1.1. "Lullaby"

Ilość wyrazów: 4966

⛔: przemoc na tle seksualnym, nieodpowiednie relacje (zwłaszcza wspomnienie takiej jednej), drobna scena erotyczna pomiędzy kobietami, wulgaryzmy, narkotyki

Akt II: Profesor Sastre

Zdążyłam dotrzeć na ostatnie piętnaście minut zajęć. Normalnie bym je olała i kupiłabym sobie w tym czasie obiad bez kolejki na stołówce, gdyby nie fakt, że akurat tamte ćwiczenia prowadził mój dawny wychowawca z liceum.

Przez trzy miesiące na studiach nauczyłam się jednej rzeczy. Ich główną rolą było udowodnienie nam, że o sprawiedliwości w życiu mogliśmy zapomnieć. Już po pierwszych kolokwiach nabrałam wątpliwości, czy nasze prace były w ogóle sprawdzane, gdyż przypadkowość niektórych ocen raczej potwierdzała tezę Markiza de Sade, że przez występek jedni się wznosili (i bez nauki dostawali piątki), a inni przez cnotę upadali (i, mimo dobrych odpowiedzi, musieli pisać poprawkę). Jeżeli zatem istniał cień szansy, że profesor uznałby mi obecność, warto było próbować.

— Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie. – Otworzyłam drzwi szerokim gestem, po czym bezceremonialnie skierowałam się w stronę wolnego krzesła.

Na mój widok, gwar pochodzący z prowadzenia burzy mózgów w grupie zajęciowej, ucichł. Spłoszone spojrzenia studentów pospiesznie powędrowały na podłogę lub wylądowały w kartkach papieru, ułożonych na ławkach.

Jak bardzo ta reakcja różniła się od tego, do czego przyzwyczaiłam się w liceum. Odkąd bratowa wyrzuciła mnie ze swojej rezydencji i dopilnowała, by nie docierało do mnie finansowe wsparcie, otrzymywałam od uczniów jedynie śmiech oraz zestaw niewybrednych żartów.

W tamtym czasie musiałam uciekać się do pracy seksualnej, żeby stać mnie było na czesne w elitarnych szkołach, bo liczyłam, że dzięki wykształceniu mogłabym zdobyć dobrze płatną pracę, która pozwoliłaby mi odłożyć pieniądze potrzebne do uwolnienia się od organizacji i do rozpoczęcia nowego życia pod zmienioną tożsamością. Każdy z mojego rocznika wiedział, ile potrafiłam dać komuś w ubikacji za pięćdziesiąt dolarów.

Niestety, rozumiałam decyzję podjętą przez żonę mojego brata. Miała do niej pełne moralne prawo. Starałam się więc znosić swój los zaciskając zęby, mimo że mało rzeczy na świecie było równie okrutnych, co grupa uprzywilejowanych nastolatków, którzy wspólnie potrafili zaatakować stojącego niżej w hierarchii.

Wszystko się zmieniło, gdy Amado Ibaiguren zjawił się w roli mojego partnera na balu maturalnym. I gdy zatańczył razem ze mną na barze. Miałam wrażenie, że od tamtej chwili byłam w stanie jednym mrugnięciem oka sprawić, aby rówieśnicy zaczęli lać ze strachu po kostkach. Zupełnie, jakbym otrzymała supermoc z jakiejś aktualizacji systemu, która zachowywała ważność na zawsze. Mimo, że ja i Amado nie zobaczyliśmy się już nigdy więcej.

— Pani Williams jak zwykle uratowała świat, ale tej frekwencji to już raczej nie da się uratować.

Profesor Sastre zauważył moje różowe po wysiłku policzki oraz niepasującą do mojego stylu dodatkową torebkę w dłoniach, po czym zerknął w elektroniczny system. Na ostatnich zajęciach przed przerwą bożonarodzeniową zanotowałam już drugą nieobecność, a więc mogłam pożegnać się z piątką. 

— Dzisiejszy warsztat też niezaliczony – poinformował mnie oschle.

Za pierwszym razem opuściłam zajęcia, kiedy zobaczyłam podejrzanych typów, którzy kręcili się przy moim budynku. Bałam się, że to mogła być hiszpańska policja.

Amado rozstał się ze mną właśnie dlatego, żeby nie narażać mnie na niebezpieczeństwo, ponieważ szef policyjnej grupy operacyjnej, przerzuconej na terytorium Kolumbii, nie grał czysto. Traktował tę misję jako osobistą zemstę na Ibaigurenach za śmierć swojego ojca w zamachu przeprowadzonym przez ETA.

Ojciec Amado był znanym terrorystą baskijskim, który rozkręcił biznes narkotykowy po ucieczce do Medellin, zaś sam Ami oraz jego brat Mika przeznaczyli w ubiegłym roku dwa miliardy dolarów na lobbying za niepodległością Kraju Basków.

Ich nazwisko przedostało się do mediów w tym kontekście w najdurniejszy możliwy sposób, bo za sprawą działaczy społecznych, którzy pokłócili się między sobą o te pieniądze na Insta Stories. Nieważne, że Amado i Mika mieli na myśli działania wyłącznie pokojowe. Historia o baronach narkotykowych, wspierających terroryzm w Hiszpanii, poszła w świat.

