2.3. "Bang Bang"
Ilość wyrazów: 3403
⛔: przemoc różnego typu, Haimar, Mika zachowujący się jak gangster
Akt VI: Tim
Leżałam w łóżku w prywatnym pokoju w szpitalu. Byłam przebrana w piżamę. Unieruchomiona. Naszprycowana środkami przeciwbólowymi aż po końcówki włosów. Patrzyłam bez wyrazu w sufit.
Moja noga w gipsie wisiała nade mną. W dłoni trzymałam smartfona. Poddałam się. Przestałam już dzwonić. Tim nie odbierał. Nie odbierała też Alejandra.
Po przeżytym szoku byłam tak pusta, pozbawiona słów i emocji, że nawet nie płakałam. Gdy zamykałam na chwilę oczy, widziałam, jak ratownicy znosili mnie po schodach. Na bielonej ścianie półpiętra pozostał pokruszony tynk i czerwone plamy krwi. Amado bił w to miejsce pięścią z taką siłą, o jaką go nie podejrzewałam. Chwilę wcześniej, tak samo uderzyłam kolanem o kamienną posadzkę.
Teraz to już nie miało żadnego znaczenia.
Myślałam o tym parszywym dniu, gdy Tim przyleciał ze Stanów, żeby mi zakomunikować, że nasi rodzice zginęli. Pamiętałam to tak dobrze – miał na sobie czarne sztruksy i czarną bluzę dresową z kapturem. Był strasznie blady, a pod jego oczami malowały się fioletowe cienie. Nie spał od wielu godzin.
Kucnął przede mną i powiedział, że od tej pory będziemy tylko we dwójkę. Zawsze razem. Mówił, że mieliśmy tylko siebie i mogliśmy ufać tylko sobie wzajemnie. Nikomu innemu.
Te mocne słowa pochodziły z ust człowieka, który po drodze ze Stanów do Kolumbii wylądował w Kostaryce, żeby spróbować mnie najpierw wcisnąć komuś z dalszej rodziny. Mimowolnie uśmiechnęłam się. Tim kombinował od zawsze. To był mój Littlefinger. A ja byłam jego Sansą Stark.
Zastanawiałam się, dlaczego Alex nie odbierała. Czyżby brak pokory wobec karteli miał się wreszcie dla niej źle skończyć? Tej kobiecie zawsze się wydawało, że brudne interesy jej nie dotyczyły. Kiedy stawała twarzą w twarz z jakimś gangsterem, to się go nie bała, tylko oczekiwała od niego szacunku. Myślała, że przynależność do starej, ustosunkowanej rodziny zapewniała jej nieograniczony immunitet. Tymczasem kartele, gdy zdecydowały się kogoś ukarać, czyniły swą powinność z okrutną bezwzględnością.
Nagle moje serce podskoczyło w piersi. – A jeśli oni żyją? Może są torturowani w jakimś magazynie poza miastem? A może są więźniami w rezydencji? Może jest jeszcze coś, co mogłabym zrobić, żeby ich uratować? – pomyślałam.
W pierwszej chwili sięgnęłam ponownie po telefon, żeby zadzwonić do kogoś zaprzyjaźnionego, ale przypomniałam sobie, że Amado odwołał moją ochronę, zanim zapukał do moich drzwi. Oni wszyscy już wiedzieli. Nikt by nawet nie chciał ze mną rozmawiać. Poza tym, jego groźba, że mnie zabije, gdy mnie zobaczy następnym razem, brzmiała bardzo realistycznie. Musiałam być sprytna.
Właśnie rozważałam skontaktowanie się z ojcem Teresy, który teoretycznie nie powinien mnie sypnąć, a swoimi kanałami mógłby dla mnie coś wybadać, gdy w drzwiach do mojego pokoju stanął ten, który najprawdopodobniej odpowiadał za mój aktualny stan. Haimar Saavedra. Przyszedł pod krawatem. Zamrugał radośnie jasnoniebieskimi oczami. Biła od niego olimpijska aura zwycięstwa. Brakowało mi tylko fanfar, które by mogły obwieścić radosnym piskiem trąbki jego triumfalne przybycie.
