EPILOG. "That sh!t"
Jeśli ktoś przegapił ostatni rozdział (6.7. "You"), który dodałam w niedzielę wieczorem, to najpierw musi tam zajrzeć ;)
Ilość wyrazów: 5424
⛔: Wspomnienie przemocy, w tym na tle seksualnym
Akt I: Tim
Obudziłam się w nowej rzeczywistości. Choć sypiałam sama, to i tak miejsce koło mnie w wygniecionej pościeli zdawało się dziwnie puste. Zupełnie, jakby ktoś w nim drzemał, a następnie wymknął się niepostrzeżenie nad ranem. Dotknęłam palcami wymiętego, jasnobeżowego prześcieradła. Nie zawierało w sobie żadnej tajemnicy. Nikogo w tym miejscu nie było. To tylko ja miotałam się przez całą noc po łóżku. Walczyłam ze spazmami płaczu i skurczami żołądka. Usnęłam z wyczerpania. Leżałam jak zabita do drugiej po południu.
Spojrzałam w telefon, łudząc się, że Amado napisał do mnie, gdy spałam. Zobaczyłam ikonkę koperty w powiadomieniach. Mail. Krew zaczęła szybciej uderzać w moje tętnice, skutecznie wybudzając mnie z porannego otumanienia. Kliknęłam, pełna nadziei, lecz tuż po chwili odrzuciłam telefon, czując się oszukana. Promocja dwie pizze w cenie jednej. W normalnych okolicznościach byłby to powód do radości i zaproszenia Tima albo Teresy na plotki. Ja jednak wiedziałam, że jeszcze długo nie będę umiała się z niczego cieszyć.
Moja głowa płatała mi figle. Amado przecież nawet ze mną nie mieszkał. Był w tym mieszkaniu wczoraj po raz pierwszy w życiu. Przez kilkanaście minut. A ja już na zawsze zapamiętam, w którym miejscu stał. Przy której ścianie się przytulaliśmy. Patrząc na drzwi, będę widzieć zamykającą się za nim klamkę.
I jeszcze ta torba. To było coś, co należało do niego. Podeszłam do niej z ciekawością i otworzyłam ją. Znalazłam tam zwitki banknotów studolarowych. Pięć lat studiów – pomyślałam. Mimo tego, że teraz w razie potrzeby, przysługiwał mi kredyt studencki, a na pierwszym roku miałam jeszcze dostawać stypendium od miasta. Nie musiał tu pakować aż tyle tego. Zwłaszcza, że po złożonej przez niego obietnicy, że nie zemści się na nas za ewentualną konieczność zeznawania, mogłam wreszcie przestać obsesyjnie planować ucieczkę. Zamierzałam zostać w Medellin.
Po chwili zdałam sobie sprawę z czegoś innego. A co, jeśli jednak będę musiała uciekać? Hiszpańska policja dowiedziała się, kim jestem. Do tego osłabienie naszej organizacji mogłoby ośmielić wewnętrznych buntowników oraz zewnętrznych rywali, którzy na razie nie wychylali głów spod buta, bo za bardzo bali się Amado. Może i ja byłam wolna, ale mój brat był przecież umoczony w tym po czubek głowy. Dopóki Ibaigurenowie mieli silną pozycję, nikt nas nie ruszał. Ale jeśli się to zmieni, a Tim uważał, że zmieni się na pewno?
Wystarczyło, że pomyślałam o Timie, a on od razu wysłał mi wiadomość: Będę za 15 minut. Zrób mi coś do jedzenia.
Sam sobie zrób – pomyślałam. – A nie, przecież ty nie potrafisz. Ale ja kiedyś cię nauczę i wtedy skończy się to usługiwanie – narzekałam pod nosem.
Że też ja przez tyle lat uważałam za normalne, że robiłam mu jeść, bo odpadłyby mu ręce, gdyby sam tylko spróbował.
Zresztą, to niesprawiedliwy komentarz. Osoby z niepełnosprawnością były o wiele bardziej samowystarczalne od mojego brata.
Zadzwoniłam do pizzerii oferującej promocję z maila. Oczywiście, czas oczekiwania wynosił dwie godziny. Obolała, wstałam z podłogi, a następnie pofatygowałam się do lodówki, żeby sprawdzić, jakie zostały mi resztki, z których dałoby się coś przygotować w piętnaście minut. Znalazłam jakieś warzywa nadające się na sałatkę, a do piekarnika wstawiłam chleb na grzanki z oliwą i oregano.
***
Natychmiast po wejściu do kuchni, Tim dorwał się do sałatki. Przyglądałam mu się, jak jadł. Usiadłam na krześle obok. Czułam wewnętrzną pustkę, wiedząc o tym, że on mógł sobie przez cały czas rozmawiać z Amado, a mi nie wolno było już się do niego zbliżać.
— On ma absolutną rację z tym, że nie powinniście się już więcej spotykać – powiedział Tim, przeżuwając jednocześnie ogromny liść sałaty. – Wiem, że zachowywaliście ostrożność, ale ten hiszpański inspektor podobno od razu sklasyfikował ciebie jako najważniejszą osobę. – Odłożył widelec do salaterki, a następnie potarł sobie czoło w nerwowym tiku, mówiąc z przykrością w głosie: – Patrz, faktycznie będą z tym gnojem problemy.
Do tej pory, mój brat nie miał żadnych skrupułów przed wrzucaniem Amado pod hiszpański pociąg. Było mu wszystko jedno, który kraj miał aresztować Ibaigurenów. Uważał, że dzięki wsparciu z USA, miejsce na czele organizacji i tak było przewidziane dla niego. Zmienił melodię dopiero teraz, gdy zobaczył, że droga do sprowokowania, a następnie aresztowania Amado mogła prowadzić po moim trupie. I to po dosłownym trupie.
