1.4. "Crimson and Clover - vol. 2"

Ilość wyrazów: 5366

⛔: sceny erotyczne, narkotyki, kac

Akt X: Amado

Na dworze świtało. Podświetlone wschodzącym słońcem niebo mieniło się na wszelakie odcienie czerwieni, pomarańczu, żółci, błękitu i granatu, zupełnie jak dolna część sukienki, którą miałam na sobie. Za sprawą chłodnego powietrza muskającego moje obnażone ramiona, właśnie zorientowałam się, że zostawiłam swój srebrzysty szal w Ratuszu. Przypuszczalnie ześlizgnął się pod stolik z krzesła, na którym go zawiesiłam.

— Miss Strawberry zawsze gubi ubrania i nigdy nie bierze ze sobą sweterków. – Amado upomniał mnie tak rozczulającym tonem, że od razu przypomniałam sobie nasz pierwszy wspólny powrót do rezydencji. Kolejny raz zdjął swoją marynarkę i pieczołowicie otulił nią moje barki.

Posłałam mu nostalgiczny uśmiech, którym przywoływałam początki naszej znajomości. Amado odpowiedział tym samym, ale nie skierował wzroku na mnie. Raczej spoglądał na kostkę brukową prowadzącą do samochodu. Cicho westchnął, wywołując mój lekki niepokój brakiem jakiegokolwiek komentarza. Wyminął mnie i ruszył nieco szybszym krokiem, by otworzyć mi drzwi do tylnego siedzenia czarnego SUVa należącego do naszego kierowcy.

Wdychałam świeży zapach wczesnego poranka, zmieszany z perfumami Amado oraz z tytoniem, którym przesiąkł materiał jednej z jego najbardziej eleganckich marynarek. Zbliżyłam się do otwartych drzwi, zastanawiając się, jak najłatwiej będzie mi wejść do środka samochodu z wysokim zawieszeniem. Amado podszedł do mnie od tyłu, założył moje ramię wokół swojej szyi, i podniósł z ziemi tak lekko, że sukienka aż zafurczała. 

Ami był bardzo szczupły, gdyż jego ciało systematycznie wyniszczało się stresem, narkotykami, bezsennością oraz brakiem apetytu. Od dawna niczego nie trenował. Ale zawsze chciał się popisywać udawaniem, że noszenie mnie na rękach nie sprawiało mu żadnego kłopotu, co, sądząc po jego szalejącym tętnie, nie było do końca zgodne z prawdą. Zachowywałam jednak te spostrzeżenia dla siebie, bo w niemy sposób prosił mnie o to uśmiechem, który bohatersko nakładał sobie w tych momentach na usta. Zachwycałam się więc i głośno chwaliłam jego umiejętności.

Posadził moją pupę na kanapie w środku wozu, po czym zamknął drzwi. Sam wszedł z drugiej strony, by zająć miejsce koło mnie. Zsunęłam wreszcie ostrożnie buty, sycząc z bólu, jaki mi ta czynność sprawiła, i ruszyliśmy w stronę rezydencji.

Obróciłam szyję w kierunku Amado. Miałam nadzieję, że będziemy teraz swobodnie rozmawiać, ale on akurat siedział niewzruszony, patrząc na migające krajobrazy za oknem. Zupełnie, jakby mnie nie było po drugiej stronie jego ramienia. Skąd się wzięła ta nagła zmiana nastroju? Spróbowałam go lekko szturchnąć. Nie zareagował.

Rozmyślałam, czy jaśnie pan w ogóle raczy się do mnie odezwać choćby słowem. Chciałabym się dostać do tej szkatułki, którą trzymał w głowie i chował w niej wszystkie swoje myśli. I te popaprane, i te bardziej codzienne. Niestety, o takim dostępie mogłam tylko pomarzyć.

Wyraźnie przeżuwał w umyśle jakieś trapiące go sprawy, którymi nie chciał się podzielić, i nie był zainteresowany kontaktem ze mną. 

Dlaczego zabierał mnie ze sobą? Czyżby naprawdę sądził, że mogłabym wbić mu nóż w plecy i wolał mnie mieć przy sobie dla własnego bezpieczeństwa? Czy ryzyko związane z DEA było jego zdaniem w tym momencie wyższe od zagrożenia ze strony Hiszpanów? To dlatego dostałam zaproszenie na bal? Chciał wybadać sytuację? Tak po prostu?

Wpatrywałam się z rosnącą bezradnością w świecące kontrolki przy desce rozdzielczej. Kierowca udawał, że był powietrzem.

— Może popełniamy błąd, wracając razem – wyrzuciłam z siebie frustrację powodowaną przedłużającą się ciszą.

Amado milczał przez dobrą chwilę.

— Tak, Toni. Popełniamy błąd – powiedział wreszcie.

Równocześnie przesunął dłoń po skórzanym materiale kanapy w moim kierunku. Zatrzymał jej ruch dopiero w chwili, gdy napotkał tam moją rękę. Przykrył ją, a następnie zaczął obracać kciukiem w ostrożnej pieszczocie. Wypuściłam powoli powietrze, które z nerwów przed chwilą utknęło mi w płucach. – O co ci tak naprawdę chodzi, cariño? – myślałam już nie na głos, lecz sama do siebie.

Pomknęliśmy wzdłuż górskich serpentyn w stronę samotnej, białej rezydencji zbudowanej w stylu dekonstruktywistycznym. Tylną ścianę budynku stanowiła naga skała, a każde z czterech pięter wystawało z poprzedniego pod innym kątem. Po wjeździe na teren posesji przez potężną, żeliwną bramę, pustym wzrokiem oglądałam arcydzieła światowej rzeźby z ostatnich pięćdziesięciu lat, poustawiane na ciągnącym się przez setki metrów trawniku.

