygodnego, skórzanego krzesła. – Coś się stało? – spojrzał na rozciętą wargę i delikatny siniak na prawym policzku dziewczyny. Sieun nieźle jej przyłożyła.

        Jia odwróciła wzrok od leżącego materacu z ciemnozieloną pościelą, która idealnie komponowała się z nieco jaśniejszymi ścianami. Znajdował się pod długim plastikowym oknem. Obok leżały dwie gitary: klasyczna o barwie jasnego brązu i elektryczna - równie czarna, jak oczy właściciela. Biurko zapełnione zeszytami stało naprzeciwko materaca, tuż obok drzwi. Szafa z ubraniami i półka pełna płyt zajmowały miejsce po przeciwnej stronie. Pokój był skromny, ale ładny.

        – Mam dwie wejściówki na dzisiejszy koncert CN Blue w Green Star – odparła z uśmiechem dziewczyna, pokazując bilety. – Może chciałbyś się wybrać?

        Bum zamrugał kilkakrotnie oczami, nie wiedząc, co powiedzieć. Lubił ten zespół, ale czy wspólny wypad z Jią nie oznaczałby randki? Wiedział, że dziewczyna go lubiła, ale nawet przez myśl mu nie przeszło, iż zrobi pierwszy krok. A tak się właśnie stało. Park Jia była śliczną, pewną siebie nastolatką, która nie bała się ryzykować i głośno wypowiadać własnego zdania. Na pewien sposób bardzo mu schlebiała, ale nie była Sieun.

        – Proszę, oppa – Jia spojrzała na niego z miną psiaka i pewnie dotknęła jego dłoni. – Będę szczęśliwa, jeśli ze mną pójdziesz. Proszę, proszę, proszę...

      – No, dobrze – zgodził się w końcu, a szatynka podskoczyła z radości. Uśmiech mimowolnie wtargnął na jego twarz, choć wcale nie miał nastroju do imprezowania. Dziewczyna miała w sobie jednak coś, co roznosiło dookoła pozytywną aurę. Bez wątpienia zawdzięczała to patrzeniu na świat przez różowe okulary.

      Nagle drzwi ponownie się otworzyły, ukazując groźną twarz dziadka Kim.

        – Mówiłem już, że sobota to dzień ciszy i spokoju? – Posłał koleżance wnuka karcące spojrzenie. – Jak mam się wyciszyć, gdy słychać cię w całym domu?

        – Przepraszam – Jia spuściła wzrok. – Po prostu się ucieszyłam...

        – Chodź za mną – wskazał dłonią, by podeszła – A ty – Spojrzał na wnuka – przebierz się i zejdź po koleżankę. Opowiem jej o tym, jak kiedyś uczyłem karate.

        Bum posłusznie przytaknął, posyłając speszonej dziewczynie delikatny uśmiech. Współczuł jej, ponieważ Shin uwielbiał zamęczać jego znajomych opowieściami z lat swojej młodości. Jia wyraźnie nie zdobyła jego sympatii, a to oznaczało jeszcze większe tortury. Chyba że się pospieszy i wyratuje ją z opresji.

        Podszedł do szafy, wyjął prostą, białą koszulkę i czarne dżinsy. Ciemne włosy jak zawsze idealnie ułożył za pomocą delikatnej pasty, pozostawiając dłuższą, gęstą grzywę na czole.

        Spojrzenie czarnych oczu ponownie spoczęło na znajdującej się nieopodal fotografii. Sieun była jedyną dziewczyną, którą dziadek szczerze polubił. Choi zawsze wyglądała na zainteresowaną opowiastkami, jakie prezentował, a to sprawiło, iż zdobyła jego serce.

        Opuścił pomieszczenie, a z dołu dało się usłyszeć donośny głos dziadka Kim.

        Zniecierpliwiony tłum z entuzjazmem wyczekiwał, aż na okrągłej, średniej wielkości scenie pojawi się gwiazda wieczoru. W barze przeważnie grywały mało znane zespoły, dlatego przybycie prawdziwych sław, oznaczało ogromne wydarzenie.

