5.3. "Tout a une fin"

DZIĘKUJĘ ZA 1500 WYŚWIETLEŃ I 250 GWIAZDEK <3

Ilość wyrazów: 3896

⛔: wulgaryzmy, przemoc, bullying, narkotyki, samobójstwo

Akt V: Życie na Marsie

Dopięłam ostatni guzik świeżo wyprasowanej, białej bluzki. Założyłam na nią granatową, bawełnianą kamizelkę. Do tego dołączyłam pozłacaną broszkę z logo naszej szkoły.

I'm back, bitches!

Dwa tygodnie minęły jak mrugnięcie okiem. Najpierw zadzwonił do mnie nieznany numer. Nie miałam pojęcia, kto to. Wróg? Przyjaciel? Ktoś chciał mnie ostrzec? A może zagrozić? 

Ponieważ nie przestawał wydzwaniać, zdecydowałam się odebrać. To mogło dotyczyć mojego bezpieczeństwa. W słuchawce usłyszałam służalczy i uniżony głos wielkiego dyrektora oraz współwłaściciela szkoły Colegio Santa Maria del Pilar. Zastanawiałam się, czy przypadkiem nie pomylił rozmówcy. Ale nie. Spadły na mnie oficjalne przeprosiny za błąd w rozpoznawaniu stanu faktycznego. Programy pomocowe.

Ludzie, dajcie mi spokój.

Chciałabym po prostu móc dociągnąć do końca roku szkolnego, najchętniej nie widząc nikogo na oczy.

Niestety, to ostatnie nie było takie proste.

Próbne matury wewnątrzszkolne udało mi się wprawdzie napisać w osobnej sali, ale dzisiaj stawaliśmy się częścią projektu, który został zorganizowany przez osoby z zewnątrz. Kilka poważnych, prywatnych uczelni z regionu zleciło przeprowadzenie w najlepszych liceach Ameryki Południowej badanie charakteru oraz kompetencji metodą assessment center. Jego rezultaty musieliśmy złożyć do naszych aplikacji. 

Pozytywne wyniki mogły się przydać również uczniom składającym papiery na światowe uniwersytety, dlatego nasz rocznik brał w tym udział w całości. Podzielono nas na trzy grupy po piętnaście osób.

Chociaż zerwaliśmy kontakt, wysłałam do Amado SMS-a z podziękowaniem za pomoc ze szkołą. Przerażony wzrok dyrektora i wszystkich sekretarek, gdy zanosiłam z powrotem dokumenty, był bezcenny. Zachichotałam na samą myśl o przebiegu tej rozmowy dyscyplinującej. Poza tym, nie ma co się oszukiwać, myślałam o Amado każdego dnia. 

Przypomniałam sobie o tym, że naprawdę płakał, kiedy wysiadłam z samochodu. Mało rzeczy w życiu zrobiło na mnie takie wrażenie. Odkąd pamiętałam, w rezydencji Tima i Alex chodziło się na paluszkach wokół jego imienia. Mieliśmy go za kogoś niepokonanego. Tymczasem przez ułamek sekundy, zanim Rosa nie popędziła mnie do szpitalnego wejścia, czułam, że ten wizjoner świata wielkich interesów i ja byliśmy sobie równi w obliczu tęsknoty za spełnieniem podstawowej ludzkiej potrzeby: miłości.

Na moją wiadomość odpowiedziała jedynie głucha cisza. Ponagliłam swój telefon groźnym spojrzeniem. Bezskutecznie. Napisałam to samo do Miki. Odpisał dwukropkiem oraz zamknięciem nawiasu, które miały wyrażać uśmiech. Nie chciało mu się nawet szukać pasującego emoji. Zostałam sprowadzona na ziemię. Z ich strony temat już dobiegł końca. Czekałam już tylko na adwokata.

Tim dalej leżał w szpitalu. Rano powinien mieć sesje terapeutyczne, ale opuszczał je, twierdząc, że nie zamierza spowiadać się ze swojego życia. Ja wpadałam po szkole, a wieczorami przychodziła Alejandra, która nagle odkryła w sobie troskliwą żonę, albo raczej zorientowała się, że musiała dbać o darmowego doradcę swojego ojca.

