5.1. "Sympathy for the Devil"

Ilość wyrazów: 5539

⛔: wulgaryzmy, przemoc, samobójstwo

Akt I: Film

A więc to by było na tyle. Odzyskałam wolność. Tę samą, której tak chętnie pozbyłam się kilka miesięcy temu. Dokładnie w tym pomieszczeniu.

Poruszyłam niepewnie nadgarstkami. Pokręciłam we wszystkie strony. Bolały. Moja skóra była pełna otarć. Ale stałam na podłodze w jednym kawałku. Rozejrzałam się dookoła. Niby dostrzegłam to samo ciepłe światło, które wytwarzały girlandy złotych żarówek, a jednak towarzyszyło mi jakieś dziwne poczucie odrealnienia. Zupełnie, jakbym jeszcze przed chwilą unosiła się lekko w kosmosie, a teraz wylądowałam na Ziemi i musiałam się przyzwyczaić do grawitacji od nowa.

Trudno było mi skoncentrować się na jednej myśli. Światło. Ból. Pisk w głowie. Ciepło. Tim w szpitalu. Prawie się zabił. I to pół godziny temu. Miałam wrażenie że od tamtej chwili upłynęły jakieś dwa miesiące. Brak szkoły. Brak celu. Amado. 

Czego on tak właściwie chciał? 

Przez moje myśli przetoczyła się nasza rozmowa. 

Zapyskowałam mu.

Naprawdę? Odważyłam się? Krzyknęłam do niego? Powiedziałam, że się mną bawił?

Bo się bawił.

Ale powiedziałam mu o tym w tę posiniaczoną twarz?

Koniec układu. Przestał mi truskaweczkować. Zaczął się do mnie zwracać po imieniu. 

Życie po życiu. 

A jednak, jakiś fragment jego wciąż był tu obecny. Stał przy drzwiach balkonowych. Dopalał w ciszy kolejnego papierosa. Nie zniknął. Był jak oderwane od siebie fragmenty koszmaru, które po gwałtownym wybudzeniu wciąż przez jakiś czas unosiły się w powietrzu.

Mieliśmy jeszcze pojechać razem do szpitala.

Poważnie? Miałabym wsiąść z nim do samochodu?

Tak. Uratował mojego brata.

Szybki wdech i wydech. A potem krok do przodu. Mocny. Odważny. Zdecydowany.

O jeden za daleko.

Amado go usłyszał. Poruszył się, obrócił w moim kierunku, a następnie uniósł kącik ust w jednostronnym uśmiechu.

— Powinniśmy jeszcze sobie wyjaśnić kilka kluczowych spraw – zapowiedział. Zatrzymałam się niepewnie i otuliłam swoje ciało ramionami, posyłając mu zaskoczone spojrzenie. Myślałam, że już wszystko sobie wyjaśniliśmy. O czym on chciał jeszcze ze mną rozmawiać? Amado jednak zignorował moją reakcję. – Star Wars czy Star Trek? – zapytał.

— Słucham? – spytałam zaskoczona. Czy ja już mam jakieś zwidy? O co on mnie pyta?

Star Wars czy Star Trek?

— Uh, Star Trek oczywiście – zapowietrzyłam się i przybrałam obronną postawę, zapierając się mocno nogą z tyłu. Na wypadek, gdyby szykował jakieś niespodzianki.

— Serio? – zdziwił się. – Ktoś w twoim wieku to jeszcze ogląda?

Być może myślał o The Next Generation, Voyager i Deep Space Nine, które były popularne w czasach jego młodości, a ja zaczęłam od Discovery, ale tak, widziałam wszystkie. Poza tym mój brat był wielkim fanem, bo jako mały chłopiec chciał pracować dla NASA. Niestety, przyjście na świat w rodzinie, która pracowała dla kartelu, skutecznie mu to uniemożliwiło.

— Jest na Netflixie – wyjaśniłam nieufnie.

— To pewnie znasz pewne stare klingońskie przysłowie...

Mrugnął okiem i uśmiechnął się do mnie zadziornie.

Stare klingońskie przysłowie mówiło o zemście, która najlepiej smakowała na zimno. Pochodziło z universum Star Treka, ale było też mottem Kill Billa, co z pewnością Amado miał na myśli w pierwszej kolejności. Wiedział, jak bardzo lubiłam ten film.

— Toni. – Pokręcił głową i zaczął o wiele poważniejszym głosem. – W warunkach, w których funkcjonujemy, nie możemy działać zbyt pochopnie ani nastawiać się na natychmiastową gratyfikację. Najważniejsze jest długoterminowe bezpieczeństwo. Wiem, że to co ci przed chwilą zrobiłem, było czystym kurewstwem, ale nie mogłem sobie pozwolić, żeby w nasze wewnętrzne sprawy wmieszała się policja. Musiałem nastraszyć te bachory, jednocześnie nie robiąc im krzywdy. Potrzebuję ich ojców. Szczególnie teraz. Znaleźliśmy się w konflikcie z Hiszpanią i ze Stanami Zjednoczonymi.

Zrobił przerwę. Popatrzył na mnie, żeby się upewnić, czy podążałam za jego tokiem myślenia. Ostrożnie skinęłam głową, jednocześnie oddalając się od niego o krok.

— Teoretycznie mógłbym liczyć na to, że ich ojcowie sami przemówią im do rozsądku, ale pewnie bym się przeliczył, bo dla nich to nie rozwydrzone małe gnojki, tylko ich wielka duma. Pierworodni synowie. Sytuacja robiłaby się tylko coraz gorsza. Tu nie było dobrego rozwiązania. Ani jednego. Nie myśl, że o tym nie wiem.

Popalał papierosa. Przebijał mnie wzrokiem na wylot. Pomiędzy nami unosiła się chmura siwego, aromatycznego dymu.