Szofer nie skierował się na podziemny parking, lecz podjechał bezpośrednio na betonowy placyk przed głównym wejściem do domu. Zapewne po to, żebym mogła szybciej postawić rozpalone od otarć stopy na dywanie. Poprawiłam się nieznacznie na swoim siedzeniu, ciekawa dalszego rozwoju wypadków. Amado nie ruszał się z miejsca. Wciąż patrzył przez szybę, jakby na coś czekając.

— To może ja pójdę sprawdzić, czy latają nad nami jakieś hiszpańskie drony – powiedział na pożegnanie kierowca, a następnie wyszedł z wozu. Wreszcie zostaliśmy naprawdę sami.

Amado obrócił się w moim kierunku. Spojrzał mi w oczy z bliskiej odległości, nieustannie gładząc wierzch mojej dłoni, a ja odruchowo nabrałam powietrza. Zerknęłam na niego pełna lęku. Widziałam, że chce mi coś oznajmić. – Czy po jego słowach będę płakać czy się cieszyć? – przelatywało przez moją głowę.

— Popełniam błąd, bo jestem w tobie obłędnie zakochany – wyznał cichym, pokonanym głosem. Niczym człowiek, który na trzęsących się nogach zszedł z pola bitwy, zostawiając za sobą na spalonej ziemi tysiące poległych.

— Ami... – jęknęłam z zaskoczenia. – Kocham tylko ciebie. – Wyrwało mi się z ust.

Nawet, jeśli prawda była nieco bardziej złożona, nikt inny nie potrafił mnie w ten sposób zahipnotyzować. Powiedział mi dokładnie to, co pragnęłam usłyszeć. Na spojówkach kręciły mi się łzy wzruszenia, a serce usiłowało wyskoczyć z mojej małej miseczki stanika. Nasze dłonie przestały się już lekko, niepozornie dotykać, bo pod wpływem emocji palce nagle splotły się ze sobą, łącząc w mocnym uścisku.

Amado otworzył drzwi do samochodu i najpierw sam wyszedł, a potem, gdy zbliżyłam się do wyjścia, gwałtownym ruchem zerwał ze mnie swoją ciemną marynarkę. Zanim zdążyłam się zastanowić, o co mu chodziło, on już składał górną część potwornie drogiego garnituru z tkaniny Vanquish II, po czym rzucał ją na beton obok SUVa. Następnie przyciągnął mnie do siebie, ułożył na swoich ramionach, i wyjął z wnętrza samochodu. Moje stopy, obleczone jedynie w pończochy, postawił na marynarce wykonanej z włókna z północnoindyjskiego kaszmiru, wełny z wikunii andyjskiej oraz wełny piżmowoła arktycznego. Buty i torebka zostały wewnątrz.

Zrozumiałam, że szybko ich nie dostanę, gdy Amado zatrzasnął drzwi, popchnął mnie na samochód i momentalnie przywarł wargami do moich warg, a ja natychmiast odpowiedziałam mu na pocałunek. Całość trwała może ułamek sekundy. Zdążyłam wyczuć jego tęsknotę i pożądanie. Moje dewastowały mnie od wewnątrz dokładnie tak samo. Nagłe oszołomienie endorfinami wyłączyło nawet ból z powodu odcisków.

Zdrowy rozsądek podsuwał mi jednak wizję, w której wybiegam z rezydencji cała we łzach. Nie mogliśmy być razem, więc to spotkanie, po zaspokojeniu naszych potrzeb fizycznych i emocjonalnych, musiało nas wpędzić z powrotem w mulisty dół ściskającego za gardło żalu.

— Nie powinniśmy – szeptałam na krótkim oddechu, trzęsącymi się dłońmi rozpinając guziki jego białej koszuli.

— Wiem o tym – odpowiedział, a następnie podciągnął moją suknię, włożył pod spód rękę, odsunął materiał moich turkusowych, wyjściowych majtek, i wsunął we mnie dwa palce.

Głośno odetchnęłam z podniecenia i przywarłam plecami do zimnego metalu samochodu. Oparłam nogę na biodrze Amado. Znaleźliśmy się dokładnie w takim kontakcie, jakiego próbowaliśmy unikać w tańcu. Wreszcie mogliśmy zrobić to, na co mieliśmy ochotę kilka godzin wcześniej. Wysunęłam ramię przed siebie, objęłam jego szyję, głaszcząc mu delikatnie kark, jednocześnie pozwalając mu zbliżyć się do mnie i muskać wargami, a potem bez pośpiechu całować moje usta, a także pieścić dłonią moje kobiece atrybuty.

— Jaka ty jesteś słodka. – Amado przerwał na chwilę pocałunek. Nachylił się nad moim uchem i lekko ugryzł jego płatek. – Zaraz będę musiał płacić za ciebie podatek cukrowy.

To był taki Ami, którego mi brakowało. Moje życie wydawało się puste bez jego opiekuńczości, drobnych żarcików i bez tych niezwykle powolnych, czułych pocałunków, wydzielanych w nagrodę jak z dyspozytorni. Wiedziałam, że w tym momencie niczego nie udawał ani mną nie manipulował. Był po prostu sobą, a ja należałam do tych nielicznych szczęśliwców, którzy dostąpili zaszczytu poznania go w tej wersji.

Wtuliłam się mocno w jego ramiona i napawałam się tą sceną w oczekiwaniu, aż jego palce, pocierające właśnie mój guziczek całą swoją długością, zaprowadzą mnie na sam szczyt.