Wszyscy mieliśmy jedno zadanie: nie stresować go i trzymać z dala od pracy. Pewnego dnia jednak z impetem wbiła roztrzęsiona Isabel Sastre z pytaniem o jakieś inwestycje dotyczące wody pitnej w Indiach. Jej zdaniem, była to sprawa niecierpiąca zwłoki, bo Mika przyszedł do Solaris osobiście, co robił bardzo rzadko, był szalenie poirytowany wszystkim, co robił jeszcze rzadziej, w dodatku wyglądał okropnie, co mu się w ogóle nie zdarzało. 

Koszmarnie cuchnął alkoholem i domagał się licznych informacji od Isabel. Ona miała z kolei na głowie wyłącznie pieniądze wchodzące i wychodzące z Solaris, a nie analizę raportów z wszystkich ich projektów, głównie z dziwacznych spółek-córek, porozmieszczanych po różnych odległych zakątkach świata. Potrafiła udzielić ogólnych odpowiedzi na większość pytań, ale o tej wodzie usłyszała po raz pierwszy.

Przestałam się dziwić, że Ibaigurenowie nie odpisywali na moje wiadomości. Zapewnienie dostępu do wody pitnej w Indiach było o wiele ważniejsze od wysłuchiwania historii na temat mojej szkoły. Uczyłam się na geografii, że Indie eksploatowały tyle wód podziemnych, co Chiny i USA razem wzięte, a zarządzanie systemem było bardzo złe. 

***

Grupy do assessment center zostały podzielone tak, jak na podstawowych przedmiotach. Znalazłam się w zespole ze swoimi przyjaciółmi, ale również niestety z Morellim i Sandovalem, chociaż miałam być od nich oddzielona na zawsze z powodu konfliktu – jak to dyrektor bardzo oględnie wyraził w trakcie swoich przeprosin.

Pani, która przyszła z uniwersytetu Loyoli, spojrzała jak cielę na listę, którą otrzymała kilka tygodni temu, i wszystko jej się zgadzało. Gdybym zaczęła głośniej protestować, mogłaby mi wystawić negatywną opinię jako osobie nieumiejącej współpracować z zespołem, podczas gdy nasze zadanie miało właśnie testować kompetencje miękkie. To ja wyszłabym na tę niezrównoważoną, której coś się nie podobało i przez którą reszta nie mogła spokojnie pracować.

Według scenariusza, trzy załogi po pięć osób wylądowały na Marsie. Każda z nich miała ograniczone zasoby oraz określone problemy techniczne. Wszystkie musiały sobie poradzić, żeby przeżyć na Marsie, a następnie wrócić na Ziemię. Chodziło o to, kto z nas wchodził w jaką rolę i czy potrafił negocjować. Później mieliśmy się logować w naszym szkolnym systemie oraz oceniać siebie nawzajem, wypisując mocne i słabe punkty zaprezentowane w trakcie projektu. Po otrzymaniu kompletu wpisów, program się zamykał i odbieraliśmy w sekretariacie wydruki.

Po trzech godzinach intensywnej kolonizacji Marsa, przyszedł czas na dwie kolejne poświęcone wypełnianiu formularzy.

Moderatorka przez trzydzieści minut objaśniała metodologię ocen. Nikt nie zgłosił do niej uwag, więc kobieta udała się do sekretariatu na kawę. Zaczęłam pracować. Postanowiłam wpisać wszystkim jedynie mocne strony, ignorując słabe. Nie chciałam wyjść na małostkową i stawać komuś na przeszkodzie w dostaniu się na wymarzony kierunek, nawet jeśli to byli ludzie, których nie lubiłam. Nie ja powinnam o takich rzeczach decydować. Amado by pewnie nazwał ten system oceniania narzędziem kontroli społecznej.

Teresa Pereira podniosła głowę z rąk leżących na ławce, przeciągnęła się rozkosznie i spojrzała w ekran swojego różowego laptopa.

Gitana, to co my teraz mamy robić?