Tak. To było jasne jak dwa plus dwa równa się cztery, że to on maczał w tym wszystkim palce.
Akt VII: Haimar
— Kto cię tu wpuścił? – krzyknęłam do niego.
Ze wzburzenia ruszyłam tułowiem tak mocno, że aż zatrzęsła się cała konstrukcja podtrzymująca moją połamaną piszczel. Przypomniałam sobie wszystkie filmy, w których zły bohater pojawiał się w szpitalu, żeby wstrzyknąć bezbronnemu pacjentowi coś do kroplówki.
Rozejrzałam się panicznie po sali, żeby upewnić się, że w mojej okolicy nie stał żaden zwisający woreczek z płynami, który Haimar mógłby spróbować podczepić mi do żyły.
— To jest pierwsza rzecz, o którą mnie pytasz? – Uśmiechnął się czarująco. Wygrywał ze mną na wszystkich frontach i dobrze o tym wiedział. – Powiedziałem na recepcji, że jestem twoim adwokatem. Pokazałem im legitymację adwokacką i mnie wpuścili.
— Wynoś się stąd, śmieciu! – zażądałam. W przebłysku rozsądku przypomniałam sobie o dzwoneczku na szafce, który kazano mi naciskać, gdy chciałam zobaczyć się z pielęgniarką.
Haimar nic sobie nie robił z mojej histerii. Spokojnie podszedł do mojego łóżka, przyciągnął sobie krzesełko i na nim usiadł.
Moja z trudem wyszarpana z łóżka i uniesiona dłoń zatrzymała się tuż nad dzwoneczkiem. – A co, jeśli on ma jakieś informacje? – pomyślałam. – Może powinnam zaczekać, aż mi coś powie?
Chłopak zauważył moje wahanie.
— Na to właśnie liczyłem – skomentował zadowolony i pokiwał głową. – Chcesz posłuchać tego, co mam ci do powiedzenia – podsumował.
— Obyś zdychał w męczarniach, skurwysynu. – Zazgrzytałam zębami, jednocześnie wyciągając prawe ramię, by chwycić za swoją mocno obitą lewą rękę wiszącą nad szafką i żeby odłożyć ją z powrotem na łóżko.
— Potraktuję to jako odpowiedź twierdzącą.
— Po co tu w ogóle przyszedłeś? – warknęłam.
— Muszę pochwalić się komuś tym, co zrobiłem, a mogę tylko tobie. Amado chyba by mi za to przez miesiąc wbijał gwoździe z kwasem pod paznokcie. – Haimar kilka razy szybko poruszył swoją protezą. – Przynajmniej pod te, które mi zostały. – Uśmiechnął się.
Dowcipniś.
— Proszę. Poczytaj sobie. – Wyjął z teczki, a następnie wręczył mi grubą aktówkę z wydrukiem w środku.
Używałam do obracania kartek tylko jednej ręki i z każdą kolejną przewracaną stronicą drętwiała mi ona coraz bardziej. Dokument świadczył o rzekomej tajnej współpracy Tima i mojej z DEA, zatwierdzonej przez Ministerstwo Sprawiedliwości Kolumbii. Składałam w nim obszerne i szczegółowe zeznania na tematy, o których tak naprawdę nie miałam żadnego pojęcia.
Natomiast sądząc po tym, co kojarzyłam, Haimar przeprowadził całość researchu rewelacyjnie. Ekonomiczny aspekt funkcjonowania organizacji został tak opisany, że zastanawiałam się, czy aby część tego dokumentu nie była prawdziwa. Podział na tematy, w których teoretycznie mogłam się wypowiedzieć, i te, o których na pewno nie wiedziałam niczego, również wyglądał realistycznie. Elektroniczne pieczątki, podpisy – wszystko pofałszowane idealnie.
— To jest stek kłamstw. Oboje o tym wiemy. Tim nie powiedział Amerykanom nawet połowy z tych rzeczy. – Przerwałam lekturę i podzieliłam się wrażeniami. – Ja rozmawiałam z nimi przez kilkanaście godzin o jedzeniu, o Lady Bird i o pierdolonej koszykówce, bo przez pół roku byłam święcie przekonana, że są bankowcami z Sacramento, a nie agentami z Waszyngtonu.
