2.5. "Beautiful Ones"
Ilość wyrazów: 4421
⛔: drobna scena erotyczna, wspomnienie o narkotykach, Haimar dobierający się do Amado
Akt XI: Elisa
Elisa weszła do Red Roomu za dziesięć szósta rano. Zawsze ją bawiło, że Mika powierzył jej klucz do tego miejsca, w którym najwięksi bossowie podziemnego świata czuli się jak u siebie w domu. Towarzyszyły im przy tym dyskretne, sprawdzone kobiety. Ona sama, w ramach odgrywanej roli, była uważana za jedną z nich.
W normalnych okolicznościach Elisa Corbalan zebrałaby już tony materiału dowodowego nie tylko na Ibaigurenów, ale też na ich przyjaciół z zagranicy. Jednak w trakcie realizacji wyznaczonej misji, pani inspektor nie spuszczała oczu z głównego celu, a tym była zemsta. Wszyscy należący do zespołu decyzyjnego akcji stracili swoich najbliższych w zamachach zorganizowanych przez baskijskich terrorystów. Dlatego plan działania Hiszpanów nie miał nic wspólnego z szablonami. A jeszcze mniej łączyło go z przepisami prawa.
Hiszpanka zajrzała do łazienki wyłożonej żółtawymi płytkami dolomitu. W wielkim, przyciemnianym lustrze sprawdziła swój makijaż. Był dość ostry jak na tę nietypową godzinę i na niezobowiązujący strój w postaci jeansów i białej, luźnej koszuli. Ona jednak lubiła się malować. Dzięki identycznie stosowanej każdego ranka formule, zarówno w wieku dwudziestu, jak i czterdziestu lat, wyglądała wciąż na trzydzieści, więc trudno było oszacować, ile miała naprawdę.
Usłyszała dźwięk telefonu. Sądziła, że to Mika zadzwonił z informacją, że trochę się spóźni, ale na wyświetlaczu pojawił się zapisany drukowanymi literami wyraz mama. Elisa uśmiechnęła się i pokręciła głową. Starsza kobieta zawsze musiała się upewnić, że jej córka nie zaśpi, choć ona już od dawna nie była tamtą małą dziewczynką, która nastawiała sobie drzemki w telefonie, a następnie przesypiała je wszystkie. Mama wciąż pozostawała stojącą na straży mamą. Koniec, kropka.
Mika otworzył drzwi punktualnie o szóstej. Zaledwie godzinę później wylatywał do Indii. Przez tę całą historię z zastępowaniem Tima Williamsa miał teraz na głowie masę spraw, a jego brat znalazł sobie najwygodniejszą formę wykręcania się od obowiązków. Strzał w żyłę i długi sen. Rinse, repeat.
— On albo nie jest w stanie zasnąć przez trzy noce z rzędu, albo wali sobie po kablu i wtedy śpi przez cały czas. – Mika wyrzucił z siebie powód swojego zdenerwowania, gdy tylko zobaczył witającą go Elisę.
Pocałował ją w policzek. Wydawało mu się to dziwne, że szukając spokoju i odprężenia, nie skontaktował się z jedną ze swoich regularnych kochanek. Zamiast tego, zadzwonił do policjantki, której zadaniem było go śledzić.
W dodatku zaczął jej się zwierzać z tego, co go martwiło, chociaż mogła wykorzystać te informacje przeciwko niemu. W jakiś dziwny sposób lubił jednak tę wyjątkową czułość, którą mu zapewniała z obowiązku. Poza tym, ona znała i rozumiała jego sytuację chyba najlepiej ze wszystkich.
— Przysięgam. Gdybym go nie niańczył, to dzisiaj już by nie miał żadnych pieniędzy, tylko by gdzieś zdychał na jakimś squacie. Może powinienem mu na to pozwolić – wygrażał pod adresem nieobecnego Amado, jednocześnie szukając w telefonie płyty, która pomogłaby mu się wyciszyć. Znalazł nowoczesne, alt-popowe brzmienie brytyjskiego artysty, Jamesa Blake'a.
Usiadł na kanapie w granatowo-białą kratkę. Dokładnie naprzeciwko telewizora. Ukrył głowę w dłoniach. Elisa przycupnęła tuż przy nim. Pewnie nie powinna o nim w ten sposób myśleć, ale Mika czasem wydawał jej się dobrym człowiekiem. Trochę było jej przykro, że musiał się tak męczyć ze swoim niestabilnym psychicznie, uzależnionym od ciężkich narkotyków bratem. Przebiegało jej przez myśl, że Mika miał więcej wspólnego z nimi, stróżami prawa, niż z Amado.
