5.4. "Argizagi Ederra"

Jeśli chcecie usłyszeć język baskijski, zapraszam do mediów przy rozdziale 🤗💔.

Ilość wyrazów: 5977

⛔: narkotyki, samobójstwo, bohaterowie opowiadania

Akt VIII: Aurélie

Aurélie została wezwana wcześnie rano do gabinetu ojca, jak uczennica. Miała inne plany na ten dzień, który spędzała w Bogocie, na przykład chciała porządnie się wyspać, żeby poprawić urodę, ale podobno sprawa była niecierpiąca zwłoki i należało ją omówić na osobności. Spotkała się więc z ambasadorem w biurze, zanim ten rozpoczął pracę.

Henri Desjardins dostawił dwie filiżanki z cappuccino do croissantów z dżemem, które czekały na szklanym stoliku, a następnie przywitał się z córką, po czym od razu przeszedł do rzeczy:

— Amado wcale nie wyjechał do Kalifornii – oznajmił.

— Wiem, ma Covid odrzekła Aurélie spokojnie, układając zieloną, rozkloszowaną spódnicę do kolan i siadając na skórzanej kanapie. Zbadała nieufnie wzrokiem dżem morelowy, obliczając w pamięci jego kaloryczność.

Ojciec za to rzucił się na rogala ze smakiem.

Zapomniałam zabrać swojego Nikona po przyjęciu – zaczęła Aurélie. – Pojechałam do rezydencji i ta ich służąca – wiesz, papo – ta, która się tak rządzi, nie wpuściła mnie nawet przez główną bramę, tylko podała mi go między szczebelkami. Podobno mają u siebie epidemię.

— O, to ciekawe ironizował ambasador. – Nalokson to jest ten nowy, skuteczny lek na Covid?

Croissant utkwił Aurélie w ustach, gdy tylko usłyszała nazwę antidotum podawanego przy przedawkowaniach heroiny. Takiej bomby się nie spodziewała. Owszem, słyszała plotkę, że Amado w trakcie studiów niemal wyprawił się białymi kryształkami na tamten świat, ale ta informacja płynąca z ust ojca uderzyła w nią tak nagle. A przecież wiedziała, że ten nałóg powracał. Osobę uważało się za zaleczoną, jeżeli nie stosowała heroiny przez dziesięć lat. Uzależnionym było się do końca życia.

— Dowiedziałem się z bardzo pewnego źródła, że w ciągu ostatnich dwóch tygodni dwa razy ledwie go odratowali kontynuował ojciec. – To jest kwestia dni, kiedy to się skończy.

Młoda Francuzka siedziała na sofie z otwartymi ustami. Zadawała sobie pytanie, dlaczego to musiało się wydarzyć teraz, kiedy wreszcie ona i Amado złapali dobry kontakt, a jej kariera ruszyła mocno do przodu? Ibaiguren nie miał nic lepszego do roboty? Naprawdę musiał sobie znowu zacząć walić w żyłę?

— Polecisz natychmiast do Medellin. Musisz się dostać do rezydencji, nakłonić go do ślubu, dopilnować, żeby nie umarł po drodze, a podczas nocy poślubnej podasz mu fentanyl rozkazał ojciec. 

Wspomniał o silnym narkotyku z grupy opioidów, który bywał mieszany na rynku z heroiną bez wiedzy kupujących. Przyczyniał się tym do śmierci po zażyciu nawet niewielkiej dawki.

— Dlaczego miałabym go zabijać?  wyjąkała Aurélie. – Papo, jak możesz opowiadać takie rzeczy.

Podobała jej się opcja wrobienia na wpół świadomego Amado w małżeństwo, ale nic ponadto.

— Dlatego, że teraz siedzimy na tylnym siedzeniu, zarabiając setki tysięcy dolarów na transporcie do Francji, kiedy możemy przejąć ten biznes w całości i zarabiać miliardy. Dlaczego nie miałabyś zostać drugą Mercedes Rodriguez? Naprawdę nie chcesz dostać od niego tych pieniędzy?

Aurélie nie była przekonana. Wolała siebie w roli kobiety drug lorda, korzystającej z jego funduszy oraz kontaktów z wielkiego świata, niż jako przestępczynię z DEA na karku, która musiała dokonywać transakcji z bardzo szemranymi typami. 

Chciała mieć korzyści, ale nie ryzyko. 

Fascynował ją powiew niebezpieczeństwa, ale nie sterowanie nim od wewnątrz. 

Poza tym, zdążyła już poczuć coś do Amado. Wolała być w tym razem z nim, niż zabijać go po to, żeby przynieść spadek swojemu ojcu.

— No chciałabym – zaczęła niepewnie – ale może są na to jakieś mniej brutalne sposoby...

— Nikt nawet nie będzie cię o to podejrzewał. On tego albo w ogóle nie kontroluje, albo wręcz chce się zabić i pewnie to zrobi. Ty powinnaś być tylko w odpowiednim miejscu i dopilnować, co się dzieje z testamentem. Nie wierzę mu za grosz. Znając go, on zapisał wszystko na jakieś biedne sierotki. Po co biednym sierotkom aż tyle pieniędzy? Załamał ręce ambasador. Co innego my. Moglibyśmy wreszcie wyremontować w całości nasz zamek rodowy, potem kupić jeszcze kilka zamków, udowodnić wszystkim tym zadufanym w sobie rodzinom we Francji, które latami spychały mnie na boczny tor...

— Papo, te pieniądze byłyby moje, a nie twoje przerwała mu Aurélie, jakby spadek już istniał i już został przydzielony. I nie, nie wydałabym ich na sierotki, ale na pewno też nie na twoje zamki powiedziała zdecydowanym głosem. I tak w dzisiejszych czasach nikogo na świecie nie obchodzi to, co się dzieje we Francji. Liczy się tylko to, co jest w USA i co ma followersów na Instagramie i TikToku. Tu jest prawdziwy biznes i prawdziwe trendy. Francja to już historia, tatku.

Jej ojciec pragnął przejąć pieniądze po Amado, żeby przywrócić blask nazwisku.