— Przygotowałam zadany tekst – odpowiedziałam, starając się nie tracić rezonu.

— Tak, ale ocenialiśmy je sobie wzajemnie, żeby się uczyć znajdowania błędów w cudzych pracach – skomentował profesor zjadliwie. Najwidoczniej postanowił mi coś udowodnić. 

Mimo wszystko, oparłam plecak na ławce i zaczęłam w nim grzebać w poszukiwaniu ogólnosemestralnego zeszytu z zadaniem w środku.

— Wydrukowałaś? Połóż mi na biurku. Przeczytam później. – Ćwiczeniowiec zwrócił się do mnie po cichu. Gdy zbliżyłam się do jego biurka, powiedział na głos, żeby wszyscy usłyszeli: – Jeden stopień niżej.

Skinęłam głową. Byłam z tych ambitnych. Nie bałam się ciężkiej pracy i zawsze należałam do najlepszych uczniów. Oczywiście nie licząc czasów, gdy imprezowałam z klientami, a na drugi dzień staczałam się z łóżka na podłogę i szłam na lekcje nieomal z zapałkami podtrzymującymi opadające powieki. Raz nawet wyleciałam ze szkoły w atmosferze skandalu. Zostałam przywrócona dopiero za sprawą potęgi pieniądza, a także powagi autorytetu, jaki niosła ze sobą nasza organizacja.

Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, przed maturą zyskałam trochę spokoju, więc udało mi się rzutem na taśmę napisać ją zaskakująco dobrze. Znów zaczęłam myśleć o sobie jak o jednej ze zdolniejszych. W wyśmienitym humorze spędziłam wakacje, po czym w listopadzie ruszyły kolokwia, a po otrzymaniu ich wyników, musiałam ponownie zrewidować poglądy na własną wartość akademicką. Mój brat chyba celowo mi powtarzał przez całe lato, że czwórka na studiach to dobra ocena, a najważniejsze było, żeby po prostu zdać przedmiot i mieć go z głowy.

— Nie mogę cię traktować lepiej od innych, Toni. Wiesz o tym? – powiedział profesor Sastre, gdy zbliżyłam się na odpowiednią odległość.

— Tak, panie profesorze – odrzekłam pokornie, uznając swoją pozycję uniżonego studenckiego nędznika.

Fakt, liczyłam na szczęście, ale nie szukałam litości. Na pewno nie od wykładowcy, którego bardzo szanowałam i z którym łączyło mnie kilka brudnych sekretów. Chociażby takich, że znał bardzo dużo szczegółów na mój temat, a ja wiedziałam, że jego piękna, inteligentna i wybitnie sukowata żona zostawiła go dla roli dywanu dla bogatych facetów z naszej organizacji. 

Mimo wszystko, wielu z nas miało takiego jednego nauczyciela, dzięki któremu pokochało jakiś przedmiot, odnalazło autentyczną pasję i znajdowało motywację do wstawania do szkoły, nawet, jeśli wszystko inne było w niej przygniatające. Dla mnie kimś takim był profesor Sastre. Gdyby nie jego wiara we mnie, chyba naprawdę w pewnym momencie bym się poddała. W dodatku znalazł mi miejsce w grupie projektowej z osobami, które na pierwszy rzut oka były ode mnie tak różne, a stały się moimi najlepszymi przyjaciółmi.

Obróciłam na chwilę głowę i odnalazłam w pierwszej ławce wzrok jednej z nich. Blondynka z krótkimi włosami, założonymi za uszy, uśmiechnęła się do mnie. Przycupnęła na rogu krzesła i oparła ciężar swojego ciała na łokciach na biurku. Zacisnęłam mocno pięść, a krew dosłownie zalała mi białka oczu. Wiedziałam, że Dora nie była w stanie usiąść normalnie na pośladkach.

Znowu dostała wpierdol.

Pewnie była nieposłuszna. Może nawet ta dziewczyna, która kiedyś bała się powiedzieć na głos choć jedno słowo, teraz ośmieliła się odpyskować. Podobno miałam na nią tragiczny wpływ. Tak uważał jej ojciec. A jednak liczyło się to, co ona sama sądziła na mój temat. A ona nazywała mnie słomką, przez którą się oddychało, kiedy było się zanurzonym w jeziorze.

Akt III: Dora

Isadora Neville Martinez. Dziesięciu imion i pięćdziesięciu nazwisk. Numer sto dwudziesty któryś w kolejce do brytyjskiego tronu. Czyli po prostu, moja Dora. Od dwunastego roku życia tresowana i sprzedawana na prawo i lewo przez własnego ojca. Obiecałam, że gdy będzie gotowa, pomogę jej się uwolnić i zemścić. Jednak od tamtego dnia, w którym w przymierzalni luksusowego butiku zauważyłam czerwone pręgi na jej plecach, minęło już kilka miesięcy, a ja z każdym dniem swojej bezczynności czułam się coraz gorzej. Niestety, zdawałam sobie sprawę z tego, że ta akcja wymagała większego przygotowania niż zwykłe oskarżenie w wątku na Twitterze. A Dora nie chciała mi za bardzo w tym pomóc.