Streściłam jej cierpliwie wszystko, co opowiedziała moderatorka, a za jakiś czas sprawdziłam, co ona z taką zawziętością klepała w klawiaturę. Zauważyłam, że pomijała słabe punkty. Spytałam, czy zdawała sobie z tego sprawę.

— No co ty, Gitana oburzyła się. Jebać konfidentów.

Uśmiechnęłam się pod nosem, a następnie kliknęłam w odpowiednią zakładkę, w której mogłam podglądać oceny mojej osoby, które ciągle napływały. Nie wszystkie były entuzjastyczne. Trafiło się kilka dość złośliwych. Ale pomyślałam, że gdybym kiedykolwiek napisała książkę, chciałabym, żeby Dora Neville stworzyła dla mnie opis na okładkę. Była tak przekonująca w komplementowaniu mnie, że niemal sama uwierzyłam w swój geniusz.

Przeczytałam również opinię od Carmen. Napisała: Toni jako jedyna zauważyła, że cała gra nie miała sensu, bo bez odpowiednich skafandrów nie bylibyśmy w stanie wytrzymać w atmosferze Marsa. Próbowała uratować życie nam wszystkim. Niestety, pani prowadząca panel wysłała nas na śmierć, i tak naprawdę wszyscy zginęliśmy po pięciu sekundach. Roześmiałam się do niej. Ewidentnie czekała na moją reakcję. Uśmiechnęła się lekko i spuściła wzrok.

Ale jeśli chciała się ze mną pogodzić, to musiała sama podejść. Zraniła mnie. Nie zamierzałam pierwsza wyciągać ręki. 

Akt VI: Wróżbita Maciej

Niektórzy z nas już skończyli wypełniać wszystkie formularze i wychodzili. Hernan wytoczył się o kulach, bo musiał iść na rehabilitację. Ja czekałam dalej. Brakowało mi dwóch ocen, żeby przy moim profilu mógł się zamknąć system. Ku niczyjemu zaskoczeniu, te oceny były najbardziej problematyczne. Zaczęłam nerwowo tupać butem o podłogę. Przyglądałam się dyskretnie, czym zajmowali się Carlos i Brian. Oni zaś, nie przejmując się tym, że nie wystawili wszystkich opinii, spakowali się i ruszyli do drzwi. Nie wyglądało to jakby wychodzili tylko na papierosa. Musiałam ich zatrzymać. Nie mogłam sobie pozwolić, żeby moja aplikacja na uczelnię stała się niekompletna w tak głupi sposób.

— Nie wpisaliście mi opinii przezwyciężyłam lęk i odezwałam się. Chociaż próbowałam udawać twardą, mój głos lekko zadrżał, a Carlos to wyczuł, gdyż obrócił się i posłał mi protekcjonalny uśmiech.

— Bo nie poprosiłaś.

Westchnęłam ciężko, przeklinając w myśli moderatorkę, która wyszła, uznając, że nie musiała już wracać.

— Proszę.

Nie miałam wyboru. Musiałam wypowiedzieć to przeklęte słowo. Zanurzenie się w zimnej wodzie okazało się najtrudniejsze. Poruszanie w niej przychodziło już trochę łatwiej.

— O, zależy ci? – zainteresował się Carlos.

Wiedziałam, że będę musiała zatańczyć dla niego jak piesek na dwóch łapkach. Ale gdybym udawała twardą, mogłabym przekreślić swoją wymarzoną przyszłość. Tym razem na dobre.

— Tak, zależy mi. Proszę. Dwa zdania. Mogą być negatywne powiedziałam.

Chciałam tylko odebrać ten cholerny wydruk.

— Zdejmij majtki i mi podaj, to ci wpiszę zażądał Brian.

Przymurowało mnie. Kilka osób, które wciąż siedziały w sali, również zdębiało. On jednak zaczął wypakowywać laptopa, czyli chyba mówił poważnie. Mogłabym mu przypomnieć, czym ostatnio Amado mu zagroził, ale prawda była taka, że Amado przestał odpowiadać na moje wiadomości, a poza tym zależało mu na dobrych kontaktach z ojcem Briana, czyli realistycznie nie miałam szans na obronę z zewnątrz. A już na pewno nie w momencie, kiedy za piętnaście minut zamykał się system.