Aurélie zamierzała w pierwszej kolejności kupić sobie Vogue'a, a następnie zadbać o to, żeby stać się największą ikoną kobiecej mody i urody w historii ludzkości. Coco Chanel czy Helena Rubinstein miały zostać zdegradowane do roli zaledwie prekursorek. 

Dalej uważała, że mogłaby osiągnąć to samo bez konieczności zabijania Amado, ale wiedziała, że jeśli Ibaiguren znów zacznie ją irytować swoimi głupimi żartami, to miała pomysł, co zrobić, żeby już nigdy się nie zaśmiał.

Akt IX: Rosa

Solidnie zmachana, z piaskiem w oczach i z muszkami owocówkami w zębach, zeskoczyłam z hulajnogi przed bramą wjazdową do rezydencji. Odetchnęłam z ulgą na widok swojego byłego ochroniarza, który teraz przechadzał się z karabinem maszynowym, niedbale opierając go o swoje ramię. Poprosiłam, żeby mnie wpuścił. Ten jednak zarzekał się, że nie mógł tego uczynić, ponieważ w rezydencji panowała epidemia koronawirusa. Stwierdził, że jeżeli chciałam coś przekazać Mice, to mogłam powiedzieć jemu, a on powtórzyłby moją wiadomość.

Westchnęłam, rozumiejąc, że i tak się z nim nie dogadam. Zaprzeczał wszystkim moim twierdzeniom, jakby go ktoś nakręcił. Zadzwoniłam więc do Rosy, korzystając z faktu, że podała mi w szpitalu swój numer. Zanim zdążyła się rozłączyć, na jednym wdechu udało mi się przekazać, że wiedziałam o wszystkim i że musiałam wejść do środka, bo to była sprawa życia i śmieci.

Boliwijka z początku była bardzo niechętna. Mówiła, że to nie na moje oczy. Dostałam już wystarczająco dużo stresu. Może za parę dni będzie lepiej i żebym spróbowała wtedy. Powiedziałam, że przyjechałam tu na hulajnodze bez majtek, bo zabrano mi je w szkole, i nie odjadę, dopóki nie załatwię tego, po co tu jestem.

— Dobrze. Wyjdę po ciebie – zgodziła się w końcu. Ale ktoś tu jest w środku i będziemy musiały przejść obok tej osoby. Dlatego musisz robić to, co ci każę.

Przekazała ochroniarzowi informację przez słuchawkę. Brama otworzyła się, a ja weszłam do środka. Spotkałam się z Rosą w połowie drogi. Objęła mnie ramieniem i poprowadziła do rezydencji, a w drzwiach oznajmiła głośno:

— Norte del Valle obcięli jej bratu trzy palce.

Wyprężyło mnie natychmiast, zanim po sekundzie zorientowałam się, że to był blef. Przed naszymi oczami stał Mika i rozmawiał o czymś z Aurélie Desjardins. Trzymał dłonie w kieszeniach domowego dresu i wyglądał tak, jakby tankował bez przerwy przez dwa tygodnie. W ogóle się nie golił. W jego dłuższej niż zazwyczaj czarnej fryzurze pojawiły się pierwsze siwe włosy. Zauważyłam, że w zatrważającym tempie przepoczwarzał się w Robinsona Crusoe. To nieprawdopodobne, co się mogło stać z człowiekiem podczas kilkunastu dni ciężkiego stresu i żałoby.

Aurélie stała do mnie plecami, ale na dźwięk głosu Rosy obejrzała się, zanotowała fakt mojego istnienia, po czym obróciła się z powrotem, aby kontynuować rozmowę z Miką.

— Zaprowadź ją na górę, niech czeka przerwał jej Mika, zwracając się do Rosy. Zajmę się tą sprawą.

Utkwił we mnie wzrok na dłużej, mrugając porozumiewawczo. Ktoś, kto nie znał naszych stosunków, nie zorientowałby się, że coś było na rzeczy.

Rosa poprowadziła mnie dalej do windy, a ja dosłyszałam, że Aurélie była bardzo zdecydowana, żeby zobaczyć Amado. Mika zaś równie zdecydowanie jej tłumaczył, że to było niemożliwe i na pewno się nie wydarzy.

Szłam posłusznie korytarzem po znanym mi piętrze. Rosa wyjrzała dyskretnie przez balustradę. Gestem kazała ustąpić miejsca ochroniarzowi o zmartwionej twarzy, który pilnował drzwi do pokoju, w którym kiedyś nocowałam, i, dość nieoczekiwanie, nacisnęła klamkę.

Znałam to pomieszczenie.

To nie był żaden gabinet, tylko sypialnia, więc denerwowałam się, dlaczego prowadziłaby mnie właśnie tam. Zanim popchnęła drewniane drzwi przed siebie, obróciła się do mnie i położyła palec wskazujący na ustach, przyciskając go do nich kilkakrotnie. Zrozumiałam, że mam być absolutnie cicho. Poczułam szybsze bicie serca, bo wiedziałam, że za chwilę coś miało się wydarzyć, choć jeszcze nie wiedziałam co. Weszłam za nią do środka. Mój wzrok od razu trafił w odpowiednie miejsce.

Zakryłam usta obiema dłońmi. Spod nich wydobył się przytłumiony krzyk. Podbiegłam czym prędzej na podest, na którym zawsze stało łóżko i nocne szafki. Teraz obok nich znalazła się jeszcze stalowa maszyna, wyglądająca na przytarganą z chłodni.

Wśród czystej pościeli leżał Amado. Był podłączony do tego urządzenia i, szczerze mówiąc, nie wiedziałam, czy miało ono zapobiegać rozkładowi zwłok czy też jakimś cudem podtrzymywać śpiączkę. Jego skóra nabrała przerażającego sinoszarego koloru. W dłuższe włosy, porozrzucane po poduszce, powplątywały się siwiejące pasma. Chyba nie żył. Ale dlaczego trzymali go tutaj, zamiast w jakiejś kostnicy? Zdawało mi się, że Mika chciał zyskać na czasie i udawał, że Amado na razie chorował.

— Płucoserce oznajmiła Rosa, wspinając się powoli za mną i stając obok.