Rozumiałam go. Naprawdę go rozumiałam. Z jego perspektywy to wyglądało inaczej niż z mojej. Potrafiłam docenić, że rozmawiał ze mną jak z dorosłą osobą. Pokazywał mi opcje, a raczej ich brak, ze swojego punktu widzenia. Mimo to, nie umiałam poczuć się lepiej. Zniszczenie, którego we mnie dokonał, nie mogło tak po prostu zniknąć.

— Chodź ze mną do kuchni – zaproponował. – Napijesz się czegoś? Mam melisę. Od razu mówię, że na mnie nie działa. Na mnie działa tylko heroina. Ale tego ci nie zaproponuję.

— Mogę spróbować – zaczęłam. – Znaczy się... melisy – szybko dodałam.

Też wątpiłam, czy na mnie podziała, jednak pomyślałam, że nie zaszkodziłoby mieć czegoś przyjemnie rozgrzewającego w przerażająco suchych ustach i w zmęczonym gardle. Przeszliśmy zatem do kuchni. Przycupnęłam na krześle. Ułożyłam łokcie na białym blacie stołu, po czym zaczęłam obserwować sylwetkę Amado, która sprawnie sięgała do odpowiednich szafek, żeby zaparzyć dla mnie ziołową herbatę.

— Manizales skontaktuje się z tobą za parę dni w sprawie rozliczenia – powiedział, zalewając wrzątkiem zioła umieszczone w małym czajniczku. – Ty i ja nie będziemy się już więcej widzieć.

Poczułam gorąco, jakby uderzyła we mnie para unosząca się znad melisy. Słowa o tym, że nie będziemy się więcej widzieć zabrzmiały w jego ustach tak definitywnie. Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że w ten sposób było lepiej dla nas obojga, ale z drugiej strony, Amado po prostu obrócił się do mnie plecami i wyrzucił mnie ze swojego życia. 

Bez zbędnych emocji. 

Transakcja zakończona. 

Od tej pory mieliśmy kontaktować się ze sobą już tylko za pośrednictwem adwokata. Niby wiedziałam, że tak będzie, a jednak towarzyszyło temu jakieś dziwne uczucie.

— Jakiego rozliczenia? – zapytałam, stukając paznokciami po blacie w oczekiwaniu na herbatę.

— Tru... znaczy się, Toni. – Amado uniósł oczy do góry i wypuścił powietrze przez zęby, jakby chciał sam siebie skarcić za przejęzyczenie. – Myślisz, że wypuszczę cię stąd z kilkoma dolarami? Za kogo ty mnie uważasz?

— Powiedziałeś, że nie jestem warta więcej niż dwadzieścia dolarów – przypomniałam mu jego własne słowa, które przekazał mi Mika, gdy siedzieliśmy na huśtawce przed after party.

— Powiedziałem też, że jeśli ktoś chce cię poniżyć, nie powinnaś dawać mu satysfakcji – wciął mi się w słowo. – Ale Tru... – kolejny raz się przejęzyczył. – Ale Toni wybiera sobie to, co jej najbardziej pasuje do jej kompleksów, a nie to, co z całego mojego gadania warto zapamiętać.

Postawił przede mną czajniczek i małą, porcelanową filiżankę. Zacisnęłam zęby. Byłam już zmęczona przepychaniem się z nim. Bolała mnie głowa. Ciągle w niej mieszał. Trudno mi było się zorientować, co tak naprawdę mówił na serio, a co wyłącznie po to, żeby zrobiło mi się przykro. Do tego nie miałam pojęcia, dlaczego mu tak zależało na tym, żebym się poczuła źle.

— W takim razie, uważam cię za manipulatora i kłamcę – odgryzłam się, wzruszając ramionami. Zadał pytanie, to usłyszał odpowiedź.

Widziałam po jego mięknących rysach twarzy, że chyba nie takiej się spodziewał. Cofnął się o krok, unosząc lekko dłonie. Aż zastanowiłam się, czy nie przesadziłam ze swoim kpiącym tonem. Amado mógł się na mnie zdenerwować. A wtedy nie wiadomo, co mogłoby mu przyjść do głowy.

Ale on wziął te słowa prosto na klatę. Może i była ona wąska, a do tego nieco zapadnięta, ale tej nocy Amado doskonale ją przygotował na wytrzymywanie wszystkich ciosów, które nazbierały mu się przez cztery miesiące naszej znajomości.

— Okej – mruknął półgębkiem. – Masz prawo.

Odsunął się taktycznie pod zlewozmywak, a następnie otulił się ramionami, jakby mogło go to obronić przed nadciągającą wichurą. Wyglądał tak bezbronnie. Nie jak bezwzględny szef kartelu, który szantażował ludzi i straszył ich śmiercią najbliższych. Jak facet z problemami, których nie potrafił zdefiniować, które go przerastały i nie umiał sobie z nimi poradzić. W dodatku to fioletowe limo na pół twarzy...

Zassałam powietrze i spuściłam wzrok. Zaczynało mi się go robić żal.

Znowu.

Z-N-O-W-U.

Dlaczego???

Czy ktokolwiek mi współczuł z powodu mojej głupoty?

Amado odczekał chwilę, podczas której przelałam sobie napar do filiżanki i zaczęłam studzić go swoim oddechem, a następnie podjął przerwany wątek:

— Tak czy inaczej, dostaniesz teraz trochę pieniędzy. Jakie masz plany?

Uniosłam lekko brew, wychwytując tę wzmiankę o pieniądzach. Amado nie drążyłby tematu, gdyby nie była to jakaś większa suma. Może pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Oczywiście ręcznie porozmieniane w sklepach i kantorach, żeby pozbyć się numerów seryjnych banknotów z transakcji pochodzących bezpośrednio z narkotyków, albo z banku, który mógłby współpracować z organami ścigania. Tim w ten sam sposób przekazał mi styczniowe kieszonkowe.