— Musimy wierzyć w to, że Mika jest dobrym szpiegiem – odpowiedziałam, rozgryzając pomidorka koktajlowego i strzelając sobie przypadkiem na bluzkę jego pestkami.
— Tak, ale to nie koniec. – Tim popatrzył na mnie ostrożnie, bo wiedział, że powie coś, co mi się nie spodoba i naprawdę nie chciał mnie już przez to przeciągać. – Stwierdziliśmy, że najlepiej by było, gdybyś pokazała się parę razy publicznie z jakąś znaną osobą. Wyglądałoby to tak, że rozstałaś się z Ibaigurenami i po prostu masz innych klientów, zanim zaczniesz studia.
— Mhm, rozumiem – westchnęłam znad kranu, przy którym zmywałam właśnie gąbką plamę z koszulki.
— Przykro mi, hermanita... – Tim zwrócił się do moich pleców.
— Dobra, nie lituj się tak nade mną. Nie mam już pięciu lat – powiedziałam ze złością. – Wiem, co muszę zrobić.
Byłam wściekła, jak osa chwycona do szklanki, ale rozumiałam, że to działanie dla mojego dobra. Chodziło o to, żeby odciągnąć jakoś ode mnie uwagę służb. Musiałam zrobić to samo, co Amado, który spotykał się w restauracjach z innymi kobietami.
— Umów mnie ze swoim kolegą, Valentino. – Od razu podjęłam decyzję. – Tydzień nad samym morzem. Najlepszy hotel. Apartament deluxe. Jacuzzi w pokoju. Codzienne masaże. Wszystko najlepsze, co się tylko da. Niech ja też z tego coś mam.
Amado miał rację. Gdyby policja po mnie przyszła i zapytała mnie o źródło pochodzenia mojego majątku, mogłam im powiedzieć, że byłam luksusową seksworkerką. Odkąd skończyłam osiemnaście lat, mogłam to robić bez ukrywania się. I właśnie, na potwierdzenie swych słów, zamierzałam wylądować w tabloidzie z kimś takim, jak nasz nieziemsko przystojny znajomy, Valentino de Rossi.
Podeszłam do szufladki przy komodzie w swojej sypialni, żeby sprawdzić szkatułkę z biżuterią po mamie. Przymierzyłam wielkie, złote kolczyki z masą perłową. Do tego potwornie drogi złoty naszyjnik rodem z wczesnych lat dziewięćdziesiątych. Zamierzałam pokazać hiszpańskiej policji, że potrafiłam się bawić na bogato z synem wenezuelskiej Miss Universe. Musiałam wyglądać tak luksusowo, jak się tylko dało.
Śledziliśmy się z Vale na Instagramie, komentowaliśmy sobie czasem zdjęcia, i w sumie mogłam zaproponować mu ten wyjazd sama, ale skoro Tim był moim managerem, to uznałam, że powinien uczciwie zapracować na te sałatki, które dla niego przygotowywałam.
— Okej. Porozmawiam z nim jeszcze dziś. – Tim odetchnął z wyraźną ulgą. Bał się, że zacznę protestować i będzie musiał mnie przekonywać.
Jednak ja za dobrze znałam takie życie, w którym nie było czasu ani miejsca na dyskusję.
— Ochrona zostanie z tobą do końca tej sytuacji z Morellim. – Mój brat odhaczył kolejny punkcik na liście tematów do przedyskutowania.
— Do końca tej sytuacji? – podchwyciłam jego słówko. – W sensie, Amado zamierza tę sytuację zakończyć? – Zmrużyłam oczy podejrzliwie. – No bo Morelli sam z siebie chyba nie zamierza umrzeć?
— Nie, sam z siebie to raczej nie. – Tim podrapał się po głowie, a następnie zawinął na swój palec jeden ze swoich ślicznych, ciemnych loczków. – Nie wiem nic o szczegółach i nie chcę wiedzieć. Nas to przestało bezpośrednio dotyczyć. Pamiętaj o tym.
Rozczarowana, pokręciłam głową. Kiedy już mnie przy nim nie było, Amado powrócił do swoich starych, sprawdzonych metod, które pozwoliły mu zbudować pozycję w Ameryce Południowej. Nie dokonała się w nim żadna przemiana. Po prostu zatoczył koło.
I jebnął się w czoło.
— A propos Morellego. Patrz, co się zaraz stanie – zapowiedziałam, a następnie podeszłam do biurka, z którego zdjęłam folder, gdzie trzymałam materiały do aplikacji na studia.
Wyjęłam z niego wydruk zadania assessment center. Wyrwałam ostatnią stronę. Tę z formularzami wypełnionymi przez Carlosa i Briana. Uczyniłam w ten sposób moją aplikację niepełną.
Tim przyglądał się temu z lekką obawą, bo nie mógł wiedzieć, co ja takiego w tej chwili zrobiłam.
Nie szkodzi.
Ja wiedziałam.
— Podania na studiach pisze się do dziekana czy do rektora? – zapytałam znad czystej kartki A4, nad którą właśnie pochyliłam się z długopisem.
— Zależy jakie podania. – Tim rozpoczął odpowiedź na pytanie, ale potem przytomnie zauważył, że planowałam coś niestandardowego i profilaktycznie postanowił wybić mi ten pomysł z głowy. – Co ty tam kombinujesz? Zostaw to.
— Piszę podanie – odrzekłam oględnie.
