٠•●Rozdział 11●•٠
Denerwujący dźwięk „Ringa Linga" Taeyanga ponownie rozległ się po autobusie, doprowadzając Sieun do szału. Jak nie dzwonili rodzice, to Minki zasypywał ją milionem wiadomości co kilka sekund. Wiedziała, że nie powinna uciekać ze szkoły, gdy rodzice siedzieli u dyrektora, ale nie miała najmniejszej ochoty na wysłuchiwanie tego, jak bardzo opuściła się w nauce, przestała przejmować się własnym życiem i staczała się na dno, nie przyjmując od nikogo pomocy. Słyszała to wiele razy i ten raz więcej niczego by nie zmienił. Ponadto miała dużo ważniejszą sprawę od pogadanki u dyrektora. Ważniejsze było to, by stanąć oko w oko z Doojonem i powiedzieć mu, żeby się od niej odczepił. Była na to gotowa i zdeterminowana do zmiany swojego życia. Musiała działać pod wpływem chwili, nim znów zawładnęłyby nią wątpliwości, które ostatecznie zmieniłyby jej zdanie. Wtedy ponownie stałaby się wiernym pieskiem Doojona, a miała już tego dość.
– Nic mi nie jest! – wykrzyczała do słuchawki, wychodząc z autobusu. – Muszę zakończyć coś, co trwało zbyt długo. Od jutra wszystko się zmieni, obiecuję. Zadzwonię później.
Pospiesznie nacisnęła czerwoną słuchawkę i wyłączyła komórkę, by więcej jej nie przeszkadzała.
Bez chwili wahania podążyła w stronę ciemnego tunelu, do którego mało kto odważył się wejść. Przed poznaniem Doojona sama dobrowolnie nie pojawiłaby się w tak obskurnym i niebezpiecznym miejscu, jednak w królestwie Lee była nietykalna. Tylko jeden raz ćpun próbował zaciągnąć ją do rogu i zgwałcić, szarpiąc ją przy tym i bijąc po twarzy. Doskonale pamiętała strach, jaki ją wtedy ogarnął i zdumienie, gdy w ostatniej chwili za plecami napastnika pojawił się Doojon. Odepchnął ćpuna jak szmacianą lalkę i zaczął go okładać pięściami, dopóki ten nie stracił przytomności. Krew była wszędzie, ale to nie powstrzymywało Doojona od zadawania kolejnych ciosów. Przestał dopiero w chwili, gdy złapała jego dłoń i z przerażeniem poprosiła, by przestał.
– To tylko ćpun – odezwał się Doojoon i z pogardą spojrzał na nieprzytomnego chłopaka o kruczoczarnych włosach. Całą twarz miał we krwi, ale doskonale wiedział, kim był napastnik Sieun. Często błagał o ecstazy na krechę. Pieniądze oddawał, dopiero gdy przykładano mu nóż do gardła. Zwykły śmieć, stwierdził w myślach i splunął w twarz ćpuna. – Nie pozwolę, by ktokolwiek tknął moją dziewczynę. Powinien zdechnąć jak pies! I tak nikt go szukać nie będzie.
– Już wystarczy. – Sieun odsunęła chłopaka od ciała. Nerwowo próbowała zakryć czerwony stanik rozerwaną koszulką. T-shirt z Linkin Park wyląduje w śmietniku, jednak nie to bolało ją najbardziej. Najbardziej bolała sama myśl o tym, co by się stało, gdyby Doojon nie pojawił się w porę. – Chodźmy. Proszę.
Doojon bez słowa zdjął z siebie czarny sweter z czerwonym smokiem na piersi i przełożył go przez głowę dziewczyny.
Uśmiechnęła się smutno, przystając na moment w miejscu, gdzie miało miejsce zdarzenie z jej wspomnień. Choć wcześniej nie było dla niej szczęśliwe, dziś należało do jednych z niewielu, w których czule wspominała Doojona. Nie wiedziała, czy wtedy udawał, że się o nią troszczył i dlatego ostrzegł wszystkich z jego królestwa, by nie śmieli jej dotykać, ale to nie miało znaczenia. Kochała go i mimo wszystko posiadała kilka szczęśliwych chwil w pamięci u jego boku.
– Cześć, Sieun! – z rozmyślań wyrwał ją dziewczęcy głos. Rudowłosa uniosła głowę i odmachała Ansoy - osiemnastoletniej Koreance, która pochylała się do przodu, podtrzymując się muru. Sieun zauważyła, że zieloną spódnicę miała podwiniętą do góry, a po sekundzie wszedł w nią od tyłu jeden ze stałych klientów Doojona. Pospiesznie odwróciła wzrok, nie chcąc patrzeć na coś tak bardzo intymnego. Brzydziła się wszystkimi ludźmi, którzy pozwolili, by narkotyki i alkohol zawładnęły ich życiem. Większość z nich albo uciekła z domu, albo miała trudne dzieciństwo. Niektórym z kolei po prostu się nudziło i chcieli się zabawić, nie zdając sobie sprawy z konsekwencji, jakie niosły ze sobą podejmowane przez nich decyzje.