Usłyszałam tę nazwę nie po raz pierwszy. Szpitale narzekały, że miały za mało tego typu urządzeń. One przejmowały funkcje życiowe ciężko chorych na Covid, których organy przestawały funkcjonować.

— On... żyje? zapytałam z nieoczekiwaną nadzieją.

Moje własne serce zaczęło pompować krew jakbym chciała obdarować nią dwie osoby. Z wrażenia oczy mi zaszły mgłą i zakręciło mi się w głowie.

Jeżeli Amado był zaintubowany, to znaczyło, że walczył. Jego ciało wprawdzie nie pracowało, ale przecież maszyna wciąż robiła to za niego.

— Kłóciłabym się – odrzekła Rosa sceptycznie. – Wygląda, jakby go Indiana Jones skądś wykopał – oceniła okiem znawczyni wykopalisk archeologicznych oraz kinematografii.

Mimo wszystko ciągle żył.

Cariño... Padłam na kolana przed łóżkiem, kryjąc twarz w świeżej kołdrze. Namacałam strasznie wychudzoną rękę Amado, za którą chwyciłam i pogrążyłam się w rozdzierającym szlochu.

Już chyba wolałabym pogodzić się ze stratą i nie musieć go oglądać w takim stanie, niż gdyby jego organizm miałby się na moich oczach poddać, a ja miałabym stracić swoją fałszywą nadzieję.

— Proszę cię, wróć do mnie... – łkałam. – Przysięgam, zaopiekuję się tobą. Nie będziesz musiał się o nic martwić. Nie oddam cię nikomu, kto mógłby cię skrzywdzić. Będę cię bronić przed sobą samym – zarzekałam się.

Nie miałam wątpliwości, że potrzebował mojej opieki równie mocno, jak ja potrzebowałam jego. Był w tym momencie taki bezbronny. Nawet nie mógł sam oddychać. Gdybyśmy byli w bajce, przywróciłabym swojego księcia do życia pocałunkiem. Tutaj mogłam tylko zaklinać rzeczywistość i mówić do niego, chociaż mnie nie słyszał.

— Biedne dziecko powiedziała Rosa bardzo zmartwionym tonem. Poczułam, jak jej dłoń gładzi mnie delikatnie po głowie. I biedny kierownik. On nie chce tu z nami być, Toni. Trzy razy w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Po drugim razie Mika zamówił to ustrojstwo i zespół ratowników, bo wiedział, że to się musiało wreszcie skończyć zapaścią westchnęła, zapewnie myśląc o tym, przez co teraz przechodził brat Amado. My go wyciągamy z piekła za kawałek paznokcia. A kiedy nikt nie patrzy przez pięć minut, on znowu robi sobie to samo.

— Jeżeli otworzy oczy i zobaczy mnie tutaj, będzie chciał tu być, daję pani słowo. Będę go pilnować, nawet kiedy inni nie patrzą przez pięć minut. Przesuwałam palcami po tym jego sinoszarym policzku. W ogóle się nie ruszał. Nie reagował na dotyk, choćby odruchem układu nerwowego.

Rosa najwidoczniej miała inne zdanie w tej kwestii. Traktowała go jak już zmarłego.

Opowiedziała mi o tym, co działo się w ostatnim czasie w rezydencji. Ten trzeci raz zaskoczył ich wszystkich. Przydarzył się, gdy Amado już zgodził się na terapię metadonem. Przegadał wtedy z Miką całą noc. Obaj płakali. Wydawało się, że wyjaśnili między sobą wszystkie nieporozumienia i udało się oddalić śmiertelne niebezpieczeństwo. Zdrzemnęli się koło siebie na chwilkę nad ranem, a potem Mika musiał przeprowadzić rozmowę w sprawie hiszpańskiego niebezpieczeństwa z Claudio Morellim, który właśnie odwiedzał rezydencję. 

Gdy Amado ubrał się i zszedł do swojego gabinetu, dając wszystkim poczucie złudnej ulgi, uwaga całej ochrony skoncentrowała się na Morellim. Każdy chciał podsłuchać rozmowę o szczegółach dotyczących nadchodzącej wojny z siłami prawa. Wtedy Amado po cichu w swoim gabinecie zrobił to już niemal skutecznie.

To właśnie Rosę Zeballos coś tknęło. Uznała, że podejrzanie za dobrze zaczęło się to układać. Ona nie uwierzyła. Zaryzykowała wystawienie się na ewentualny opiernicz za wchodzenie do gabinetu. Amado leżał nieprzytomny. Zero kontaktu. Gdy ratownicy medyczni zabierali go do zaintubowania, przykrytego kocem, Mice kompletnie puściły nerwy. Upadł na kolana. Zasłonił twarz. Poryczał się przy Morellim i jego ludziach. Dał z siebie absolutnie wszystko, a i tak to nie wystarczyło. Bał się, że to już był koniec drogi i ostateczne pożegnanie.

— Dobrze, że się nie zastrzelił zauważyłam.

— Heroinista. Oni sobie inaczej strzelają wyjaśniła Rosa, będąc już wypraną z emocji.

Rozejrzałam się po zdemolowanym pokoju. Zwróciłam uwagę na leżące odłamki szkła, jak również na zaschnięte krwawe ślady stóp na podłodze. Zrozumiałam, że dla Amado proces stopniowego odchodzenia był równie ważny, co efekt finałowy. On nie chciał się po prostu zabić. On przy okazji chciał sobie zrobić tym krzywdę.

— Nieprawdopodobne – mamrotałam pod nosem. – Co trzeba mieć w głowie?

— Powiem ci, młoda, ludzie mają pieniądze.  Rosa nabrała głęboko powietrza, spojrzała z góry na to, co zostało z Amado i zdecydowała się wygłosić mi mowę kondolencyjną. To nie jest problem, żeby mieć pieniądze, jak ktoś bardzo chce. On wiedział, że je ma, ale nigdy, przenigdy, nie czuł się przez to lepszy od nas. Nawet nie chodziło o to, że był tak zwanym ludzkim panem. I nie traktował nas też jak rodziny, jak na jakiejś kolonialnej farmie. Traktował nas jak partnerów. Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, to było niesamowicie wyzwalające. Nie da się tego opisać. Nie byłam już ani młoda ani naiwna. Miałam dzieci. A dopiero wtedy pomyślałam o sobie jak o człowieku, któremu przysługiwały jakieś prawa i który miał jakieś możliwości. Pamiętam, że czułam się, jakbym musiała nauczyć się chodzić na nowo – zrobiła pauzę, uśmiechając się do swoich wspomnień.

