4.6. "Hallucinated"

Ilość wyrazów: 5353

⛔: Ten rozdział można sobie czytać nie "do kawy" tylko "zamiast kawy".

przemoc psychiczna, samobójstwo

Akt XXIII: Śnieg

W domu tylko zsunęłam buty, weszłam do łóżka i nakryłam się kołdrą. Nawet kogoś z mojej ochrony ruszyło sumienie, bo pokroił mi arbuza i postawił go w miseczce na szafce. Rozdziabałam trochę widelcem. Każdy kęs smakował jak tektura. W końcu stwierdziłam, że nie byłam głodna, chociaż nie jadłam ani nie piłam nic od kolacji.

Tim przyszedł kilka minut po piątej. Pokręcił tylko głową na mój widok i westchnął. Wciąż nie dawałam rady jeść. Mojemu bratu udało się wmusić we mnie jedynie kilka łyków wody. Nie chciałam papierosa. Niczego nie chciałam. Siedziałam wtulona w poduszkę pod ścianą i obejmowałam kolana swoimi ramionami. Na pewno nie planowałam umrzeć, ale też nie chciałam wcale dalej tak żyć.

Tim usiadł koło mnie. Na zmianę łączył i rozkładał dłonie. Maskował zdenerwowanie wymuszonym uśmiechem. Udawał, że miał tę sytuację pod kontrolą.

Nie było niczego bardziej zdradliwego i niebezpiecznego na tym świecie niż poczucie kontroli nad własnym życiem.

Zwłaszcza, kiedy Amado Ibaiguren wzywał cię do siebie na rozmowę.

Ale mój brat brał to na siebie jak prawdziwy bohater. Naszkicowany grubą kreską i włożony między kartki czarno-białego komiksu. Tylko tam można było znaleźć prawdziwych bohaterów. My po prostu byliśmy ludźmi. Tim, mimo wszystko, robił co w jego mocy, żeby wyrwać mnie ze szczeliny spomiędzy świata żywych i umarłych. Odwrócił się twarzą w moim kierunku i posłał mi spojrzenie tak ciepłe, że mógłby nim roztopić czekoladę, mimo, że nie był w stanie roztopić mojego serca.

Starał się mnie pocieszyć, kierując dłoń w moją stronę, żeby mnie pogłaskać po głowie:

— Pamiętasz, kiedy uciekaliśmy do Gujany, wyglądałem dokładnie tak, jak ty teraz. Bardzo mi wtedy pomogłaś.

— Tym, że się z tobą pieprzyłam – warknęłam, odsuwając się nieco od niego. – Pamiętam. Coś takiego trudno zapomnieć.

Ochroniarz, który siedział w kącie i przez ponad dwadzieścia cztery godziny zachowywał się jak mebel, nagle wytrzeszczył oczy, a potem spojrzał na nas ukradkiem. Tim po moich słowach od razu zabrał rękę jak oparzony. Dostrzegłam ból w jego oczach. Poczułam dziką, niekontrolowaną satysfakcję. Jakby zranienie go sprawiło mi przyjemność i na krótki moment zasiliło energią. Nigdy nie czułam czegoś takiego. Nie zachowywałam się w ten sposób. Działo się ze mną coś naprawdę niedobrego.

— Byłaś bardzo dużym wsparciem i ja teraz też będę dla ciebie wsparciem. – Udało mu się utrzymać nerwy na wodzy. – Zobaczysz, że na maturze i na kilku idiotach świat się nie kończy. Niech no tylko to wszystko się uspokoi. – Wskazał ruchem podbródka na ochroniarzy. – Zabiorę cię do Paryża na kilka dni. Polecimy wreszcie razem do Europy. – Radośnie zaklaskał mi przed twarzą, pragnąc wzniecić we mnie choć najdrobniejszy entuzjazm, pokazując jakiś cel, na który warto było czekać.

Patrzyłam obojętnie. Niby uśmiechałam się, bo na jakiekolwiek słowa związane z Europą uśmiech pojawiał się u mnie jak odruch psa Pawłowa, ale mogłabym wejść teraz na Wieżę Eiffela i nawet nie zauważyć, gdzie byłam.