— Skończyłam – oznajmiłam radośnie tuż po chwili, gdy na momencik zamarłam, ścisnęłam powieki i w milczeniu mocno chwyciłam Amado od spodu za włosy.

— Nie, Truskaweczko. Ty dopiero zaczynasz. – Uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło.

Po chwili znów znalazłam się u niego na rękach, gdy przenosił mnie przez próg do rezydencji, niczym swoją pannę młodą. Wchodziliśmy w ten długi korytarz wyglądający jak muzeum, z cennymi obrazami sztuki nowoczesnej zawieszonymi po obu jego stronach. Z każdym krokiem wracały do mnie same dobre wspomnienia. Zanim ruszyliśmy, Amado podał mi torebkę. Przypomniałam sobie jednak, że w otwartym samochodzie wciąż leżały moje szpilki.

— Zapomnieliśmy o butach – stęknęłam, poprawiając swoją pozycję.

— Po co ci buty? – spytał Amado, udając zdumionego. Skierował się w stronę schodów na piętro, gdzie mieściły się apartamenty sypialne. Nie wpadliśmy na nikogo z obsługi, ani z ochrony. Jeśli w nocy tu była jakaś mała impreza, to o tej godzinie mogli jeszcze spać.

Relacje między Ibaigurenami a ich domową ekipą w niczym nie przypominały standardowego południowoamerykańskiego domu ze służbą. Wszyscy tutejsi pracownicy zawdzięczali Amado i Mice rozwiązanie jakichś gardłowych problemów, najczęściej związanych z opłacaniem opieki medycznej dla członków rodziny i wyrwaniem ich ze skrajnej biedy. W tym miejscu byli traktowani jak normalni ludzie, jak podmioty, wręcz jak biznesowi partnerzy. W zamian oferowali nieskończoną lojalność i siatkę szpiegowską, która nie miała sobie równych.

— A jak ja wrócę do domu? – niecierpliwiłam się.

Amado w odpowiedzi rzucił od niechcenia, jakby mówił o najbardziej oczywistej rzeczy na świecie:

— Jesteś w domu.

Poczułam nieprzyjemne ukłucie, gdy usłyszałam jego słowa. Pół roku temu przez kilka tygodni to była prawda. Tym razem jednak zjawiłam się tu na jednorazowy numerek i bałam się, że im więcej szczęścia poczuję teraz, tym trudniej będzie mi stąd wyjść. Przecież przyczyny, dla których nie mogliśmy być ze sobą, magicznie nie wyparowały.

Mimo wszystko, nie żądałam, żeby Amado mnie puścił i odwiózł z powrotem. Tłumaczyłam swoją decyzję koniecznością rozładowania napięcia seksualnego. Moje lekko uśpione potrzeby się obudziły, a wolałam je zaspokoić z nim, niż z kimś z łapanki. Przypadkowych osób przewinęło się przez moje łóżko już więcej, niż chciałam. Chwilowo miałam przesyt. – Po prostu skorzystam z niego jak z faceta na godziny i postaram się nie rozkleić jak źle dociśnięty pieróg – postanowiłam. – Zawsze lepiej zrobić i żałować, niż żałować, że się nie zrobiło – pomyślałam.

Amado schylił się, przycisnął łokciem klamkę do swojej sypialni, i wszedł ze mną do środka. Będąc już wewnątrz, kopnął w drzwi, żeby się zamknęły. Niestety, pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to pozostawiony na środku biurka zestaw do iniekcji. Zazwyczaj trzymał go w szafce. Teraz nawet się nie kłopotał, żeby to gdzieś schować.

— Jednorazowo. – Zareagował na widok mojej szyi ciekawie wychylającej się w niepożądaną przez niego stronę.

Miał podejście do życia jak nihilistyczna gwiazda rocka, a nie jak poważny biznesmen. Skoro go było na to stać, a zdrowie wciąż nie posypało mu się wystarczająco mocno, nie znajdował motywacji na zerwanie z tym gównem, które podobno jednocześnie zapewniało mu emocje, uspokajało go i wyciszało myśli jak nic innego. Odwyki od heroiny robił nie po to, żeby rzucić, tylko po to, by zejść z wysokich dawek. Rezygnować całkowicie – nigdy nie zamierzał.

Wiedziałam, że awanturą nic nie zmienię, tylko zepsuję nastrój. Amado nie słuchał w tym temacie ani mnie, ani swojego brata. To ja byłam bardziej jednorazowa w jego pokoju niż ta strzykawka. Udałam, że przyjęłam zaproponowaną wersję, a on udał, że mi uwierzył.

Wdrapał się po kilku drewnianych schodkach na podwyższenie, na którym stało wielkie łóżko, i ułożył mnie na satynowej, kremowej kołdrze. Koniec podróży. Odchyliłam głowę i spojrzałam na tylną ścianę, za którą mieścił się sąsiedni, równie duży apartament. Jego lokator wiosną stroił sobie z nas żarty, kiedy zachowywaliśmy się zbyt głośno.

— Mika tam jest? – Wolałam się upewnić, czy będziemy mu przeszkadzać. Poza tym, chciałam się później przywitać, bo to nieładnie pojawić się i uciec bez zamienienia chociażby kilku słów z osobą, z którą się miało taką historię, jak nasza.

Po minie Amado zgadłam, że nie trafiłam z wymienieniem tego imienia w porę. Ściągnął brwi i zmarszczył czoło podczas zdejmowania swoich butów i rozpinania paska od spodni.