Wstałam z krzesła, i, starając się nie rozglądać po sali, zsunęłam z bioder białe figi. Podałam je swojemu byłemu chłopakowi. Ten wziął je do ręki, a następnie posłał mi pełne triumfu spojrzenie. Wreszcie, po trzech latach, doczekał się. Byłam posłuszna.

Schował moje majtki do kieszeni spodni i zaczął coś produkować na komputerze. Carlos zajrzał mu przez ramię.

— Weź usuń to. Napisz jej coś miłego wydał polecenie, po którym Brian potulnie wcisnął backspace i zaczął pisać tekst od nowa.

Razem z jego kliknięciem enter, ręka Dory Neville stuknęła pierścionkami o ławkę obok. W dłoni trzymała swoje czarne, koronkowe majteczki.

— Nie będziesz nas terroryzował, chamie oznajmiła odważnie Dora.

Ostatnio przechodziła samą siebie. Dziewczyna, która bała się odezwać w ciszy przy pełnej klasie, nawet jeśli znała odpowiedzi na pytania nauczycieli, potrafiła stanąć w mojej obronie, a Carmen, która widziała, co wyprawia jej chłopak, uważała, że wszystko w porządku. Chociaż podejrzewałam, że Brian, coraz bardziej nabierający manier gangstera, po prostu już ją sobie ustawił i Carmen zaczęła się go bać.

— Wracaj na swoje miejsce, Elsa. Ciebie i Jimeneza to nie dotyczy odezwał się Carlos. Nie mamy nic do was.

— Masz coś do mojej przyjaciółki, czyli dotyczy to również mnie. Dora mówiła dźwięcznym, zdecydowanym głosem, który rezonował po sali.

Carlos wyciągnął zza pleców pistolet. Teraz wszyscy wystraszyliśmy się na poważnie. Wniósł do szkoły broń, a w sali nie było nikogo, kto mógłby nas obronić.

— Czego nie rozumiesz, Elsa? Powiedziałem, żebyś usiadła. Przesunął broń w moją stronę i ją odbezpieczył. W jednej chwili zrobiło mi się okropnie gorąco. Nie ufałam jego nerwom. Mógł pociągnąć za spust chociażby przypadkiem. A ty klękaj zażądał. Głowa na podłogę.

Pospiesznie spełniłam polecenie. Z czołem kafelkach nie widziałam, co się działo u góry. Zaczęłam się modlić, żeby nikt go nie popchnął. Żeby ta cholerna lufa nie wystrzeliła.

— I co, czyją jesteś teraz własnością? – dopytywał Carlos.

Mówienie, że byłam niezależną kobietą, byłoby w tym momencie samobójstwem.

— Jestem twoją własnością.

— Brawo – potwierdził z przekąsem. – Szkoda, że don Amado już nie zobaczy, czego się nauczyłem.

Dlaczego Amado miałby tego nie zobaczyć? 

W mojej głowie pojawiły się znaki zapytania. Może to nic ważnego. Może to tylko taka figura retoryczna oznaczająca, że organizacja miała poważniejsze sprawy na głowie, a nasza konfrontacja nigdy miała nie opuścić zacisza sali lekcyjnej.

Usłyszałam odkładanie pistoletu na ławkę, następnie odpinanie sportowego plecaka i wreszcie stukot klawiatury w MacBooku. Dobrze, że moja plisowana, granatowa spódniczka była na tyle długa, żeby zasłonić brak majtek. Myślałam, że gdy za chwilę Carlos kliknie wreszcie klawisz return, dostanę to, czego potrzebuję. Nie będę musiała już mu wchodzić w drogę. Koncentrowałam się na pozytywach.

Nagle drzwi do gabinetu się otworzyły i rozległo się autorytarne:

— A co tu się, kurwa, odpierdala?

Teresa wróciła z ubikacji, i sądząc po braku jakiegokolwiek strachu, resztki białego proszku wciąż gościły na jej zgrabnym nosku.