— Są agentami z Sacramento, którzy pracują w Waszyngtonie – uściślił Haimar.
— Żadne z nas nigdy nie widziało twojego ojca na oczy.
— Duża strata. Cudowny człowiek. W przeciwieństwie do mnie. – Znów uśmiechnął się tymi malinowymi usteczkami tak uprzejmie, że zapragnęłam zetrzeć mu je z mordy pilnikiem obrotowym.
Zauważyłam, że on i Amado pasowali do siebie idealnie. Ja w tym układzie byłam naprawdę zbędna. Może gdybym dostrzegła to w porę, udałoby mi się uniknąć tragedii.
— W nocy polecieliśmy do Bogoty – tłumaczył nad wyraz uprzejmie, wyraźnie dumny ze swojego osiągnięcia. – Wyniosłem z domu laptop taty, wszedłem z nim do samochodu i pokazałem Amado, jak się na niego włamuję. Bardzo źle zniósł odczytanie tego pliku, który ukryłem w tajnym folderze. Rozbił mi pięścią szybę w jaguarze – dodał z udawanym smutkiem.
Otarł palcem fikcyjną łzę.
— Dlaczego on w ogóle poleciał z tobą do Bogoty? – zapytałam zrezygnowana.
Amado widocznie nie uwierzył mu na słowo, skoro się fatygował, żeby zobaczyć ten plik na własne oczy, ale jednocześnie jakimś cudem nie uznał za stosowne, żeby najpierw skontaktować się ze mną i wysłuchać mojej wersji.
— Doskonałe pytanie, Truskaweczko. – Haimar przyklasnął, a wszystkie moje wnętrzności wywróciły się na drugą stronę, gdy tylko usłyszałam ten wyraz, w dodatku z jego ust. – Otóż poleciał dlatego, że zachęciłem go tym oto nagraniem.
Podstawił mi pod nos ekran swojego smartfona. Film, który na nim zobaczyłam, podniósł moje ciśnienie tak bardzo, że gdybym leżała przyłączona kablami do różnych aparatur, wszystkie kontrolki zaczęłyby natychmiast migać. Straciłam oddech, a moje policzki zapłonęły żywym ogniem.
Nie dawałam rady zmusić się do oglądania. Na nagraniu byłam z jedynym mężczyzną, który z perspektywy czasu okazał się wart mojej bezwarunkowej miłości.
Byłam pewna, że jeśli spróbowałabym wydusić z siebie jakieś słowo, z mojej krtani wydobyłby się jedynie cienki, przeciągły pisk. Straciłam władzę nad swoim skaleczonym językiem. Zachowywał się w moich ustach jak po podaniu środka na zwiotczenie mięśni.
— Przecież to jest sprzed dwóch i pół roku – wyrzuciłam z siebie, krztusząc się każdym wyrazem.
Haimar tylko czekał na te słowa. Flegmatycznie zabrał smartfona z powrotem do siebie, pokazał mi właściwości filmu, wśród których widniała informacja, że nagrano go wczoraj wieczorem, za pomocą nowego modelu telefonu Alejandry.
— Jedni bawią się lalkami, inni grają w League of Legends, a ja wychowałem się z policjantami z komórek specjalnych. Mógłbym zostać hakerem. W sumie nie wiem, czy to nie lepiej płatne od tego, czym zajmuję się teraz – zadumał się fałszywie Saavedra, ociekając zawartością całej cysterny sarkazmu.
Amado ogarniał umysłem wiele rzeczy, ale zaawansowana technologia na pewno nie była jedną z nich. Dlatego do objaśnienia każdego tematu zatrudniał bardzo kompetentnych specjalistów. Na podstawie analiz ich raportów dostrzegał szanse, które można było wykorzystać, oraz zagrożenia dla organizacji, którym należało przeciwdziałać. Wtedy formułował dodatkowe pytania i dopiero po otrzymaniu odpowiedzi podejmował decyzje.