— To jest twoje najważniejsze pytanie? – skomentował dość ostro. – Ja wiem o tym, że kochasz nie tylko mnie, a ty wiesz, że walę w kabel po dwa razy dziennie, ale czy nie możemy przez parę godzin poudawać, że jest inaczej?

Podszedł do szafki nocnej po pudełko prezerwatyw. Zdjął spodnie i ułożył je w rogu łóżka, a następnie podwinął rękawy z rozpiętej wcześniej przeze mnie koszuli. Ja, wciąż w swojej sukni, leżałam na kołdrze i podpierałam się łokciami. Wodziłam wzrokiem za Amado. Zrobiło mi się smutno. Niepotrzebnie pojawiły się między nami te komplikacje.

— Przepraszam. Nie chciałam ci sprawić przykrości – stwierdziłam pojednawczo.

— Już dobrze, niña – Amado odezwał się łagodniej. Nie dążył do zaognienia sytuacji. Rozrywał opakowanie od gumki, żeby trzymać ją w pogotowiu. – Mika poszedł z Elisą do Cuba Libre. Chyba jeszcze nie wrócił – wyjaśnił.

Elisa była hiszpańską policjantką, publicznie udającą malarkę. Szpiegowała Mikę, ale organizacja zgadzała się na to, bo kobieta stanowiła zarazem najpewniejsze źródło informacji dla nas. To po włamaniu do jej komputera odkryliśmy, jak wiele materiałów Hiszpanie mieli na mój temat.

— Chodź do mnie. – Wyciągnęłam rękę do Amado, uśmiechając się i przechylając zachęcająco głowę. Odwzajemnił porozumiewawczy, charakterystyczny uśmiech. Wszedł kolanami na pościel, pochylał się nade mną coraz bardziej, aż w końcu wylądował pomiędzy moimi rozszerzonymi nogami. Jego usta znalazły się tuż nad moją twarzą. Objęłam jego szyję, przyciągając go do siebie jeszcze bliżej, kładąc go wręcz na sobie, i wreszcie spokojnie, nie niepokojeni przez nikogo, mogliśmy się rozkoszować swoim zapachem i smakiem swoich ust.

Ci, którzy twierdzili, że między dobrym, przypadkowym seksem a seksem z miłości nie było różnicy, chyba nigdy tak naprawdę nie byli zakochani. Przeżyłam masę orgazmów, miałam super przystojnych kochanków, i żadna z tych rzeczy nie mogła się równać z chwilą pełną oczekiwania, w której Ami powoli rozbierał mnie z majtek, a potem ostrożnie wchodził we mnie i ponownie pochylał się z przymkniętymi oczami nad moją twarzą. Układałam swoje biodra do idealnej pozycji, głaskałam jego długie, puszyste włosy, a potem zaczynaliśmy się niespiesznie całować.

Amado cicho wzdychał. Mościł się na mnie, wyraźnie szukając sobie przyjemności. Miałam wrażenie, że od długiego czasu nie uprawiał żadnego seksu. To nie był mój interes. Nawet nie chciałam wiedzieć, kiedy to robił po raz ostatni i z kim. Najważniejsze, że było mu ze mną dobrze. Widziałam to po lekkim uśmiechu, który nie opuszczał jego twarzy, wyczuwałam to w niezwykłej subtelności dotyku, którym muskał moje policzki.

— Jesteś w domu – powiedziałam półszeptem.

W odpowiedzi zamruczał twierdząco i lekko przygryzł moją dolną wargę. Odebrałam to jako sygnał do odważniejszych pieszczot, więc popchnęłam Amado w bok i przewróciłam go na plecy, ustawiając siebie w pozycji dominującej. Rozłożyłam swoją suknię, żeby się nie plątała i podparłam ciężar ciała na dłoniach ułożonych po obu stronach jego szyi. Zapadały się w puszystej kołdrze. Ami wsunął ręce pod materiał sukienki, przytrzymywał moje uda, a ja zwiększyłam tempo, podskakując na jego biodrach i w krótkim czasie doprowadzając nas oboje do jednoczesnej rozkoszy.

Rozluźniłam mięśnie karku, które kazały mojej głowie w momencie szczytowania spojrzeć w sufit. Zatoczyłam szyją pełen okrąg, aż chrupnęła mi kość, i zatrzymałam wzrok na Amado. Zobaczyłam obraz, który chciałam oglądać już zawsze. Jego powieki pogodnie mrugały do mnie. Błogi, nieco tajemniczy uśmiech, rozjaśniał tę zazwyczaj napiętą i rozczarowaną światem twarz. Błysnął nawet swoimi zmasakrowanymi nałogiem zębami, których uparcie nie wymieniał na białe i idealnie równe.

Amado wyjął dłonie spod sukienki, przesunął je na moje plecy i przytulił mnie do swojej półnagiej klatki piersiowej. Oparłam się na niej policzkiem. Słyszałam, jak stopniowo uspokaja oddech, zaś jego galopujące tętno wreszcie odrobinę spowalnia. Dalej leżeliśmy złączeni ze sobą, a ja nie chciałam, żeby czas ruszył kiedykolwiek dalej do przodu. Było mi tak idealnie dobrze i bałam się tego, co mogło się stać za chwilę.

— Zostań ze mną, Toni – poprosił Amado, głaszcząc mnie po nieco wilgotnych od potu włosach.

— Mhm. Obiecałeś mi masaż stóp. – Przypomniałam mu o pretekście, pod jakim zjawiliśmy się w rezydencji. – Moglibyśmy wziąć razem kąpiel. – Przeniosłam się oczami wyobraźni do wanny, w której spędzaliśmy długie kwadranse przy zapalonych świeczkach zapachowych. – Masz jeszcze te kokosowe kule? Te były moje ulubione.