Dochodziła dziewiętnasta. Pojechaliśmy do Red Roomu na spotkanie z przeznaczeniem. Nie stroiłam się. Przez cały dzień łaziłam w wygodnych legginsach i w bluzie z kapturem, bo nie miałam głowy do przebieranek. Tak też pojechałam na rozmowę z Amado.

Pusta klatka schodowa wyglądała teraz tak cicho i spokojnie. Zupełnie jak słaby strumyk, po którym nikt by się nie spodziewał, że podczas ulew i topnienia śniegów w górach zmieniał się w rwącą rzekę zalewającą domy.

Tim starał się udzielić mi paru ostatnich wskazówek.

— Amado będzie robił amadowe rzeczy, ale ty już wiesz, czego się po nim spodziewać, więc cię nie zaskoczy. Bądź silna – szeptał do mnie, gdy czekaliśmy na wpuszczenie do środka. – To nie jest facet, któremu nagle coś odpierdoli podczas poważnej rozmowy. On tylko sprawia takie wrażenie i dlatego ludzie się go boją. Ale on zawsze ma kontrolę. Jeżeli chce się z nami spotkać, to znaczy, że jest na to gotowy i że wszystko tutaj będzie przemyślane.

— Wiem o jego kontroli. Poczułam ją bardzo dokładnie na sobie – przypomniałam mu, czyim kochankiem z naszej dwójki był Amado. Albo raczej kim zaspokajał swoją potrzebę chorej zabawy.

— Przepraszaj go ile wlezie. – Tim szepnął mi prosto w ucho, gdy słyszeliśmy już dźwięk klucza. – Wyglądaj na słabą i zagubioną. Nie wierzę, że w pewnym momencie nie pęknie.

Niby byłam gotowa na wszystko i zrezygnowana. Po nokaucie w szkole cały dzień przeleciał mi między palcami. Ale gdy tylko zobaczyłam Amado w drzwiach, znowu poczułam emocje. Lęk. Respekt. Miałam go pod skórą i reagowałam jak z automatu. Samo jego spojrzenie i głos potrafiły mnie wytrącić z tej bezsilnej obojętności jak elektrowstrząsem i sprawiły, że znów zaczęłam się o siebie obawiać. 

Pierwszy raz widziałam go w tak nieformalnym stroju. Miał na sobie zwykłe jeansy, vansy i najprostszą, czarną skórzaną kurtkę. Do tego solidny siniec na policzku, jakby zaliczył wypadek samochodowy. Albo porządne rąbnięcie pięścią. Kto go tam wie.

Wyciągnął dłoń wnętrzem do góry, sugerując, że powinnam położyć na niej swoją i dać mu się poprowadzić.

— Pozwól ze mną, Truskaweczko – przemówił. Jego głos przypominał szary poranek w drugim tygodniu bezkresnej ulewy. Spojrzenie miał silne, jak stal. I smutne, jak schronisko dla zwierząt. Westchnął i ostrzegł mnie przed tym, co było pewniejsze od samej śmierci: – Przykro mi, Toni. Dzisiaj nie będzie przyjemnie.

Serce zaczęło mi łomotać. Ostrożnie wysunęłam dłoń. Powłoki naszej skóry zetknęły się ze sobą. Wyładowanie elektryczne? Burza z piorunami? Nic z tych rzeczy. Moja dłoń zatopiła się w zimnym, bezlitosnym śniegu.

Obejrzałam się w panice na brata. Jego twarz wciąż nosiła dumnie tamten błyszczący, komiksowy uśmiech. Chociaż w tej chwili jego uśmiech zrobił się już mniej wyraźny. Jakby trochę przetarty gumką. Albo zmoczony deszczem, który przyniósł do nas ze sobą Amado.

Przedpokój. Ozłocony dyskretnym światłem lampki na suficie, zdawał się ciągnąć kilometrami. Posłusznie stawiałam stopy na podłodze. Rozpoczęłam ostatni marsz skazańca.

— Amado. Nie zdradziłam cię – odezwałam się głośno. – Popełniłam błąd, że nie posłuchałam polecenia, ale nie zdradziłam. Miałam możliwość ucieczki. Mogłam się ukrywać. Mogłam się wymigiwać przed tym spotkaniem. Ale nawet po tym, co się stało na przyjęciu, jednak tutaj przyszłam, żeby udowodnić ci, że jestem wierna tobie i organizacji, i poddaję się twojej karze, jakakolwiek by nie była – przekonywałam.