Pomyślałam, że to był właśnie ten Amado, którego zawsze sobie wyobrażałam. Rosie zależało na tym, żebym mogła zobaczyć go też w taki sposób.

Zostawię cię z nim powiedziała. Skoro znasz już prawdę, don Mikel z pewnością nie będzie miał problemu z tym, żebyś zamieszkała z nami przez pewien czas.

Akt X: Mika

Drzwi zamknęły się za nią, a ja wsunęłam się pod kołdrę z drugiej strony jego dużego łóżka. Przez cały czas miałam nadzieję, że pod wpływem mojego spojrzenia Amado mógłby się wybudzić. Przyłożyłam opuszki palców do zapadniętego, szarego policzka. Poczułam teksturę jego skóry. Była chłodna i wiotka. Jak połączenie żyjącej osoby oraz powłoki zdartej z manekina.

Potrafiłam rozpłakać się na pięćdziesiąt sposobów. W tej chwili, patrząc na niego, użyłam wszystkich naraz. Topiłam nas we własnych łzach. Stare jeszcze nie zdążyły wyschnąć. Już przyszły nowe. Darzenie Amado jakimkolwiek uczuciem przypominało misję samobójczą.

Ale on wróci.

Ten, który widywał szczęśliwe zakończenia jedynie na kartach powieści, musiał wrócić.

Zostało mu przecież po tej stronie jeszcze kilka mostów do spalenia.

Usłyszałam nagle dźwięk przesuwanych ciężkich, drewnianych drzwi. Mika. Mrugnął w odpowiedzi na moje przywitanie, a następnie obszedł łóżko dookoła i bez słowa położył się za mną, obejmując mnie ramieniem. Przytulił moje plecy do swojej klatki piersiowej, jakbym była ogromną maskotką. A on znowu stał się małym chłopcem.

Leżeliśmy przez chwilę. Nie odzywaliśmy się do siebie. Jego rwany oddech powoli się uspokajał. Oboje patrzyliśmy przed siebie w nadziei, że nasze spojrzenia mogły coś zmienić. Po dłuższej chwili poczułam, jak Mika wplótł swoje palce pomiędzy moje. Oparł czoło o tył mojej głowy.

— To mnie zabija zaskomlał. Zapiszczał cicho jak pies umierający z głodu. Już nawet nie miał siły się podnieść. Nie wiem, co mogę jeszcze zrobić łkał prosto do mojego ucha. Tracę go.

Ścisnęłam go mocno za rękę. Nie byłam odpowiedzią na żadne z jego pytań, skoro przyszłam tu z milionem własnych, ale na pewno wiedziałam, co czuł.

Wiedziałam, że żył w niewyobrażalnym stresie, patrząc codziennie na Amado. Wciąż zastanawiał się, czy to już koniec. Ale ten wciąż uparcie leżał tu przed nami. Wyglądając jak żywa antyreklama produktów, które sprzedawał.

Rozluźniłam kark. Ułożyłam się nieco wygodniej na poduszce. Nie wiedziałam, jak miałam przedstawić problem, z którym przyszłam do Miki. Nie miałam sumienia obciążać mu głowy jeszcze bardziej. Jednak musiałam to zrobić. To była dla nas naprawdę kwestia życia i śmierci. Zaplotłam palce mocniej na jego dłoni. Musiałam mu wreszcie o tym powiedzieć.

— Niestety, właśnie teraz musisz być silny zaczęłam nieśmiało. Zamierzałam dobić tego, który ledwie był w stanie pełzać po łóżku, pogrążony w rozpaczy za tym, który nie mógł się ruszyć. Musiałam przekręcić ten sztylet i zrzucić na Mikę pięćset ton dodatkowej odpowiedzialności. Dokończyłam: Dzisiaj się dowiedziałam o tym, że Claudio Morelli cię zdradził.

Mika przestał oddychać. Wycofał się z zabawy moimi palcami. Oparł łokieć na poduszce, a głowę ułożył na dłoni. Pominął wszelkie zdziwienie albo rozważania nad tym, czy mógł mi zaufać. Nie nazywał moich słów niemożliwością. Od razu przeszedł do konkretów.

— Opowiadaj.

Opowiedziałam więc ze szczegółami całą historię, a on uważnie słuchał. Przerwał mi tylko raz, żeby zapytać, czy naprawdę nie miałam na sobie w tej chwili majtek. Jego palce, niby przypadkiem, zawędrowały na styk mojego uda i róg plisowanej, granatowej spódniczki. Moje oczy zakręciły się z zażenowania. Właśnie powiedziałam mu o tym, że stanowił cel numer jeden do usunięcia. Jego brat właśnie walczył o życie.

Podobno w życiu trzeba było mieć priorytety.

Mika niewątpliwie je posiadał.

Wreszcie udało mi się dokończyć historię, a Mika wstał z łóżka. Zaproponował mi drinka. Odmówiłam. Sam podszedł do jednego ze stolików i nalał sobie jakiegoś wysokoprocentowego alkoholu, który miał mu zagwarantować nieprzerwaną ciągłość zapachu przepoconej wódy na niezmienianej koszulce, a następnie usłyszałam szelest papieru. Zamachał mi przed oczami kawałkiem kartki. Wzięłam ją od niego i usiadłam, podpierając się o wezgłowie łóżka.

Czarny atrament. Pierwsze litery. Rozmywały się na swoich krańcach pod wpływem łez okrągłych jak szklane kule. Łez, które były pociskami ciężkimi, jak wyrzuty sumienia. List pożegnalny od Amado. Przycisnęłam kartkę papieru do piersi. Milcząco zadałam Mice wzrokiem pytanie, czy na pewno powinnam to przeczytać. Chciałam poznać ostatnie myśli Amado, lecz bałam się, że przy okazji moje serce pękłoby ze smutku. Mika wykonał ambiwalentny grymas, popijając solidny łyk whisky, dając mi do zrozumienia, że w razie czego płucoserce czekało na mnie tuż obok.