Wiedziałam, że mój brat pozakładał już konta na fałszywe nazwiska i wprawił w ruch cały mechanizm, który miał się sprowadzić do tego, że pewnego dnia – może za rok, może za dwa lata – powie mi: – Toni. Mamy dwadzieścia milionów dolarów. I apartament w kraju, który jest równie piękny, co skorumpowany.

Nic z tego nie byłoby problemem – Tim przecież zarabiał w organizacji ogromne pieniądze – gdyby nie fakt, że jego żona pracowała razem z nim i na żądanie pokazywano jej księgi, w których była rozliczana jego pensja. Gdyby suma zbliżona do pełnej nie trafiała na konto, Alex zaczęłaby węszyć.

— Znajomy Tima ma klub w Kartagenie. – Wzruszyłam ramionami. – Taniec. Głównie burleska. Praca z choreografem, kostiumy. Są zainteresowani, ale muszę skończyć osiemnaście lat, bo mówili, że nie chcą tego typu problemów.

Musiałam się czymś zająć. Nie mogłam całymi dniami siedzieć w mieszkaniu, chowając się przed wzrokiem dawnych znajomych. Poza tym, na wypadek gdyby mojemu bratu stała się krzywda, miałabym niezłą pracę, w której nikomu by nie przeszkadzało, że można mnie oglądać w wyuzdanym filmiku na stronie dla dorosłych.

Amado odświeżył w pamięci bazę adresów, po których włóczył się nad morzem.

— Mmm, znam ten klub. 

Oczywiście, że go znał. To było kolumbijskie Moulin Rouge. Z drogimi biletami. Sam przepych.

— Brzmi jak film noir – odezwał się. – Wyobraź sobie: przyjeżdżam za kilka lat do Kartageny. Mam na sobie szary, wysłużony prochowiec. Uciekam ze skradzionymi diamentami. Idę się napić whisky. Wchodzę do klubu dla mężczyzn. Konferansjer zapowiada: Główna atrakcja wieczoru, zatańczy dla państwa Miss Strawberry. Unosi się kurtyna, a tam siedzi ona. Krzesło pomiędzy nogami. Ręce na oparciu. Kabaretki. Opaska z wielką, czerwoną kokardą. Gwiazda, dla której wszyscy faceci mdleją i dają sobie po mordach.

— Proszę cię. – Zawstydzona, parsknęłam nerwowym śmiechem.

— Rozpoznaje mnie. Przez cały występ patrzy tylko na mnie, ale widzę lęk w tych pięknych, czekoladowych oczach. – Przechylił głowę. Czyżby flirtował? – Po występie próbuje uciec, lecz wpada prosto w moje ramiona. Ochroniarz pyta: Czy on się pani narzuca? Ona przez chwilę zastanawia się, ale odpowiada: Nie. Znamy się z przeszłości. Lądujemy w jej garderobie, sadzam ją na toaletce i zaczynamy się namiętnie całować. Przypadkiem wkłada dłoń do kieszeni mojego płaszcza. Odkrywa tam diamenty. Widzę, że jest przerażona. Mówię: Toni, ucieknijmy razem do Buenos Aires. Ale ona wyciąga z szufladki kieszonkowy pistolet. Malutki. Taki, jak jej dłoń. I celuje we mnie. Wtedy ja wyciągam swój pistolet i celuję do niej. Okazuje się, że Miss Strawberry jest informatorką policji i tuż po występie zadzwoniła do inspektora Iglesiasa. Nie mogę nacisnąć spustu. Opuszczam dłoń. Mam łzy w oczach. Błagam ją, żeby strzeliła, bo wolę umrzeć w jej ramionach niż spędzić życie w hiszpańskim więzieniu. Ona strzela. Ja osuwam się na podłogę. Ona pociąga za spust drugi raz. Podbiega do mnie. Przytula mnie i całuje. I to jest ostatnia rzecz, którą zabieram ze sobą.

— A potem przyjeżdża policja i zatrzymuje mnie za nekrofilię oraz za bezczeszczenie zwłok. Koniec filmu – podsumowałam.

— Nie żartuj sobie. Tak będzie, zobaczysz – udawał oburzenie, podśmiewając się z lekka.

— Dalej uważasz, że mogłabym cię sypnąć? – zapytałam sarkastycznie. Nie podobało mi się, jak mnie oceniał. Nie wydałabym go nigdy w życiu, chyba że musiałabym wybierać między nim a Timem. Wtedy pewnie bym to zrobiła.

Telefon Amado zadźwięczał. Sprawdził wiadomość. Podskoczyłam z niepokoju. To mogło dotyczyć mojego brata.

— Rosa pisze, że są w szpitalu i na razie wszystko gra – odczytał. – Dali mu stabilizator nastroju i zszywają mu rękę. Możemy się powoli zbierać. Podjedziemy do ciebie, weźmiesz jakieś rzeczy. Pewnie będziesz chciała zostać z nim na noc.

Skinęłam głową, pospiesznie dopijając ciepłą herbatę.

— Chciałbym ci coś najpierw zasugerować. – Amado zaczął niepewnie, wyraźnie czekając na moją zgodę, żeby kontynuować. Spoważniałam i przyjrzałam mu się uważnie, dając w ten sposób znak, żeby mówił dalej. – On będzie myślał o tym, że cię zawiódł – mruknął Ibaiguren cicho, zasłaniając sobie usta dłonią. – Będzie szukał w twoich oczach pogardy. Strachu. Litości. Zobaczy je nawet wtedy, kiedy będziesz się do niego uśmiechać. Bo ty się boisz. Martwisz. Chcesz dla niego dobrze. Nie wiesz, czy możesz zostawić go samego. Czy nie spróbuje tego drugi raz.