Żeby mogła wyrwać się z kajdanów codziennego koszmaru i iść w swoją stronę, musiała najpierw przeżyć huragan, który miał rozbić wszystkie znane jej bezpieczne przystanie. Musiałaby skonfrontować się z matką, odwracającą od zawsze oczy. Opowiedzieć prawdę narzeczonemu. Wytrzymać komentarze rodziny, w której na skandale przewidziano tylko jedno miejsce: pod dywanem. A na to nie była gotowa. Musiałaby wreszcie wytrzymać zainteresowanie mediów kolumbijskich i światowych. Jej ojciec, Olivier Neville, był pierdolonym faworytem w wiosennych wyborach prezydenckich.

Spędziłyśmy razem wakacje w Europie. Amado załatwił mi miejsce na ociekającej luksusem wycieczce dla dzieci południowoamerykańskiej arystokracji, gdzie oczywiście pasowałam jak pięść do nosa. Moje pełne imię i nazwisko brzmiało Antonia Beatriz Williams Komorowska. Byłam potomkinią polskich emigrantów z czasów drugiej wojny, rdzennych mieszkańców Kostaryki oraz walijskich oszustów, którzy uciekali przed brytyjskim wymiarem sprawiedliwości. Do Kolumbii trafiłam jako dziecko, gdy rodzice zacieśnili współpracę z organizacjami.

Biorąc pod uwagę te okoliczności, w podróż wybrałam się z planem taktycznym. Najpierw nie odstępowałam na krok dwójki swoich przyjaciół ze szkoły, a potem, na pokładzie prywatnego samolotu, który startował z Rio de Janeiro, poczęstowałam wszystkich chętnych zapoznawczą kokainą. Lody pękły.

Sama udawałam, że wciągnęłam w łazience. Po wyjściu z odwyku wypiłam jedną flaszkę Ouzo, do tego łącznie kilkanaście drinków na imprezach, i wzięłam parę machów zioła. Koks, MDMA, psychodeliki i fajki odeszły w niepamięć, razem z autodestrukcyjnym zachowaniem. Teraz byłam po prostu studentką, i to dość grzeczną. Żeby nie powiedzieć: nudną.

Teoretycznie, nie powinnam też rozdawać narkotyków innym. Wręcz przeciwnie, powinnam tymi wszystkimi nowymi znajomymi potrząsnąć i ostrzec ich o dobrze ukrytym niebezpieczeństwie. Tylko, że osiągnęłabym w ten sposób to, że by mnie wyśmiali, a następnie by się zaopatrzyli w towar u dilera z internetu. A tak to przynajmniej udało mi się nawiązać jakieś znajomości. Być może miały mi się przydać pewnego dnia. 

Nie spodziewałam się tego, ale chyba jednak nauczyłam się niektórych bardziej wyrachowanych zachowań od swojego brata. Może, przynajmniej w pewnym zakresie, zaczynałam myśleć choć trochę o sobie. Do tej pory, próbowałam jedynie zbawiać świat. I to przy każdej możliwej okazji.

Chociaż – nie było też sensu ukrywać. Wciąż o wiele bardziej podobało mi się zbawianie świata niż robienie czegokolwiek dla siebie.

Pewnej nocy Dora zapukała do drzwi mojego pokoju w nieprzyzwoicie prestiżowym hotelu przy plaży w Antibes, na Lazurowym Wybrzeżu. Już drzemałam, bo następnego dnia mieliśmy zaplanowaną wycieczkę do Cannes i nie zamierzałam jej całej przespać w autokarze. Otworzyłam drzwi na boso i w piżamie.

— Pójdziesz ze mną posiedzieć przy basenie? – zapytała. Miała na sobie oversize'ową koszulkę z Joy Division, skórzany choker z rubinowym kółkiem, czyli symbol przynależności, którego emocjonalnie nie dawała rady zdjąć, a w ręku trzymała klapki.

— Późno już – wymamrotałam rozespana, ale coś mi podpowiedziało, że moja przyjaciółka musiała porozmawiać, i to natychmiast.

Przebrałam się więc w pomarańczowe bikini łączone kolorowymi koralikami, zarzuciłam na siebie szlafrok i poszłyśmy razem na kryty basen w części sportowej budynku. Przy tym zewnętrznym, sądząc po pijackich śmiechach, trwała jakaś impreza.

W intymnej salce wyłożonej średniowiecznym, grubo ciosanym kamieniem, przywitał nas dyskretny zapach chlorowanej wody. Na ścianach zamontowano małe reflektorki, dające przygaszone światło, zaś sam basen był podświetlony od spodu. Zajęłyśmy miejsca na leżakach relaksacyjnych.

— Hernan śpi? – spytałam o jej narzeczonego, syna skorumpowanego burmistrza Medellin. Chodziliśmy razem do klasy. Należał do grona moich klientów. Pewnie nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, skoro pieprzyłam się chyba z połową szkoły, gdyby nie to, że pojawiła się między nami ta delikatna magia, która przyprawiała o rumieniec pod wpływem czyjegoś spojrzenia. To charakterystyczne zespolenie umysłów, które przyspieszało bicie serca, gdy tylko połączyły się wargi. 