Kiedy w tej delikatnej sprawie natury prywatnej znalazł się bez technicznego wsparcia, Haimar potraktował go jak rybę rzucającą się nieporadnie na piasku, duszącą się powietrzem.
— Zobacz. Nosisz dalej te ciuszki, które tam leżą. – Pokazał mi palcem na szczegóły uprawdopodobniające czas wykonania nagrania. – Inni ludzie z twoimi pieniędzmi zdążyliby już wymienić całą szafę z pięćdziesiąt razy.
— Jak udało ci się dostać ten film? – ucięłam jego przechwałki.
Zastanawiałam się, skąd on w ogóle wiedział o istnieniu tej taśmy. W pierwszej chwili pomyślałam, że Alex mogła sama namówić go do współpracy, żeby mnie skrzywdzić, ale z drugiej strony, dlaczego miałaby ryzykować nagle wypuszczeniem w świat czegoś takiego, kiedy nie skorzystała z miliona okazji, żeby zrobić to wcześniej?
Poza tym, musiała wiedzieć, że uczestnicząc w spisku, bardzo mocno narażała swojego męża na gniew Amado, a Tim po prostu był jej potrzebny. A ściślej mówiąc, był potrzebny jej ojcu. Inaczej już dawno by mu dała rozwód i krzyż na drogę.
Albo raczej kopa.
— Przeanalizowałem wasze zachowanie i stwierdziłem, że przez ten cały czas byliście zbyt posłuszni wobec pani Guerry. – Haimar chętnie wyjaśniał swój tok myślenia. – Wywnioskowałem, że ona miała na was o wiele więcej niż ewentualne słowo przeciw słowu.
Chwyciłam w obie ręce jego smartfona. Haimar nie protestował. Pozwolił mi go zabrać, żebym mogła odtworzyć ten filmik ponownie. Uśmiechnął się nonszalancko, napawając się widokiem sinobordowych potłuczeń moich kończyn oraz twarzy. Uważał je za barwy swojego zwycięstwa.
Ja tymczasem analizowałam nagranie, o którym tyle słyszałam, choć nigdy nie chciałam zobaczyć z niego choćby sekundy. Musiałam odrzucić sentymenty i skoncentrować się na najważniejszym. Na logicznym myśleniu.
Wreszcie, stało się. Przygryzłam od wewnątrz wargi, blokując cisnący mi się na usta uśmiech. Udało mi się dostrzec jeden drobny detal, którym mogłam udowodnić swoją niewinność. Haimar go przegapił, a co najmniej był pewien, że Amado od razu trafi szlag i nie zwróci przez to uwagi na nic innego, poza główną akcją.
To spory hazard, bo Ami miał jednak niesamowite oko do szczegółów. Wyobraziłam sobie, w jak wielkiej rozsypce musiał się znaleźć, kiedy drżącym, szczupłym palcem, ponaglany przez fałszywe troskliwe słowa otuchy Haimara, wcisnął przycisk play. Nigdy wcześniej, przez blisko czterdzieści lat, nie był zakochany aż do nieprzytomności. On naprawdę wierzył, że mogliśmy zostać razem na zawsze.
Przymknęłam powieki. Poczułam, jak łzy zaczęły pod nimi tańczyć na samo wspomnienie tych szczęśliwych chwil, gdy jeszcze wczoraj rano leżeliśmy na łóżku. Wtuleni w siebie. Trzymający się za ręce. Oddychaliśmy w tym samym, spokojnym tempie. Nic nie zapowiadało tragedii.
— Wyszedłem z nią z balu i pojechaliśmy do niej do domu. Parę drinków. Od słowa do słowa. Skończyliśmy na kanapie – opowiadał dalej Haimar.
Uśmiechnęłam się w odruchu bezwarunkowym. – Oj, Alex. Taka cwana jesteś, a dałaś się złapać na ładną buzię i gładkie słówka. Jak amatorka – pomyślałam. W pewnym sensie, gratulowałam temu chłopakowi, że podszedł tak łatwo najbardziej inteligentnych i przenikliwych ludzi, jakich znałam. Trafnie zidentyfikował i wykorzystał ich dobrze ukryte słabości.