Amado mówił coraz śmielej, szybciej i z coraz większym wyczuwalnym napięciem. Ściągnęłam ramiona. Schowałam między nimi głowę. Myślałam o swoim bracie, ale jednocześnie ścisnęło mnie w żołądku, bo wiedziałam, że Amado opowiadał tak naprawdę o tym, co sam kiedyś przeżył. Chociaż nie zrobił tego bezpośrednio, mimo, że ukrywał te słowa w ogólnej poradzie, wiedziałam, że otworzył się teraz przede mną tak, jak nie zrobił tego nigdy wcześniej. Tak sam musiał się czuć, kiedy otworzył oczy w szpitalu i zobaczył nad sobą całą swoją rodzinę. Myślał, że już nigdy nie będzie musiał tego robić. Nie będzie musiał się z nimi konfrontować. Z ich niemym wyrzutem. Z zawodem. Z niewypowiedzianym lękiem. Z traktowaniem jak dwuletnie dziecko, którego trzeba będzie bez przerwy pilnować.

— On będzie się nienawidził za to, że mu się nie udało. – Amado wrócił do tematu po zaczerpnięciu głębszego oddechu oraz poukładaniu wyraźnie rozburzonych, błądzących gdzieś daleko myśli. – Będzie się wstydził. Będzie musiał oglądać twoje przerażone oczy. Będzie myślał, że go oceniasz. Nie uda ci się tego uniknąć. – Pokręcił głową na potwierdzenie swoich słów. – Po prostu przygotuj się na to. Wiem, że to trudne, ale postaraj się ograniczyć przy nim swój strach. Daj mu do zrozumienia, że przejdziecie przez to razem. Że wiesz, że może być ciężko, ale ty i tak przy nim będziesz. A potem naprawdę przy nim bądź.

Na końcu mrugnął do mnie, sugerując, że najgorsze już mieliśmy za sobą i że teraz na pewno wszystko będzie lepiej. 

Bałam się Amado, to fakt, ale też nie umiałam się odkochać na zawołanie. Nie wtedy, kiedy wciąż robił dla mnie takie dobre rzeczy. Gdyby był jednoznacznie zły, byłoby mi o wiele łatwiej. Wiedziałam, że będę potrzebowała dużo czasu i spokoju, żeby ostatecznie wypłukać resztki tego uczucia ze swojego krwioobiegu.

Zdecydował się zmienić temat.

— A propos filmów, Tim mówił, że Kill Bill jest twoim ulubionym filmem. – Ibaiguren ruszył się spod zlewozmywaka, żeby zabrać mój kubek i go przepłukać. – Może zapytam u źródła. To prawda?

— Blisko. Bardzo blisko. Sympathy for Lady Vengeance. Koreański. – Uśmiechnęłam się.

Jakiś czas temu zbinge'owałam wszystkie ważne koreańskie tytuły, a potem wjechał Parasite cały na biało i wszyscy w internecie stali się ekspertami koreańskiego kina. Nie mogłam się już popisywać. Sympathy for Lady Vengeance był jedynym z tej trylogii Chan-wook Parka, który miał w miarę najmniej depresyjne zakończenie. Mój brat pozwalał mi to wszystko oglądać. Najczęściej oglądaliśmy razem.

— No proszę. Też o zemście. Zgadniesz mój?

Human Centipede? – zaśmiałam się. Nie wiedziałam, dlaczego teraz tak normalnie nam się rozmawiało.

— Tak mnie oceniasz? – Amado też się zaśmiał, namaczając gąbkę i wychodząc z kuchni, żeby pościerać ślady krwi w salonie.

— Okej, jesteś bardziej wyrafinowany. Niech będzie Pies Andaluzyjski.

— Zostaję z tobą w Korei – odkrzyknął mi z przedpokoju. – Memories of Murder.

— O! – zdziwiłam się. Ten thriller oparty na prawdziwych wydarzeniach niewyjaśnionej zbrodni sprzed lat był tak szalenie mroczny, że pasował Amado do charakteru. – Słyszałeś, że tego gościa złapali? 

Podreptałam za nim.

Mieliśmy jeszcze tyle tematów do przegadania.

Musieliśmy nadrobić cały stracony czas.

Akt II: Najwięcej jest skurwysynów

Pierwszy raz miałam wsiąść do jego słynnego auta, które widziałam dotąd jedynie zaparkowane przed bramą na naszej ulicy. Amado włożył dłoń do kieszeni żeby coś przycisnąć, a srebrzysty supersamochód elektryczny Rimac Concept One uniósł swoje drzwi. W środku znajdowały się siedzenia obite jasnobrązową skórą. Chorwacki cud techniki zaprezentował się przede mną niczym tygrys ze skrzydłami, wyjęty żywcem z fantastycznego świata miejskiego cyberpunka.

Niewielu ludzi na świecie miało taką zabawkę. Do tego w wersji wykonywanej na zamówienie. Nic dziwnego, że tym wszystkim Aureliom oczy szły w słup, a ich ślina toczyła się gęstym strumieniem do studzienek burzowych. Ja sama weszłam do środka i rozejrzałam się z zainteresowaniem.

Amado, dumny ze swojego autka, utkwił we mnie wzrok, wyczekując, aż przemówię. I przemówiłam:

— To jeździ, czy tylko stoi? Zawieziesz mnie do tego szpitala?

On w odpowiedzi burknął pod nosem coś w niezrozumiałym dla mnie języku, ale wreszcie uruchomił silnik i ruszyliśmy w stronę wylotówki. Nie odzywaliśmy się więcej. Byłam wykończona. Podenerwowana. Jeszcze niedawno byłabym gotowa oddać wiele za to, żeby móc siedzieć tuż przy nim i odjeżdżać tą machiną, aż pochłonie nas ciemność. Teraz, sama nie wiedziałam, jak będzie dalej wyglądało moje życie. Straciłam punkt odniesienia. 