Mogliśmy zostać parą. Gdyby mnie poprosił, zgodziłabym się. Jednak któregoś dnia oznajmił mi, że on i Dora zostali przymuszeni przez swoje rodziny do zaręczyn. W pierwszej chwili wyglądało to na dramat, oni praktycznie się nie znali, a jednak oboje byli wrażliwymi, młodymi ludźmi. Pełnymi czystych intencji w tym brudnym świecie, do którego należeli. Uczucie między nimi pojawiło się jak ten kwiatek, który potrafił zakwitnąć znikąd po zagładzie nuklearnej.

— Tak, śpi – odrzekła Dora. Podciągnęła kolana pod brodę i objęła je rękami. – On nawet nie wie, że nie jestem dziewicą. Myśli, że nie mam ochoty na nic więcej, bo nie jestem gotowa.

— W sumie mówisz prawdę – oceniłam. – Nie jesteś gotowa.

Zastanawiałam się, czy po ślubie moja przyjaciółka dalej będzie musiała spełniać tak zwane powinności wobec rodziny. Jesienią Dora i Hernan mieli zacząć studia w jednym mieście w amerykańskim Massachusetts – on na słynnej politechnice MIT, ona na Harvardzie. W związku z kampanią prezydencką i koniecznością pokazywania się w mediach, ojciec kazał jej zaliczyć pierwszy rok na prywatnym uniwersytecie w Medellin. Z kierunku public relations przeniosła się wtedy na dziennikarstwo, żeby być w grupie razem ze mną.

— Nie wiem w ogóle, jak zareaguję na bliskość. Na zdrową relację. Boję się – powiedziała cicho.

Coś, co powinno być celem i marzeniem, dla niej oznaczało paniczny strach przed miłością i akceptacją. Jej dziewictwo sprzedano na prywatnej aukcji, gdy miała dwanaście lat. Mimo, że była nafaszerowana pigułkami, pamiętała szejka z Jordanii, który zbliżał się do niej coraz bardziej, choć próbowała protestować. Przerażało ją tempo. Pamiętała, że mężczyzna w średnim wieku nie był brzydki, ale zachowywał się strasznie natarczywie i przez to budził w niej lęk. Z jego strony doszło do transakcji, więc uważał, że należał mu się przedmiot zakupu, nawet, jeśli to była żywa osoba. Dziecko.

Pod wpływem jego dotyku, Dora zamarła w przerażeniu i leżała jak sparaliżowana przez całą noc. Nie była w stanie się ruszyć, gdy mężczyzna brał ją sobie na różne sposoby jak lalkę z sex shopu. Nie myślała o niczym. Tylko marzyła o tym, żeby to się skończyło. Pamiętała z tego więcej, niż powinna.

Przysunęłam się bliżej i objęłam ją w całości ramionami, przytulając do swoich piersi.

— Jest w porządku, kiedy cię dotykam? – spytałam profilaktycznie, choć przytulałyśmy się już w przeszłości, zanim jeszcze poznałam jej historię. Zamruczała potwierdzająco i wtuliła we mnie mocniej swoją okrągłą buźkę. Siedziałyśmy tak przez kilka minut bez słowa, wsłuchując się w swój oddech.

I wreszcie to się stało. Dora uniosła głowę. Jej błękitne oczy znalazły się na wysokości moich. Powiedziała:

— Chcę się z tobą kochać, Toni. Teraz. Chcę zobaczyć, jak to jest.

Zatkało mnie. Targały mną sprzeczne emocje. Obracały się one przede wszystkim wokół faktu, czy Dora miała pełną świadomość tego, o co mnie właśnie poprosiła. Sama u siebie potrafiłam zidentyfikować już fakt, że z powodu trudnego, zaburzonego dzieciństwa poddawałam się mechanizmom nawiązywania bliskości, które były patologiczne. Nie umiałam z tym walczyć. Może nawet nie chciałam, kiedy było mi dobrze w ramionach Amado. Czułam się tam bezpieczna.

Ale Dora była psychicznie jeszcze bardziej przetrącona ode mnie.

Czy to nie mogło zniszczyć naszej relacji? I czy to było w porządku wobec Hernana? Czy potrafiłabym na drugi dzień zjeść z nimi przy jednym stoliku śniadanie i uśmiechać się, udając, że poprzedniej nocy nic się nie wydarzyło? Chociaż pewnie Hernan miałby pretensje głównie o to, że nie uczestniczył. Dla wielu facetów zdrada dziewczyny z inną kobietą to wcale nie zdrada, tylko fajna rzecz. Zwłaszcza, jeśli następnym razem liczyli na zaproszenie.

Ja do tego podchodziłam inaczej. Przeżyłam już jedno mocne zauroczenie inną dziewczyną, które regularnie kończyło się w łóżku w różnych konfiguracjach. Coś, co brałam za przyjaźń na całe życie, znalazło swój finał, gdy odeszła z moim byłym chłopakiem, a w pożegnalnych słowach jasno i dobitnie przypomniała mi, do której klasy społecznej należałam.

