1.2. "She's A Rainbow"
Ilość wyrazów: 3327
⛔: trochę wulgaryzmów i wspomnienie o narkotykach oraz o pewnym after-party, przejedzenie po Wigilii
Akt V: Teresa
Ubiegłoroczne Święta spędziłam w luksusowym hotelu w Bogocie. Dostałam wtedy pierwsze większe pieniądze, których nie musiałam przeznaczać na koszty czesnego w liceum. Miałam więc do wyboru: odłożyć je mimo wszystko do pudełka po butach, które skrywałam na dnie szafki w moim ówczesnym małym mieszkaniu, albo zaszaleć i sprawić sobie jakiś porządny prezent na otarcie łez, po długich miesiącach odmawiania sobie nieomal wszystkiego.
Pamiętałam, że towarzyszyły mi wtedy wyrzuty sumienia, ale wybrałam tę drugą opcję. Nie chciałam po raz kolejny przeżywać samotnie Wigilii w swojej depresyjnej klitce.
To właśnie rok temu szczęście zaczęło się powoli do nas wreszcie uśmiechać. Podczas wieczerzy spędzanej z przymusu z rodziną Guerra, Tim, ściśnięty jakimś nieoczekiwanym nawet dla siebie odruchem litości, stanął w obronie swojej żony przeciwko jej cholerycznemu i napastliwemu ojcu. Alex rzadko bywała wdzięczna, ale też i nikt nie podnosił jej ciśnienia bardziej niż ukochany tata. Odblokowała wtedy Timowi za ten gest swobodny dostęp do konta operacyjnego i przestała go rozliczać z każdego peso. Nie obyło się bez jej pasywno-agresywnych komentarzy, że mój brat i tak nie musiał mnie już utrzymywać, bo odkąd awansowałam do kategorii kurew luksusowych, parę tysięcy w tę czy w tamtą nie robiło mi różnicy.
Dla nas jednak ta zmiana stanowiła ogromną różnicę. Znowu byliśmy w grze i mogliśmy planować więcej niż tylko to, jak utrzymać się na powierzchni. Chodziło o stopniowe wyprowadzanie pieniędzy na konta na inne nazwiska, które były rozmieszczone w krajach, gdzie Tim miał kontakty. Wiedzieliśmy, że być może kiedyś będziemy musieli uciekać z Kolumbii na stałe, chociaż nie znaliśmy dnia tej sytuacji, godziny, ani też jej ostatecznego powodu.
Tę Wigilię spędzałam już u siebie. Mieszkanie od czerwca należało do mnie. Urządziłam się w nim po swojemu. Kupiłam małą, sztuczną choinkę, obwiesiłam ją bombkami i światełkami. Zawiesiłam różnokolorowe lampki na karniszach i zgasiłam światło w pokoju, żeby móc rozkoszować się atmosferą. Tim obiecał, że wpadnie do mnie w nocy, kiedy uroczystości w żmijowisku się miały zakończyć. Mówił, że przygotował dla mnie ważny prezent. Zrobiłam sobie zatem kawę, ukroiłam kawałek wegańskiego chlebka bananowego, który piekłam po południu, i cierpliwie czekałam. Czyżby wreszcie kupił mi mój wyśniony samochód elektryczny, o który go tak długo prosiłam? Człowiek mógł sobie pomarzyć.
Scrollowałam Instagram, żeby zobaczyć, jakie ludzie mieli dekoracje i co dostali od Mikołaja. Nagle moje serduszko mocniej zabiło, bo otrzymałam wiadomość od swojej najlepszej przyjaciółki, z którą utrzymywałam ostatnio nieco mniej kontaktu. Teresa wyjechała bowiem na studia do Europy.