Ludzie bez słabości po prostu nie istnieli. Haimar z pewnością też miał jakieś. Wystarczyło je odkryć.
— Dosypałeś czegoś mojemu bratu do szampana, bo chciałeś go ośmieszyć na przyjęciu. Zrobiłeś to też po to, żeby spał, kiedy ty wrócisz z jego żoną do domu. I to wtedy podrzuciłeś mi rękawiczkę na łóżko – składałam mu na głos puzzle w całość.
— Mówią, że kto nie ryzykuje, nie pije szampana. – Uśmiechnął się. – Powiedziałbym, że kto bierze alprazolam, ten nie powinien pić szampana. Szkoda, że biedny Timmy o tym nie pomyślał. Taka duża dawka. Biedaczek.
Wypuściłam z dłoni telefon i zacisnęłam między palcami w nerwach kawałek kołdry.
Haimar dał radę dowiedzieć się, z jakiej substancji korzystał mój brat, żeby dosypać mu do alkoholu więcej tego samego. Analiza toksykologiczna wskazałaby na przedawkowanie.
— Lubię starsze, niedoceniane żony. Starają się, jakby od tego miało zależeć ich życie. Ty jeszcze długo nie będziesz umiała zrobić takiego perfekcyjnego loda, jak Alejandra.
— Ty pewnie też – mruknęłam, chwytając ponownie za jego telefon, żeby posprawdzać, jakie jeszcze pliki mogły się na nim znaleźć, ale Haimar pewnym chwytem wyciągnął smartfona z moich roztrzęsionych dłoni.
— To ja ją namówiłem, żeby spróbowała się z tobą pogodzić. Wiedziałem, że skończy się to katastrofą i że ty i twój brat wylecicie z jej domu w takich humorach, jakbyście uciekali stamtąd przed grzybem nuklearnym – analizował. – Wiedziałem również, że to jedyne miejsce, gdzie teoretycznie moglibyście się bzyknąć bez kamer i ochrony.
Szczerze. Nienawidziłam go całym sercem. Był najgorszym przeciwnikiem, z jakim mogłabym się zmierzyć. A jednak musiałam mu oddać, że w jakiś chory sposób podziwiałam jego umysł. Byłam w stanie zrozumieć, dlaczego Amado nim się zafascynował i z jakiego powodu nie potrafił o nim tak łatwo zapomnieć.
— Troszeczkę też dostarczyliście sami. Powiesz mi, co tu się wydarzyło? – Odtworzył urywek nagrania zarejestrowany z drona, jak siedzieliśmy w ogródku różanym i Tim usuwał muszkę z mojego czoła. Z daleka wyglądało to na romantyczną randkę.
Zamknęłam ponownie oczy. Nie zamierzałam ich już otwierać, dopóki Saavedra nie wyjdzie z mojego pokoju.
— Mam nadzieję, że zdechniesz. Przysięgam – wymamrotałam spokojnie słowa, które do mnie zupełnie nie pasowały. Znowu byłam obezwładniona tymi informacjami i wyprana z emocji. Nawet nie mogłam się porządnie popłakać, żeby oczyścić swoją duszę z psychicznego cierpienia. Coś mnie blokowało.
On jednak nie wychodził. Siedzieliśmy i milczeliśmy wspólnie. Nie myślałam o niczym. W mojej głowie była w tym momencie tylko pustka. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść.
— I tak miałaś szczęście, że przyszedł do ciebie Amado, a nie Mika. – Haimar przerwał ciszę. – Słyszałem, że twojego brata po spotkaniu z Miką trzeba było prawie zeskrobywać z podłogi.
Poderwałam się nagle, jakby ktoś mi przystawił do piersi defibrylator. Nie czułam już żadnego bólu. Jedynie adrenalinę. Próbowałam zerwać nogę uwieszoną na przyrządzie i biec przed siebie, choć nie wiedziałam dokąd. Nie byłam w stanie zaczerpnąć powietrza. Zaczynałam się dusić.