Z drugiej strony, czy aby na pewno powinnam odmówić? Będąc jedyną osobą, z którą Dora mogła być tak szczera? Pragnęłam przecież dać jej ciepło i szczęście.

— Nie wiem, czy zdrowa Dora podjęłaby taką samą decyzję – wyraziłam cicho wątpliwość, głaszcząc ją delikatnie po włosach. Próbowałam jej zasugerować, że może seks ze mną nie był tym, czego tak naprawdę potrzebowała, ale nie potrafiłam jednoznacznie narzucić jej swojego zdania.

— Nie jestem zdrową Dorą. 

Spuściła wzrok. Jej wargi wyraźnie zadrżały. Poruszenie tego tematu było odważne, ale jednak sprawiło jej ogromną trudność. 

— Nie wiem, jak będę reagować – mówiła dalej. – Nie mam pojęcia. Dlatego wolałabym spróbować to zrobić z kimś, kto o tym wie. I komu mogę zaufać.

— Robiłaś to już kiedyś z kobietą? – zapytałam.

Skinęła głową potwierdzająco, po czym dodała:

— Nie myślę o tobie jak o kobiecie. Myślę o tobie jak... po prostu o tobie. O kimś bliskim.

Przysunęła się do mnie. Założyła mi gruby kosmyk włosów za ucho, uśmiechając się nieco nostalgicznie. Jej szampon o zapachu mango tuż pod moim nosem stłumił nieznośną woń chloru. Zmieniłam pozycję. Ułożyłam kolana na leżaku i podparłam się z przodu dłońmi. Nasze usta dzieliły milimetry. Przymknęłam powieki i poczułam delikatny dotyk jej pełnych, mięsistych warg, które aż prosiły o to, żeby je ssać i lekko trącać językiem. Obie klęknęłyśmy naprzeciwko siebie. Wsunęłam dłonie pod jej koszulkę, by moje niecierpliwe palce zetknęły się z jedwabistą, mięciutką skórą jej pleców.

Naprawdę, nie miałam pojęcia, dlaczego romansowałam głównie z facetami, kiedy kobiety subtelnością swojego ciała i zapachem podniecały mnie o wiele bardziej. Ludzka seksualność posiadała chyba więcej odcieni niż się na pierwszy rzut oka mogło wydawać. Ale tak długo, jak zgodę wyrażały osoby będące w odpowiednim wieku do jej podjęcia, to – w sumie – komu to przeszkadzało?

Olivier Neville nie był tym, który pytał o cokolwiek. Na pewnym przyjęciu, bez mojej wiedzy, nagrał filmik, na którym przyjmowałam klientów, po czym opublikował go na portalu dla dorosłych. To właśnie wtedy wyleciałam ze szkoły. Najprawdopodobniej o to mu chodziło. Nie byłam odpowiednim towarzystwem dla jego córki.

Amado myślał, że któryś z ochroniarzy chciał zabłysnąć, więc kazał swojemu szefowi ochrony odnaleźć winowajcę i przestrzelić mu dłoń. A ten, bez głębszego zastanawiania się nad konsekwencjami, po prostu to zrobił. Tak oto Neville wydedukował, że byłam dla Amado na tyle ważna, żeby wysyłać zbirów w obronie mojego honoru, niezależnie od tego, jak wysoką pozycję zajmował ten, który ów honor zbezcześcił.

A może miałam nieszczęście być w jego typie? Jedną dziewczynę w moim wieku, w dodatku podobną do mnie, zabił, gdy nie chciała spełniać jego chorych poleceń. Jej matka była pracownicą naszej organizacji. Przy asyście policji znalazła w rowie zwłoki córki. Z rozmazanym makijażem. Wystrojone w modną sukienkę. Jednak nikt nie mógł działać, pomimo wiedzy. Nawet Amado i Mika. Ten przerażający człowiek stał się zbyt wpływowy.

Organizacja od zawsze potrzebowała tego kontaktu. Nawiązanego dawno temu, przypadkiem, w klubie BDSM. Przez lata wspólnych imprez, Neville został poniekąd ich człowiekiem. Jako prezydent, mógł jedną krótką decyzją odwołać akcję Europolu i hiszpańskiej policji na terytorium Kolumbii. Moglibyśmy wtedy odetchnąć i przestać martwić się o własne życie, a zwłaszcza o sposób, w jaki mogliśmy je stracić. Inspektor prowadzący akcję zapowiedział Ibaigurenom, że nie chciał wsadzić ich do więzienia. Nie chciał też ich tak po prostu zabić. Powiedział, że zabierze im kawałek po kawałku wszystko, co było dla nich cenne.

Niestety dla mnie, tak się składało, że jedną z tych najcenniejszych rzeczy byłam właśnie ja. Już od pierwszego zlecenia, na które do nich pojechałam, dzielili się mną w jednym łóżku, jak ciasteczkiem. Pokochałam ich obu, chociaż w różny sposób. Obaj o tym wiedzieli i... chyba w pewnym momencie przestało im to tak bardzo przeszkadzać.