Czytałam więc. Dowiedziałam się, że chciał dać bratu szansę na nowe otwarcie w negocjacjach. Podejrzewałam, że o to mogło mu chodzić. Przygotowywał się do śmierci. Jego działanie nie było spontaniczne ani przypadkowe.

— Zapisał mi apartament w Paryżu? wyrwało mi się z ust. Wzruszenie znów ścisnęło mnie za gardło. Pomyślał o mnie nawet w tym ostatnim liście.

— Zapisał ci pięć miliardów dolarów – uściślił Mika bezosobowym tonem, jakby mówił o jednocentówkach, a ja się zawiesiłam, bo mój system nie przyjmował tylu zer do wiadomości.

Miałam wrażenie, że pięć miliardów to mniej więcej tyle, co pięć milionów. Tam kończyła się moja percepcja. Nie przyjmowałam do wiadomości, że w chwili, gdy Amado zostałby odłączony od płucoserca, wydając ostatnie, pożegnalne tchnienie, ja stałabym się tym samym najbogatszą nastolatką na świecie.

Mika zaczekał, aż skończę się wachlować papierem.

— Twój brat będzie musiał pozakładać kilkadziesiąt firm, żeby te pieniądze zaczęły przypominać legalne źródło pochodzenia, ale będą twoje – wytłumaczył. – Nie będziemy się bawić w żadne podważanie testamentu. Większa część jego osobistego majątku ma pójść na fundację pomagającą w wychodzeniu z ubóstwa w Kolumbii. Zawsze chcieliśmy to ruszyć, ale klimat polityczny nam nie pozwalał. Teraz może się uda.

Odłożyłam list i przysunęłam się do Amado. Chwyciłam go mocno za rękę, uważając, żeby nie powyrywać mu tych wszystkich kabli.

Cariño, teraz naprawdę musisz do mnie wrócić. Co ja mam robić z tymi wszystkimi pieniędzmi, jak ja mam się nimi cieszyć, bez ciebie?

Gdy wiedziałam już na pewno, co do mnie czuje, mogła nas rozdzielić tylko śmierć.

I właśnie próbowała.

Z amoku wyrwał mnie dźwięk niespokojnie nabieranego i wydychanego powietrza. Mika wtulił głowę w poduszkę i rozpłakał żałośnie jak mały chłopiec, który odnalazł się w ciele, wieku i oparach alkoholowych pochodzących od mężczyzny, który mógłby być jego ojcem. Skurcze trzęsły jego plecami bez żadnej kontroli. Leżał bezsilny, sprowadzony do parteru. Pomiędzy spazmami, nie patrząc nawet na mnie, wydusił z siebie:

— Chciałbym, żeby ktoś mnie kochał choć odrobinę tak, jak ty pokochałaś to bydlę.

Klęknęłam na środku łóżka. Jedną dłonią wciąż trzymałam przedramię Amado, a drugą bardzo ostrożnie wsunęłam Mice we włosy i zaczęłam go głaskać. Delikatnie, nieśmiało. Widząc takich silnych facetów jak oni w kompletnej rozsypce, miałam wrażenie, że wchodziłam w najbardziej intymny świat, jaki ktokolwiek mógł mi pokazać.

— To bydlę przecież cię strasznie kocha powiedziałam.

Pomyślałam o tym, jak Mika wysłał do mnie swoich osobistych ochroniarzy, choć był bardziej zagrożony akcją hiszpańskiej policji ode mnie, a potem jak w obronie mojego honoru strzelił Amado po pysku, wybijając mu zęba. I o tym, że to pewnie on zadbał, żeby przywrócono mnie do szkoły, chociaż miał już na głowie brata i zarazem lidera organizacji, wyprawiającego się na tamten świat. A teraz moja ręka drżała w rytmie jego płaczu.

— Mika... Nie wiem, czy to możliwe – zaczęłam powoli, ważąc każdy wyraz ale ja chyba pokochałam was obu jednocześnie.

***

Przytulałam Mikę do piersi przez dobre dwie godziny, a on płakał, wbijając sobie broszkę z logo mojej szkoły w policzek. Uwolnił z siebie cały stres, aż nie została w nim już żadna ukryta łza. Dopiero wtedy głęboko odetchnął, poszedł pod prysznic i wrócił w świeżym ubraniu. Wreszcie pachnący, ogolony i o wiele spokojniejszy.

Zdałam sobie sprawę, że to był moment, w którym zaufał mi całkowicie. Przestał mnie postrzegać w kategoriach siostry Tima Williamsa. Albo Miss Strawberry, dziewczyny do zabaw za pieniądze. Zdałam wszystkie testy na oddanie liderom organizacji. A że lubili mnie również z innych przyczyn, może w miarę im się podobałam, może podobał im się mój charakter, całą naszą trójkę w tym pokoju połączyła bezwzględna więź. Głębsza niż przyjaźń. A nawet niż miłość. Polegała na zawierzeniu sobie wzajemnie własnego życia. W czasach dobrych i złych. W bogactwie i w biedzie.

Kiedy Mika całował mnie w czoło i wychodził, by ustalić z Manu Mendozą plan weryfikacji wszystkich współpracowników, zostawiał Amado pod moją opieką z takim przekonaniem, jakby sam go pilnował.

Tak mijały kolejne dni. Posprzątaliśmy we dwójkę cały dwustumetrowy pokój. Przyniosłam Amado z ogrodu świeże kwiaty, żeby obudził się w przyjemnej atmosferze. Wymienialiśmy się z Miką przy łóżku i wspólnie oczekiwaliśmy optymistycznych wiadomości od lekarzy.