Przez cały czas przetwarzałam w głowie chwilę, w której rozmawiał ze mną, gdy byłam przykuta do łańcuchów. Kiedy wypalał w moim umyśle dziurę. Kiedy się go bałam. A potem chwilę, kiedy rozmawialiśmy w kuchni. Szczerze. Wreszcie przez moment. Ogarniało mnie poczucie żalu, że nie mógł mnie w ten sposób traktować od początku. Z szacunkiem. Poważnie. Organizacja miała kłopoty. Przecież bym zrozumiała.

Dłoń Amado wylądowała na smartfonie, z którego przerzucał wszystkie stacje radiowe. Krzywił się. Nie pasował mu reggeaton. Ani cumbia. Przez pięć minut słuchaliśmy mumble rapu, potem szukał dalej. Znalazł. Rolling Stonesów. Odchyliłam się głęboko do tyłu w wygodnym fotelu, przeciągając się i zasłaniając dłonią uśmiech, który pojawił się na mojej twarzy.

Please allow me to introduce myself, I'm a man of wealth and taste. – Słowa potoczyły się z głośnika. Sympathy for the Devil. Jeden z największych rockowych klasyków.

W pierwszym odruchu, chciałam zażartować, że nagrano o Amado piosenkę. Przypomniałam sobie od razu słowa Tima. Amado nie był wcale diabłem. Był człowiekiem. Głęboko zaburzonym, ale jednak człowiekiem. Mój wzrok jakoś tak przypadkiem spoczął na plecionych bransoletkach, które zasłaniały jego wychylający się spod kurtki nadgarstek. Westchnęłam, uwalniając z płuc całe nagromadzone w nich powietrze. Przykryłam sobie twarz dłonią. 

Kołysałam się w miękkim siedzeniu. Zawieszona między jawą a snem. Po części rozpamiętując przeszłość, po części budując w swoim umyśle alternatywną jej wersję. Zalewała mnie gorycz. Moje szczęście czekało w ukryciu tylko o ulicę dalej. Wściekłość. Bo Amado pozwalał chaosowi przejmować nad sobą kontrolę. Żal. Nie mogłam cofnąć czasu. Rozmawiałabym z nim inaczej od początku. Bezsilność. Nie umiałam mu pomóc. Poczucie straty. Powinniśmy być w tej chwili w zupełnie innym miejscu. 

A tak, widzieliśmy się po raz ostatni.

Nawet jeśli wiedziałam, że tak będzie dla mnie lepiej...

Jego ciepły głos wyrwał mnie z odrętwienia. Kochałam, kiedy tak do mnie mówił. W pierwszej chwili zarejestrowałam wyłącznie ten głos. Ciepły. Słodki. Aromatyczny. Jak dyniowe latte z podwójną porcją bitej śmietany. Dopiero później przetrawiłam treść. Była osadzona na dnie kubka, niczym garść ostrego kardamonu.

— Nie chciałabyś wrócić do Santa Marii? – zapytał, zaskakując mnie tym zupełnie.

Wyprostowałam się na siedzeniu i zaczęłam gwałtownie mrugać zmęczonymi, opuchniętymi powiekami.

— Z nauczaniem indywidualnym – dodał.

Musiałam przetrawić to pytanie. Pieniądze rozwiązywały wiele problemów, ale nie wiedziałam, czy aż takich. Poza tym, nauczanie indywidualne czy nie, wciąż musiałabym patrzeć w oczy nauczycielom, wpadać do szkoły po różne rzeczy, pisać matury z innymi uczniami. W tym momencie wstydziłam się składać papiery nawet do jakiegokolwiek innego liceum w Medellin, mimo że różnica programowa wypadałaby mocno na moją korzyść. Westchnęłam tylko w odpowiedzi i niespokojnie poruszyłam się na siedzeniu.

Amado również poprawił swoją pozycję. Zbierał się do dłuższej wypowiedzi.

— Toni, wstyd jest jedynie konstruktem. To jest narzędzie kontroli społecznej – zaczął. 

Lubiłam go słuchać. Często mówił mądre rzeczy, chociaż miałam problem z wykorzystywaniem ich w praktyce. 

— Pracujemy nad usunięciem tego filmu z internetu. Człowiek, który go opublikował, zostanie ukarany. Ale oboje dobrze wiemy, że wiele osób już ten film po prostu widziało. Powstały kopie. Nawet ludzie, którzy ci współczują, zajrzeli tam z ciekawości, plotkują o tym i pewnie patrzą na ciebie inaczej niż do tej pory. I to jest właśnie ten powód, dla którego się wstydzisz, chociaż twojej winy nie było w tym żadnej.

Tak. To prawda. Miałam wrażenie, że nawet kiedy moi przyjaciele rozmawiali ze mną, widzieli tamte sceny.

— Czasu się nie cofnie, ale można przechwycić narrację – mówił dalej. – Ustępując, przyznajesz się, że zrobiłaś źle i że te dziwne spojrzenia są usprawiedliwione. Nie są. Nie przestałaś być człowiekiem. Nie wiem, dlaczego ludzie, którzy na ciebie napadli albo którzy się z ciebie wyśmiewali, mają spokojnie skończyć szkołę, robić sobie zdjęcia z dyplomami i ze swoimi rodzicami, a ty masz nie skończyć.

— Piękna przemowa, naprawdę. – Zaklaskałam z ironią. – Jak łatwo ci jest mówić.

Nie był w mojej pozycji.

Był odpowiedzialny za moją pozycję.

— Łatwo mówić? – Amado podniósł obie dłonie z kierownicy i uniósł je na moment aż pod sufit. – Wpisz sobie moje nazwisko w wyszukiwarkę. Poczytaj artykuły o Solaris. Znajdź mi taki, gdzie nie jestem nazywany mordercą, komunistycznym baronem narkotykowym, synem terrorysty z ETA...