Akt IV: Haimar

Kolejny w programie był wykład z historii powszechnej w tak zwanym Budynku A, czyli w przeszklonym gmachu po drugiej stronie ulicy. Mieściły się w nim przestronne sale wykładowe z rzędami krzeseł ułożonymi w schemacie audytorium. Studenci kilku kierunków humanistycznych zaliczali na pierwszym roku te same bazowe przedmioty, więc organizowano dla nas wszystkich jeden wykład oraz egzamin.

Myślałam, że w liceum miałam dużo nauki, ale teraz, w ramach kilkumiesięcznego semestru, wpakowali nam cały materiał z historii aż do lat powojennych, dodatkowo go pogłębiając. Jedno z setki zagadnień, które dostaliśmy do opracowania w ramach przygotowania do egzaminu, nakazywało przedstawienie ewolucji w konstytucjach francuskich. No brawo! Należałam niby do tych, którzy nie pytali po co, tylko na kiedy, a i tak zastanawiałam się czasem, co ja robiłam na tych studiach. Tutaj łatwo można było poczuć się głupim i nic nieznaczącym.

Dora poszła do łazienki, a ja przechadzałam się wzdłuż szerokiego korytarza, nie mogąc się zdecydować, czy byłam głodna, czy w sumie nie. Wtem po drugiej stronie, pod automatem z kawą i przekąskami, zobaczyłam młodego faceta, na widok którego mnie zatelepało. Miał trochę ponad metr siedemdziesiąt, ciemne blond włosy do ramion, związane w tym momencie w kucyk, i ładnie, proporcjonalnie zbudowaną sylwetkę. Przeczytałam w internecie, że kiedyś trenował boks tajski. Był ubrany w eleganckie, jasne spodnie od garnituru, białą koszulę i miał na sobie krawat równie jasnoniebieski, co jego oczy. W całej Kolumbii mieszkały chyba tylko trzy niebieskookie osoby i znałam je wszystkie.

Co on tu robi? Nie powinien siedzieć gdzieś w Stanach? – gorączkowo zastanawiałam się. Obecność Haimara Saavedry w Medellin mogła się dla mnie bardzo źle skończyć. Przy naszym pierwszym, i jak dotychczas ostatnim spotkaniu, zagroził mi wojną, po czym wylał mi na głowę zawartość lampki szampana. Był boleśnie zakochany w moim mężczyźnie. Niestety, na podstawie tego, co zdołałam ustalić, w pewnym zakresie z wzajemnością. Nie mogłam pozwolić, żeby ten bezczelny typ się panoszył po moim terytorium. Postanowiłam, że nie będę przez całe życie kładła już uszu po sobie, bo w ten sposób nikt mnie nigdy nie będzie szanował, tylko wszyscy będą się ze mnie śmiać. Dlatego podbiegłam do niego.

— Czego tu szukasz? – wysyczałam agresywnie.

Haimar w jednej dłoni trzymał elegancką teczkę z jasnobrązowej skóry, a w drugiej kubek z kawą. Zwróciłam uwagę na rękawiczkę z ciemnego zamszu, z której wystawały jedynie trzy zdrowe palce. Zakrywał w ten sposób swoje protezy, pamiątki po porwaniu dla okupu w dzieciństwie. Był synem popularnego polityka, który obecnie piastował stanowisko ministra sprawiedliwości.

— Pracy – odpowiedział z wyższością, obracając się w moją stronę. – Dla ciebie w tym miejscu jestem panem doktorem, gówniaro. 

Nic sobie ze mnie nie robił. Ja dyszałam ze złości, a on bawił się moim zdenerwowaniem.

Miał zaledwie dwadzieścia pięć lat, a już skończył prawo na Yale, pracował w jednej z najlepszych nowojorskich kancelarii, nostryfikował dyplom w Kolumbii, która miała zupełnie inny system prawny niż USA, więc zapewne zdawał dodatkowe egzaminy, a także napisał oraz obronił doktorat. Amado nazwał go najbardziej inteligentnym facetem, jakiego kiedykolwiek spotkał. Poczułam się okrutnie tępa w jego obecności. Nie zamierzałam jednak oddawać tej rozmowy walkowerem, jak to zdarzyło się podczas naszego poprzedniego spotkania.

— Dla pana doktora jestem w tym miejscu panią Williams. Niech zgadnę, specjalizacja: prawo medyczne. – Spojrzałam ostentacyjnie w jego rozszerzone źrenice. Wciągał. To było jasne jak słońce.

— Prawo karne materialne. Zna pani tytuł mojej pracy doktorskiej? Kazirodztwo w Kolumbii: stan prawny a stan postulowany w XXI wieku. – Uśmiechnął się triumfująco, a ja otworzyłam usta i pobladłam. – Oczywiście, nie mogłem nie rozpocząć od nawiązania do Stu lat samotności naszego wybitnego pisarza Gabriela Garcii Marqueza – dodał ze sztuczną uprzejmością.

Poczułam się, jakbym oglądała tę scenę w Bękartach Wojny, gdzie Christoph Waltz zamówił dla Shoshanny szklankę mleka. To było po tym, jak w pierwszej sekwencji filmu, po wypiciu mleka, kazał wymordować całą jej rodzinę ukrywającą się w piwnicy.