Sama popełniła wiele błędów, ale nigdy nie dopuściłaby do tego, by co chwilę inny facet posuwał ją w przyciemnionych uliczkach. Dziewczyny zarabiały ciałem na narkotyki, a chłopcy zazwyczaj kradli, bądź szli na ulice razem z koleżankami. Sieun nie bardzo wdawała się w te wszystkie szczegóły, by za dużo o tym nie myśleć. Sama miała wystarczająco dość problemów, by przejmować się jeszcze innymi.
Szybko czmychnęła przez uliczkę, omijając po drodze kilka par, które również uprawiały seks na powietrzu, by jak najszybciej znaleźć się w niedużej knajpce. Już od progu poczuła nieprzyjemny smród. W powietrzu unosił się gęsty dym, a w tle leciała klubowa muzyka.
Powolnym krokiem szła przed siebie, wytężając wzrok i rozglądając się po pomieszczeniu.
Ten sam syf i brud co zawsze, pomyślała z szybko bijącym sercem. Nie musiała patrzeć na dużą czerwoną kanapę, by wiedzieć, że Doojon ją obserwował. Bała się, jednak nie zamierzała tego okazywać. Pewnie przeszła obok starych, okrągłych stolików, by stanąć naprzeciwko właściciela tego miejsca. Patrzył na nią skośnymi oczami. Ich czerń niemal płonęła z gniewu, wywołując na jej ciele nieprzyjemne dreszcze. Długa czarna grzywa zasłaniała jego prawe oko, a usta ułożyły się w grymasie niezadowolenia. Doojon miał na sobie obcisły biały podkoszulek, który idealnie ukazywał jego szczupłe, wyrzeźbione ciało. Obok niego siedziała Yuri, obrzucająca Sieun nienawistnym wzrokiem. Wyglądała jak prostytutka w przykrótkiej czerwonej mini. Nie trzeba było się przyglądać, by zauważyć, że dziewczyna nie miała na sobie majtek.
– Nie wiem, na cholerę tutaj przyszła – powiedziała oburzona Yuri, kładąc dłoń na swoim kroku, by nieco go zasłonić.
– Stul pysk! – warknął Doojon. – Spieprzaj stąd. Zawołam cię, jak będziesz mi potrzebna.
Sieun odwróciła głowę. Nienawidziła tej dziewczyny, ale nie rozumiała, jak ta mogła godzić się na takie traktowanie. Nie miała też prawa jej osądzać, ponieważ sama zgadzała się na dokładnie to samo i dopiero w tej chwili przejrzała na oczy. Czuła się jak śmieć u boku tego zakłamanego chłopaka. Pomiatał nią, bił, gwałcił, a ona przymykała na to oko, ponieważ go kochała. Jakże była głupia!
Gdy Yuri przeszła obok rudowłosej, ta wyciągnęła na stół pieniądze, mówiąc:
– Te dragi na pewno nie były więcej warte. Teraz możesz dać mi już święty spokój.
– Ta dziewczyna... – prychnął Doojon, uważnie przyglądając się zdeterminowanej twarzy nastolatki. – Co się z tobą stało, Choi? Pokazujesz pazurki, a dobrze wiesz, że tego nie lubię.
– Nie obchodzi mnie, co lubisz. Nie jestem już twoją własnością, więc daj mi spokój. Nigdy więcej nie będziesz traktował mnie jak śmiecia.
Doojon energicznie wstał i ścisnął dziewczynę za ramię, z wściekłością patrząc w jej duże oczy. Widział, że się bała, jednak nie zamierzała ustąpić. Nie mógł zrozumieć jej zachowania, co wkurzało go jeszcze bardziej.
– Puść. To boli – powiedziała spokojnym, aczkolwiek stanowczym tonem. Mimowolnie przymknęła oczy i skuliła się, gdy chłopak jeszcze silniej zacisnął dłoń.
– Daje ci ostatnią szansę. Jeśli wyjdziesz z knajpy i nie wrócisz w ciągu godziny, to będzie koniec. Nie tylko koniec nas – zaśmiał się pod nosem, dodając z przymrużonymi oczami: – a definitywny koniec Choi Sieun. Zniszczę cię i doprowadzę do tego, że sama popełnisz samobójstwo. Jesteś tak cholernie słaba, że to nie będzie dla mnie żadne wyzwanie.
Sieun wyprostowała się, gdy ją puścił. Rozmasowała obolałe ramię, ze strachem patrząc na byłego chłopaka. Na szczęście udało jej się opanować łzy od spłynięcia, jednak wiedziała, że jej mina zdradzała wszystko. Nieważne jak bardzo chciałaby to ukryć, nie potrafiła zignorować ogarniającego ją przerażenia. Wiedziała, że Doojon nie blefował i z pewnością zamieni jej życie w gorsze piekło niż dotychczas, jeśli nie spełni jego żądania.