— No ale ty jesteś mordercą, komunistycznym baronem narkotykowym i synem terrorysty z ETA.

— I co? Mam w związku z tym położyć się i płakać?

Parsknęłam śmiechem, wyobrażając sobie Amado, który przejmował się tym, co o nim pisali w internecie. A pisali czasem naprawdę straszne rzeczy i do tego niekoniecznie prawdziwe. Zupełnie, jakby te potwierdzone ludziom nie wystarczały.

— No fajnie, ale ja nie jestem taka silna jak ty – wymruczałam, splatając ramiona na klatce piersiowej.

Amado ponownie zdjął prawą dłoń z kierownicy, przeniósł ją na moje udo i kilka razy mocno je potarł, żeby dodać mi odwagi. Trochę dziwnie się poczułam, gdy jego ręka zetknęła się z moim ciałem. Przeszył mnie dreszcz, który był przyjemniejszy, niż się spodziewałam. Nie potrafiłam tak łatwo zapomnieć o jego dotyku. Mój układ nerwowy nie umiał się odkochać na zamówienie.

Jeszcze nie jesteś – podkreślił. – Prosiłem cię o to, żebyś nauczyła się nie dawać nikomu satysfakcji, my little Lady Vengeance. – Przeniósł rękę z powrotem na kierownicę, po czym uśmiechnął się tajemniczo do swoich wspomnień. Zerknęłam ukradkiem na jego rozluźnioną twarz. Coś musiało go właśnie rozbawić. Wreszcie zdecydował się uchylić przede mną rąbka tej tajemnicy, zadając mi pytanie: – Wiesz, że ja wyleciałem z tej samej szkoły? Też przed próbnymi maturami?

Otrzepałam się z zaskoczenia, jakby chodziły po mnie niewidoczne mrówki.

— No co ty opowiadasz? – podchwyciłam głośno. – Też chodziłeś do Santa Marii?

Moje zdziwienie było nie na miejscu. Dobrze wiedziałam, że jego ojciec był w pierwszej kolejności działaczem politycznym, a jego matka wykładała literaturę dwudziestego wieku na publicznym uniwersytecie i robiła to jeszcze na długo po tym, jak ich nazwisko zaczęło być kojarzone jednoznacznie. Oboje zajęli się handlem narkotykami, żeby zbierać środki na działalność rewolucyjną, co najprawdopodobniej przypieczętowało smutny ich koniec.

W porównaniu z korzeniami innych gangsterskich rodzin z Kolumbii, Amado i Mika byli książkowymi przykładami chłopców z dobrego domu.

— Chodziłeś do Santa Marii i... wyleciałeś z niej? – dodałam z niedowierzaniem.

— Ależ oczywiście – potwierdził z dumą. – A jak myślisz, za pieniądze z czyjego powrotu macie teraz taki ładny, nowy budynek? Ojciec uniósł się wtedy honorem, ale mama nie mogła wytrzymać, że jej syn mógłby skończyć bez matury.

— To co ty zrobiłeś? – zdziwiłam się. – Sprzedawałeś w szkole? – zaczęłam od najbardziej prawdopodobnej wersji. Z nazwiskiem, które wzbudzało w całym mieście popłoch, trudno było wylecieć. W grę wchodził handel albo naprawdę jakieś naprawdę okropne zachowanie.

— No cóż. – Amado odchrząknął, przygotowując się do przedstawienia mi dłuższej historii. Wpatrywałam się w niego z ogromnym zaciekawieniem. – Z Hiszpanii uciekali nie tylko członkowie ETA, ale w pewnym momencie również działacze, którzy pracowali dla Franco. Kiedy ich dzieci spotykały się na korytarzu w naszej szkole, rzadko kiedy kończyło się to przyjaźnią.

Nic dziwnego. Franco wysłał Hitlera na walkę z baskijską mniejszością jeszcze przed drugą wojną światową. Przez cały okres swojej dyktatury walczył z anarchizującymi grupami baskijskiego pochodzenia. W ich skład wchodziła między innymi rodzina Amado.

— Miałem w klasie takiego chłopaka – mówił dalej. – Dopóki wyzywał mnie, a ja jego, było w porządku. Ale kiedyś dorwał Mikę. Zaczął go topić w ubikacji i kazał przynosić sobie pieniądze. Mika nie szepnął ani słowa. Dowiedziałem się o tym przypadkiem i od razu zgłosiłem sprawę ojcu. Ojciec stwierdził, że Mika musi dorosnąć i stać się mężczyzną, a my musimy nauczyć się rozwiązywać konflikty bez przemocy. Zapytałem go, czy w ramach rozwiązywania konfliktów bez przemocy, przeprowadzał przez cały czas w Hiszpanii zamachy bombowe. Wtedy kazał mi się zamknąć, nazwał mnie rozpieszczonym gówniarzem, a następnie podarował mi niezwykle pokojowego liścia w twarz.

Przełknęłam głośno ślinę na samo wspomnienie tego, że Amado został uderzony przez własnego ojca. Trudno było mi też sobie wyobrazić sytuację, że ktoś wsadziłby Mice głowę do ubikacji. Przetwarzałam zbyt wiele skomplikowanych informacji naraz. Miałam do czynienia z ofiarami przemocy.

— Zrozumiałem, że muszę poradzić sobie z tym sam – kontynuował Amado – więc wezwałem tego gościa na solo. Ale ponieważ w uczciwej walce nie miałbym z nim szans, złamałem cyrkiel i od razu wbiłem mu go w oko. Następnie podciąłem mu piszczel i skopałem ze schodów, a potem zawinąłem sobie na pięściach paski papieru ściernego z pracowni technicznej i po dwóch minutach gość już nie miał twarzy. Po kolejnych dwóch, ja nie miałem legitymacji.