Młodszy z Ibaigurenów nie był ani psychopatą, ani terrorystą. Tyle już zdążyła zauważyć podczas ich kilkumiesięcznego romansu. Za to Amado był przewidywalny i stabilny niczym niedokręcone łożysko w kole sportowego samochodu. Zawsze coś musiało przy nim jebnąć.
Elisa żałowała, że dla ludzi pracujących w organizacjach rodzina, wspólna krew, stanowiła dobro nadrzędne. Powątpiewała, czy Mika byłby w stanie sprzedać życie swojego brata w zamian za ocalenie własnego. Nie wiedziała też, czy ktokolwiek z jej grupy chciałby się w ogóle zgodzić na takie rozwiązanie, gdyby zaproponowała je na zebraniu.
Szczególnie teraz, gdy Toni Williams wypadła z łask, Mika był jedyną osobą, po śmierci której serce Amado mogłoby naprawdę pęknąć z żalu. Elisa i jej zespół musieli to wykorzystać, jeżeli zemsta przygotowywana na synach Iñakiego Ibaigurena miała być dla tych dwóch prawdziwie bolesna.
Zdecydowała się wykorzystać stan psychiczny, w którym znalazł się Mika, i pociągnąć go trochę za język.
— Podobno wasz księgowy trafił do szpitala – zaczęła wątek, kładąc przystojnemu mężczyźnie ręce na barkach.
Chciała go nieco rozluźnić masażem. Zauważyła, że jego mięśnie były niesamowicie pospinane.
— Tak, i długo z niego nie wyjdzie – odpowiedział Mika z irytacją. Usztywnił swoje ciało jeszcze bardziej, gdy przed oczami stanął mu ponownie obraz, w którym Tim Williams leżał u jego stóp cały we krwi, nieruchomy. – A kiedy wyjdzie, nie będzie już naszym księgowym.
Dodał to ostatnie zdanie, żeby zrzucić Hiszpanów z tropu wiodącego za Timem i Toni. Mika wolał, żeby europejska policja dała im spokój, chociaż uważał, że Williamsowie i tak mieli na tyle rozumu, by po otrzymanym ostrzeżeniu zerwać wszystkie rozmowy z agentami. Powinni wiedzieć, że następnym razem piłka będzie szybka. Pocisk w sam środek głowy od wytrenowanego zabójcy. Koniec z litością.
— Podarowaliście mu życie. Ludzie mówią, że współpracował z DEA – drążyła dalej Elisa.
— Robimy się sentymentalni, Eli. – Mika głęboko westchnął. – Starość nas chyba dogania.
Miał świadomość, że tej rozmowy i tak nie dałby rady uniknąć. Może nawet, tak naprawdę, nie chciał jej unikać. Potrzebował się przed kimś wygadać, a z każdym dotknięciem opuszków palców Elisy coraz wyraźniej rozumiał, że tęsknił za dłońmi pani inspektor, które tak dobrze udawały najdelikatniejszą czułość i bezgraniczne oddanie.
— A co wam zrobiła jego siostra? – pytała Elisa, rozmasowując kciukami jego ścięgna pozbijane na wysokości karku w twarde kulki. – To była dziewczyna Amado, prawda? Widziałam ją na twoich Stories... kiedy? Parę dni temu.
Chciała sprawić wrażenie, że niezobowiązująco próbowała sobie przypomnieć datę, choć oczywiście doskonale pamiętała poruszenie, jakie ta historia wywołała w szeregach jej grupy.
— To nie była dziewczyna Amado, tylko nasza wspólna – podkreślił Mika.
Uważał, że miał identyczne prawo do czucia się oszukanym i zdradzonym. Wcale nie stał w tym momencie psychicznie lepiej od swojego brata. Po prostu wiedział, że jeżeli on też się rozpłaszczy emocjonalnie i zacznie dzień w dzień wciągać kreski, to nie będzie komu porządnie poprowadzić biznesu. Dlatego musiał zgromadzić resztki swoich sił i przezwyciężyć rozpacz, nawet jeśli wydawało mu się, że wykonując w tej chwili zadania, jeździł rowerem po piasku. W dodatku pod wodą.
— Kochałem tę malutką. Bardzo – wyznał policjantce, jak psychoterapeucie na kozetce. – Miałem wrażenie, że przebywam z osobą, która podejmuje same etyczne wybory. Ona zawsze myślała w pierwszej kolejności o innych. To wydawało się aż nieprawdopodobne. – Przypominał sobie sytuacje, w których Toni dostawała nieomal ataków paniki na widok otaczających ją niesprawiedliwości społecznych. Gorączkowo zastanawiała się, co mogłaby zrobić, w jaki sposób mogłaby pomóc. Wtedy on musiał sięgać po portfel i starał się te nierówności wyrównywać, żeby ją uspokoić. – No i proszę. Teraz już wiemy z całą pewnością, że idealni ludzie nie istnieją – chrząknął złośliwie. – To są tylko kreacje, które oni wymyślają dla zysku.