Czy rzeczywiście była gotowa zaryzykować?
Smutne dźwięki wydobywały się z klasycznej gitary, rozprzestrzeniając dookoła melancholijny nastrój. Jakimś cudem nawet granie na ulubionym instrumencie, nie dawało chłopakowi upustu emocji. Odkąd tylko wszedł do domu, zamknął się w pokoju i poprosił dziadka, by dał mu dzisiaj spokój. Potrzebował pobyć sam, choć zazwyczaj pogarszało to jego sytuację. Tym razem jednak czuł się tak okropnie, że nie chciał, by ktokolwiek widział go w takim stanie. Łzy ciurkiem spływały z jego oczu, a serce ciskało się do gardła, nie pozwalając na choćby chwilę zapomnienia.
Dziś nastał dzień, gdzie wyjawił swoje uczucia i zostały one odrzucone. Pierwsza miłość zraniła go dogłębnie. Sprawiła, że czuł się nic niewart, a przecież tak bardzo się starał. Zawsze próbował być najlepszym przyjacielem Sieun. Nigdy nie odmówił udzielenia jej pomocy i zawsze pojawiał się na horyzoncie, gdy potrzebowała przytrzymać się ramienia, by nie utonąć w morzu niebezpieczeństwa. Pomimo swych uczuć nie miał nic przeciwko, by spotykała się z Doojonem, dopóki wyglądała na szczęśliwą.
Czym więc zasłużył sobie na tak bolesną miłość?
Odstawił gitarę obok materaca, nie potrafiąc skupić się na grze. Podszedł do okna i wyciągnął z kieszeni telefon. Miał cichą nadzieję, że Sieun zostawiła mu jakąś wiadomość, jednak nic takiego się nie stało. Wpatrywał się w jej zdjęcie na ekranie komórki, a jego serce przeszyło milion ostrych igieł, sprawiając, że do jego oczu ponownie napłynęły łzy.
Chciał, by o niego zawalczyła. By zatrzymała go w chwili, gdy wyznał swoje uczucia. Tak bardzo pragnął, by tym razem to ona pokazała, że jej na nim zależało i starała się wszystko naprawić. Przecież nie musiała robić zbyt wiele, a mimo to się poddała. Zrezygnowała z wszystkiego, co ich łączyło.
Znów go zawiodła. A może po prostu za dużo sobie wyobrażał? Sam już nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć.
Nagle w pokoju rozległ się odgłos pukania i nie minęła sekunda, gdy w środku pojawił się dziadek, mierząc go surowym spojrzeniem bystrych oczu. Ten człowiek nigdy nie czekał pod drzwiami, a pukał wyłącznie z przyzwyczajenia.
„To mój dom i jeśli będę chciał, położę się na twoim materacu. Po co więc mam pukać i czekać, aż mi dasz pozwolenie, bym wszedł?" - mówił za każdym razem, gdy Bum próbował wytłumaczyć, że potrzebował odrobiny prywatności. W końcu chłopak odpuścił, nie mając siły do dalszych dyskusji na ten temat.
– Dziadku, naprawdę chcę być sam – powiedział spokojnie Bum i spuścił głowę. Nie chciał, by mężczyzna dostrzegł na jego policzkach mokre ślady od łez.
– Rozumiem, że możesz przechodzić przez jakiś bunt nastolatka, uważać, iż wszystko jest do bani, ale zlituj się! – Mężczyzna podszedł bliżej i usiadł powoli obok chłopaka, łapiąc się za plecy z grymasem bólu na ustach. Po chwili westchnął i kontynuował: – Ta dziewczyna to nie jest nic dobrego! Przesłodzona, sztuczna manipulantka, która myśli, że wszystkich oszuka! – Staruszek przymrużył gniewnie oczy i zacisnął zęby. Wyglądał, jakby wyobrażał sobie, że odcina komuś głowę, nabija ją na długi kij i parodiuje z nią po Seulu, śmiejąc się przy tym wniebogłosy, jak szaleniec z horroru. – Znam się na ludziach...
– Nie wiem, o co ci chodzi, a naprawdę nie mam ochoty na zgadywanki. Możesz przejść do rzeczy, dziadku? – przerwał nastolatek i przeczesał kruczoczarną grzywę, rozczesując kołtun. Kochał dziadka, jednak w obecnej chwili nie marzył o niczym innym, jak o spokoju i samotności.
– W przedpokoju czeka na ciebie koleżanka ze strusim gniazdem na głowie. Tylko jajek w nim brakuje – odburknął mężczyzna z naburmuszoną miną. Wyciągnął dłoń, by wnuk pomógł mu wstać.
Dziewczyna ze strusim gniazdem na głowie? To było jakieś przysłowie, czy może zagadka?
Bum przystanął na moment, trwając w zadumie, gdy go olśniło.
Jia!, pomyślał i omal nie wybuchnął śmiechem na porównanie dziadka. On naprawdę musiał jej bardzo nie lubić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top