Jej rodzina pracowała dla konkurencyjnej organizacji. To, co nas połączyło w szkole, to reputacja kobiet upadłych, z którymi nikt za bardzo nie chciał się zadawać. Od momentu, w którym zostałyśmy przydzielone w szkole do tej samej grupy projektowej, stałyśmy się więc dwiema połówkami jednego nadgniłego jabłka. Początkowo obawiałam się tej znajomości – Teresita po raz trzeci zaczynała klasę maturalną, nigdy nie chodziła trzeźwa, a w jej domu, choć z zewnątrz wyglądał jak pałac, mieścił się prawdziwy pierdolnik. Trzej bracia siedzieli w więzieniu. Druga żona ojca, którą przypadkiem poślubił w Las Vegas, wiecznie kroczyła po granicy śmierci z przedawkowania. A wszyscy mieszkańcy ich rezydencji chyba na to właściwie czekali.
— Hej piękna! Szkoda, że nie udało ci się jednak przylecieć na ferie do domu – odpisałam jej na życzenia bożonarodzeniowe.
W odpowiedzi przysłała mi zdjęcie ze swojego pokoju w akademiku. Zgrabna, czarnoskóra dziewczyna w domowym dresie i z afro przewiązanym opaską siedziała na łóżku, otoczona kilogramami kserówek oraz kolorowych zakreślaczy.
Nie widziałyśmy się już prawie sześć miesięcy, odkąd Teresa zrealizowała swoje marzenie, o którym opowiadała mi w trakcie naszego odwyku. Chciała rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu i odciąć się od rodzinnego biznesu. Wraz ze wzrostem pozycji swojego ojca zaczęła uchodzić za atrakcyjną pannę na wydaniu. A to nie za bardzo jej to odpowiadało. Zdecydowała się pojechać w miejsce, w którym było ładnie, ale nikt jej nie znał, więc wybór padł na filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Podziwiałam ją. Po obozie przygotowawczym, który potrwał zaledwie przez wakacje, rozpoczęła studia w obcym, tak trudnym dla nas języku. Ja nawet nie wiedziałam, czy prawidłowo wymawiałam własne nazwisko, a i tak mogłam się cieszyć, że było dość proste w porównaniu z innymi.
— Zobacz, ile tutaj tego mam. Już w styczniu zaczynają się zaliczenia. Nie wiem, jak ja sobie poradzę – poskarżyła się, pokazując kilogramy swoich książek.
— Jeżeli jesteś w stanie czytać to wszystko po polsku, to chyba nie jest tak źle – próbowałam ją pocieszyć.
— Nie, nie wszystko jest po polsku. Część jest, kurwa, wyobraź sobie, po łacinie – lamentowała Teresa. – Po chuj mi łacina? W którym kraju pójdę do sklepu i poproszę po łacinie o dwa twarde pomidory?
Od razu nabrałam odpowiedniej perspektywy. Moje studia nie były jednak aż takie straszne. Przynajmniej wszystkie zajęcia odbywały się po hiszpańsku albo po angielsku, który był praktycznie moim drugim językiem i często w nim myślałam lub nawet śniłam.
Musiałam też przyznać z pewnym ukłuciem zazdrości. Byłam otoczona bardzo zdolnymi ludźmi. Wszyscy moi najbliżsi okazywali się bardziej inteligentni ode mnie. Przyswajanie wiedzy kosztowało ich mniej wysiłku.
Amado znajdował najbardziej nieprzewidywalne rozwiązania w każdej sytuacji. Od piętnastu lat prowadził wielką organizację narkotykową. Mój brat ze swoim niewiarygodnym talentem do obliczeń i zapamiętywaniem liczb, gdyby mógł sobie swobodnie wybierać zawód, to pewnie pracowałby w NASA. Teresa w kilka miesięcy nauczyła się dwóch języków obcych na takim poziomie, żeby zdawać w nich egzaminy. O tym całym Haimarze nawet nie wspomnę.