Carlos odwrócił uwagę od wpisywanej treści, ponownie chwycił za broń, ale nie mogłam dostrzec, w kogo ją skierował. Znając moje szczęście, pewnie we mnie, chociaż równie dobrze mógł mierzyć do Teresy.

— Schowaj tego fajfusa, Morelli – odpowiedziała Teresa. – Chodź na solo. Obiję ci pizdę.

No nie. Dlaczego to się musiało wydarzyć akurat teraz? – przeklinałam ciążące nade mną fatum. Widziałam kiedyś w klubie, jak Teresita złamała pięścią nos jakiejś lasce, ale pyskowanie młodemu gangusowi z podrażnionym ego i z naładowaną bronią było odrobinę gorszym pomysłem.

— Teresa, on musi skończyć mi coś pisać. Mamy jakieś pięć minut zaapelowałam o pokój.

— A ja muszę mu obić pizdę. Niezrażona niczym Teresita kontynuowała swój własny wątek.

— Taka jesteś twarda? odwinął się Carlos. Zobaczysz, za parę tygodni będziecie klęczały przede mną z Gitaną i będziecie ssały mi fiuta na zmianę nieoczekiwanie dołączył do rozmowy moją skromną osobę.

— A co ty jesteś? Wróżbita Maciej? Jak typujesz? Która z nas ci tego fiuta odgryzie? Teresa nie ustępowała, a jej pytanie było bardzo zasadne.

— Radzę ci zmienić ton. Carlos się zaśmiał. Mówisz do swojego przyszłego męża.

— O czym ty do mnie pierdolisz, typie? – Roześmiała się w odpowiedzi moja przyjaciółka.

— O tym, że ten psychol od nas wreszcie tak jebnął po kablach, że nie było czego zbierać. Ojciec widział, jak go wynosili wyjaśnił Carlos z satysfakcją. Moje serce stanęło, a oczy niemal wystrzeliły na zewnątrz. O nie, to nie mogła być prawda. Mój ojciec chce zaproponować twojemu ojcu współpracę i najprawdopodobniej będziemy musieli wziąć ślub – dokończył.

— No, a ten drugi? Don Mikel? Co on na to? – Teresa nieco spuściła z tonu. Morelli swoją arogancją i panoszeniem się uwiarygadniał podawaną wersję.

— Trzeba będzie go usunąć. Kwestia paru tygodni szacował Carlos, a ja coraz gorzej przyswajałam to, o czym się rozmawiało ponad moim rozpłaszczonym ciałem. Ojciec mówi, że on jest za słaby. Ludzie się go nie boją. Organizacją będzie kierował ktoś, kto ma respekt.

Słyszałam, jak Teresa odsunęła krzesło i bezsilnie opadła na nie, zapewne pogrążona w myślach nad swoją przyszłością. Dotychczas żyła swobodnie niczym wolny elektron. Teraz, gdy jej starsi bracia odsiadywali długoletnie wyroki, to ona będzie musiała wziąć na siebie część odpowiedzialności za rodzinę.

Carlos odłożył broń, dopisał do mojego podsumowania parę ostatnich zdań i wysłał formularz. Dosłownie w ostatnim momencie. Poderwałam się z ziemi i zapytałam, cały czas nie przyjmując do wiadomości tego, co usłyszałam przed chwilą:

— Co to znaczy, że psychol od nas jebnął po kablach tak, że nie było czego zbierać?

— To znaczy, że don Amado wstrzyknął sobie do żyły heroinę i przedawkował wyjaśnił Brian.

Zbyłam go, przewracając oczami. Nie pytałam, co się wydarzyło, tylko w jakich okolicznościach do tego doszło.

Teraz wszystko zaczęło mi się układać w całość. Brak kontaktu. Zdenerwowany Mika sprawdzający jakieś inwestycje. Próbujący poukładać papiery. Carlos niezwykle pewny siebie. Jakby wiedział, że nic mu już nie groziło. I te słowa Amado, że nie spotkamy się nigdy więcej...

Zdałam sobie sprawę, że on to planował.