— O masakra... – jęknęłam. Nie znajdowałam dalszych słów komentarza na tę całą historię.

W ogóle się nie zdziwiłam, że w celu odbycia bójki na pięści Amado wyruszył zaopatrzony w cyrkiel oraz papier ścierny. Byłam w stanie sobie wyobrazić, jak tamten krzyczy, z jego ust toczy się piana wymieszana z krwią, a młodsza wersja Amado staje butem na jego klatce piersiowej i pyta swoim spokojnym do bólu głosem: – Mówiłeś coś, kurwiu?

— Wszystko skończyło się dobrze – podsumował z łobuzerskim uśmiechem. – Wróciłem do szkoły, napisałem maturę, Mika dorósł i stał się mężczyzną. Obaj nauczyliśmy się rozwiązywać konflikty bez przemocy. A przynajmniej większość. – Amado pokazał na siniec na policzku.

Poprawiłam się z wrażenia na fotelu.

— Mika tak cię pierdolnął? Poważnie? Za co?

— Za całokształt twórczości – pochwalił się z dumą. Zakręciło mi się w głowie. Nie wyobrażałam sobie tych dwóch w konflikcie, w którym mogłoby dojść do agresji fizycznej. Amado odchylił kark w moją stronę i, posyłając mi powłóczyste spojrzenie, zademonstrował w pięknym uśmiechu wszystkie swoje istniejące zęby, mówiąc: – Ale głównie za ciebie dzisiaj.

Powinnam w tym miejscu zaprotestować, mówiąc, że nie popieram przemocy. Za późno. Przycisnęłam dłoń do ust, maskując spontaniczny uśmiech. Patrzyłam Amado w twarz i śmiałam się do niego bezczelnie oczami.

Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, czy Mika miał inne rozwiązanie tej sytuacji i czy byłoby ono bardziej korzystne dla organizacji. Na pewno byłoby lepsze dla mnie, więc potrafiłam docenić tak emocjonalne wstawienie się w mojej intencji.

— Departament do spraw Toni przechodzi od teraz pod jego zarząd, tak więc gdybyś musiała mieć z nami jeszcze jakikolwiek kontakt, na przykład w sprawie szkoły czy w sprawie rozliczenia, kontaktujesz się z nim – uciął żarty Amado.

Czyli to naprawdę był koniec – westchnęłam.

– A czego ty się spodziewałaś, głupia dziewczyno? – westchnęłam po raz drugi.

— Czym jeszcze się zajmuje Departament do spraw Toni? – zapytałam z ciekawości dla tej pięknej nazwy.

Mieliśmy dla siebie kilkanaście ostatnich minut. Może pół godziny.

— Tym, że Toni będzie musiała oddać Mice jego ochroniarzy, ale gdy tylko zajdzie taka potrzeba, to dostanie własnych. Nasza znajomość zostawiła ślad. Możliwe, że Departament wyśle cię do jakichś kryjówek, dopóki ten ślad nie przyschnie. Im więcej czasu upłynie od naszych kontaktów, tym bezpieczniej dla ciebie – odpowiedział Amado.

Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Na żywo spotkaliśmy się jedynie kilka razy i z zewnątrz to pewnie nie wyglądało tak strasznie przy tych wszystkich kontaktach Ibaigurenów z kobietami, ale Departament do spraw Toni nie pozostawiał niczego przypadkowi. Atmosfera wokół organizacji zdawała się o wiele gęstsza niż w ostatnich latach. Amado nie miał wątpliwości, że nadchodziła wojna.

— Naprawdę wspierałeś to zreaktywowane ETA? – próbowałam rozwikłać tajemnicę.

— To nie są tematy do rozmów – uciął krótko. Poruszyłam czuły punkt. Może i to były ich prywatne sprawy, o których nawet Tim nie miał do końca pojęcia, ale jednak dotyczyły w tym momencie nas wszystkich.

Podjechaliśmy do mojego domu. Spakowałam torbę do szpitala i tuż przed wyjściem wzrok zatrzymał mi się na mojej najcenniejszej zdobyczy. Płycie Velvet Underground z antykwariatu w Bogocie. Pospiesznie zgarnęłam ją ze sobą.

— Mam dla ciebie prezent na urodziny – zawołałam, gdy tylko otworzyły się drzwi samochodu. – To jest bardzo cenna płyta. Kolekcjonerska. Nie mogłabym ci dać czegoś zwykłego.

Wskoczyłam do środka i przypięłam się pasem bezpieczeństwa. Opis produktu przychodził mi z coraz większym trudem. Nie chciałam powiedzieć wprost, że zależało mi na tym, żeby miał coś po mnie na pamiątkę. A to była muzyka, której słuchaliśmy razem.

— Och. Toni... – Odetchnął głęboko. Chyba zrozumiał, co tak naprawdę kołatało mi w myśli. – To jest piękny prezent. Dziękuję. – Zanim uruchomił silnik, obrócił się w fotelu w moją stronę i przez moment wyglądał tak, jakby chciał mnie objąć, ale jednak nie zrobił tego, tylko odłożył płytę do tyłu.

Ruszyliśmy do finałowego punktu na mapie naszej wyprawy. Przed szpitalem mieliśmy się rozstać.

Ostatnie dziesięć minut.

Zacisnęłam mocno pięści. Mój oddech stał się nieregularny.

Być może ryzykowałam, ale po prostu musiałam o to zapytać:

— Jakim cudem ktoś, kto potrafi dbać o mnie, jednocześnie czerpie radość ze sprawiania mi bólu? – wypaliłam, gwałtownie odwracając się w jego stronę. – Jak przebiega taki proces myślowy?