Już chyba wolałabym mieć etykietkę zdolnej, ale leniwej. Byłoby w tym chociaż jakieś uznanie. Jakaś wzniosłość. A jedyne, co tak naprawdę potrafiłam robić, to po prostu traktować zadania poważnie i ciężko pracować – jak osioł, który uparcie, krok po kroku, ciągnął furmankę pod górę.
— Myśl optymistycznie. Może w Watykanie? – Wysłałam jej emotikonkę płaczącą ze śmiechu.
Jednak coś innego przykuło moją uwagę. Teresita była znaną imprezowiczką. Widok jej zamkniętej w pokoju z materiałami do nauki kompletnie do niej nie pasował. Spytałam więc, czy spędzała ten wieczór samotnie. Odpowiedziała, że w akademiku mieszkało wielu obcokrajowców, którzy nie wyjeżdżali, więc mieli zorganizowaną Wigilię. Przyszli również studenci wyznający inną religię niż nasza, żeby zobaczyć, jak to wyglądało. Było zatem sympatycznie, chociaż daleko od domu.
— Na następne ferie przylatujesz do mnie – pisała. – Tylko musisz wziąć ciepłe ciuchy, bo tu ciągle pizga. Pójdziemy do rynku, usiądziemy na patio w kawiarni, gdzie mają takie grzejące lampy, owiniemy się kocami. Weźmiesz sobie grzane wino z goździkami, a ja gorącą czekoladę, i będziemy sobie patrzeć przez szybę.
— Widzę, że jednak się trzymasz – pochwaliłam jej wstrzemięźliwość od alkoholu. Teresa miała swego czasu większy problem z uzależnieniem od wszystkiego niż ja. Od czasu, gdy obie wyszłyśmy z odwyku, ona w ogóle nie ruszała żadnych nielegalnych używek. – W akademiku pewnie łatwo nie jest – zauważyłam.
— Chujowo jest, powiem ci tak szczerze. Jak gadam z ludźmi, to widzę, że połowa jest na mefedronie, a połowa na grzybach. Tylko ja jedyna trzeźwa.
Moja przyjaciółka ukrywała w Polsce swoją tożsamość. Gdyby wszyscy wiedzieli, jaki dobry towar potrafiła załatwić, to pewnie nie mogłaby się opędzić od klientów. Gdyby jeszcze do tego się wydało, że tak naprawdę spała na hajsie... W pewnym sensie, zazdrościłam jej, że mogła posmakować takiego normalnego życia i miała szansę poznać ludzi, którzy ją polubili za to, kim była, a nie za to, kim był jej ojciec.
— Widzę, że coś jeszcze cię martwi – czujnie odpisałam. Za mało było w jej tekstach śmieszków, a nawet głupich emotikonek. To nie było w jej stylu.
— Tak – odpowiedziała od razu. – Najbardziej mnie boli, że jak jestem na zajęciach, to słyszę, jak inni bawią się słówkami, kontekstami, a ja nie znam języka na tyle, żeby w tym uczestniczyć. Zupełnie, jakbym nie miała ręki. Przez całe ćwiczenia siedzę cicho.
Teresa była znana z ciętego języka i wtrącania żartów rozluźniających atmosferę albo kompletnie wywracających znaczenie sytuacji. W nowym środowisku, bez tej przydatnej umiejętności, nie mogła być w stu procentach sobą. Pocieszyłam ją, że to była tylko kwestia czasu. Idąc takim tempem, w przyszłym roku pewnie już będzie na poziomie swoich rówieśników z grupy.
— Na razie nauczyłam się takiego wyrażenia: na płaszczyźnie ontologicznej – pochwaliła się. – Dodaję je do każdego akapitu na kolokwium i od razu moje zdanie wygląda trzy razy mądrzej. Zawsze mam za to dodatkowe punkty.
— A utrzymujesz jeszcze kontakt z tym facetem, z którym wklejałaś zdjęcia w wakacje?