Wygooglowałam sama potrzebne mi informacje i już po paru minutach odczytałam Timowi na głos efekt mojej pracy:
— Szanowny Panie Prodziekanie do spraw Studiów Stacjonarnych. Proszę o zezwolenie na załączenie aplikacji niezgodnej z wymogami procesu rekrutacyjnego na Wydział Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu w Medellin imienia Ignacego Loyoli. Prośbę swą motywuję tym, że dwie opinie brakujące do wypełnienia zadania assessment center pochodziły od osób uprawiających bullying względem reszty klasy. Żeby je uzyskać, musiałam oddać bieliznę, uklęknąć, oprzeć czoło na podłodze, a następnie oczekiwać na wypełnienie formularza, z pistoletem wymierzonym we mnie oraz w innych uczniów. Po przemyśleniu sytuacji, uznałam, że w przestrzeni publicznej nie powinno być miejsca na oddawanie głosu przemocowcom, a my, jako społeczeństwo, nie powinniśmy poddawać się ich presji. Jedynie działając w ten sposób, będziemy w stanie wyeliminować niepożądane postawy, a co najmniej zepchnąć je na margines, na którym będą potępiane. Jestem wolną kobietą i nie zamierzam uginać się pod niczyimi naciskami. Ani jako studentka, ani jako przyszła dziennikarka. Dlatego proszę o pozytywne rozpatrzenie mojej prośby. Z wyrazami najwyższego szacunku, Antonia Williams Komorowska.
Oderwałam wzrok od kartki i odnalazłam nade mną twarz mojego brata. Wpatrywał się we mnie z szeroko otwartymi oczami i zaciśniętymi wargami. Nie skomentował.
— Jak mi tego nie uznają, to najwyżej pójdę na publiczny. – Wzruszyłam ramionami i podeszłam do stołu, żeby zająć z powrotem swoje miejsce przy krześle. – Po prostu nie chciałam mieć tych dwóch chujów u siebie w papierach. Nikt od teraz nie będzie mną pomiatał.
Nie miałam pojęcia, czy powiedziałam te słowa jakoś inaczej, niż odzywałam się do tej pory. Ale Tim nie dość, że nie zakwestionował mojej decyzji, to jakoś niepewnie poruszył się na swoim siedzeniu, a następnie wstał, chyba po raz pierwszy w życiu otworzył zmywarkę i włożył do niej naczynia ze stołu, mimo że nawet nie prosiłam go o to.
Coś się wokół mnie zmieniło. Chociaż nie byłam w stanie powiedzieć dokładnie, co.
— Ostatnia rzecz na dzisiaj. Prezent ode mnie. – Mój brat sięgnął do teczki po aktówkę z dokumentami, wyjął jakiś papier i położył mi przed oczami. Stanął za mną i cmoknął mnie w policzek. – Podpisujemy jutro. Bądź gotowa o dziesiątej.
Gapiłam się w to, co było napisane czytelnym, bezszeryfowym fontem, i aż nie wierzyłam. Akt notarialny zakupu tego mieszkania. Na moje nazwisko! Obróciłam się w stronę Tima z błyszczącymi gwiazdkami w oczach i z najsłodszym uśmiechem, jaki natura mi dała w prezencie. Przestałam być groźna. Znowu zrobiłam się małą Toni. I wskoczyłam właśnie swojemu ukochanemu braciszkowi na ręce.
Akt II: Teresa
Minęło kilka tygodni. Powoli dowiadywaliśmy się o wynikach rekrutacji. Hernan dostał się na słynną politechnikę w Massachusetts. W przyszłości chciał pracować w naszym Solaris. Dorę przyjęły wszystkie topowe amerykańskie uczelnie. Ona wybrała Harvard, gdyż ten college znajdował się w tym samym mieście co MIT, więc nie musiała rozstawać się z Hernanem. Chciałam wierzyć w to, że wreszcie będzie miała trochę życia, chociaż z tego, co usłyszałam o działalności jej ojca, nie byłabym tego aż taka pewna.
Zabrzęczał mój telefon. Teresa napisała do mnie na Messengerze. Przeczytałam, że właśnie wylądowała w Polsce, ale okazało się, że zamiast rozpocząć studia w pięknym Krakowie, musiała najpierw przejść przez obóz językowy w mieście, które się nazywało Łódź, czyli El Bote. Przesłała mi kilka zdjęć tego zapuszczonego miejsca.
Dowiedziałam się przy okazji, ku mojemu zaskoczeniu, że w Polsce narkotyki były legalne i kupowało się je normalnie w sklepach. Myślałam, że mnie ściemnia, ale faktycznie zaczęła przesyłać zdjęcia napisów: droga* jednokierunkowa, Drogeria Natura, smacznie i niedrogo.
(* droga to po hiszpańsku narkotyki)
Co więcej, okazało się, że powszechnie znano tam jednego z jej braci. Kiedy Teresa pokazywała dokumenty, ludzie interesowali się, czy była rodziną tego Samuela Pereiry. Zapytała w końcu dyskretnie, skąd oni znali Samuela Pereirę i ktoś jej odpowiedział, że z telewizji. Samu został wprawdzie aresztowany po naprawdę widowiskowej strzelaninie z kolumbijską policją, ale nie sądziłyśmy, że nagrania z tego wydarzenia trafiły aż do Europy!
Jakiś czas później Teresa zaczęła chodzić w koszulkach Powstanie Warszawskie 1944 – pamiętamy i opublikowała na swoim Instagramie zdjęcie z przytulającym ją potężnym typem, ogolonym na łyso. Podpis pod zdjęciem głosił: Teresa & Mati para siempre. Na przedramieniu Matiego widniał tatuaż: Nie warzne kto spłodził, warzne kto wychował.