— Nie o tym mówiłem, Truskaweczko. – Amado upomniał mnie łagodnie, lecz z drobną nutką irytacji w głosie. Leniwie przeniósł dłoń z moich włosów na policzek. Zataczał na nim palcami malutkie kółeczka. – Chciałbym, żebyś została ze mną na zawsze.

Akt XI: Mika

Mika obudził się w Nowy Rok o szóstej trzydzieści rano. Leżał z twarzą mocno wciśniętą w poduszkę, przez co w pierwszej chwili wydawało mu się, że przeżył tę noc bez wielkiego uszczerbku na zdrowiu. Dopiero gdy z wysiłkiem uniósł głowę, by – pozbawiony głębszego celu – spojrzeć na zegarek, uruchomił się w niej helikopter, a ceglana ściana z naprzeciwka zaczęła się na zmianę przybliżać i oddalać. Nie udało się oszukać przeznaczenia. Po dwóch godzinach snu, wciąż był pijany. Odczuwał też skutki wypalenia zbyt dużej ilości pewnej dobrze mu znanej ziołowej substancji.

Przeklął pod nosem swoje okropne samopoczucie, choć po trzydziestu sześciu latach życia, z których połowę spędził na ostrych imprezach, nie powinno ono już stanowić dla niego zaskoczenia. Po raz kolejny przysiągł sobie, że sylwestrowe tango było dla niego ostatnim. – Nowy rok, nowy ja. Od dzisiaj żadnego alkoholu. Żadnego koksu. Konopie tylko w roli maści na bolące plecy. Wyłącznie zdrowa żywność z nieprzetworzonych składników – obiecywał, macając po szafce nocnej za szklaną butelką z wodą mineralną. 

Jak na złość, przed oczami stanęły mu te nieproszone memy, głoszące, że po trzydziestce energii wystarczało na coraz krótsze balety, za to coraz dłużej się po nich umierało. Mika nawet nie wiedział, gdzie, kiedy i na co mu ten czas tak szybko zleciał. Gdyby wszystkie jego urwane filmy złożyć w następujące po sobie dni, pewnie powstałoby już z nich życie pierwszoklasisty.

Stwierdził, że może ta nieoczekiwana pobudka nie była taka zła. Usiadł na łóżku, spuszczając nogi na czerwony, bawełniany dywan z frędzlami. Wyciągnął z szuflady zestaw pierwszej pomocy w postaci dwóch tabletek przeciwbólowych, odkręcił wodę i wypił wszystko jednym duszkiem.

Zdecydował się otworzyć na parę minut okno, żeby choć trochę przewietrzyć w pomieszczeniu przypominającym stylem elegancki loft. Mieszkanie było usytuowane w starej kamienicy, w dzielnicy uczęszczanej przez tłumy turystów. Główny księgowy ich organizacji dostał je w spadku po rodzicach. Przed swoim ślubem mieszkał w nim przez pewien czas z siostrą, a po wyprowadzce do rezydencji żony przekształcił nieruchomość w miejsce dyskretnych spotkań dla najbardziej zaufanych ludzi. Do apartamentu przylgnęła nazwa Red Room. Jedni mówili, że to przez cegłę na ścianach, inni, że to adekwatna nazwa do tutejszych sesji BDSM, lecz tak naprawdę tę nazwę wymyślił właśnie Mika, gdy zobaczył ściany i podłogę upaćkane krwią po tym, jak do Amado strzeliła jego była żona.

Mika zarzucił bordowy szlafrok na swoje silne, umięśnione ciało, odziane w doskonale przylegające bokserki. Powstał z materaca i, stawiając kroki na drewnianych deskach, ruszył w stronę balkonu. Zdążył dojść do drugiego końca łóżka. Chwilkę pomyślał – co przy jego obecnym stanie bardzo bolało. W rozkopanej pościeli po drugiej stronie leżała półnaga kobieta z burzą czarnych loków. Połowa z jej mocnego makijażu znalazła się już na satynowej poduszce.

Nie mógł pozwolić jej na przeziębienie. Zboczył z kursu obranego na drzwi balkonowe, podszedł do towarzyszki i poprawił jej kołdrę, upewniając się, że całe ciało miała dokładnie przykryte. Dopiero po wykonaniu tej czynności mógł udać się na mały taras, oprzeć o poręcz wieńczącą zdobione szczebelki, popatrzeć na wschodzące słońce i wyciągnąć sobie z kieszeni papierosa. Miał nadzieję, że druga część jego snu będzie zdrowsza i dłuższa od tej pierwszej. Pewnie powinien wykorzystać okazję i sprawdzić telefon drzemiącej Elisy, ale chyba nawet James Bond w takiej sytuacji by sobie odpuścił.

Z inspektor Elisą Corbalan od początku bawili się w kotka i myszkę. O ile Mika od razu wydedukował, że nie miał do czynienia z prawdziwą malarką, tylko z osobą dobrze przygotowaną do odgrywania roli, o tyle cała reszta jej legendy okazała się doskonale zabezpieczona. Mieszkanie, komputer i telefon były czyściutkie.

Po zainstalowaniu nadajnika w jej smartfonie, Elisa chodziła jedynie w te miejsca, w które teoretycznie powinna. Wykryła pułapkę, więc nie popełniała błędów. Odwiedzała targowisko, kawiarnie, turystyczne uliczki, po czym wracała do swojego atelier. W kluczowych momentach zostawiała telefon w domu.