Przyglądałam się przenośnym sprzętom do diagnostyki. Dopytywałam o ich funkcjonalność. Dowiedziałam się, że mogłyby być pomocne wszędzie tam, skąd trudno dotrzeć do dobrze wyposażonych szpitali, które najczęściej znajdowały się w wielkich miastach. Ale chociaż technika w medycynie strasznie poszła do przodu, z powodów finansowych wciąż nie trafiała tam, gdzie byłaby najbardziej przydatna. Gdybym dostała swoje pięć miliardów dolarów, chyba już wiedziałam, jakie byłyby moje pierwsze zakupy. Jednak szczerze wierzyłam w to, że Amado do nas wróci i jeszcze uda nam się zrobić takie zakupy razem.

— A co z waszą dalszą rodziną? Utrzymujecie kontakty? – wypytywałam Mikę, głównie w kontekście spraw spadkowych, skoro ten majątek należał do nich obu.

— Nie za bardzo. – Mika potrząsnął głową. – Rodzina mamy wyrzuciła ją z domu za utrzymywanie stosunków z FARC, a tata uciekał z Hiszpanii między innymi po to, żeby cała rodzina nie miała problemów przez ETA.

Uśmiechnęłam się, przypominając sobie jak Tim mówił, że przy Morellim odpadną te wszystkie Antify. Za Ibaigurenami to się faktycznie ciągnęło straszliwie, jak karmelowe krówki przy zębach.

— Byliśmy u nich na kilku pogrzebach – westchnął Mika. 

Nie musiał kończyć. Wiedziałam, o czym myślał.

Oparłam głowę na jego ramieniu. Dawałam mu do zrozumienia, że chciałabym być dla niego wsparciem. Objął mnie w pasie. Pogrążyliśmy się w ciszy.

Czekaliśmy na cud.

Akt XI: Amado

I dzień później cud wreszcie nastąpił. Amado zaczął reagować na leczenie. Już wkrótce miał zostać odłączony od maszyny i wybudzony ze śpiączki farmakologicznej, w którą go wprowadzono żeby nie obciążać organizmu niepotrzebnymi działaniami – na przykład ze strony układu nerwowego. To było drenujące jak aplikacje działające w tle dla baterii smartfona.

Gdy nadszedł ten czas, wskoczyłam na niego, siadając okrakiem, i niecierpliwie wyczekiwałam, kiedy te podkrążone oczy wreszcie się otworzą. Chciałam być pierwszą rzeczą, którą zobaczy. Amado podniósł powieki, odruchowo je zamknął, a potem znów je otworzył. Na jego ustach zakwitł uśmiech. Niewyraźny. Mocno speszony. Jak pierwszy przebiśnieg, który przeciskał się przez grudy zmrożonej ziemi, wyciągając swe jasnozielone listki w kierunku oślepiającego go słońca.

— Niespodzianka! – zawołałam, wkładając w ten krzyk cały swój entuzjazm. Czułam się, jakbym dobiegła do mety górskiego ultramaratonu. Kompletnie zajechana fizycznie, wyczerpana psychicznie, ale najszczęśliwsza na świecie. Oczywiście, wybudzenie Amado poczytywaliśmy sobie z Miką za naszą wyłączną zasługę. Nie nowoczesnej terapii, najlepszych specjalistów, czy też mieszaniny szczęścia i przypadku.

Minęła jeszcze dobra chwila, zanim był w stanie coś powiedzieć, ale jego mina wyrażała wszystko. Był równie zaskoczony, co przeszczęśliwy. Mika odstawił whisky daleko w kąt i przyszedł z szampanem. Uśmiechał się od ucha do ucha. Wierzyliśmy, że tym razem uda nam się nakłonić Amado do zmiany decyzji w kwestii swojego życia, a co najmniej będziemy w stanie go przypilnować. Nawet za cenę przydzielania ochrony do łażenia z dorosłym człowiekiem do ubikacji. Kiedy byliśmy razem, po prostu wszystko wyglądało lepiej.

Musiał być bardzo zdziwiony, że tym razem jego przebudzeniu nie towarzyszyły łzy i wyzwiska pełne wyrzutu, a świętowanie. Ludzie z rezydencji zaglądali do środka, żeby mu gratulować powrotu i stukać się kieliszkami, a każdy miał na twarzy wypisaną wielką ulgę. Widziałam z bliska, jak Amado krępował się tą sytuacją i najchętniej schowałby twarz pod kołdrą, gdyby miał na to siłę. Dla niego to była ogromna niezręczność zdać sobie sprawę, że miał wokół siebie tyle serdecznych, oddanych osób i że jednak nie wszyscy życzyli mu śmierci, a już na pewno nie na poważnie.

— Powiedziałem, że widzimy się po raz ostatni, bo wiedziałem, że i tak nie miałbym odwagi spojrzeć ci w oczy po tym, co ci zrobiłem. Ale wzięłaś mnie z zaskoczenia – wyszeptał ledwie słyszalnie, gdy pochyliłam się nad nim. W takim zakresie, w jakim mógł ruszyć szyją, skierował wzrok w stronę szafki, na której leżał jego list pożegnalny. – Myślałem, że załatwiłem sprawę w miarę po dżentelmeńsku.

— O nie, nie wykręcisz się spadkiem. – Zaśmiałam się i pokiwałam mu palcem przed twarzą. – Mój brat nie mówił ci, że jestem nie do kupienia? Jednak będziesz musiał patrzeć mi teraz w oczy. Nie będzie ci tak łatwo.

Widział mój uśmiech, jednoznacznie wskazujący, że chciałam być częścią jego życia, przygryzał wargę i nie wiedział, gdzie się schować.

— Nie zasłużyłem na nią, prawda? – zapytał Miki, który nachylił się, żeby poprawić mu poduszkę.

— Na nikogo z nas nie zasłużyłeś, ale jesteś tu, bo akurat teraz potrzebujemy cię żywego, a najlepiej jeszcze myślącego – odrzekł Mika z przekąsem. – Znaleźliśmy kretowisko.

Wszelkie ślady zadowolenia opuściły twarz Amado. Jego wzrok momentalnie zlustrował, kto znajdował się w pokoju, a kogo tu nie było.

— Na razie musisz przejść badania i odpoczywać – powiedziałam opiekuńczym tonem i ostrożnie zeszłam z łóżka. – Ale to prawda. Nawet nie myśl o niczym głupim, bo Mika i ja cholernie cię teraz potrzebujemy – dodałam, już znacznie poważniej. Amado wyłapał moje zmartwienie w oczach i skinął głową na potwierdzenie.