Podczas obozu językowego w Łodzi poznała pewnego łysego, dobrze zbudowanego kibica piłkarskiego, o imieniu Mati. Przez kilka tygodni, sądząc po materiale fotograficznym, wyglądało to na poważny romans. Z czasem jednak wzmianek na jego temat było coraz mniej.
— Nie bardzo – odpowiedziała Teresa. – Jak przeskoczyłam na poziom B1 języka, to się okazało, że mój zasób słownictwa przeskoczył jego zasób, i skończyły nam się tematy do rozmów.
Musiałam przerwać konwersację, bo usłyszałam ociężałe kroki na schodach, a po chwili pomieszczenie wypełnił odgłos rozbrzmiewającego się dzwonka do drzwi. Jeszcze raz życzyłyśmy sobie wszystkiego najlepszego, obiecałam przekazać Timowi pozdrowienia, i poszłam mu otworzyć.
Akt VI: Tim
— Tylko nie dawaj mi niczego do jedzenia – powiedział w wejściu. Przyjrzałam mu się uważnie, czy aby ktoś się za niego nie przebrał, żeby udało mu się dostać podstępem do mojego mieszkania. Ten brat, którego ja miałam, zawsze chodził głodny. – Jak powącham chociaż jeszcze jedno ciasto, to się porzygam – wyjaśnił, pakując się do środka.
— Chcesz mandarynkę? Jest orzeźwiająca – zaproponowałam.
Tim usiadł przy kuchennym drewnianym stole, obrał sobie owoc, który leżał przed nim na talerzyku, i już za chwilę tego pożałował. Okazała się tym jednym przysmakiem za dużo. Znowu zaczęło go mdlić. Zaparzyłam mu miętę.
Usiadłam na krześle obok, wbiłam w niego wzrok wyczekująco, a pod stołem niecierpliwie przebierałam w miejscu nogami.
— No i gdzie ten prezent? – zapytałam, próbując wyegzekwować od niego konkretyzację magicznej atmosfery Świąt.
— Spokojnie. Jakie masz plany na sylwestra? – Tim chwilowo zastąpił minę cierpiętnika tajemniczym uśmiechem. – Swoją drogą, jak myślisz, czy w moim wieku zgaga jest normalna? Będę ją miał już za każdym razem? – spytał z niepokojem, dyskretnie kaszląc w rękę.
— Bóg zesłał na ciebie karę za nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu – odgryzłam się. – A co do Sylwestra, to nie wiem. Dostałam parę zaproszeń na domówki – oznajmiłam z dumą, wysuwając szyję wysoko do góry. – Muszę przejrzeć listy gości i się na coś zdecydować.
Mogłam iść do znajomych poznanych podczas wyjazdu wakacyjnego, ale rozważałam przede wszystkim opcję pojawienia się u kogoś z roku. Impreza integracyjna, która odbyła się w październiku, wyszła moim zdaniem dość sztywno. Ludzie na niej się mnie bali. A ja nie wiedziałam za bardzo, jak powinnam na to zareagować. Nie byłam do tego przyzwyczajona. Tym razem chciałam dać się poznać z lepszej, bardziej prawdziwej strony.
— Dobra. Zapomnij o tych gówniarskich melanżach. Nie masz na to czasu. – Tim przerwał mi wątek. – Mam dla ciebie zaproszenie do Ratusza na bal charytatywny. Poznasz ludzi, którzy się naprawdę liczą.
Kiedy mój brat przychodził do mnie z sylwestrową propozycją, zazwyczaj nie kończyła się ona najlepiej. Rok temu umówił mnie ze swoimi przyjaciółmi z kalifornijskiego banku, którzy okazali się wysoko postawionymi agentami DEA. W dodatku zrobił to z pełną premedytacją. Chciał, żeby zobaczyli na własne oczy, jak bardzo byłam oddalona od narkotykowych interesów. Żeby przez to nie mieli sumienia używać mnie jako karty w grze między dorosłymi.