Elisa poczuła dość mocne ukłucie dyskomfortu, gdy padły słowa o miłości. Głos Miki wyrażał tęsknotę i zawiedzione nadzieje. Nie słyszała go mówiącego w ten sposób o kimkolwiek. Skarciła w myśli samą siebie, że w pewnym stopniu była zazdrosna o uczucia takiego człowieka.
— Zeznawała przeciwko nam – dodał Mika, zrezygnowany. – Po ślubie z Amado miała otrzymać legalny tytuł do całego majątku. Dlatego tak udawała miłość do niego, bo ten, durny, kompletnie stracił dla niej rozum.
Mika teraz wreszcie rozszyfrował, dlaczego Toni nie wybrała jego, chociaż on tak bardzo się o nią starał. Miał za dużo dziewczyn. A nie potrafił zaangażować się na poważnie z żadną. Za to Amado, choć na pierwszy rzut oka wyglądał na o wiele trudniejszego do zdobycia, był wart podjęcia tego ryzyka. Strzała Amora, dobrze wycelowana w jego serce, dawała wstęp w miejsca, do których inne kobiety nigdy nie były wpuszczane.
— Oficjalnie składała zeznania? Jesteś pewien? – Elisa za żadne skarby nie mogła sobie przypomnieć takich informacji na temat Toni ze stale aktualizowanego pliku umieszczonego na ich grupowym serwerze.
— Eli, cariña, a dlaczego ciebie to tak interesuje? – zapytał Mika żartobliwym tonem.
Uznał, że wystarczyło mu tych podchodów, bo w takim tempie zaraz sam na siebie podpisze dokument świadczący o przyznaniu się do wszystkich zarzucanych mu czynów. Obrócił się i zaczął gilgotać kobietę po boczkach, a ta zapiszczała i zaniosła się śmiechem, aż wreszcie udało jej się strącić z siebie wędrujące dłonie.
— Oj, głuptasku. Pytam, żebym wiedziała, czego ja mam nigdy nie robić. – Uśmiechnęła się niewinnie i pocałowała go w usta. Gdy ich wargi zetknęły się ze sobą, poczuła coś w rodzaju uderzenia prądu, tylko że znacznie przyjemniejszego.
Uczucie naelektryzowania rozlało się po całym jej ciele. Wreszcie zakotwiczyło na dobre pomiędzy jej nogami.
Elisa pozwoliła się szarpnąć mocno za włosy, obrócić tyłem na kanapie, a następnie zsunąć swoje jeansy oraz koronkowe majtki na wysokość kolan.
Gdy po szybkim, lecz bardzo namiętnym numerku Mika opuścił kamienicę, by pojechać na lotnisko, Elisa poszła do kuchni, zaparzyła sobie kawę, i natychmiast uruchomiła komunikator. Musiała zapytać swojego przełożonego, czy słyszał o tym, że Antonia Williams współpracowała z DEA.
— Nie współpracowała. – Cesar Garrido odpisał natychmiast, w sposób niepozostawiający pola do interpretacji.
Właśnie siedział na podłodze w swoim mieszkaniu otoczony papierzyskami i wprowadzał zmiany do planów, które zamierzał zaprezentować podwładnym już wkrótce.
— Mika jest święcie przekonany, że tak. Nie zabili ich tylko dlatego, że obaj kochali tę dziewczynę. Chyba nie dali rady tego zrobić. Tacy delikatni.
Elisa dodała na końcu sarkastyczną uwagę, bo znów poczuła wzbierającą w niej zazdrość. Podarowanie życia za zdradę tego kalibru było wyrazem silnego uczucia. A musiała sama przed sobą to przyznać: dostawała gęsiej skórki, gdy Mika przejeżdżał palcem po jej przedramieniu i zaglądał w jej wielkie, brązowe oczy. Nie wspominając już o ostrym rżnięciu od tyłu, podczas którego czuła jego potężne pchnięcia dosłownie pod sercem. Były urozmaicane ciągnięciem za jej długie, kręcone włosy i wymierzaniem co chwilę klapsów w jej gołą skórę. Dlatego denerwowało ją, że w głębi duszy ten facet jednak marzył o tej osiemnastolatce, która miała brać ślub z jego bratem.