— Wiem. Wiem o tym, maleństwo – odrzekł Amado spokojnie. – Jeszcze zdążymy sobie o tym wszystkim porozmawiać.

Poszliśmy do salonu. Wydawał się mniejszy i pusty bez muzyki oraz bez tych wszystkich ludzi, którzy jeszcze przed dwoma dniami wypełniali pomieszczenie swoimi rozmowami oraz imprezowaniem.

— Co ty jej zamierzasz zrobić? – Tim podbiegł do Ibaigurena i chwycił go za ramię, obracając jego bark w swoim kierunku. Bałam się o tego kretyna. Amado nie można było sobie tak po prostu dotykać.

Szef kartelu tego dnia wydawał się jednak nieporuszony. Jak powietrze na planecie, na której nie było już niczego.

— Zamierzam ją przypiąć i zakneblować – odpowiedział bez żadnych emocji.

— Czy to jest konieczne? – W głosie mojego brata zalęgła się panika. – Możesz mnie przypiąć i zakneblować, jeśli wezwałeś nas tu razem. – Szarpnął go ponownie za kurtkę.

— Tak, mógłbym. – Amado wypuścił z uścisku moją rękę, po czym ułożył swoje dłonie na moich biodrach i przesunął mnie bezpośrednio w stronę uprzęży zwisającej z sufitu. – Ale wtedy bym nie uzyskał tego efektu, który zamierzam uzyskać – dodał, wprawiając tymi słowami moje ciało w delikatne drżenie. Nie miałam pojęcia, czego od niego oczekiwać.

Zwracał się do mnie tak słodko. Zupełnie jak wtedy, gdy ostrzegał, że nawet nie poczuję śmierci. Że to on później będzie za mną tęsknił.

Ostrożnie chwycił kolejno za moje trzęsące się ręce, żeby wsunąć moje nadgarstki w zwisające z sufitu łańcuchy z kajdankami. Następnie schylił się do podłogi i przypiął mi kostki. Łańcuchy tego dnia były bardzo ściągnięte. Nie pozostawiały luzu ani możliwości szarpania się. Rzuciłam okiem na Tima. Mojego brata zaczęły oblewać zimne poty. Zrozumieliśmy, że w tym momencie w o wiele mniejszym stopniu chodziło o moje nieposłuszeństwo, a bardziej o jego podejrzane kontakty. W sytuacji problemów, z którymi zmagała się teraz organizacja, prezentowały się one jeszcze gorzej.

— Truskaweczko, czy jest ci wygodnie? – zapytał Amado, podnosząc się do pozycji wyprostowanej. Stanął tuż przede mną. Na jego twarzy malowało się skupienie. Ze strachu prawie straciłam przytomność.

— Błagam cię, jeśli... – zaczęłam żebrać o litość, ale on mi przerwał, kładąc palec na moich ustach.

— Cichutko – poprosił. – Zapytałem tylko, czy coś cię boli albo uwiera. O nic innego cię nie pytałem.

Wolałam być posłuszna. Miałam nadzieję, że potrafiłby to docenić. Może udałoby mi się coś tym ugrać. Pokręciłam głową na znak, że jest w porządku. Gdzie był ten Amado, którego pokochałam? Nie istniał. Od zawsze był tylko chorym złudzeniem mojego przerażonego umysłu.

— Ja pierdolę. – Tim odpalił nerwowo papierosa, po tym jak zabrał paczkę i zapalniczkę ode mnie z domu, dzięki czemu wreszcie miał swoje. – Od razu ci mówię, że zrozumiałem wiadomość. Możesz już ją wypuścić i możemy porozmawiać o biznesie.

— Nie. Jeszcze nie możemy – oznajmił Amado i podszedł do szuflady po knebel przygotowany dla mnie. Wrócił do mnie, a następnie pogłaskał mnie zewnętrzną częścią dłoni po policzku. – Otwórz buzię – szepnął.

— Ona też już zrozumiała – wtrącił się Tim – i bardzo żałuje. Już przeszła przez gówno. Nie dokładaj jej więcej.