Problem polegał na tym, że nie uprzedził mnie o tym planie ani słowem. Miałam zachowywać się naturalnie. W ten sposób Amado nie był w stanie wyciągnąć z mojego gardła żadnych informacji. Z tego prostego powodu, że ich po prostu nie miałam.
— Ty idziesz ze mną, a Alex? – zdziwiłam się. Tim zapraszał na ten tradycyjny bal mnie, a nie swoją żonę. W dodatku ona mu na to pozwoliła. Alejandra lubiła przecież zachowywać przed światem pozory idealnego małżeństwa. – Ona idzie ze swoim ukochanym tatuśkiem? Czyżby jej matka znowu zagroziła mu rozwodem i dlatego nie idą razem? – zastanawiałam się głośno.
— Ukochany tatusiek idzie ze swoją ukochaną żoną, która jest moją równie ukochaną teściową. Ja idę z Alex. Ty idziesz z Amado. – Tim błysnął okiem i oblizał wargę po łyczku gorących ziółek.
— Słucham? – Chlebek bananowy utknął mi w gardle na sam dźwięk tego imienia w ustach mojego brata.
— Zgodził się wyświadczyć ci tę jednorazową przysługę. Uznał, że to będzie korzystne dla ciebie. – Tim uśmiechnął się przebiegle na widok mojej reakcji. – Ale nie idziecie tam jako para. Amado po prostu przedstawi cię ważnym osobom.
Pobladłam i oparłam obie ręce na stole. Powinnam się niby ucieszyć, a jednak moje ciało zaczęło się automatycznie usztywniać. Stopniowo wypełniało się niepokojem, jak nadęty balon. Trudno mi było tak po prostu komukolwiek zaufać. A mojemu bratu to już w szczególności. Nie wątpiłam, że Tim – co do zasady – chciał dla mnie dobrze, tylko że on rzadko kiedy do swoich przysług nie dołączał ukrytych motywów. Niezależnie od tego, co robił, zawsze próbował osiągnąć przy tym maksymalny efekt. Częściowa wygrana to było dla niego za mało. On chciał mieć wszystko.
— Timmy, ty coś mi tutaj kręcisz. – Zmarszczyłam brwi. Postanowiłam, że nie dam się mu spławić. – Jak zwykle zresztą – dodałam.
— Ja kręcę? – Tim tak się oburzył, że prawie wypluł z siebie mandarynkę, gorzką miętę, każdy możliwy rodzaj ciasta, a także wszystko inne, co pochłonął tego wieczora podczas wigilijnej kolacji. – No błagam, Toni. Jak możesz opowiadać o mnie takie rzeczy? Wiesz, że zawsze chcę dla ciebie jak najlepiej. Amado jest ci to winien po tym, jak cię potraktował rok temu na tym całym after party. Poważni ludzie muszą mieć do ciebie szacunek. Zasługujesz na prawdziwy bal debiutantek – próbował mnie przekonywać. – Dlatego on musi odkręcić to, w co się wpakował ostatnim razem.
— On zgodził się na to? – Spojrzałam powątpiewająco.
Mieliśmy się już nigdy więcej nie spotykać. Istniał ku temu bardzo poważny powód. – Co mogło sprawić, że postanowił zmienić zdanie? – gorączkowo rozmyślałam. – Nawet, gdyby to miało potrwać tylko przez jedną noc.
— Tak, zgodził się – odpowiedział Tim. — Wjechałem mu na ambicję i wywołałem u niego wyrzuty sumienia.
Moje serce podjechało z pełnego rozpędu do gardła, po czym zapłonęło w nim żywym ogniem. Uzyskałam dowód na to, że Amado wciąż o mnie myślał. Wciąż się troszczył. Może nie traktował mnie jak swojej ukochanej, ale przynajmniej byłam w jego oczach osobą, którą powinien otoczyć jak najlepszą opieką.