— Oberwała za niewinność. – Cesar uśmiechnął się pod nosem. – Porozmawiam z nią sobie. Pożałują tego, że zostawili ją przy życiu.
Akt XII: Haimar
Kolejne odrzucone połączenie. Haimar zmarszczył swój kształtny nosek i spojrzał karcąco na smartfona w dłoni, jakby to była wina urządzenia, że Amado nie odbierał jego telefonów. Postanowił się nie poddawać. Wiedział, że musiało się dziać coś niepokojącego.
Miał wrażenie, że potrafi współodczuwać ból swojego ukochanego, nawet na odległość. Jego również trapiły ostatnio rozdrażnienie, niepokój i jakieś niewyjaśnione poczucie straty, chociaż przecież wszystkie wydarzenia ułożyły się tak, jak zaplanował. Miss Strawberry zniknęła i przestała być dla nich wszystkich problemem.
Teraz jednak musiał wykonać następny krok w drodze do upragnionego celu. Pragnął udowodnić, że Amado zawsze mógł na niego liczyć. On się nim zaopiekuje, pocieszy, rozbawi. Znajdzie zagrożenia i będzie je eliminował. W zamian chciałby dostać jedynie obecność swojego mężczyzny. Nie chodziło mu nawet o fizyczne zbliżenia, tylko o głęboką przyjaźń. O specjalne miejsce w jego życiu. Po prostu.
No dobrze, Haimar nie zamierzał się oszukiwać. Marzył o przekroczeniu granic przyjaźni i powrocie do tej bliskości, którą nawiązali przez krótki okres w ubiegłym roku. Z tą różnicą, żeby tym razem Amado nie próbował się tak szybko wycofać. On przecież nie zwracał uwagi na opinię ludzi. Nie miał rodziny, która by mu rozkazywała. Wyborem partnera nie zawodził niczyich oczekiwań. Dla niego to nie był żaden zakazany romans.
Pozostawała jedynie kwestia tego, czy wreszcie uwierzy, że Haimar nie jest żadną wakacyjną zabawką. Urozmaiceniem w łóżku. Spróbowaniem czegoś nowego. Tylko jest jego prawdziwą miłością.
Podszedł do biurka. Pogrzebał dłonią na dnie najniżej położonej szuflady i odnalazł w niej czarny notatnik z tyleż groźnymi, co krzywymi błyskawicami swojego autorstwa na pierwszej stronie. Kiedyś sięgał po długopis i wyrzucał w to miejsce wszystkie gnębiące go myśli. Nie miał pewności, czy był gotowy na konfrontację ze swoją wersją sprzed blisko dziesięciu lat, ale pożerała go ciekawość, jak z perspektywy czasu obroniło się jego wyobrażenie o Amado. Na dwudziestej stronie zeszytu rozpoczynał swoją akcję fanfik, którego sam początek już zdołał przyprawić Haimara o ciarki zażenowania.
Ze złością wyłączyłem irytujący dzwonek budzika. To był pierwszy dzień w mojej nowej szkole w Los Angeles. Niechętnie zwlokłem się z łóżka i poszedłem prosto do łazienki. Spojrzałem w lustrze na swoje 173 cm...
— Nie miałem wtedy tyle wzrostu. Teraz tyle mam – powiedział do siebie. – Chyba – dodał uczciwie po chwili.
... lazurowe tęczówki w kolorze wody w urokliwej lagunie Morza Karaibskiego oraz blond włosy kołyszące się miękko jak dojrzałe kłosy pszenicy na polu. Byłem tylko zwykłym, nierzucającym się w oczy chłopakiem, na którego nikt nie zwracał uwagi. Żaden człowiek, który mijał mnie na ulicy bądź w szkole, nie wiedział, że mam za sobą traumatyczną przeszłość i noszę w sobie pewien mroczny sekret, którego nie mogę zdradzić nikomu.
Dokładnie umyłem swoje idealnie wyrzeźbione ciało kokosowym żelem pod prysznic, założyłem na siebie bieliznę od Armaniego, biały podkoszulek Versace i do tego czarne, casualowe spodnie od Goshy Rubchinskiy'ego, po czym zszedłem na dół do kuchni, gdzie gosposia przygotowała dla mnie naleśniki z syropem klonowym.
Taty o tej porze już nie było w domu. Przeczytałem tylko nadesłane przez niego życzenie dobrego dnia, które wyświetliło się na moim wysadzanym diamentami iPhonie Golden Rose. Tata musiał wcześnie rano polecieć do Waszyngtonu, gdzie rozmawiał z agentami DEA na temat prowadzonej przez siebie wielkiej sprawy, w której występował jako oskarżyciel bossów kolumbijskich karteli. Moja mama była prawniczką korporacyjną i głównie doradzała fundacjom. Oboje byli zawsze bardzo zajęci i nie mieli dla mnie zbyt wiele czasu, dlatego dawali mi drogie prezenty, żeby wynagrodzić mi swoją wieczną nieobecność.