        Sieun nie mogła uwierzyć, że znalazła się wśród nielicznych osób, które mogły uczestniczyć w tym niesamowitym wydarzeniu. Miejsca były ograniczone, a bilety zapewne bardzo drogie.

        – Nie wierzę, że zdobyłeś wejściówki! – krzyknęła podekscytowana, z uśmiechem patrząc na Doojona. – Naprawdę się postarałeś. – Przytuliła chłopaka. Choć nie odwzajemnił gestu, czuła się naprawdę szczęśliwa. Wszystkie przykre wspomnienia jakby odeszły wraz z silnym podmuchem wiatru.

        – Yuri! – Chłopak odepchnął dziewczynę i energicznie pomachał w stronę szatynki o prostych jak drut, długich włosach. Gęsta, prosta grzywka sprawiała, że ładna twarz dwudziestolatki wyglądała jeszcze korzystniej. Yuri odmachała, krocząc w ich stronę w ładnej, czarnej sukience sięgającej nieco poza uda.

        Sieun utkwiła w dziewczynie oszołomiony wzrok. Stała u boku Doojona ubrana w szerokie dresy, koszulkę z logo szkoły i trampkach. Nie przeszkadzało jej to, dopóki nie zjawiła się Woo Yuri.

        – Co ona tu robi? – spytała chłopaka z wyczuwalną niechęcią.

        – Zaprosiłem ją – odpowiedział uśmiechnięty Lee, wpatrując się w nadchodzącą dziewczynę z uznaniem. – Uwielbia CN Blue.

        Sieun nie mogła uwierzyć własnym uszom. Wiedział o Yuri najwyraźniej bardzo wiele, a nie potrafił zapamiętać, że ona -  jego dziewczyna - była uczulona na owoce morza. Wiele razy zamawiał potrawy, które posiadały niebezpieczne dla niej składniki.

        – Hej! – Yuri radośnie przytuliła Doojona, jakby w ogóle nie zauważyła jego towarzyszki. Dopiero po chwili spojrzała na Sieun wyrafinowanym wzrokiem. – Wyglądasz... Em...

        – Pójdę po coś do picia – rzuciła szybko Sieun i odeszła w stronę baru. Usiadła na wolnym krześle, niczego nie zamawiając. Po prostu utkwiła wzrok w Doojonie i Yuri, którzy flirtowali na jej oczach. Uśmiechy, niby przypadkowe dotknięcia...

        Czym sobie na to zasłużyłam?, pomyślała ze łzami w oczach.

        Odwróciła się, by nie patrzeć dłużej na bolesny widok.

        – Taka ładna dziewczyna nie powinna się smucić – Usłyszała nad uchem chłopięcy głos. Nie minęła chwila, a jego właściciel zajął miejsce po jej lewej stronie. Miał łagodną twarz i skośne oczy, które okalały duże okulary charakterystyczne dla kujonów. Kruczoczarne włosy zostały postawione do góry prawdopodobnie na jakimś żelu. Wyglądał korzystnie w błękitnej koszuli w kratę i białych rurkach. – Poproszę dwa mocne drinki. Jeden dla tej pani – rzucił w stronę barmana.

        – Ja nie... – Sieun popatrzyła niepewnie na Doojona. Bez jakiegokolwiek zahamowania, obejmował Yuri, szepcząc do jej ucha coś, co wywoływało salwy śmiechu. Nastolatka energicznie się odwróciła, zaciskając dłonie w pięści. – Jestem Choi Sieun – Wyciągnęła do nieznajomego rękę, siląc się na uśmiech.

        – Shin Dongho. Miło mi cię poznać.

        Skinęła niezobowiązująco i za jednym razem opróżniła połowę szklanki z alkoholowym trunkiem.

        Prowadzony przez Jię, wszedł do zapełnionego baru. Piski dziewczyn sprawiły, że przez chwilę niczego nie słyszał. Widząc na scenie wyczekiwany zespół, zrozumiał nadmierną reakcję.

        – A myślałam, że się spóźnimy – krzyknęła szatynka wprost do ucha Buma i zaczęła przeciskać się przez tłum. Po chwili stali na tyle blisko sceny, by móc zobaczyć członków CN Blue z bliska. – Naprawdę cieszę się, że jesteś tutaj ze mną. Mam dla ciebie niespodziankę, ale to po koncercie.