Przetłumaczyłam to sobie translatorem i doszłam do wniosku, że moja przyjaciółka trafiła na drugim końcu świata na porządnego kolesia.
A ja? No cóż. Zostałam przyjęta na swój wymarzony kierunek. Ale gdy poszłam załatwiać sprawy organizacyjne w dziekanacie i wpadłam na profesora Sastre, opowiedział mi on ze szczegółami, jak to wyglądało i poinformował mnie, że moje przyjęcie wcale nie było takie oczywiste. Dziekan nie chciał początkowo wyrazić zgody. Tłumaczył, że studenci tacy, jak ja, generowali tylko same problemy i skarżyli się na każdą rzecz na TikToku, podczas gdy uczelnia o doskonałej renomie nie potrzebowała więcej skandali w mediach. Wtedy profesor pokazał mu nagranie z balu maturalnego, na którym tańczyłam z Amado na barze, i dopiero w ten sposób dziekan magicznie doszedł do przekonania, że uczelnia mogła mieć jednak większe problemy w przypadku, gdyby moja aplikacja została odrzucona.
Akt III: Haimar
Ami. Tęskniłam strasznie. Z każdym dniem powinno być coraz lepiej, ale wcale nie było. Nie wtedy, kiedy Tim wspominał o nim, a potem urywał wypowiedź w pół zdania. Ani nie wtedy, gdy moi ochroniarze plotkowali o tym, co działo się w rezydencji.
Pewnego dnia zobaczyłam na dole odmieniony skład ochrony, niż ten, który pilnował mnie zazwyczaj. Zapytałam, o co chodziło i dowiedziałam się, że wielu naszych chłopaków poleciało do Bogoty na coroczne uroczystości organizowane w Związku Mniejszości Baskijskiej. Trafnie przewidziałam, że Amado i Mika też musieli tam być. Domyśliłam się, że transmisja z tego wydarzenia będzie dostępna gdzieś w internecie.
Zamiast postarać się zapomnieć i nie katować się oglądaniem uśmiechniętych, ukochanych twarzy na streamie, przygotowałam sobie chrupki kukurydziane, a następnie zasiadłam z laptopem na łóżku, rozpoczynając trzygodzinny seans prowadzony w języku, którego nie rozumiałam.
Po hiszpańsku ogłoszono jedynie zapowiedź programu oraz kilka podstawowych informacji. Dowiedziałam się z nich, że przewodniczącą owego związku był nie kto inny, jak matka Haimara Saavedry. Mogłam się domyślić, że ten gnojek również się tam pojawi, żeby przy okazji neutralnej uroczystości, dostępnej dla każdego, móc bezkarnie stanąć gdzieś obok i gapić się przez kilka godzin na Amado. Jego nazwisko od strony matki brzmiało Aristizabal i od razu zdradzało baskijskie pochodzenie. Jakież to było dla niego wygodne.
Również na wstępie ktoś ogłosił po hiszpańsku, że przed budynkiem parę dni temu znaleziono małą kotkę, która została przygarnięta przez sekretariat jako maskotka biura. Z nadaniem jej imienia czekano jednak na gości honorowych wydarzenia, czyli oczywiście na Amado i Mikę, którzy zdecydowali się nadać zwierzęciu imię Antonia. Zacisnęłam mocno powieki i parsknęłam śmiechem, aż plunęłam rozmemłanymi chrupkami na ekran.
Amatorsko obsługiwana kamera po dłuższej chwili zdołała się przenieść spod faceta z mikrofonem pod Amado, który trzymał na rękach biało-bure niewielkie stworzonko i coś do niego czule szeptał. Mój dobry humor zburzył fakt, że po lewej stronie mojego mężczyzny stał Haimar, który najwidoczniej poprosił o to, żeby dać mu kicię do potrzymania, bo Amado ostrożnie mu ją podał. Haimar jednak celowo mocno ścisnął jej łapkę, a skrzywdzona Antonia zamiauczała żałośnie.
— Nie becz, ugryź go! – dopingowałam. – Masz przecież po coś te swoje kocie mleczaki!
Amado pospiesznie odebrał zwierzątko z powrotem, zaś ono wspięło się na jego ramię i przelazło mu przez kark z jednego barku na drugi.
Później nie działo się już nic ciekawego. Może z wyjątkiem faktu, że Mika wyglądał jak milion dolarów w opinającej jego ładnie umięśniony tors czarnej koszulce z jakimiś napisami po baskijsku i z doczepionym tradycyjnym czerwono-zielonym kotylionem. I z wyjątkiem tego, że Amado szeptał z Haimarem przez całą uroczystość.
Sądząc po uśmiechach, flirtowali. Naprawdę nie wiedziałam, dlaczego nie wyłączyłam streamu. Chyba do samego końca wierzyłam, że Ami mógł zetrzeć temu chłopakowi z twarzy to jego zakochane spojrzenie i rozmarzony uśmiech, a potem odejść bez słowa. No ale prędzej włączył się ekran z napisem transmisja zakończona, niż oni przestali ze sobą rozmawiać.
Akt IV: Morelli
Trzy dni później obudził mnie telefon od Tima. Była szósta rano, a ja oglądałam The Queen's Gambit do czwartej i marzyłam o tym, żeby sobie pospać wygodnie do południa. W końcu były wakacje. On jednak rzucił: – Telewizja, szybko! – po czym się rozłączył.
Wiedziałam, że coś się w tej chwili działo, jednak najważniejszym przekazem było dla mnie to, że usłyszałam głos mojego brata, czyli nie groziło mu niebezpieczeństwo. W drugim przebłysku przytomności pomyślałam, że gdyby coś się działo z Amado, Tim przygotowałby mnie na to jakoś emocjonalnie.