— Podobno nie oddał żadnego ciosu. Cały czas tylko błagał, żeby nie robili ci krzywdy. Mówił, że nie miałaś z tym nic wspólnego – kontynuował Haimar, z udawaną troską. – Mika chyba nie uwierzył. Jak myślisz, czy kiedy ktoś jest oskarżony o zdradę w takiej organizacji, to do wszystkiego się przyznaje, czy zaprzecza i twierdzi, że było inaczej? – spytał ironicznie.
Ibaigurenowie nas nie słuchali. Tak samo jak Morellego latem i pewnie wielu innych przed nim.
Nie wysłali do nas swoich ludzi, chociaż na co dzień w ogóle nie dotykali brudnej roboty. To była osobista uraza, dlatego musieli załatwić ją osobiście.
I na tym polegał cały problem. Nie wierzyłam, żeby ktoś taki jak Manu Mendoza, którego poznałam na długo przed Amado i Miką, który był moim pierwszym klientem, a nawet opiekunem, przynajmniej nie spojrzałby mi w oczy i nie zapytał mnie o motyw. A tych od razu trafiła kurwica i wyłączyło im się myślenie.
— Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. – Saavedra odezwał się znowu. – Czy on naprawdę nie mógłby się już udusić własnym jadem? – zastanawiałam się.
— Powinnaś dostać parę ładnych milionów w spadku. Szkoda, że prawnicy Alejandry nie pozwolą na to, żebyś dostała choćby peso.
Słyszałam go jak przez szum fal radiowych. O spadku nawet nie myślałam. Ale w tym jednym miał rację. Pewnie nie dostałabym niczego.
— Mógłbym ci pomóc – zaoferował wesoło, ponieważ moja tragedia go niezmiernie bawiła. – Wprawdzie specjalizuję się w prawie karnym, ale potrafiłbym się przygotować do sprawy cywilnej.
— Idź już. – Udało mi się wypluć z siebie. – Idź już, kurwa.
— Czuję się, jakbym wypuszczał nietoperza z laboratorium w Wuhan. – Uśmiechnął się na pożegnanie, zbierając wszystkie swoje rzeczy i chowając je do teczki. – Gdybym był cesarzem rzymskim, nie nadążaliby produkować dla mnie chrześcijan do Koloseum.
Odłożył krzesełko na miejsce, pochylił się nade mną i zajrzał mi prosto w oczy. Upajał się własną psychopatią. Starałam się pokazać siłę, wytrzymując to bezczelne spojrzenie, bo chociaż chciałabym go uderzyć z całej siły pięścią w twarz, nie byłam w stanie nawet skierować w miarę sprawnie dłoni, by przycisnąć nią dzwoneczek wzywający pielęgniarkę.
— A wiesz, co jest najlepsze w tym wszystkim? – zapytał retorycznie. – Ty już nigdy nie będziesz mogła spojrzeć na Amado. Nawet gdyby klęczał przed tobą i błagał, żebyś mu wybaczyła. Zawsze będziesz miała przed oczami, jak łamie ci nogę. Nie dasz mu się dotknąć. Nie pozwolisz mu się zbliżyć. Nigdy nie będziecie razem.
— Nie złamał mi nogi. – Zazgrzytałam zębami. – Spadłam ze schodów.
— Ach. Spadłaś ze schodów. Wiesz, jaki procent ofiar przemocy domowej tak mówi?
Zaśmiał się głośno, po czym skierował się do wyjścia.
Zostawił mnie z tą myślą, która była boleśnie prawdziwa. Nie chciałam mieć z Amado, i zresztą z Miką również, już nic wspólnego. Nie wiedziałam, jaki będzie mój następny krok, ale byłam pewna tego, że nie chciałam widzieć ich już nigdy więcej.
Haimar zatrzymał się przy drzwiach. Poganiałam go w głowie, żeby wyszedł i zniknął z mojego życia na zawsze. On jednak postawił teczkę na jakiejś białej szafce i podszedł do mnie jeszcze raz. Chyba pierwszy raz zobaczyłam, jak jego twarz wyglądała bez tego sztucznego, pseudotroskliwego uśmieszku.