Z poczuciem obezwładniającego cringe'u Haimar przerzucał kolejne strony swojego dzieła, w którym wymyślone życie jego postaci mieszało się w pewnym zakresie z rzeczywistością. W tamtym czasie jego rodzice faktycznie dzień w dzień przynosili do domu tony akt i ślęczeli nad nimi do późna w nocy.
Haimar prosił, żeby jemu również dawali coś do poczytania. Fundacje okazały się jednak nudne już po tygodniu, więc chłopak zaczął jęczeć o dostęp do spraw kryminalnych. Ojciec starał się wybierać dla niego akta bez pozałączanych zdjęć zwłok, ale Haimar szybko zorientował się, o co chodziło, i od tej pory podbierał te zakazane samodzielnie.
Gdy tylko podjechałem do szkoły swoim porsche carrerą, poczułem na sobie wrogie spojrzenia członków tutejszej drużyny futbolowej.
Wzrok pewnego aroganckiego bruneta o szerokiej szczęce, który okazał się kapitanem zespołu, sugerował, że już nigdy nie będę miał życia w tej szkole. Przełknąłem ślinę ze strachu, lecz nie dając tego po sobie poznać, pewnym krokiem ruszyłem prosto przed siebie w poszukiwaniu sali, w której odbędzie się apel z okazji rozpoczęcia roku.
Na korytarzu przypadkiem dosłyszałem, że na zaproszenie dyrekcji miał przemawiać jakiś biznesmen z zagranicy. Wzruszyłem tylko ramionami. Na takich uroczystościach zawsze próbuje się wmówić uczniom, że ich ścieżka w życiu jest tylko i wyłącznie ich własnym wyborem.
Nagle z zamyślenia wyrwało mnie mocne uderzenie w prawe ramię. Czułem, jak mój bark nieomal wylatuje z zawiasów. Obróciłem się gniewnie za siebie, by zobaczyć, kto tak pędził. W jednej chwili moje błękitne tęczówki spotkały się z jasnoorzechowymi tęczówkami ze złocistą poświatą, odbijającymi w sobie promienie słoneczne wpadające przez okno na korytarz szkolny. Mężczyzna miał około 185 cm, był ubrany w nienagannie skrojony garnitur...
— Skrojony garnitur? Ciekawe, komu go skroił – mruknął Haimar, przelatując pospiesznie przez kolejne linijki tekstu.
... Jego włosy w kolorze gorzkiej czekolady z drobnymi kasztanowymi refleksami opadały mu na ramiona. Szatyn natychmiast zacisnął swe usta w wąską linię, a nastrój wymalowany na obliczu zaczął przypominać chmurę, która zwiastowała nadejście huraganu Katrina.
— Uważaj, jak chodzisz, baranie – warknął.
— Amado w życiu by tak nie powiedział do obcej osoby. – Haimar uśmiechnął się pod nosem. – W ogóle by się nie odezwał, gdyby nie musiał.
Poczułem, jak miękną mi kolana, gęsia skórka szczelnie pokrywa całą powierzchnię mojego ciała, usta łapczywie usiłują zaczerpnąć powietrza, które następnie nie trafia do zablokowanych z wrażenia płuc, zaś mój przyjaciel pomiędzy nogami niebezpiecznie zaczyna wypełniać całą przednią powierzchnię bokserek.
— Boże, co za żenada. – Haimar potrząsnął głową i energicznie zderzył ze sobą obie połowy notatnika. – Ja miałem maksymalną liczbę punktów na maturze z hiszpańskiego? Jakim cudem?
Po chwili namysłu doszedł do wniosku, że grafomania szczególnie dotkliwie dotykała osoby zajmujące się na co dzień właśnie pracą w języku. Prawników, nauczycieli, a nawet dziennikarzy i copywriterów, gdyż oni, będąc przekonanymi o własnej sprawności warsztatowej, z uporem godnym lepszej sprawy brnęli w głębiny terytorium Pretensjonalnych Zdań Oraz Chujowych Metafor, produkując wydmuszki o niczym, z szalenie irytującym protagonistą, będącym w zamierzeniu lepszą wersją samego twórcy. Ta choroba dotyczyła często również szóstkowych uczniów z klas humanistycznych, a takim właśnie był Haimar w liceum.