A może nie?
Moje serce zaczęło szybciej bić.
Odnalazłam pilota i zaczęłam przeskakiwać nim w dół z grupy kanałów sportowych, w poszukiwaniu jakichś wiadomości. Pierwszy trafił się CNN.
Zobaczyłam napis Colombia na pasku, a na ekranie było widać rzuty z drona na polanę. Widziałam zamaskowanych antyterrorystów oraz wozy naszej policji. Do helikopterów pakowano ludzi skutych w kajdanki, których jednak bardzo trudno było rozpoznać przy tak słabej jakości przekazu. Głos reporterki zza kadru wspominał o rozbiciu potężnej organizacji narkotykowej i o zatrzymaniach najbardziej prominentnych narcos od czasów don Berny. Usiadłam z wrażenia na podłodze.
Nie.
Coś mi jednak zazgrzytało. Piętro niżej mieszkało sześciu moich ochroniarzy i naprawdę słyszałabym jakiś hałas, gdyby ich również aresztowano.
Nagle pasek z informacjami z ostatnich godzin przeskoczył z opisu sytuacji na granicy turecko-syryjskiej na doniesienia z Kolumbii. Czytałam, pochłaniając z niepokojem każdą literę: Claudio Morelli, przywódca największej organizacji narkotykowej w Ameryce Południowej, zatrzymany wraz z blisko pięćdziesięcioma współpracownikami. Zostanie osądzony w USA w ramach akcji zorganizowanej przez Drug Enforcement Administration we współpracy z kolumbijskim Ministerstwem Sprawiedliwości i Ministerstwem Spraw Wewnętrznych.
Zamknęłam oczy. W głowie miałam pustkę. Najpierw musiałam uspokoić walące serce, okrutnie przejęte losem swoich najbliższych, a potem, stopniowo, wraz z odpływem kortyzolu, układałam klocki na miejsce.
To było tak proste i genialne, że aż nieprawdopodobne.
Amado dogadał się z Ministerstwem Sprawiedliwości. Oni opracowali przebieg akcji wspólnie z Amerykanami z DEA. Organizacja pozbyła się wszystkich zdrajców z naszej listy. Opinia publiczna w USA dostała potężną kość do gryzienia. DEA udowodniła swoją przydatność w raporcie. Temat kolumbijskich narkotyków zleciał teraz w Stanach na sam dół palących problemów. Więc chociaż Amado przeszedł na wegetarianizm, to właśnie upiekł kilka pieczeni na jednym ogniu. I to bez wystrzelenia żadnego pocisku.
Jedyną osobą, która przeklinała, na czym świat stoi, był mój brat. Okazało się, że stracił dla agentów priorytet. Ibaigurenowie dostali reset w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi w zamian za wydanie ważnych członków organizacji.
Ja miałam mieszane uczucia. Z jednej strony, to była popisowa akcja. Dawała nam gwarancję częściowego spokoju. Do tego, to było też ważne dla mnie. Carlos i Brian powędrowali wprost w czułe objęcia amerykańskiego systemu penitencjarnego. Mogłam już o nich zapomnieć. Z drugiej strony wiedziałam, że mediatorem musiał być Haimar.
Westchnęłam ze smutkiem. Cóż, z punktu widzenia Amado, życie toczyło się dalej. Jeszcze do niedawna szukał sobie odpowiednio wpływowej żony.
Znalazł odpowiednio wpływowego faceta.
Akt V: Mika
Włożyłam granatowe rybaczki. Dobrałam białą bluzkę. Czy o czymś zapomniałam? Ach tak, okulary przeciwsłoneczne. Byłam gotowa. Mogłam wychodzić. Szłam na spotkanie z moim ulubionym koreańskim reżyserem, Chan-wook Parkiem. Organizowało je kino studyjne w La Reinie i spodziewałam się tłumów, bo w Kolumbii ceniliśmy dobre filmy oraz wielkich artystów.
Zatrzymałam się na chwilę. Znałam jednego takiego pana, który cenił ich sobie w szczególności.
W dodatku, to było jego kino w jego galerii handlowej.
Planowałam usiąść gdzieś daleko i nie rzucać się Mice w oczy, ale zastanawiałam się, jak moje serce zareaguje, gdy tylko zobaczę go wychodzącego na scenę. Bo domyślałam się, że pewnie przyjdzie tam po to, żeby oficjalnie powitać reżysera. Miałam nadzieję, że mnie nie dostrzeże. Że obędzie się bez dodatkowych ran.
W końcu stwierdziłam, że nie było sensu kusić losu. Mimo, że stałam już na pełnym przepychu korytarzu w La Reinie, uznałam, że niepotrzebnie wybrałam się na to spotkanie. Zaczekałam zatem przez kilkanaście minut w toalecie, aż zgodnie z harmonogramem uroczystość powinna się rozpocząć, a następnie zawróciłam na korytarz, w poszukiwaniu jakiejś kawiarni.
— Miss Chocolate Eyes – usłyszałam nagle za plecami. Zastygłam w bezruchu. Jak pod wpływem zaklęcia.
To nie jest tak, że nie chciałam go zobaczyć. Cholera, ja nawet nauczyłam się reagować na jego głos skurczem pomiędzy nogami. Po prostu bałam się tego, że wszystkie wspomnienia wrócą do mnie ze zdwojoną mocą. Zwłaszcza te dobre. O tych złych z czasem się zapominało.
W końcu obróciłam się powoli w jego stronę.