Rozumiałam jego motywację. Chciał mi wynagrodzić tamto after party, na którym odbywałam karę w czasach, gdy jeszcze łączył nas układ BDSM. Powiedział wtedy przy wszystkich ludziach, że byłam warta dwadzieścia dolarów. Tyle kosztował seks ze mną tamtej nocy. Nazwał to balem dla debiutantki.
Musiałam być dostępna dla każdego chętnego spośród jego ustosunkowanych znajomych, dopóki nie miałam tego kompletnie dosyć. Nigdy nie czułam się bardziej bezwartościowa. Totalnie samotna. Wzgardzona. Niepotrzebna. Nawet i dziś z trudnością przełykałam ślinę na samą myśl o wszystkim, co zdarzyło się wtedy. Najpierw ta dusząca obojętność Amado i Miki. Potem napalone ciała, wspinające się na mnie. Kolejna klatka z filmu, to próba gwałtu, gdy wychodziłam z mieszkania. Ucieczka samochodem z Hernanem Jimenezem. Nagranie Neville'a. Skreślenie z listy uczniów. To była ta noc, kiedy nasza wspólna, kolektywna tragedia ruszyła z miejsca i chyba jeszcze do końca się nie zatrzymała.
Nic dziwnego, że Amado próbował odwrócić chociaż część z tego koszmaru, który się wydarzył. Chciał mnie zaprezentować u swojego boku tak, jak powinien to zrobić od samego początku. Zależało mu na tym, żeby ci ludzie, którzy widzieli mnie upokorzoną, rzuconą na kolana, teraz nauczyli się tego, że musieli mnie szanować. Tak jak i on się tego bardzo szybko nauczył.
Nawet i ja – w pewnym ograniczonym zakresie – tego się nauczyłam.
Wiedziałam już, o co mogło chodzić Amado, teraz z kolei musiałam się zastanawiać, jaki interes mógł mieć w tym mój brat.
Może naprawdę chciał mi tylko pomóc? Może ludzie z wyższych kręgów opowiadali o mnie jakieś historie, a to poniekąd uderzało również w niego? Może jego żona zaczęła się znowu z niego naśmiewać?
Nie wiedziałam, czy dałabym radę się opanować przy Amado. Nie całować go. Nie wieszać mu się na szyi. Nie szarpać go za marynarkę, żeby go do siebie przyciągnąć. Moje uczucia przez te kilka miesięcy nie uległy zmianie. Ale może to on już się zdążył odkochać, skoro był w stanie zabrać mnie na oficjalne przyjęcie, na którym mieliśmy zachowywać względem siebie dystans? Tęsknota nagle ścisnęła moje wnętrze. Sylwester był dopiero za tydzień.
— Nie bój się, to będzie jednorazowe – zachęcił mnie Tim. – Po prostu przysługa dla ciebie.
— No, a co z tym typkiem, o którym ci opowiadałam? – Z przerażeniem przypomniałam sobie o Haimarze i o jego groźbach, które nagle przestały wydawać mi się zwykłym gadaniem i zrobiły się dla mnie bardzo realne. – On zrobi nam dymy, jak się dowie. Zobaczysz.
Tim wykonał uspokajający gest dłonią. To raczej on z naszej dwójki powinien bardziej się denerwować. Bo to on miał więcej do stracenia. Gdyby jeszcze wyszło na jaw, że umawiał klientów osobie poniżej osiemnastego roku życia, to mógłby się już poważnie liczyć z więzieniem, zwłaszcza po trafieniu przed amerykański wymiar sprawiedliwości. Jego znajomi z DEA wcale by go nie bronili w tej sprawie. Haimar o tym wszystkim wiedział.
— Po pierwsze: nie ma dowodów – odpowiedział Tim z pełnym przekonaniem. – Dowód – wiadomo, który – jest jeden. Ma go Alex. A jej wcale nie zależy na tym, żeby ta sprawa wyszła na zewnątrz. Przynajmniej dopóki im pomagam przy tej całej ich kawie.