Mój brat i ja mieliśmy pewną kilkutygodniową historię, którą najchętniej wymazalibyśmy kwasem solnym, bo to od niej zaczęła się większość naszych problemów. Ukrywaliśmy się pośrodku dżungli w Gujanie. Partnerzy biznesowi organizacji polowali na nas, bo sądzili, że Tim oszukał ich na dwadzieścia milionów dolarów. Mieli te pieniądze akurat pod własnym nosem, ale nie chciało im się tego sprawdzać, bo przecież wygodniej najpierw zabić, a dopiero później pytać.

Byliśmy na granicy wytrzymałości nerwowej. Przed naszym domkiem rozległy się strzały z karabinów maszynowych. Usłyszeliśmy kroki. Coś nam się przestawiło w głowach i poszliśmy ze sobą do łóżka, chociaż nic wcześniej nawet nie wskazywało na to, że choć odrobinę myśleliśmy o sobie w taki sposób. Miałam wtedy szesnaście lat, a Tim dwadzieścia pięć. Odkąd pamiętałam, traktował mnie jak dorosłą, z którą rozmawiało się na poważne tematy.

Takie podejście wynikało zapewne z tego, że dostał swego czasu moją dziesięcioletnią osobę w spadku po naszej mamie i moim tacie. Ponieważ inni krewni nie dali sobie mnie wcisnąć pod opiekę ze strachu przed organizacjami, Tim musiał przenieść się z amerykańskiej czołowej uczelni Princeton do Kolumbii, żeby się mną zajmować i zabezpieczyć nam przyszłość. Na widok jego talentu, Ibaigurenowie, którzy sami dopiero co przejęli biznes po własnym ojcu, dosłownie zmusili go do pracy, powołując się na więzy naszych rodzin, a gdy to nie wystarczyło, to również szantażując go odebraniem mi życia.

Najgorsze było jednak to, że on od początku zdawał sobie sprawę z tego, że prędzej czy później, będzie musiał dla nich pracować. Dlatego postanowił, że to on przechytrzy Ibaigurenów i przejmie ich biznes, choćby miało mu to zająć całe lata przygotowań. W ramach pierwszego punktu planu, ożenił się z Alejandrą Guerrą. Starszą od siebie o dziesięć lat jędzą z klanu dawnych latyfundystów. Tim miał ten cwaniacki uśmieszek, loczki, grał w piłkę nożną i w tenisa, dobrze tańczył. Podryw, kłamanie i naciąganie na kasę zawsze przychodziły mu łatwo. Rodzina Guerra przez ten cały czas uważała, że w rzeczywistości zapolowała na niego, żeby wykorzystać jego przymusową sytuację i zrobić sobie z niego darmową pomoc przy dostosowywaniu ich koncernu kawowego do nowych czasów. 

Ci ludzie nie mieli pojęcia, że, tak naprawdę, mój brat planował w przyszłości wykorzystać ich firmę o zasięgu globalnym do fałszowania rozliczeń majątkowych, żeby uwiarygodnić dochody, które zamierzał osiągać z handlu narkotykami.

Jednak po drodze trafił mu się pewien nieprzewidziany wypadek. 

To właśnie Alejandra, zamiast siedzieć w samolocie do Brazylii, odkryła nas na stole w jadalni. I to właśnie wtedy wyleciałam z domu, a Tim został odcięty na ponad rok od jakichkolwiek pieniędzy, pod groźbą opublikowania filmu nagranego telefonem, żeby nie mógł pomagać mi finansowo.

Przez te wszystkie trudne lata mogliśmy ufać wyłącznie sobie. Kochałam go najbardziej na świecie i on kochał mnie tak samo. Czy zrobilibyśmy to jeszcze raz? Nie, oczywiście że nie. Choć nie zdarzyło się wtedy nic niezgodnego z kolumbijskim prawem, za dużo nas to kosztowało i czyściliśmy sobie po tym głowy miesiącami. Przez długi czas trudno nam było patrzeć na siebie bez skojarzeń.

Ale mimo to, bałam się, że z nikim z zewnątrz nie poczuję się taka kochana, bezpieczna, że do nikogo nie będę równie mocno emocjonalnie przywiązana. Na szczęście, później poznałam Amado. I chociaż relacja z nim na początku wyglądała niemal równie dziwnie, to w końcowej fazie nawet przypominała coś na kształt normalnego związku.

— Jak to się zaczęło? Niech zgadnę, utknęła pani w pralce? – zapytał Haimar z rozbawieniem i upił łyczek kawy. – Hello, stepbrother? Can you help me? – imitował modulowanym głosem dialogi z popularnego gatunku filmów ze stron dla dorosłych.

— Proszę się nie obawiać. Potrafię prać – powiedziałam z napuszoną kurtuazją. Teraz już nie miałam wyjścia. Jak on wprowadził nas na taki poziom pyskówki, to musiałam mu udowodnić, że byłam w stanie się do niego dostosować. – Potrafię prać takie chamidła, jak pan doktor, po ich fałszywych ryjach – dodałam. 