To była jednak zasłona dymna zastawiona przez Mikę. Po pewnym czasie poprosił swoje przyjaciółki, żeby dyskretnie poinformowały ją o obecności nadajnika w telefonie. Musiała uwierzyć, że to standardowy test na zaufanie, dla wszystkich kobiet, z którymi Ibaigurenowie zawierali układy i wpuszczali w pewnym zakresie do swojego życia. Test, który nie miał nic wspólnego z podejrzeniami o jej kontakty z policją. 

Wtedy Mika, dbając o najwyższą dyskrecję, zlecił już właściwe zadanie.

Potrzebował kilku ogniw oddalenia, żeby nie narażać się na bezpośrednie powiązanie tej akcji z jego osobą przez nieskorumpowanych kolumbijskich gliniarzy. Chodziło o dostęp do miejskiego monitoringu i śledzenie konkretnej osoby bez użycia żadnych środków, które mogłyby zostać rozpoznane jako pochodzące od organizacji.

Policjant niskiego szczebla, wytypowany do tego zadania, był przekonany, że pomagał koledze badać, co robiła jego niewierna kochanka. A tak naprawdę, nagrywał trasę, którą udawała się Elisa Corbalan, gdy jej oficjalny telefon zostawał w domu.

W ten oto sposób Mika wpadł na nią nieoczekiwanie w bramie jej drugiego mieszkania. 

Nie miała wyjścia. Zaskoczona, poddana presji psychicznej, musiała go zaprosić na górę, wymyślając naprędce bajeczkę o lokalu należącym do dawnej współlokatorki, którym tymczasowo się opiekowała. Laptop służbowy był w środku.

Tamtego popołudnia Mika trafił jackpot, który przypuszczalnie ocalił życie Toni i wyposażył organizację w niesamowicie cenną wiedzę dotyczącą planów długoterminowych. Dla zachowania pozorów, Ibaigurenowie pozwalali Hiszpanom wygrywać setki mniej ważnych bitew w terenie. Skoncentrowali się na uratowaniu dwóch dużych laboratoriów, przenosząc je w ostatniej chwili do Peru, jak również dwóch najważniejszych transportów do Stanów, poprzez polepszenie umów handlowych z meksykańskimi pośrednikami.

Na tym etapie Hiszpanie próbowali zorganizować już własny kartel, handlujący za zgodą urzędującego kolumbijskiego prezydenta. Chcieli osłabić pozycję i sprowokować Ibaigurenów, co w zamyśle miało ułatwić ich aresztowanie, ekstradycję do Hiszpanii, a wreszcie skazanie oraz osadzenie w więzieniu. Bez stojących na przeszkodzie wielkich pieniędzy, przekupnego wymiaru sprawiedliwości, i bez życzliwej im kolumbijskiej opinii publicznej. Pablo Escobar również został schwytany dopiero wtedy, gdy ludzie przestali go masowo wspierać. Tak przynajmniej przedstawiono to na szczeblu rządowym.

Prowadzący akcję członkowie hiszpańskiej policji, połączeni z komórką Europolu, rozgrywali jednak własną vendettę przeciwko ludziom, których uważali za baskijskich terrorystów. Ojciec dowodzącego operacją inspektora Cesara Garrido był członkiem Guardia Civil (korpusu bezpieczeństwa), który zginął w zamachu zorganizowanym przez ojca Ibaigurenów. 

Elisa Corbalan miała osiem lat, gdy przyjaciel rodziny przyniósł do jej domu podobną wiadomość. Organizator zamachu tym razem był inny, ale jakie to miało znaczenie? Wystarczyło, że pieniądze na działalność terrorystów przez lata wypływały z Medellin. Przed wylotem do Kolumbii Elisa myślała, że rozszarpie Mikę gołymi rękami, gdy tylko go zobaczy. Ale Cesar jej powtarzał, że zemsta najlepiej smakuje na zimno...

***

Wybudził ją hałas, który urządził Mika, szarpiąc się klamką do drzwi balkonowych przy ich zamykaniu. Oparła się na dłoni, odgarnęła z czoła potężną ilość włosów, które leciały jej na twarz, i posłała Mice spojrzenie wyrażające pustkę. Za dużo wypiła. Myślała bardzo powoli.

— Chciałem trochę przewietrzyć, ale przykryłem cię, żebyś się nie przeziębiła. – Mika uśmiechnął się przepraszająco. Woda i papieros nieco go orzeźwiły, a tabletki złagodziły napierający ból głowy.

— Wracaj do łóżka. – Elisa z trudem uformowała najprostsze zdanie. Rąbnęła z powrotem na poduszkę, a następnie wytarła przedramieniem mascarę z policzków. Zaczęła śledzić wzrokiem, jak Mika zsuwa z barków szlafrok, który opada na podłogę, potem idzie na swoją stronę i siada na jasnym prześcieradle, podpierając się plecami o ścianę.

Kiedy przylatywała do Kolumbii, słyszała, że Mika był seksoholikiem, imprezowiczem, narcyzem i niespełnionym krytykiem filmowym. To wszystko okazało się prawdą. Jednak w sposób inny, niż oczekiwała. Przede wszystkim nie spodziewała się, że miała spotkać tak przystojnego mężczyznę. Młodszy Ibaiguren Betancur roztaczał dookoła aurę pewności siebie, ale zarazem był czarujący i pełen klasy. Miał dystans. Potrafił żartować.

Wtedy Elisa przekonała się na własnej skórze, że zapoznanie się z raportem na jego temat oraz szczegółowe studiowanie jego konta na Instagramie, a stanięcie tuż obok tej przystojnej osoby, to zupełnie różne rzeczy.