Zostawiliśmy go z lekarzem i przenieśliśmy naszą skromną imprezę piętro niżej. Dawno nie było w tym domu tyle prawdziwej radości. Przecież wiedzieliśmy już, co czekało na horyzoncie. A może właśnie potrzebowaliśmy tych pozytywnych emocji. Ile można było martwić się i płakać?

Zdążyłam się bardzo polubić tutaj z paroma osobami. Miałam wrażenie, że wszyscy szybko mnie zaakceptowali jako jedną ze swoich, co pewnie dla nich było naturalne, mając na względzie, że dobrze już znali mojego brata, ale ja ciągle nie widziałam siebie jako dziewczyny z najbardziej zaufanego kręgu organizacji narkotykowej.

Po początkowej fali entuzjazmu, wątpliwości zaczęły stopniowo zatruwać moje myśli. Dopóki miałam nieopłaconą szkołę, a moje osiemnaste urodziny zdawały się być oddalone o lata świetlne, nie wyrzucałam sobie kontaktów z Ibaigurenami, bo wiedziałam, że nie miałam wyjścia. Teraz, kiedy Tim odzyskał kontrolę nad sporą częścią swoich aktywów i spokojnie mógł zafundować mi całe studia, a moje własne oszczędności tak urosły, że zaopatrzyłam się w sejf, nie musiałam przychodzić tutaj.

Kontynuując tę znajomość, mając ścieżkę wyboru, podpisywałam się pod wszystkimi morderstwami, zastraszeniami i handlem. A przecież to zaprzeczenie tego, kim byłam. Nie należałam do tego grona kobiet, które udawały, że nie wiedziały, czym się ich mąż czy kochanek zajmował, myły sobie ręce, patrzyły w lustro i z zadowoleniem przyjmowały kolejne luksusowe prezenty.

Nie życzyłam Mice i Amado źle. Wręcz przeciwnie. Czułam do nich coś niewypowiedzianego. Obezwładniał mnie jakiś chory i poraniony gatunek miłości. Ale też wiedziałam, że nie zredukuję sobie tak łatwo dysonansu. Prędzej czy później, musiało mnie to rozsadzić od środka.

Na razie jednak, potrzebowałam opieki. 

***

Po południu Amado siedział z poduszką za plecami i w dalszym ciągu był cholernie słaby, bo przechodził detoks kombinacją leków. Kontaktował już jednak znacznie wyraźniej. Zabrałam ze sobą więcej wege lodów z wege bitą śmietaną i wskoczyłam z nimi z drugiej strony do łóżka. Mika usiadł na jego skraju i założył nogę na nogę. Niby nieformalna wizyta, więc zaczęliśmy od głupich żartów. Pochwaliłam się, że dobrze mi poszło na próbnej maturze. Chcieliśmy już jednak jak najszybciej rozmawiać o wynikach naszego śledztwa. Kilkanaście minut później do środka weszli Manu Mendoza, gość w arafatce, czyli Unai Etxebarria, a także Rosa Zeballos.

Zaczęłam historię od swojej części, której Amado wysłuchał w milczeniu, co jakiś czas delikatnie kiwając głową, dając mi znak, żebym kontynuowała. Następnie Mika ujawnił wyniki wewnętrznej walidacji współpracowników. Wykonał ją na podstawie danych z podsłuchów oraz według doniesień naszej siatki szpiegowskiej. Być może nie wszystkie krety znalazły się na jego liście, ale też nie zaplątało się na nią żadne niewiniątko.

Potem Rosa przeszła do ujawniania kolejnych informacji, interesujących mnie najbardziej, bo miały dotyczyć właśnie mojej osoby.

— Oglądał kierownik Opowieść Podręcznej? – Pytanie należało do gatunku podchwytliwych. Chodziło o sieć podziemną organizowaną przez kobiety pracujące w domach bogatych rodzin. – Kuzynka naszej Emilii pracuje u Morellich – wyjaśniła Rosa. – Musiałam obiecać jej etat u nas, żeby w ogóle otworzyła gębę, ale jest wiarygodna, bo jej informacje pokrywały się z naszymi. Młody Morelli faktycznie zapytał ojca, czy może ożenić się z Toni. Stary Morelli odpowiedział, że szkoda marnować potencjału małżeństwa, bo jej brat i tak będzie pracował dla nich, ponieważ oni będą ją trzymać jako zakładniczkę, tak jak robił to do tej pory don Amado.

Przełknęłam ślinę znacząco, patrząc na Amado. Ten, pod ciężarem mojego spojrzenia, odkaszlnął. Następnie poprosił Mikę, żeby pomógł mu wysmarkać nos, bo na detoksie dostał kataru, a z bólu nie był w stanie podnieść nawet ręki.

— Potem powiedział – kontynuowała Rosa – że zrobi z niego prawdziwego mężczyznę, który będzie mógł stać się godnym następcą, a co do Toni, to nauczy go bić takie małe kurewki, żeby nie zostawiać na nich śladu. Żeby nie mogły się poskarżyć.

To był właśnie ten powód, dla którego nie mogłam odejść. Bałam się, że ktoś mnie skrzywdzi. Potrzebowałam schronienia i opieki. To prawda, że podczas próby uwolnienia się na after party rozbiłam Carlosowi łuk brwiowy i prawie udusiłam Briana, ale byłam wtedy pod wpływem narkotyków i adrenaliny, a poza tym to wszystko zaskoczyło ich równie mocno co i mnie samą. Nie kontrolowałam tego. Byłam jednym wielkim impulsem. Do dzisiaj nie jestem w stanie racjonalnie wytłumaczyć sobie, co tam się dokładnie wydarzyło. Gdyby Hernan Jimenez Moncada mnie w porę nie wyciągnął na korytarz, Carlos mógł mnie co najmniej postrzelić. Narobiłam sobie tym tylko problemów.