Przeciągnąwszy się na fotelu, Amado odetchnął głęboko, opuszczając szybę po swojej stronie, a następnie ułożył na niej swój łokieć. Nie chciał ze mną rozmawiać. Nie umiał. Może w jego głowie nie odbył się tak naprawdę żaden proces myślowy.

Gdy straciłam już jakąkolwiek nadzieję na odpowiedź i, wzruszając ramionami, obróciłam twarz w kierunku własnej szyby, on wreszcie się odezwał:

— I tak nie mielibyśmy szansy, Toni. Myślałem o tobie za dużo, bez potrzeby. Zacząłem zawalać zlecenia. Koncentrowałem się na swoich emocjach, nie na pracy. Nie chciałaś wyjść z mojej głowy.

Nie chciałam wyjść z jego głowy. Aha. Czyli to była moja wina. Parsknęłam urażona.

Z drugiej strony... Myślał o mnie. Przyznał się.

I to myślał za dużo.

Poczułam ciepło rozlewające się po moich wnętrznościach.

— A skąd wiesz, że nie mielibyśmy szansy? – odwinęłam się niecierpliwie, pełna żalu do niego o to, że zdecydował się pogrzebać nasze uczucie już na wstępie, i sprawił, że przepłakałam przez niego cztery długie miesiące. – Bo ty tak powiedziałeś?

— Oj, Toni. – Mlasnął głośno językiem. – Znam życie lepiej od ciebie.

— Ale może ty widziałeś tylko same złe wzory, a ja znam taki wycinek życia, którego ty nie znasz? – Nie poddawałam się.

Ja też nie miałam w swoim otoczeniu żadnych dobrych wzorów. Ale szczerze wierzyłam, że udałoby mi się stworzyć swój własny. Próbowałam zaprosić do niego Amado. Nie chciał skorzystać.

— Moi rodzice kochali się przez prawie trzydzieści lat – odpowiedział. Miał przygotowany kontrargument na wszystko. – Zobacz, jak skończyli. Nie chciałbym, żebyś skończyła przy mnie tak samo.

— Na coś i tak trzeba umrzeć – zauważyłam, chociaż mój entuzjazm nieco opadł. Pragnęłam mieć Amado, ale nie chciałam mieć nic wspólnego z jego organizacją. On za to nie wyobrażał sobie, że mógłby z niej zrezygnować. Prędzej czy później, zaczęlibyśmy o to walczyć. Niewykluczone, że naprawdę byśmy się rozstali. 

— Potrafię tylko rozczarowywać ludzi – westchnął. – I tak nie miałabyś ze mnie żadnego pożytku.

— Wygodnie ci się chować za taką formułką, co nie? – mruknęłam odrobinę złośliwie.

Na tym polegał jego problem. Lubił się bezpiecznie okopać w swoim zwichrowaniu i nie zamierzał niczego w nim zmieniać. Nie wierzył, że miałby szansę na normalne życie. Nie chciał. Odrzucał każdą wyciągniętą do niego rękę.

— Jaki jest twój ulubiony wiersz? – zapytał nagle, zmieniając temat.

— Słucham? – spytałam zaskoczona. Z oddali migały już światła dużego szpitala.

— Chciałaś się ze mną przyjaźnić – wytłumaczył niecierpliwie. – Masz minutę. Przyjaźnij się ze mną. Ulubiony wiersz.

— Ech, no dobra. – Poprawiłam pozycję na fotelu, żebym przestała myśleć o tym, że zaraz się rozstaniemy, a żeby łatwiej mi było się skupić na tym, co chciałam powiedzieć.

Przybrałam poważny wyraz twarzy, zadbałam o decorum, widziałam, że Amado również się koncentruje, i zaczęłam deklamować:

świergotków jest mniej niż sikor

wróbli jest więcej niż szczygłów

ale najwięcej na świecie

jest skurwysynów

Kątem oka spojrzałam, jak Amado uformował dłoń w pięść, skierował ją sobie do ust i przygryzł tak, żeby nie prychnąć. Oczy zaśmiały mu się tak bardzo, że aż wypłynęły z nich łzy. Kropelka za kropelką. Wreszcie pociągnął nosem, położył obie dłonie na kierownicy i utkwił wzrok w przedniej szybie.

Uśmiechnęłam się do niego, zadowolona z siebie.

Wsunął monetę do automatu podnoszącego szlaban i wypluwającego kwitek przy wjeździe na parking pod kliniką. Znalazł wolne miejsce, a następnie zatrzymał samochód. Mieliśmy się pożegnać, a ja wciąż przetrawiałam jego słowa, żeby podzielić się sensowną i wartościową sentencją, którą mógłby zabrać ze sobą do rezydencji, a następnie zachować na resztę życia.

Pochylił się w moją stronę i dotknął palcem koniuszka moich ust.

— Chciałbym dać ci siłę, żebyś mogła wziąć sobie cały świat i urządzić go tak pięknie, jak piękne jest twoje serduszko – wyszeptał.

Wpatrywałam się w niego jak w obraz i nie mogłam wydusić z siebie ani słowa.

— Przyjemnie ci teraz, moja Truskaweczko? – zapytał, dalej miziając mnie po policzku. Do moich oczu znowu napłynęły łzy wzruszenia. Ostatnio często płakałam, ale życie fundowało mi potężną amplitudę wrażeń. Skinęłam głową, w odpowiedzi na jego pytanie. – Dobrze. Chciałbym, żebyś na zawsze zapamiętała mnie w ten sposób.

PODZIELIŁAM TEN ROZDZIAŁ, BO MIAŁ PONAD 9K SŁÓW. 

DALSZA CZĘŚĆ JUŻ ZOSTAŁA DODANA W NOWYM ROZDZIALE => 5.2. "California Dreamin'".

(Autorem cytowanego wiersza jest mój kolega, Damian Kowal.)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top