Na przywitanie Mika pocałował jej opuszki palców. Jednocześnie zajrzał swoimi intensywnie zielonymi oczami w dno jej duszy. Kruczoczarne włosy, krótko przycięte od tyłu, z przodu nieco opadały mu na prawy policzek. Elisa wtedy jeszcze nie wiedziała, ile razy w ciągu następnych miesięcy ta nonszalancka grzywka znajdzie się w jej zaciśniętej pięści, gdy będą się kochać.

Przez większość czasu pamiętała, z kim ma do czynienia, a misja nie schodziła jej z myśli, choć zdarzały się i takie momenty, w których celowo wyłączała się i spychała swój cel głęboko w meandry podświadomości.

W przerwach od zaprogramowanej od dziecka nienawiści musiała mu przyznać, że dzięki tej dziwnej relacji odzyskała wiarę w swoją magnetyczną kobiecość. Choć wszyscy zawsze powtarzali, że wyglądała jak Penelope Cruz, a rolę uwodzicielki zespół przyznał jej jednogłośnie, Elisa wciąż miała w pamięci swój wieloletni toksyczny związek z kolegą z pracy. On nie osiągał takich sukcesów jak ona, więc uważał za stosowne, by wyładowywać na niej frustrację.

Silna, pewna siebie kobieta, złapała się w taką pułapkę stopniowo. Przy pierwszej surrealistycznej awanturze o oparcie nóg na stole podczas oglądania meczu, nie dowierzała. Śmiała się. Potem, stopniowo, wszystko okazywało się jej winą. Na początku puszczała to mimo uszu. Po kolejnych miesiącach zaczynała wątpić. Już się nie śmiała. Gdy pojawiło się pierwsze uderzenie w twarz, myślała, że może faktycznie zasłużyła. Sprowokowała, a on miał prawo być nerwowy.

Odeszła po dwunastu latach. A dokładniej – to matka zabrała ją z tamtego domu. Przez długie tygodnie Elisa siedziała w pokoju, w którym się wychowała i im bardziej rozmyślała o zakończonym związku, tym bardziej dziwiła się, że osoba, która niby była mądra, awansowała, rozwiązywała skomplikowane sprawy, dała się podejść jak nieświadoma mechanizmów psychologicznych ofiara. Stopniowo oddawała pole centymetr po centymetrze, żeby unikać konfliktów, aż została z niczym. Nienawidziła siebie za tę wieloletnią słabość. Nie mogła patrzeć na własne odbicie w lustrze. Sprawa Ibaigurenów spadła jej z nieba jak deszcz w czasie suszy. Wreszcie skierowała energię na poważne zadanie, którego realizacja szczelnie wypełniła jej całą dobę.

Gdy po raz pierwszy spotkała się z Miką sam na sam w hotelu, gdy już mieli pójść do łóżka po rozmowie o wzajemnych oczekiwaniach seksualnych i finansowych, on po pocałunku niespodziewanie się wycofał.

— Ktoś cię skrzywdził – oznajmił zdecydowanym tonem. – Możemy się spotykać, ale najpierw musisz to przepracować. – Uwolnił ją z objęć i odszedł o kilka kroków do tyłu. – Idąc ze mną do łóżka, kiedy nie jesteś gotowa, myślisz, że sobie pomagasz, ale tylko zranisz się głębiej. A potem będziesz żałować i płakać.

Elisa stała jak wmurowana w ziemię. Natychmiast przeleciała jej przez myśl obawa, że ta decyzja Miki oznaczała koniec akcji. Potem poczuła w ustach przykrą gorycz wynikającą z nieoczekiwanego odrzucenia. Nie chciał jej nawet pierdolony baskijski seksoholik, który podobno skakał na wszystko, co rozkładało nogi. Jednak w tym momencie Mika, jakby odczytując jej wątpliwości, zbliżył się ponownie i przesunął dłoń po jej policzku.

— Jesteś piękną, inteligentną kobietą – powiedział tak, że serce Elisy zabiło szybciej. – Nie będę twoim chłopakiem, ale zaopiekuję się tobą.

Myślała, że to tylko takie głupie gadanie. Kolejna obietnica bez pokrycia. Machnęła ręką i przez pewien czas traktowała to zadanie wyłącznie służbowo. Aż nagle zorientowała się, że Mika naprawdę dotrzymał słowa. Sprawiał, że w jego towarzystwie czuła się jak bogini. To żałosne, że ze wszystkich mężczyzn, z którymi była, najlepszą opinię mogłaby wystawić handlarzowi narkotyków i terroryście, którego wraz ze swoją grupą miała osaczyć, a następnie wysłać do piachu z biletem w jedną stronę.

W sylwestrową noc, przysłuchując się przypadkowej rozmowie w klubie, który należał do Miki, odkryła pewne nieoczekiwane powiązanie.

— Znacie Oliviera Neville'a? – spytała niezobowiązująco, układając swoje ucho na poduszce.

Neville prowadził w rankingu popularności kandydatów na prezydenta przed wyborami, które miały się odbyć na wiosnę. Jego ewentualna znajomość z Ibaigurenami mogłaby się rzucić cieniem na przeprowadzaną akcję i przedwcześnie ją zakończyć. Niektóre plany musiałyby ulec zmianie.

Mika uważnie zarejestrował wątek. Musiał się dowiedzieć, dlaczego ten temat pojawił się nagle w rozmowie.

— Któryś z jego ludzi coś ci proponował? – zapytał. – Nie korzystaj. To ostatnia osoba, którą chcesz znać.