Rok temu Amado wpadł na genialny plan, że znajdzie dla mnie męża z dobrej rodziny i w odpowiednim przedziale wiekowym. Mężczyznę, który będzie mnie kochał, szanował i dla którego moja przeszłość nie będzie miała znaczenia. Mimo całej swojej przenikliwości, nabrał mylnego przekonania, że to właśnie Haimar będzie odpowiedni dla mnie, skoro był taki idealny dla niego. W dodatku młody Saavedra przebiegle twierdził, że szukał żony, żeby urodziłaby mu dziecko, zabezpieczając tym samym przyszłość rodu, którego był jedynym spadkobiercą. Haimar romansował z facetami, ale zarzekał się, że potrafiłby pokochać kobietę, jeżeli okazałaby się ona odpowiednia.

Amado sądził, że w dobrej wierze negocjował w moim imieniu przyszłe małżeństwo, więc wyśpiewał temu chłopakowi wszystkie moje najskrytsze sekrety. Jednak ten nie potrzebował ich po to, żeby wiedzieć, z kim się zwiąże na następne pięćdziesiąt lat, tylko po to, żeby mieć czym mnie szantażować. Żebym oddała mu Amado bez walki.

— On mnie rzucił. Nawet nie jesteśmy razem. – Wzruszyłam ramionami. Uważałam, że Haimar wytoczył bardzo ciężkie działa zupełnie bez potrzeby. – Proszę się zająć lepiej tą Francuzką, z którą on chodzi na przyjęcia. To jest w tym momencie konkurencja pana doktora.

— Problem jest taki, pani Truskaweczko – Haimar upił kolejny łyk kawy, czekając na moją reakcję po tym, jak ironicznie nazwał mnie w sposób, jak tylko Amado się do mnie zwracał. Na momencik zamarłam. Źle się tego słuchało z jego ust. – że ta Francuzka jest bardzo łatwa do usunięcia. Pani nie jest. Bo to nie pani, która po trzech miesiącach studiów dalej myli drogę do dziekanatu z drogą do biblioteki, jest moją przeciwniczką. Tylko Amado, który panią kocha. A to już jest przeciwnik z mojej półki. Dodam, że z bardzo wysokiej.

Uśmiechnął się bezczelnie, patrząc jak rozpaczliwie strzelałam oczami po ścianach i po mijających nas postaciach, próbując ocenić w tym czasie poziom zagrożenia.

— Proszę się zatem nie wtrącać. I, niezależnie od okoliczności, proszę zostawić Amado w spokoju, bo inaczej zrobię z pani Truskaweczki słodką konfiturę.

Moje serce waliło jak porąbane. Ten człowiek był tak cyniczny i nieobliczalny. Mógł zniszczyć mi i Timowi życie, praktycznie za nic. Wystarczyłoby, że jego zdaniem spojrzałam w stronę, gdzie Ibaigurenowie mieli rezydencję. Nie wolno mi było tak łatwo dać się zastraszyć, nawet jeśli parę dni temu naprawdę chciałam wypożyczyć książki z biblioteki, a skręciłam w zły korytarz i doszłam do dziekanatu. Skąd on w ogóle o tym wiedział? Miał dostęp do monitoringu z uczelni? A może do mojego przerobionego, antypolicyjnego Blackberry?

— Zniszczę cię, zobaczysz – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Całe moje ciało zaczęło drżeć pod wpływem adrenaliny. Nie kontrolowałam wypowiadanych przez siebie słów.

Groził mi wprost, więc próbowałam odpowiedzieć mu tym samym. On jednak mnie zgasił, jak peta na chodniku.

— Ty? Ty potrafisz kogoś zniszczyć? – Obśmiał się tak, jakby oglądał kompilację memów dekady na Reddicie. Kawa prawie wyleciała mu nosem. – Przecież ty uratowałaś życie pięćdziesięciu osobom, które zdradziły waszą organizację. – Wycierał sobie zamszową rękawiczką usta, które właśnie opluł. – W tym również gościom, którzy na ciebie napadli. Sprzedawaliśmy ich latem Amerykanom, bo Amado się uparł, że coś ci obiecał.

Nie byłam w stanie patrzeć na to, jaki on był zarozumiały i zakochany we własnej mądrości. To o takich jak on się mówiło, że pycha kroczyła przed upadkiem. Ale ja zdawałam sobie z tego sprawę. Pomyślałam, że to właśnie mogło okazać się moją przewagą w tej rywalizacji. Musiałam się opamiętać i zacząć planować. Nie mogłam dawać się wciągnąć w głupie przepychanki.

— Masz rację. Nie potrafię się mścić, nie potrafię niszczyć – zaczęłam spokojnie. – Ale to nic nie szkodzi, bo ty sam się zniszczysz. – Podeszłam o krok i odważnie utkwiłam palec w jego twardej klatce piersiowej. – Twoja nienawiść cię zniszczy. I to, że nie potrafisz kochać jak normalny człowiek.

Obróciłam się na pięcie i, nie czekając na jego odpowiedź, skierowałam się w stronę sali wykładowej. Bo niby co on dodatkowo mógł zrobić? Postraszyć mnie jeszcze bardziej tym samym? A przecież francuskie konstytucje z zagadnień egzaminacyjnych same się nie chciały przeanalizować.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top