Czytanie wspomnień ze szkoły średniej podsunęło mu jednak wspaniały pomysł na to, jak mógłby chociaż na chwilę wyszarpnąć Amado z leżenia na kanapie, rozpaczy po stracie Toni i otumaniania się narkotykami. Zadzwonił do Miki i poprosił go o zorganizowanie w Cuba Libre imprezy w klimacie lat dziewięćdziesiątych. Mika uznał, że warto spróbować, bo to chyba była jedyna rzecz, która miała szansę zaciekawić jego brata na tyle, żeby odłożył zabawę strzykawkami, buteleczkami oraz opaskami uciskowymi na ramię, i wystawił głowę z Umieralni.
Akt XIII: Hedonism
Kilka dni później wszyscy spotkali się w klubie. Lokal pękał w szwach, bo młodzież chciała się pobawić przy muzyce retro w ciuchach wygrzebanych z dna szafy rodziców. Starsi natomiast pragnęli sobie przypomnieć czasy, w których byli obdarzeni świeżym, naturalnym pięknem i wciąż byli pełni marzeń. Haimar ubrał się w żółtą bomberkę z Billionaire Boys Club, skejterskie spodnie z krokiem w okolicy kolan, a na rozpuszczone włosy naciągnął szarą, bawełnianą czapeczkę.
— Hej, ty, Jesse Pinkman! – Amado zobaczył go z daleka i zawołał go do baru utworzonego z matowego szkła, z reflektorami umocowanymi wewnątrz. – Dasz sobie postawić kolejkę?
— Jesse Pinkman? Poważnie? – Haimar podszedł do Amado, w ostatniej chwili wycofując się przed lekkomyślnym cmoknięciem go w policzek. – Przebrałem się za jednego z Backstreet Boys! – Zamachał rękami, udając oburzenie, że został wzięty za postać z serialu Breaking Bad. – Podobno Backstreet Boys to takie BTS dla czterdziestolatek.
— Nie wiem. Nigdy nie słuchałem tych wszystkich gówien – odpowiedział Amado z wyższością i zamówił butelkę wódki Belvedere, którą zamierzał zabrać ze sobą do loży.
— Wow. Od zawsze byłeś taką nadmuchaną alternatywką? – Haimar sapnął złośliwie i przyjrzał się Amado we flanelowej koszuli w czerwono-czarną kratę, w białym podkoszulku, poszarpanych jeansach i w trampkach. Wyglądał jak zaginiony kuzyn Kurta Cobaina.
— To są wszystko moje rzeczy ze szkoły – potwierdził starszy z mężczyzn i poprawił sobie bransoletki z rzemyków na nadgarstku.
Panowie zabrali wiaderko z lodem i butelką wódki, a następnie skierowali się do loży na piętrze, w której Mika w ortalionowym dresie Sergio Tacchini podrywał jakąś dziewczynę o azjatyckim wyglądzie, ubraną w srebrne, połyskujące spodnie i pomarańczowy top odsłaniający jej zgrabny brzuch. Osobista ochrona Ibaigurenów monitorowała możliwość przechodzenia do strefy VIP, dzięki czemu Haimar mógł z nimi usiąść bez zwracania na siebie uwagi ciekawskich oczu.
Sytuacja z Azjatką musiała zapowiadać się rozwojowo, bo Mika przeprosił ją na chwilę i przysunął się do nowoprzybyłych. Wręczył im kartę magnetyczną do swojego gabinetu w tym budynku.
— W razie gdybyście chcieli porozmawiać sam na sam o, nie wiem. O interesach. – Próbował ich spławić z loży, żeby nie przeszkadzali mu w podrywaniu nieznajomej dziewczyny. – W sensie, który z was ma większy interes.
Haimar poczuł, jak po tym dopowiedzianym zdaniu jego policzki zaczęły płonąć od wewnątrz. Szarpnął Amado za ramię i przysunął usta do jego ucha.
— Powiedziałeś Mice... o nas? – wyszeptał z mieszanką zawstydzenia i podziwu.
Miał ochotę wzbić się w powietrze z radości. Chyba właśnie okazało się, że Amado potrafił użyć innych słów przed osobą z zewnątrz niż mój dobry przyjaciel.
— Mhm. – Amado skinął głową, traktując tę informację jak coś naturalnego. – Nie ma sensu robić z tego tajemnicy.
Odczepił od siebie Haimara, by móc swobodnie pochylić się do przodu w kierunku kubełka z lodem, a następnie zająć się odkręcaniem butelki i polewaniem wódki.
— Za naszych czasów nie było wprawdzie edukacji seksualnej w przedszkolu, ale Mika jest już dużym chłopcem i rozumie – wyjaśnił spokojnie. – Po coś przecież płaci ten abonament za Netflixa.