Mika, ubrany w biały garnitur, zaświecił do mnie w uśmiechu swoimi równymi zębami. Chociaż alejką spacerowali ludzie, miałam wrażenie, że byliśmy tu tylko ja i on. Musiałam natychmiast się ogarnąć i przestać zachowywać się jak nastolatka na widok muzyka koreańskiego boysbandu.
— A ty co, nie z reżyserem? – spytałam z autentycznym zdziwieniem.
— Zostaje z nami na parę dni. – Mika przeniósł swój wzrok do góry, zapewne myśląc o tych kilkuset osobach, które właśnie zadawały pytania słyszane przez artystę już po wielokroć. – Teraz przygotowuję się do sesji zdjęciowej, którą robimy po spotkaniu. Wychodzę od stylisty.
— Wyglądasz fantastycznie. Nawet lepiej, niż zwykle – powiedziałam szczerze, lustrując go wzrokiem nieco bardziej niż powinnam, pod pozorem oceny stylizacji.
Zaśmiał się na głos. Zawsze był taki łasy na komplementy. Można mu było powiedzieć cokolwiek.
— To jak, kawka? – rzucił niby od niechcenia.
— Wolno nam? – szepnęłam konspiracyjnie.
On wzruszył ramionami. Rozejrzał się dookoła. Nikt na nas nie zwracał uwagi. Spotkanie było totalnie przypadkowe.
— Wpadliśmy na siebie. Gdybyśmy nagle udawali, że się nie znamy, mogłoby to gorzej wyglądać. Oni wiedzą, że ja rozmawiam ze swoimi dawnymi dziewczynami – skomentował.
— Okej, w takim razie trafiłam na odpowiednią osobę, która może mi tu polecić mi jakąś naprawdę dobrą kawiarnię. – Uśmiechnęłam się, uspokojona, i odruchowo poprawiłam sobie bluzkę.
— Tak, oczywiście. Mieści się ona w moim gabinecie. Zapraszam. – Mika podszedł do mnie, ułożył dłoń między moimi łopatkami i skierował moją sylwetkę we właściwą stronę. Nie tego się spodziewałam, no ale okej. Najprawdopodobniej policja hiszpańska wiedziała, że Mika zwykł rozmawiać z dawnymi dziewczynami w bardzo określony sposób, więc musieliśmy dbać o pozory.
Razem z nami do windy wkroczyło trzech ochroniarzy, którzy teraz przez cały czas pilnowali Miki. Pozostali byli porozstawiani na trasie jego planowanego poruszania się, podobnie jak to było wcześniej również i w moim przypadku. Ibaigurenowie nie ograniczali się ze środkami bezpieczeństwa. Naprawdę spodziewali się jakiegoś ataku. Mika jednak sobie albo nic z tego nie robił, albo świetnie udawał. Zawsze wydawał mi się bardziej ludzki niż Amado. Byłam pewna, że bał się tortur i śmierci, tak jak każdy normalny człowiek. Mimo, że teraz akurat dumnie się wyprężył i puścił mi oczko, dając do zrozumienia, że wszystko było w porządku.
Do gabinetu weszliśmy tylko we dwójkę. Pokój był urządzony w stylu glamour. Na ścianach wisiały neony, na suficie kryształowe żyrandole, zewsząd wyzierały złoto i mosiądz, a futrzasty biały dywan płożył się pod biurkiem. W sumie wyglądało tu trochę jak w moim wyobrażeniu o luksusowym burdelu i coś mi podpowiadało, że Mika używał tego pomieszczenia w sposób wielofunkcyjny.
Usiedliśmy grzecznie na zamszowej kanapie w morskim kolorze, a Mika postawił przed nami dwie filiżanki z kawą. Wymieniliśmy kilka typowych uwag i komplementów, aż wreszcie się poskarżył:
— Karta się odwróciła. Kobiety mnie nie chcą.
— Jak to? Ciebie nie chcą? Gdzie one mają oczy? – oburzyłam się.
— Normalnie. Ty odeszłaś, zaraz potem Rosa dała mi kosza...
— Rosa dała ci kosza? – wykrzyknęłam zdumiona.
Wiedziałam, że poza przyjaźnią i biznesem tych dwoje nic poważnego nie łączyło. Mika miał chyba za duże wyrzuty sumienia w związku z okolicznościami śmierci jej córki, żeby do niej naprawdę wystartować. Jednak ich relacja była taka platoniczna i słodka. Co tam mogło się stać pod moją nieobecność?
— Zaproponowałem związek. Powiedziała, że się nie nadaję i nazwała mnie gangsterem. – Na dźwięk słów wychodzących z własnych ust Mika przestraszył się jak zwierzę, które po raz pierwszy zobaczyło swoje odbicie w lustrze. Wyraźnie nie mógł tego przeboleć. – Toni, czy ja jestem twoim zdaniem gangsterem? – jęknął zrozpaczony.
Poczułam się, jakbym chwyciła za rękę ciężko krwawiącego z pięciu ran postrzałowych, i musiała go zapewnić, że ratunek był już w drodze i że na pewno wszystko będzie dobrze.
— Nie, Mika, skądże. Ty jesteś człowiekiem kultury i sztuki – odpowiedziałam poważnym tonem.
— Ty jedyna mnie rozumiesz. Tylko na ciebie mogę liczyć – stwierdził chyba nieironicznie, upijając łyk kawy.
To, jak Rosa go spuściła na drzewo, musiało go mocno uderzyć. Chociaż ja się jej nie dziwiłam. Wciąż miała pod opieką trzynastolatkę.
— O, przepraszam. – Mika nagle sobie przypomniał. – Jest jedna kobieta, która mnie chce. Pani inspektor Elisa Corbalan.