Moje zęby zacisnęły się na wielkiej, czerwonej, plastikowej kulce, która skutecznie utrudniała mi komunikację i nie ułatwiała przełykania śliny. Pierwszy raz miałam knebel w ustach, i od razu taki ogromny. Widocznie Amado zainstalował go w jakimś celu.

Nie mogłam wyczytać, o co mu chodziło. Ale po tym, jak mnie pocałował w czoło i spojrzał na całość mojego upięcia z lekką obawą, byłam pewna, że coś miało się zaraz wydarzyć. Spróbowałam poruszyć rękami. Łańcuchy trzymały mocno.

— Panowie, zapraszam! – zawołał w stronę przedpokoju. Drzwi od gabinetu otworzyły się. Usłyszałam dźwięk kroków należących do więcej niż jednego człowieka. W naszą stronę chyba szły dwie lub trzy osoby. Obróciłam szyję niespokojnie. Przypomniało mi się, jak Mika ostrzegał mnie przed jakimiś ich podejrzanymi znajomymi. Bałam się, że to właśnie oni.

— Nie rób czegoś, czego będziesz potem żałował. – Tim wyrzucał z siebie zdania coraz szybciej, starając się przemówić Amado do rozsądku w ostatniej chwili. – Wiem, że będziesz tego żałował. Ty też o tym wiesz bardzo dobrze. Amado, na Boga, to jest jeszcze dziecko! – wrzasnął.

— O, teraz uważasz, że ona jest dzieckiem? – spytał rozbawiony Ibaiguren. – A półtora roku temu była dla ciebie dorosła?

— W życiu bym jej nie zrobił krzywdy, idioto. Popatrz na nią. Ona się boi. – Tim wskazywał na mnie gwałtownie ręką.

— Nie zrobiłbyś jej krzywdy? – zdziwił się Amado. – Sam ją do mnie przyprowadzi...

Przerwałam tę rozmowę piskiem tak przeraźliwym, jak tylko pozwalała mi na to kulka blokująca moje usta. W drzwiach do pokoju stali Carlos i Brian. Najpierw uśmiechali się wulgarnie, potem, na widok mojego strachu i mojego brata przydeptującego papierosa na podłodze, lądującego na kolanach, rzucającego się Amado do stóp, uśmiech zastygł im nieco na twarzach. Też musieli zastanawiać się przez chwilę, co tu było grane.

— Timmy, radzę ci nie robić w tym momencie niczego, czego mógłbyś żałować. – oznajmił Amado. Widziałam, jak mojemu biednemu bratu dosłownie opada szczęka. Był uziemiony. Wiedział, że każdy jego gest lub nieprzemyślane słowo mogły przypieczętować mój los, na jego oczach. Klęczał, trzymając czoło na drewnianej podłodze. Bał się choćby poruszyć.

— Panowie, proszę tutaj, koło mnie – zachęcił Amado, a Carlos i Brian odzyskali trochę wigoru, chociaż wciąż mogłam dostrzec na ich twarzach cień niepokoju. Pewnie sądzili, że organizacja w osobie jej szefa postanowiła mnie ukarać, bo byłam kobietą, więc powinnam znać swoje miejsce w naszym patriarchalnym kraju oraz jego mafijnych strukturach.

Z drugiej strony, musieli słyszeć o Amado tyle samo, co ja. Na wszelki wypadek zachowywali czujność. Pisnęłam ponownie, na znak protestu, i szarpnęłam całym ciałem, chociaż wiedziałam, że i tak nic mi to nie da.

— Słyszałem o tym, co się wydarzyło na przyjęciu – oznajmił nasz gospodarz. – Jak chcielibyście ją ukarać?

— Czy mógłbym ją uderzyć w twarz, don Amado? – spytał Brian nieśmiało.

Co za bezczelny gnojek.

— Czy mógłbym ją dostać... na własność? – spytał Carlos.

Brawo. Think big, skurwysynu.

— Będę pracował dla ciebie za darmo do końca życia – zapewniał Tim, wycierając jasnymi spodniami podłogę i bijąc czołem po tych jego vansach. – Możesz zrobić ze mną wszystko i jeszcze więcej. – Słyszałam, jak łamie mu się głos i zaczyna cicho łkać. Sam kazał mi być silną, twierdząc, że Amado będzie miał wszystko pod kontrolą, ale teraz nie był tego wcale pewien. A może inaczej: nie znał jego prawdziwej motywacji. Biedny, trząsł się na kolanach, a ja siąpałam nosem. Moje zęby zaciskały się z całej siły na kneblu.