Jęknęłam cicho z wrażenia. Ukryłam usta w dłoniach i wpatrywałam się w Morellego, oczekując na szczegóły. Carlos tylko pochylił się nade mną i pogłaskał mnie po policzku. Tą ręką, którą najchętniej bym ugryzła i wypluła, lecz zbyt mocno obawiałam się o swoje przyszłe bezpieczeństwo, żeby postąpić tak nieostrożnie.

— Prosiłem ojca, żeby pozwolił mi ożenić się z tobą, ale on uważa, że Pereira daje więcej opcji powiedział. Twój brat i tak będzie dla nas pracował. A ty i tak będziesz moją dziewczyną. Uśmiechnął się bezczelnie, błyskając zębami.

O nie, nie, nie. Muszę natychmiast powiadomić Tima i ostrzec Mikę operowałam w myśli bardzo intensywnie. Lepszy oswojony demon od dzikiego.

— Muszę odebrać ten wydruk, zanim ta babka pójdzie, i przemyśleć to wszystko powiedziałam niepewnie, opierając się o ławkę. W głowie mi dosłownie wirowało. Byłam o krok od wymiotów.

— Tu nie ma nic do myślenia, Gitana. Jesteś wolna od tych ludzi. Ja nie będę cię przypinał do łańcucha ani kazał ci się pieprzyć z jakimiś typami. Wystarczy, że będziesz się dobrze przy mnie zachowywać.

Dobrze zachowywać.

Pragnęłam strzelić mu z całej siły pięścią po mordzie. Nie miałam jednak tego luksusu, bo wiedziałam, że być może będę musiała się z Morellim jakoś dogadać. Zwłaszcza, jeśli mój brat miał być zakładnikiem kolejnej rodziny i chyba jeszcze bardziej bezwzględnego lidera niż Amado. Powoli wychodziliśmy z licealnych dram do realnego życia. Gdzie kompetencje może i trzeba było mieć miękkie, ale za to dupę trzeba było mieć wyjątkowo twardą.

Akt VII: Ignacio Manizales

Tim przywitał mnie promiennym uśmiechem. Pomachał mi z daleka jakimś obrazkiem. Rzuciłam okiem. Zauważyłam dużo żółtego.

— Pokolorowałem dla ciebie żyrafę. Zobacz, jaka ładna pochwalił się. Na jego szafce leżał gruby notes z napisem: Uspokajające kolorowanki dla dorosłych. A także cała paleta kredek.

Przez sekundę zastanawiałam się, dlaczego nie chciało mu się kolorować moich obrazków w zeszycie od religii w podstawówce, kiedy go o to prosiłam, ale natychmiast odpędziłam te myśli i uderzyłam do niego prosto z grubej rury:

— Amado nie żyje.

Twarz mojego brata natychmiast stężała. Przyjrzałam się tej reakcji ze zdziwieniem. Tim nienawidził Amado. Powinien się cieszyć, że wreszcie umarł. Starszy z Ibaigurenów był naszym głównym problemem. Praojcem wszystkich innych naszych problemów.

— Nie, to nie tak powinno być uznał Tim. Nie tracąc czasu na wypytywanie mnie, co się stało dokładnie i skąd o tym wiedziałam, zadzwonił do Alejandry, żeby dowiedzieć się, kiedy widziała go po raz ostatni. Dwa i pół tygodnia temu odrzekła Alex.

Podobno wyjechał do Kalifornii. Nie było to strasznie dziwne. Obaj Ibaigurenowie latali po świecie. Prowadzili dużo różnych biznesów. Od prezesowania Solaris mieli Alex, która zresztą też musiała podróżować za granicę w interesach, więc na razie nic nikomu nie wydawało się podejrzane.

Puta madre zaklął Tim. Dopiero wtedy poprosił mnie o całą historię, w trakcie której klął jeszcze wielokrotnie i znacznie wulgarniej. Zdecydowanym ruchem odgarnął kołdrę, wyszedł z łóżka, po czym zaczął się ubierać w swoje wyprane i wyprasowane ubranie, złożone w kostkę w szafie. Nikt z rezydencji nam tego nie potwierdzi, skoro to ukrywają. Jedziemy do Manizalesa.