— Ta policjantka? – Zachichotałam. – Sprawdzaliście już, które z was ma dłuższą pałkę?
Zdążyłam już usłyszeć o niej od swojej ochrony. Podobno wyglądała jak Penelope Cruz. Udawała, że była malarką z Walencji. Tylko, że Mika nie po to puszczał się przez lata z prawdziwymi malarkami, żeby teraz nie poradzić sobie z weryfikacją oszustki.
— W moim łóżku to zawsze ja mam najdłuższą i najtwardszą – oświadczył z udawaną powagą. – Pani inspektor musi mnie słuchać. – Nagle zmienił ton i niezobowiązująco zapytał: – Mogę cię pocałować?
Nabrałam ze świstem powietrza. Powinnam odmówić. Nie powinnam wchodzić po raz kolejny do tej samej rzeki, tylko po to, żeby ranić się głębiej. Tymczasem Mika siedział zaledwie o metr ode mnie. Przechylał słodko głowę. Czułam jego zapach. Wyglądał tak, że miałam ochotę natychmiast wskoczyć mu na kolana, by podrzeć pazurami na strzępy tę jego czarną koszulę. Świadomy swojej atrakcyjności po sesji w spa, uśmiechał się cierpliwie i zapraszająco, a cała moja asertywność poszła się jebać.
— T...tak – powiedziałam niepewnie.
Zaczęłam dygotać i nie mogłam się ruszyć z miejsca. On dostrzegł moją obawę i przysunął się do mnie bardzo ostrożnie, dając mi chwilkę na przyzwyczajenie się do bliskości. Pachniał jakimiś obłędnymi perfumami. Nie, nie perfumami. On pachniał słońcem.
Pogładził mnie zewnętrzną częścią dłoni po policzku, po czym delikatnie złączył nasze usta. Niespiesznie ssał moją górną wargę, następnie zrobił to samo z dolną. Wreszcie nasze języki się przywitały, a ja wsunęłam dłoń w jego wyszykowaną fryzurę. Nigdy dotąd nie całował mnie tak powoli, wręcz troskliwie. Moje serce ostro przyspieszyło. Ciało domagało się pieszczot. Gdy zorientowałam się, jak bardzo zrobiłam się wilgotna, obawiałam się, że zaraz przekroczę granicę, za którą już naprawdę nie powinnam się zapuszczać, jeśli nie chciałam później przytulać swojego misia maskotki przez dwa tygodnie i skomleć z żalu w poduszkę. Przerwałam pocałunek.
Mika nie wycofał się za daleko. Wciąż czule drapał i masował mnie po karku swoją ciepłą dłonią.
— On za tobą bardzo tęskni. Obaj za tobą tęsknimy – powiedział cicho, pochylając się nade mną. Moje serce ścisnęło się jak kuchenna gąbka, a w oczach pojawiły się natychmiast łzy.
— Ja też tęsknię. – Uciekałam wzrokiem. – Nie powinnam była tu przychodzić. – Kątem oka szukałam drogi ucieczki. Byłam gotowa, żeby zerwać się i w pośpiechu wybiec.
— Chciałem się z tobą pożegnać, niña. To był zaszczyt, móc cię poznać. Nie tylko ty nauczyłaś się czegoś przy nas, ale my przy tobie również.
Uśmiechnęłam się nieśmiało. Na swój rozdzierający duszę sposób, to było bardzo dobre zakończenie naszej znajomości. Czyste. Bez nienawiści. Bez wyrzutów i pretensji, zaszytych gdzieś tam w głębi.
Widziałam jak Mika się nagle oblizał. Wyraźnie zastanawiał się nad czymś.
— Cynamonowy błyszczyk? – zapytał w końcu.
Skinęłam głową, delikatnie ocierając łzy, które próbowały opuścić spojówkę i wylecieć na policzek.
— Mamy dla ciebie jeszcze taki drobiazg. Zamierzałem wysłać ci to pocztą, ale skoro już tu jesteś, to równie dobrze możesz dostać do ręki. – Mika wstał z kanapy po to, żeby podejść do biurka i coś z niego wyciągnąć. – Ale musisz otworzyć dopiero w domu. – Pogroził mi palcem. – Przysięgam, każę Manu sprawdzić monitoring z całego miasta i dowiem się, czy posłuchałaś.
To było zbyt brutalne jak dla mnie. Przecież ja wszystko musiałam otworzyć od razu. Nienawidziłam czekać. Mika zaśmiał się z mojej niecierpliwej miny i przebierania nogami w miejscu. Podał mi kopertę.
— Dobrze. Zrobię to dla ciebie i otworzę dopiero w domu.
Akt VI: Dora
Wyleciałam z biura, zjechałam na dół windą i puściłam się pędem korytarzem w kierunku wyjścia, przed którym stawały autobusy. Przez moment rozważałam otworzenie tajemniczej koperty w toalecie, ale pomyślałam, że Mika mógł się o tym dowiedzieć, a ja wyszłabym wtedy na kompletnie niepoważną.
Mój wzrok nieoczekiwanie przykuły sylwetki ochroniarzy, którzy stali przed wejściem do jednego z butików. Rozpoznałam ich. To była ochrona Dory.
Nie dalej jak trzy dni temu gadałam z Hernanem, który powiedział, że właśnie wybierali mieszkanie w Stanach. Jej nagła obecność w Kolumbii zdziwiła mnie i wypełniła najgorszymi przeczuciami. Coś kazało mi tam iść i sprawdzić, czy spotkałabym ją w tym sklepie.