Alejandra nagrała kilka minut naszego zbliżenia. Byliśmy od tamtej pory kukiełkami w jej rękach. Jednak zorientowaliśmy się już, że pomimo całego straszenia, które uskuteczniała wobec nas niemal każdego dnia, zamierzała użyć filmu jedynie w krytycznym wypadku. Najwyraźniej wcale jej się nie spieszyło do zostania częścią olbrzymiego skandalu. Nawet reszta jej rodziny nie znała prawdziwego powodu, dla którego wyrzuciła mnie z rezydencji.
— Oskarżenie samo w sobie jest absurdalne. – Tim zbijał kolejne argumenty. – Większość ludzi po prostu w to nie uwierzy. Po drugie, sama powiedziałaś, że Amado też ma sekstaśmę z Haimarem. Oboje wiemy, że on jest na tyle jebnięty, że naprawdę mógłby to opublikować, gdyby ten Haimar w jakikolwiek sposób cię skrzywdził.
Powoli zaczynałam w to wierzyć. Przecież Amado nie dbał o reputację. Jeden skandal w tę czy w tamtą – dla niego to było bez różnicy. Natomiast mógł zatopić rodzinę Saavedrów. Takie nagranie momentalnie uruchamiało podejrzenia korupcyjne. Haimar nie mógł mi realnie nic zrobić, bo od razu odbiłoby się to na jego ojcu. Uśmiechnęłam się i zaczęłam sobie obierać z miejsca pięć mandarynek.
A więc to się działo naprawdę. Jak ja miałam usiedzieć spokojnie w miejscu przez siedem dni, wiedząc, że niedługo było mi dane zobaczyć swoją wielką miłość? Pobiłam w tym okresie rekord kroków na trasie pomiędzy końcem sypialni a najdalszym rogiem w kuchni.
Wybrałam też suknię balową w ulubionym vintage lumpie. Była dość skromna. Górę na ramiączkach wykonano z kremowego syntetycznego jedwabiu, gdyż jako weganka nie nosiłam naturalnych produktów odzwierzęcych, zaś plisowany dół mienił się wszystkimi kolorami tęczy, gdy tylko zakręciłam się wokół własnej osi. Do tego założyłam szpilki w perłowym kolorze oraz krótki naszyjnik ze sztucznych pereł, który dostałam kiedyś od Amado w prezencie. We włosy wplotłam kilka różnokolorowych kokardek, bo wiedziałam, że to był taki jego mały fetysz.
Wyglądałam dość elegancko, jak na własne możliwości. Przejrzałam się w lustrze. Trenowałam od dziecka najpierw piłkę nożną, potem taniec z elementami baletu i gimnastyki artystycznej, następnie gimnastykę sportową, wreszcie coś w rodzaju MMA, tak więc byłam skazana na posiadanie atletycznej sylwetki. Biust prawie że nie istniał, wcięcie w talii również, pupę jakąś tam miałam, nawet miłą, choć i tak niewielką w porównaniu z brazylijskimi pośladkami w typie Kim Kardashian, które były teraz na topie. Chyba tylko moje długie, zgrabne nogi mogły się naprawdę podobać, ale najczęściej chodziłam w rozszerzanych spodniach, więc nawet nie było ich za bardzo widać.
Wreszcie usłyszałam ten dzwonek do drzwi. Podbiegłam z walącym sercem. Pociągnęłam za klamkę. Zobaczyłam Amado. Ubranego w czarny garnitur. Z ciemnobrązowymi włosami opadającymi na ramiona. Z piwnymi oczami. Z twarzą zrobioną w salonach piękności na maksymalnie bliską czasom, gdy dopiero zaczynał przygodę z heroiną. I z tym jego czarującym uśmiechem menela, którego ktoś brutalnie obudził przed całodobowym monopolowym. Powiedział tylko jedno zdanie, ale i tak odebrało mi ono mowę:
— Wyglądasz prześlicznie, Truskaweczko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top