Jęknęłam znowu na dźwięk tego nazwiska. Adwokat miał się ze mną skontaktować. Amado pewnie coś mi zapisał, ale przy tak ogromnym spadku musiałam być na sto którymś miejscu w kolejce. Czułam jak wszystko mi się wywracało na drugą stronę z żalu, kiedy analizowałam, jak on sobie to spokojnie zaplanował.

Zdałam sobie sprawę z tego, że ta cała scena w Red Roomie miała miejsce, gdy Amado już znał jej zakończenie. Dlatego się nie denerwował. Odwoził mnie samochodem, wiedząc, że za parę godzin umrze. Rozpłakał się, kiedy wysiadłam, bo to już był ostatni akt naszej historii. Naprawdę stałam się dla niego kimś. A on naprawdę stał się kimś dla mnie.

— Jakim cudem Morelli opowiadał o takich rzeczach w szkole, przy ludziach? Czy jego popierdoliło? spytał Tim po drodze do wyjścia.

— Bo Teresa Pereira powiedziała, że nie będzie mu ssać fiuta, a on chciał jej udowodnić, że jednak będzie.

— Za głupotę się płaci – mruknął Tim. – Na szczęście to nie my tym razem będziemy płacić. – Przyblokował mnie wyciągniętym ramieniem. Czekaj, lepiej żebyśmy nie jechali taksówką. Cholera wie, kto tu teraz dla kogo pracuje. Masz tu jakiś samochód?

— Pytałam dwa razy, czy mi kupisz, i dwa razy powiedziałeś, że się zastanowisz przypominałam mu, nie bez satysfakcji. I jak, zastanowiłeś się już?

Przeklął pod nosem, przewracając ostentacyjnie oczami. Wyjął z kieszeni spodni telefon i zaczął sprawdzać opcje dojazdu transportem zbiorowym.

— Nie będziemy tracić czasu na autobus zdecydował. Piętnaście minut piechotą na przystanek, piętnaście minut czekania, potem w korku przez pół godziny...

— Witamy w realnym życiu skomentowałam z przekąsem. Wyobraź sobie, że niektórzy ludzie tak funkcjonują. Na przykład twoja siostra.

— Już wiem, możemy wypożyczyć tę elektryczną hulajnogę. Tim wskazał palcem na miętowo-czarne urządzenie, leżące w poprzek ścieżki wjazdowej do szpitala dla wózków osób z niepełnosprawnością.

Na szczęście, miałam konto w systemie rowerów oraz hulajnóg miejskich, więc szybko wskoczyliśmy na dwukołowego rumaka, postrach chodników, i z zawrotną prędkością trzydziestu kilometrów na godzinę skierowałam się z bratem obejmującym mnie w pasie w stronę kancelarii adwokackiej Ignacio Manizalesa. 

***

Wyszliśmy stamtąd z bardzo nietęgimi minami. Ostro przyciśnięty przez Tima do biurka Manizales wycharczał, że Amado faktycznie zmieniał u niego testament. Dzień później, Mika, z mocno opuchniętą od płaczu twarzą, odebrał kopię tego dokumentu, po czym przez pięć godzin korygował własny, smarkając nad nim i popijając whisky.

Niczego więcej się nie dowiedzieliśmy. Manizales stwierdził, że Mika mu zagroził, że jeśli komukolwiek powie, co wydarzyło się w gabinecie, on dopilnuje, żeby skończył rozpuszczony żywcem w kwasie.

A więc to była prawda.

Straciliśmy go.

Gdybym dwa tygodnie temu, siedząc na fotelu pasażera w tym ślicznym, sportowym samochodzie wiedziała, że nie zobaczę Amado już nigdy więcej, nawet w telewizji w kajdankach i w pomarańczowym kombinezonie, pocałowałabym go tak, że wszystkie inne wspomnienia z tego życia straciłyby dla niego jakąkolwiek wartość...

Nie zdążyłam tego zrobić.

Było już teraz na to za późno.