Ochroniarze obrzucili mnie leniwym spojrzeniem. Powitali mnie jakimś pół-kiwnięciem głowy, zapewne oznaczającym rozpoznanie mojej osoby, ja odkiwnęłam im podobnie i wkroczyłam do sklepu. Od razu podskoczyła do mnie ekspedientka, z pytaniem, w czym może mi pomóc. Zgarnęłam więc pierwszą lepszą sukienkę, bez patrzenia na rozmiar, bo przez cały czas rozglądałam się, czy udałoby mi się dostrzec gdzieś przyjaciółkę. Po widoku kolejnego potężnego typa w okolicy przymierzalni domyśliłam się, że Dora właśnie mierzyła ubrania.
Wyminęłam gościa, pozdrawiając go zdawkowo, żeby nie pomyślał, że mogłam być zagrożeniem, i wślizgnęłam się od razu do jedynej zajętej kabiny. Dora miała na sobie tylko jeansy i stanik. W pierwszej chwili zasłoniła się pierwszym ubraniem z wieszaka, które wpadło jej w ręce, ale na mój widok uśmiechnęła się szeroko, strąciła drogi ciuch na ziemię i rzuciłyśmy się sobie w ramiona.
— Hernan mówił, że jesteście w Cambridge. – Od razu zaczęłam. Cambridge było oczywiście znanym uniwersytetem brytyjskim, ale, dla zmylenia przeciwnika, tak nazywało się również amerykańskie miasto, w którym mieściły się MIT i Harvard.
— Długa historia. – Dora wycofała się z uścisku, obdarowując spojrzeniem podłogę. Udawała, że teraz najbardziej interesuje ją podnoszenie sukienki.
Miałam wrażenie, że w jej przypadku wszystko było jedną wielką długą historią.
— Dora, posłuchaj mnie – zaczęłam.
Teraz już nie było odwrotu. Trochę się bałam, ale musiałam dokończyć. Nie mogłam patrzeć na to, jak dzieje się jej krzywda. Była świetna w kłamstwach i półprawdach, ale teraz tak ją zaskoczyłam, że nawet nie zdołała ukryć różowych pasów na plecach, które mogłam wyraźnie dostrzec w odbiciu lustrzanym. Gdybym spytała ją bezpośrednio o to, pewnie wykręciłaby się niewygodną podróżą samolotem. – Jestem twoją najlepszą przyjaciółką, prawda?
— Tak. Wiesz przecież, że jesteś. Ty i Teresa.
Zauważyłam, jak kątem oka Dora również patrzyła w odbicie lustrzane i pewnie zastanawiała się, ile widziałam. Natychmiast postanowiła wejść w bezpieczny temat.
— Oglądasz jej stories z Polski na Insta? Przysięgam, codziennie wieczorem się śmieję. – Dora zachichotała, a jej okrągłe policzki się zaróżowiły. Próbowała sięgnąć do torebki po telefon, żeby mnie całkiem zmylić i poprowadzić na neutralne terytorium.
— Dora, popatrz na mnie. – Chwyciłam za swój perłowy naszyjnik, który dostałam od Amado podczas ceremonii. Jednocześnie spojrzałam na jej elegancki choker, który od naszego pierwszego spotkania wyglądał mi jakoś dziwnie, ale pozbyłam się wtedy tych myśli, karcąc się, że mam w głowie tylko jedno.
Moja przyjaciółka zamarła z torebką w ręku. Rzuciła paniczne spojrzenie w stronę zasłony naszej kabiny. Zupełnie, jakby chciała uciekać. Jednak nogi odmawiały jej posłuszeństwa. A przecież to ze mną była bezpieczna. Nie tam, na zewnątrz.
— Wiem, że nie powinnam się wtrącać, nie powinnam wywierać na tobie presji, ale chcę, żebyś wiedziała, że nie jesteś sama. Że zawsze masz mnie i że ja potrafię zrozumieć wszystko – oznajmiłam z mocnym przekonaniem.
Dora powoli odetchnęła i nieznacznie się poruszyła. Napięcie na jej twarzy zelżało, a porażający strach w oczach zniknął. Mówiłam więc dalej:
— Wiem, że moja organizacja boi się angażować tak mocno w politykę. Ale ja nie jestem w organizacji i ja się nie boję. Jeśli chcesz i będziesz gotowa, to w każdej chwili możesz na mnie liczyć. Powiedz tylko słowo, a dojedziemy skurwysyna.
Nie patrzyła mi w twarz. Brakowało jej słów. Bała się. Po tysiącu kłamstw zabrakło już jej pomysłu na to tysiąc pierwsze. Obserwowała swoje stopy, okryte sandałkami na niewysokim obcasie. A jednak, po dłuższej chwili, skinęła twierdząco głową.
Amado przeprosił mnie po balu za to, że nie będzie mi dane napisanie zakończenia własnej historii. Ale pomylił się. Moje zakończenie należało właśnie do mnie.
Akt VII: Amado
A może się domyślał?
W kopercie, którą dostałam, znalazłam zaproszenie na dwumiesięczny pobyt w Europie, organizowany co roku dla dzieci południowoamerykańskich elit. W programie znalazło się między innymi zwiedzanie najważniejszych muzeów, nauka rozpoznawania cennych alkoholi, wakacje na Lazurowym Wybrzeżu. Jego odręczny podpis na karteczce był parafrazą hasła ze Star Treka:
To boldly go where no Narco has gone before...
*******
Koniec - 3039 wyświetleń, 542 gwiazdki.
Dziękuję wszystkim, którzy przemęczyli jakoś tę telenowelę do końca. Należy Wam się order z ziemniaka <3.
I na koniec 🍓 w Luwrze:
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top