Haimar wypuścił głośno powietrze z ust, a gałki oczne zakręciły mu się niczym konfiguracje symboli w jednorękim bandycie. Jego ojciec był teoretycznie jeszcze większym chłopcem niż Mika, ale tam nie zapowiadało się na żadne zrozumienie.
W pewnym momencie zauważył, że Amado się nad czymś głęboko zamyślił z kieliszkiem w dłoni. Jakby się w coś bardzo wnikliwie wsłuchiwał. Tłum na parkiecie przekrzykiwał się w refrenie utworu Hedonism zespołu Skunk Anansie:
Just because you feel gooooooood
Doesn't make you right, oh no
Just because you feel gooo-oooo-ood
Still want you here tonight
— Całowałem się po raz pierwszy przy tej piosence. – Amado uniósł brwi, wspominając sytuację, która wydarzyła się podczas tak zwanej wolnej na szkolnej dyskotece. Przysunął się do Haimara, by stuknąć się kieliszkami i wypić po shocie bez popitki.
Przypomniał sobie czasy, kiedy on i jego była żona mieli po piętnaście lat.
— Nie miałem wtedy znajomych, zawsze stałem z boku, ale Mechi z jakiegoś powodu lubiła ze mną rozmawiać – opowiadał. – A kiedy zacząłem mieć potrzeby i zrobiłem się ciekawy tego, co ciekawiło większość chłopców w tym wieku... No cóż. Ona była najbliżej, więc się nią zająłem. A potem moje potrzeby zaczęły się robić coraz większe i większe, ta ciekawość prowadziła mnie coraz dalej i dalej...
Amado poderwał się na chwilę z siedzenia, co zwróciło uwagę Miki, który siedział w przeciwległej części potężnej, purpurowej kanapy. Po chwili starszy z Ibaigurenów opadł na swoje miejsce z rezygnacją. Haimar ostrożnie go przy tym asekurował.
— Chciałbym móc cofnąć się do momentu, w którym nie byłem jeszcze takim chujem. – Amado ukrył twarz w dłoniach, a następnie obrócił się w kierunku Haimara, jakby spodziewał się odnaleźć w nim zrozumienie. – Chciałbym móc to wszystko naprawić. Tyle rzeczy zrobiłbym jakoś...
Przerwał wypowiedź. Różne sceny z przeszłości stawały mu przed oczami jedna za drugą. Było ich naprawdę sporo. Wreszcie wypił od razu trzy kolejki wódki i dokończył zgorzkniałym głosem:
— Tyle rzeczy zrobiłbym jakoś inaczej.
— Ta piosenka skojarzyła ci się z Mercedes, tak? – zapytał Haimar, próbując znaleźć sposób, by złagodzić nieprzyjemne myśli, drażniące jego ukochanego. – Może wyjdziemy do tego gabinetu? Trochę przewietrzysz się na korytarzu.
— Nie. – Amado popatrzył smutno. – Skojarzyła mi się z Toni. Wszystko teraz kojarzy mi z Toni.
— Jedyną Toni, o której powinieneś dzisiaj myśleć, jest Toni Braxton. – Haimar pochwalił się nadrobieniem braków w znajomości wszystkich gwiazd r'n'b z lat dziewięćdziesiątych. – Widzisz? Odrobiłem lekcje. – Uśmiechnął się uprzejmie i poklepał Amado po plecach. Oczami wyobraźni jednak właśnie przekręcał nóż w klatce piersiowej Truskaweczki, która zamiast leżeć sobie spokojnie w szpitalu, w niezapowiedziany sposób zagościła w samym środku ich rozmowy.
Mężczyźni zdecydowali się w końcu wyjść na zaplecze. Pomiędzy tylnym wyjściem z klubowej strefy VIP a gabinetem Miki mieścił się korytarz urządzony w kamieniu, dębie i złocie, z czerwonym dywanem pokrywającym podłogę. Po obu jego stronach znajdowały się pokoje dla pracowników administracyjnych – sekretariat, księgowość, dział promocji, HR, gabinet managera lokalu.
— Tam zawsze ktoś tego pilnuje, więc może ja pójdę pierwszy i powiem ochroniarzom, żeby zrobili sobie godzinę wolnego – zasugerował Amado.
Gdy tylko skręcił w prawo i zniknął za rogiem, Haimar usłyszał niezadowolony baryton ochroniarza:
— Jak ty tu wlazłeś, ty zaćpany lumpie? Wracaj na salę, bo cię zaraz wypierdolę stąd przez okno.