        – Jaką niespodziankę? – Dziewczyna odpowiedziała jedynie tajemniczym uśmiechem i dołączyła do bawiącego się tłumu.

        Bum spokojnie rozglądał się po ludziach, gdy zespół zaczął grać „In My Head". Uwielbiał ten kawałek i dźwięki gitary, jednak nie miał nastroju do zabawy. Dlatego ostrzegł Jię, że nie należał do najlepszych towarzyszy.

        Zachęcony przez rówieśniczkę, zaczął klaskać. Nagle ujrzał najbardziej znienawidzoną przez siebie twarz. Doojon stał zaledwie kilka metrów przed nim i obściskiwał się z dziewczyną, która bez wątpienia nie była Sieun.

        Powstrzymał się od bójki tylko ze względu na Jię, by nie psuć jej wieczoru. Ze skupieniem zaczął szukać burzy rudych loków wśród ludzi.

        – Coś się stało?

        – Nie. Nic. – Zapewnił z uśmiechem, a dziewczyna ponownie odwróciła wzrok na scenę.

        Bum zerknął w stronę wyjścia. Zauważył wysokiego chłopaka, który wyprowadzał chwiejącą się na nogach dziewczynę o rudych włosach.

        Sieun!

        – Muszę iść. Przepraszam! – rzucił pospiesznie w stronę Jii i pobiegł do wyjścia.

        Nie powinien zostawiać jej bez słowa wyjaśnienia. Zdawał sobie z tego sprawę, jednak strach o Sieun nie pozwalał, by po prostu został w Green Star. Skoro Sieun była w tym samym miejscu co Doojon, musiała go widzieć z inną dziewczyną.

        Zdyszany zatrzymał się na ulicy, uważnie rozglądając się na wszystkie strony. Nie widział poszukiwanej dwójki, dlatego postanowił skręcić w prawo. Serce łomotało jak szalone, gotowe wyskoczyć z klatki piersiowej. Strach mroził krew w żyłach, a w głowie pojawiało się milion czarnych scenariuszy.

        Przyspieszył, nerwowo spoglądając w tunele.

        – N–niie... N–nn...

        Zatrzymał się, słysząc dziewczęcy bełkot. Skręcił w drugi tunel od baru, powoli idąc do przodu. Dostrzegając szamotaninę, rzucił się na nieznajomego i zaczął okładać go pięściami. Okulary rozbiły się z trzaskiem, a jego właściciel próbował bronić się przed ciosami.

        Odgłos łamanej kości nie powstrzymał Buma.

        Dopiero gdy usłyszał głośny szloch, zatrzymał pięść w powietrzu. Wszędzie było mnóstwo krwi.

        – Masz szczęście, że cię nie zabiłem! – ryknął do ledwo przytomnego chłopaka i wstał.

        Zignorował palący ból prawej dłoni i nachylił się nad pijaną Sieun. Delikatnie dotknął mokrych od łez policzków i przytulił nastolatkę.

        – Już dobrze. – Zapewniał, czule gładząc gęste, rude włosy. – Jesteś bezpieczna. To ja, Kim Bum. Zabiorę cię stąd.

        Sieun przytaknęła i chwiejnym ruchem objęła szyję chłopaka, pozwalając podnieść się na umięśnionych ramionach. Po chwili czuła się tak, jakby dryfowała z ruchem łagodnych fal, gdzie czuła się wyjątkowo bezpiecznie. Położyła głowę na ramieniu przyjaciela i przymknęła zmęczone powieki. Do nozdrzy dotarł przyjemny zapach perfum, które tak bardzo lubiła.

        – Jesteś jak taki... r-r-rycerz na bia-a-łym koniu – wyjąkała Sieun, a po jej policzkach spłynęły łzy. – N-nie zasługuję na c-ciebie. Jest mi tak... t-tak przykro...

        Nie odpowiedział nic. Pozwolił na upust emocjom i zaczął płakać.

        Cierpieli oboje. Z tęsknoty, problemów, trudnych chwil. Tęsknili za brakiem bliskości i szczerymi rozmowami do białego rana.

        Tęsknili za szczęściem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top