Tim i ja schowaliśmy się w pobliskiej bramie. Bez słowa poczęstowałam go papierosem i zapaliliśmy w milczeniu. Nawet nie chciało mi się płakać. Przestępowałam tylko z nogi na nogę. Dreszcze wstrząsały mną, jakbym spędzała listopad w Europie bez płaszcza. Miałam rozpędzony pociąg w uszach. Rozmazane kropki o nieregularnych kształtach migały mi przed oczami. Jeszcze do mnie to w pełni nie dotarło.

— O zmarłych podobno dobrze albo wcale powiedział mój brat.

— Więc się zatkaj poprosiłam.

Tim wiele razy pomstował do nieba na Amado, i nawet mówił, że Ibaiguren powinien sam sobie przynieść ulgę, definitywnie kończącą swe cierpienie.

— Imponował mi zaczął powoli, ignorując moje wezwanie. Oczywiście, tak jak wszyscy, miałem go za wariata, ale gdybym miał oddać życie do obrony w ręce jednej osoby, to właśnie jemu – westchnął, zaciągając się papierosem. – No i nie pomyliłbym się.

— Mam wrażenie, że on był o wiele lepszym człowiekiem, niż myślał, że jest. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Układałam w pamięci wszystkie drobne gesty wyrażające troskę Amado o innych. Nawet to sprzątanie po sobie, żeby ktoś nie zrobił sobie krzywdy wpadając na coś na podłodze i żeby obsługa miała potem lżejszą pracę. Ciekawe, czy Claudio Morelli też jest taki? zastanawiałam się nad naszą ewentualną przyszłością. Wiedziałam, że był to przenikliwy, dokładny, zorganizowany człowiek. Bardzo szybko zaplanował przejęcie władzy, łącznie z propozycją dla ojca Teresy, który stanowił coraz ważniejszą postać u konkurencji.

— Przy Morellim organizacja będzie chodziła jak w zegarku. Skończy się mieszanie w politykę. Odpadną w końcu te wszystkie Antify. Tim odetchnął mimo wszystko z ulgą. Zacznie się czysty biznes.

— Ma jakieś słabe punkty? Poza Carlosem, oczywiście.

Zauważyłam, że Morelli junior nabierał ogłady. Nie wygrażał mi. Nie planował na mnie jakiejś krwawej zemsty. Ewidentnie uczył się kontrolować temperament, zapewne dzięki długiej i poważnej rozmowie z ojcem. Wciąż miał jednak dużo do nadrobienia. Takie wygadanie się przy świadkach mogło oznaczać dla niego tragiczne konsekwencje. Nawet, jeśli uważał, że ojciec Teresy bez zastanowienia skorzysta z życiowej okazji na połączenie sił, ojciec Dory będzie dalej po cichu sympatyzował z organizacją, a moja relacja z Amado ograniczała się do bycia przypinaną łańcuchem, więc i tak powinnam się cieszyć ze zmiany.

— Raczej nie. Też potrafi planować. Nie drży mu ręka. Tim myślał na głos. Może tylko to, że jest dość standardowy. Jak ktoś ma zniknąć, to po prostu zniknie. Amado to wyższy poziom strategii. Nie zgadniesz, co mu kiedy strzeli do tego łba.

— A Mika? szacowałam szanse w tym starciu tytanów.

— Nie doceniają go. Ma wszystko, co jest naprawdę potrzebne, żeby trzymać ten biznes w jednym kawałku. Wizję, inteligencję, spokój, kontakty, dużo klasy wyliczał Tim. No ale co zrobisz westchnął. Do niektórych przemówisz jedynie siłą. Jeśli chce żyć, to będzie musiał ją pokazać.

Zgasiliśmy pety o śmietnik i rozdzieliliśmy się. Tim wracał autobusem do szpitala, żeby udawać, że przez cały czas tam leżał, a ja pędziłam na hulajnodze najpierw do metra, a potem do rezydencji, żeby porozmawiać z Miką na osobności. We dwójkę uznaliśmy, że powinniśmy wszystko postawić właśnie na tę kartę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top