Mika zasugerował, że Unai powinien zebrać dla mnie sprawdzoną ekipę ochroniarzy, która dałaby radę mnie pilnować w czasie wewnętrznych tarć w organizacji. Mieli to być ludzie spoza kręgów zainteresowanych współpracą z Morellim. Do tego odporni na propozycje wychodzące ze strony hiszpańskich czy amerykańskich służb. Chodziło mu głównie o zgromadzenie łatwo dostępnych zaprzyjaźnionych bojówkarzy z Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii, czyli dawnego FARC, albo o kontakty z Kraju Basków.

Amado dalej słuchał i nie odzywał się. Myślał. Po jego minie było widać, że strasznie go ta czynność bolała i miał problem ze zgromadzeniem koncentracji.

— Jaka ta twoja bita śmietana? – zapytał mnie wreszcie. Nałożyłam kawałek na łyżeczkę i go poczęstowałam. Zastanawiał się przez chwilkę, co o niej sądzi. – Chyba smaczniejsza niż normalna – orzekł.

— Jest z mlekiem kokosowym i cukrem pudrem – odpowiedziałam.

Manuel Mendoza nieoczekiwanie włączył się do rozmowy:

— Musimy zdjąć ich wszystkich naraz. I to jak najszybciej, dopóki mamy przewagę. Razem z tymi dzieciakami, żeby nie pozostawić żadnych śladów.

Mika natychmiast poderwał się z łóżka, z przerażoną miną rzucił się do mnie i zasłonił mi uszy. Za późno. Mleko się rozlało. Usłyszałam, co chcieli zrobić. Z moimi znajomymi ze szkoły. Z ludźmi, z którymi przygotowywałam się do matury. Z chłopakiem, z którym przeżyłam swój pierwszy raz. I z chłopakiem, którego dłoń na policzku wciąż czułam, kiedy w gabinecie klasowym mówił, że on nie będzie przypinał mnie do łańcuchów ani nie zamierzał kazać mi się pieprzyć z jakimiś typami.

Mika zapewne przygotował dla mnie bajeczkę. Pewnie chciał powiedzieć coś w stylu: kazaliśmy im na zawsze wyjechać z miasta. Oczywiście, wielkie nazwiska nie miały najmniejszego zamiaru dobrowolnie opuszczać miasta. Takie cuda zdarzały się wyłącznie w bajkach dla dzieci.

Pamiętam, jak kiedyś mieliśmy kotkę. I ta kotka, która chodziła za mną wszędzie i spała ze mną w łóżku, była najlepsza do przytulania, mięciutka, mrucząca, upolowała kiedyś w ogrodzie ptaka i przyniosła mi go w prezencie pod nogi. Miałam wtedy dziesięć lat i nigdy nie zapomnę tego szoku. To był właśnie Mika, który zamierzał lekką ręką wydać wyrok śmierci na pięćdziesiąt osób, w tym również na moich znajomych. Oni nie byli dobrzy, ale kim byliśmy my, żeby skazywać innych na śmierć? Patrzyłam z przerażeniem na twarze ludzi w pokoju, którzy rozumieli, co Manu właśnie powiedział i nie mógł już włożyć sobie tych słów z powrotem do ust.

— Nie będziemy nikogo zabijać. – Amado przerwał ciszę. Spojrzałam na niego z obawą, co on kombinował. – Nie będziemy nikogo zabijać, Toni – powtórzył zdecydowanie.

Odebrałam jego słowa jako klasyczne damage control.

Wszyscy byliśmy zagrożeni tą zdradą, ja również. Nie miałam pojęcia, co moglibyśmy zrobić w tej sytuacji. Nie przychodziła mi do głowy żadna alternatywa, jak należało rozwiązać problem ludzi, którzy nie mieli wobec nas szczerych intencji, a wciąż znajdowali się w naszych kręgach. Mimo wszystko, wyrok śmierci usłyszany z tak bliskiej odległości sprawiał, że chciałam się jak najszybciej wyrwać z pola oddziaływania Amado Ibaigurena. Jak również z pola oddziaływania Claudio Morellego i każdej jednej osoby z tej popieprzonej organizacji narkotykowej.

Jeśli Amado zależało na tym, żebym została przy nim i żebym trzymała dla niego otwarte serce, musiał natychmiast wymyślić coś innego. Musiał bardzo dużo pozmieniać w swoim otoczeniu i w swoich zachowaniach. Chciałam go wspierać, ale przecież nie w mordowaniu.

— To co ty chcesz zrobić? – spytałam nieufnie.

— Nie nauczę cię, jak być prawdziwym mężczyzną, ani tym bardziej jak być prawdziwą kobietą – odparł. – Ale nauczę cię ustawiać takich dużych skurwieli, żeby zostały im ślady na całe życie.

Poprosił o jeszcze trochę bitej śmietany.

— Nie wiem dokładnie, co masz na myśli... – wyraziłam obawę, wpychając mu jednocześnie łyżeczkę w usta. To brzmiało jakoś mało realistycznie.

— Nigdy, przenigdy, nie będziesz już bać się, klękać ani prosić o litość. Pozwól mi się sobą zająć, tak jak powinienem się tobą zająć od początku. – Z bólem przechylił się w moją stronę i wyszeptał mi prosto do ucha: – Ze swoim sercem i moją odwagą, będziesz nie do zatrzymania. Pomyśl o wszystkich dobrych rzeczach, które mogłabyś zrobić. Pomyśl o sprawach większych niż ustawienie młodego Morellego.

Westchnęłam, nie wiedząc, co powiedzieć. Moja dłoń zabłądziła na kołdrze. Niby przypadkiem, zahaczyła o wychłodzoną dłoń Amado. On w odpowiedzi zaczepił swój palec o mój palec. Jego ciężki, wypracowany oddech odbijał się na moim policzku. Oddychanie sprawiało mu ból. Mogłam to wyczuć. Ale przecież człowiek, który chodził bosymi stopami po potłuczonym szkle, a potem zabijał się na raty, żeby przedłużyć agonię, musiał wiedzieć już wszystko o bólu. Traktował go jako nieodłączną część swojej osoby.

— Toni – nalegał. – Pozwól mi udowodnić, że potrafię zrobić dla ciebie coś naprawdę dobrego.

Westchnęłam po raz kolejny. Chciałabym, żeby to wszystko było takie łatwe, jak on mówił...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top