Haimar przycisnął pięść do ust, żeby się nie zaśmiać. Potuptał do rogu, przywarł mocno ciałem do ściany i wychylił jedno oko na miejsce konfrontacji. Wytatuowany goryl ogromnej postury właśnie bił pokłony na kolanach:
— Don Amado, nie poznałem pana. Niech mnie pan nie zabija, proszę. Mam rodzinę. Mam dzieci.
— To był tylko taki test na czujność – odpowiedział Amado, z trudem tłumiąc chichot. Olbrzymi typ cały drżał i pachniał strachem. – Miejcie oczy szeroko otwarte. Zwracajcie uwagę na wszystkich, którzy podają wam się za pracowników telekomunikacji, wodociągów, zakładów energetycznych i tak dalej. Jeżeli ktoś taki tu przyjdzie i będzie chciał wejść do któregoś z gabinetów, dzwońcie bezpośrednio do Manu Mendozy.
Gdy Amado skończył pouczać ochroniarza, wycofał się z powrotem pod drzwi do części klubowej. Nie chciał przechodzić tamtędy jeszcze raz z Haimarem.
— Może jednak wrócimy na salę – zaproponował.
— A może wyjdziemy na spacer? – wyszeptał Haimar w odpowiedzi. – Jeśli nie rozpoznał cię facet, który tu pracuje, to pewnie faktycznie wyglądamy na dwóch żuli. Nikt nie będzie na nas zwracać uwagi.
Amado przyglądał mu się, zastanawiając się na odpowiedzią. Stałe ukrywanie się było męczące dla nich obu, ale nie chciał narażać swojego chłopaka na ewentualne nieprzyjemności.
— Ami... – Haimar podszedł do Amado i ostrożnie chwycił jego dłonie. – To, że powiedziałeś Mice o nas, bardzo dużo dla mnie znaczy. Chciałbym móc poczuć, jak to jest iść z tobą ulicą, trzymając cię za rękę, nawet gdyby to miało być tylko raz, w nocy, i w tych śmiesznych ciuchach.
Posłał mu długie, wyczekujące spojrzenie spod swoich bujnych, zadbanych rzęs. Jego tętno przyspieszyło, gdy tylko wyobraził sobie, jak po szosie mknęłyby samochody, chłopcy staliby w bramach z puszkami piwa, panienki zachęcałyby pod latarniami, a oni mijaliby kolejne podświetlone budki z tacos i mogliby iść tak daleko, jak tylko zdołałyby zanieść ich nogi. A potem wsiedliby razem do zarzyganego o tej porze metra i pojechaliby na drugi koniec miasta.
Amado przymknął oczy. Skinął delikatnie głową na potwierdzenie tego, że zaraz wyjdą z budynku. Ale wciąż jeszcze stali w eleganckim korytarzu. Amado dotknął kciukiem warg Haimara i zaczął powoli obrysowywać ich kształt. Czuł pod opuszkami palców tę wyjątkową miękkość. Na skórze zarysowywał się jego niecierpliwy oddech. A więc ten chłopiec był gotowy, by zrezygnować ze swojej pozycji i przywilejów, w imię możliwości publicznego spacerowania z Amado za rękę.
Podejrzane kontakty to jedno, ale gdyby na jaw wyszedł ich romans, rodzina Haimara odcięłaby się od niego w mgnieniu oka. Młody Saavedra rzucał na szalę wszystko, co miał, w imię tej przeklętej od samego początku miłości.
— Chyba zaczynam się w tobie zakochiwać – wyznał mu szeptem Amado.
Może część z tego była prawdą. Może za dużo wypił. A może po prostu usiłował desperacko zalepić czymś, czymkolwiek, dziurę po Toni.
Haimar wspiął się na palce. Stanął z Amado oko w oko. Przybliżył do niego swoją twarz i chwycił go za dwie części flanelowej, kraciastej koszuli. Może się przesłyszał. Może obaj wypili za dużo shotów. Może wódka z charakterystycznym dla siebie opóźnieniem dopiero teraz zaczynała pracować w ich głowach. Ale było już za późno. Wygłosił w odpowiedzi te słowa wyraźnie i z całkowitym przekonaniem:
— Amado. Jeśli kiedykolwiek złamiesz mi serce, pożałujesz. Przysięgam.
Amado już teraz nabrał pewności, że obaj przeszacowali tego wieczora twardość swoich głów. Mimo wszystko, pasja Haimara potrafiła zapalić w nim ogień. Choć groźba zabrzmiała jak wypowiedziana absolutnie na serio, Amado skwitował ją jedynie dobrotliwym uśmieszkiem. Objął chłopaka w talii, pomógł mu wylądować piętami na ziemi, a następnie namiętnie go pocałował.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top