Nie skłamał. Od dawna Ibaigurenowie unikali zacieśniania tej znajomości, choć przecież nie mogli zupełnie z niej zrezygnować. Szczególnie nie w tak delikatnej dla siebie sytuacji, gdy będą już wkrótce zmuszeni prosić o przysługę. Tym niemniej, swoim przyjaciółkom odradzali lukratywne wyjazdy do Bogoty. Nie było gwarancji, że wrócą w jednym kawałku.

— Słyszałam coś w ubikacji. Że się spotykacie czasem. – Elisa udawała naiwną.

— Na pewnym poziomie wszyscy się znamy. – Mika wzruszył ramionami. – To jest gość, który sprzedaje własną córkę. Potrzebujesz coś jeszcze o nim wiedzieć? Wiem, że wy artyści macie swoje fetysze – Mika zgrabnie kopnął piłkę na pole przeciwniczki, na co Elisa momentalnie się zapowietrzyła – ale ja nie chciałbym, żeby kogoś takiego nazywać moim dobrym znajomym.

— Nie, masz rację. – Policjantka wycofała się pospiesznie z tych insynuacji. – Usłyszałam tylko coś przypadkiem. Nie było tematu.

Ślad, jak każdy, był do zbadania, jednak nie dało się zaprzeczyć, że na przyjęciach u Ibaigurenów faktycznie pojawiały się wysoko postawione osoby, a oni sami bywali na przyjęciach u nich. Dzięki legalnej części swojego biznesu, skoncentrowanej wokół źródeł energii odnawialnej, oficjalnie należeli do kolumbijskiej elity.

— Jest tak, jak ci powiedziałem, Elisa. – Mika zakończył dyskusję.

Niekiedy wydawało jej się, że on dobrze wiedział, z kim chodził do łóżka, i na te pytania, na które mógł, odpowiadał zupełnie szczerze. Uśmiechnęła się sama do siebie, kiwając głową z niedowierzaniem w czym ona uczestniczyła, po czym obróciła się na drugi bok.

Akt XII: Cesar

Godzinę później przemożna chęć wymiotów wybudziła ją ponownie. Zerwała się z łóżka i pobiegła na boso do łazienki wyłożonej płytkami dolomitu, zgarniając po drodze swoją torebkę. Po zakończonej czynności spuściła wodę, przepłukała usta, ale nie wracała do salonu, na wypadek, gdyby w najbliższej przyszłości musiała powtórzyć proces. Usiadła na zamkniętym klozecie i wyjęła telefon. Pomyślała, że to dobry moment, żeby zaraportować, czego dowiedziała się o Neville'u. Wpisała adres prywatnego serwera. Do strony, która się wyświetliła, przyłożyła swój kciuk dla weryfikacji linii papilarnych. Została przekierowana na forum wymiany szybko znikających wiadomości. Od razu odpisał jej zawsze obecny na czacie inspektor Cesar Garrido.

Brunet po czterdziestce siedział na parkiecie w swoim tymczasowym mieszkaniu, w nierzucającej się w oczy, zwykłej, mieszkalnej dzielnicy Medellin. Miał na sobie nieco wysłużone jeansy i koszulę z tego samego materiału. Ubiór w tym stylu był od jakichś trzydziestu lat niemodny, ale Cesar nie zwracał na to najmniejszej uwagi.

Przed nim na całej ścianie znajdował się podgląd z nieomal setki kamer, a obok niego leżały dwie opróżnione z gwinta butelki czerwonego wina, a także folia po dużej paczce chipsów serowych. Inspektor Garrido obiecał sobie na sylwestra deskę serów, ale w sklepie uznał, że nie zamierza tracić energii potrzebnej na ujęcie bandytów na upierdliwe krojenie jedzenia w kostkę. Zadowolił się więc chipsami.

Mam dla Ciebie rewelacyjną wiadomość – pochwalił się Elisie. – Intuicja mnie nie zawiodła. Amado poddał się magii swojego imienia i naprawdę pozwolił się trafić strzałą Amora.

Williams? – Upewniała się Elisa, szybko celując kciukami po odpowiednich literkach na klawiaturze i walcząc z kolejną turą cofającego się szampana. Przeklęła się w myśli, że już dzieci w liceum wiedziały, że szampana nie mieszało się z wódką. Niestety, raz na kilka lat najwidoczniej trzeba było sobie tę mądrość przypomnieć.

Czy ja się kiedykolwiek mylę? – Cesar wysłał zastanawiającą się emotikonkę. Przeważnie ich nie używał, lecz tym razem był zbyt zadowolony ze swojego odkrycia, więc harcował po tablicy z emoji. – Zabrał ją po balu do rezydencji i zrobił jej palcówkę na podjeździe. Nawet nie czekał, aż wejdą do domu.

Pewnie nie mogłeś się napatrzeć, zboczeńcu. – Elisa odpowiedziała emotikonką z wystawionym językiem. Tak naprawdę, nie myślała w ten sposób o swoim szefie. Właściwie to długo podejrzewała, że był aseksualny. Z nikim się nie spotykał. Nie korzystał w widoczny sposób z usług agencji. Przez cały dzień i całą noc opowiadał wyłącznie o pracy, jakby nic innego w jego życiu nie istniało. W końcu, podczas gry w godzinę szczerości, wyznał, że wystarczyło mu co jakiś czas parę minut sam na sam z komputerem. Uważał to za idealną oszczędność zasobów energetycznych, których potrzebował do ważniejszych czynności.

Hej, nie mów tak do mnie. – Cesar poprosił zaczepnie. – Ledwie zacząłem się wkręcać, trafili nam drona.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top