Nalał wody do szklanki stojącej na półeczce koło mnie i podał mi do picia. Zerknęłam na niego nieufnie. Moje gardło przypominało w tym momencie papier ścierny, ale to jeszcze nie oznaczało, że mogłabym sięgnąć po wodę, którą on mi oferował.
Zabrał szklankę i sam wziął z niej łyk.
— Tam nie ma trucizny. Przepłucz sobie usta.
Po raz kolejny spróbował mi ją podstawić pod spierzchnięte, popękane wargi. Bardzo ostrożnie, nie tracąc z oczu jego ruchów, upiłam drobny łyczek.
— Twojego brata trzymają w śpiączce – powiedział.
Głośno wypuściłam powietrze, a moje serce zaczęło łomotać tak głośno, że dało się je usłyszeć w całym pomieszczeniu. Spadł z niego gigantyczny kamień.
— Mówię ci o tym, bo pielęgniarki nie chciały dokładać ci stresu, a pewnie chciałabyś wiedzieć – opowiadał ostrożnie, ważąc każde słowo. – Niestety, inne informacje, które mam dla ciebie, nie są już tak dobre. Mówią, że nigdy nie odzyska pełnej sprawności.
Spojrzałam na niego pytająco. Czyżby jednak tam wewnątrz, w tym skażonym, przegniłym sercu, znalazła się odrobina wyrzutów sumienia? Miałam głęboką nadzieję, że to nie był kolejny jego makabryczny żart, bo osiwiałabym momentalnie. A potem zerwałabym się z łóżka, rozwaliłabym szafkę i z nieludzką siłą zatłukłabym go metalowymi drzwiczkami.
— Powinniście natychmiast wyjechać z Kolumbii – powiedział, ujawniając, o co mu tak naprawdę chodziło. – Nie wierzę, że twój brat nie skitrał jakiegoś hajsu. Nie bój się, nie powiem o tym Amado. – Uspokoił mnie gestem. – On sam dokładnie nie wie, ile ma pieniędzy. Zaokrągla do stu milionów.
Amado świetnie liczył i znał się na papierologii. Gdyby chciał wykryć jakieś nieprawidłowości, potrafiłby to zrobić samodzielnie. Ale tak długo, jak rachunek mu się z grubsza zgadzał, nie śledził szczegółów. A Tim nie kradł. On tylko pożyczał sobie kapitał, żeby móc wyprowadzać czyste pieniądze ze spekulacji. W dodatku, bardzo długo badał zachowania ludzi pracujących dla organizacji, jak również godziny okien transferowych banków, żeby móc przeprowadzić całą czynność bez pozostawiania śladów.
Haimar włożył ręce w kieszenie i spojrzał na mnie prosząco.
— Gdyby nie przeżył, to i tak dopilnuję, żebyś miała za co wyjechać i się urządzić – wymamrotał.
Zauważyłam, że zależało mu na tym, żebym po prostu zniknęła z pola widzenia i był gotów za to sporo zapłacić.
— Nie przyjmę od ciebie złamanego peso – wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
Jego niedoczekanie – myślałam. – Tu mam swoją szkołę i przyjaciół. I, mam nadzieję, również brata. Niech spierdala.
— Grzeczniej – warknął do mnie.
Wyraźnie nie spodobała mu się moja reakcja.
— Żeby się przypadkiem nie okazało, że jestem jedyną osobą, która może ci kiedyś w czymś pomóc – dodał.
Parsknęłam nagle niekontrolowanym śmiechem. On chyba nie myślał na serio, że zamierzałam go kiedykolwiek o cokolwiek poprosić.
— Wolałabym dać się zabić i pokroić na części.
— Odważne słowa. – Udzieliła mu się na chwilę moja wesołość. Rozluźnił mięśnie twarzy. Na jego usta powrócił dyżurny uśmiech. – Przypomnę ci o nich, kiedy będziesz mnie błagać na kolanach. Niekoniecznie w swojej własnej sprawie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top