Amado nie zwracał na niego uwagi i kontynuował, niewzruszony:

— Słyszałem, że miał pan lekkie wstrząśnienie mózgu, panie Morelli – zwrócił się do Carlosa. – Mózg wstrząśnięty, nie zmieszany. Gdyby James Bond był Hannibalem Lecterem, byłby zachwycony. – Zaśmiał się pod nosem z własnego żartu.

Carlos uśmiechnął się krzywo. Nie wiedział, jak na to zareagować. Nie znał jeszcze tych żarcików. Rzadko znajdował się w pozycji, gdzie to nie on rządził.

Tymczasem wydarzenia toczyły się tak, jak Amado sobie zaplanował. Znalazł dla mnie najgorszą możliwą karę. Ustawił sobie mojego brata w pozycji embrionalnej. Łamał go tak, żeby już nigdy nie wykiełkowała mu myśl o żadnych intrygach. Jak my w ogóle mogliśmy marzyć o ucieczce przed kimś, kto analizował w taki sposób? Wyciągnąłby nas z końca świata tylko po to, żeby nam pokazać, że potrafi. Pewnie nawet DEA ani hiszpańskie służby nie zdawały sobie do końca sprawy, komu weszły w drogę.

— Panie Sandoval, potrafiłby pan uderzyć Antonię w twarz i patrzeć jej w oczy? Bo gdybym ja miał postawić na kogoś, kto pierwszy odwróci wzrok, stawiałbym na pana – mówił dalej.

Brian faktycznie od razu zaczął się przyglądać swoim sznurówkom. Bał się w ogóle cokolwiek powiedzieć w tym towarzystwie.

Zastanawiałam się, czy Amado sobie po nich tak jeździł, bo lubił, czy też może służyłam mu w tej chwili do kilku celów jednocześnie.

— Panie Morelli, widzi pan tego nieszczęsnego człowieka przy moich stopach? – Trącił Tima lekko nogą. – Tak wygląda człowiek, którego się ma na własność.

Carlos zerknął badawczo. Domyślił się, że to podstęp. Ja też, chociaż jeszcze nie znałam jego zakończenia.

— Dobrze. A teraz do rzeczy. – Amado złączył dłonie i nabrał głęboko powietrza. – Otóż wszedłem w posiadanie takiego filmu, na którym przystawiacie się długo i agresywnie do dziewczyny, która błaga o pomoc. Wy nie przestajecie, więc ona spuszcza wam wpierdol. Mówi wam to coś?

Nie odzywali się. Żaden nie patrzył Amado w twarz, a Tim profilaktycznie dalej tkwił w swojej wiernopoddańczej pozycji.

— Ten materiał nie powinien trafić do mnie, tylko na policję. – Amado warknął tak ostro, że aż poczułam rezonowanie wzdłuż kręgosłupa. – Od waszego dalszego zachowania zależy, czy tam trafi, czy nie. Wyłącznie przez wzgląd na waszych ojców, nie podrzuciłem tego do znajomych policjantów od razu.

Widziałam ich miny. Obaj wyglądali tak, jakby chcieli zniknąć.

— Teraz wrócicie do domu – kontynuował Amado. – Opowiecie waszym ojcom o tym, co wydarzyło się na przyjęciu, a także dzisiaj w tym miejscu. Powiecie, że Amado Ibaiguren ma teraz was obu na własność. W przeciwnym razie filmik pooglądają sobie nie tylko policjanci i właściwy sędzia, ale przede wszystkim wasi współwięźniowie.

Oj, podziałało. Carlos i Brian pospuszczali głowy. Wyglądali równie żałośnie, co ja dzisiaj rano na korytarzu w szkole. Gdyby człowiekowi w toku ewolucji zostało coś więcej z ogona niż tylko kość, patrzyłabym na dwa podkulone ogonki małych wilczków, które myślały, że były już duże, groźne i mogły założyć własne stado, a potem w nim rządzić.

— Wstań, człowieku. – Amado zwrócił się do mojego brata. – Z tobą porozmawiam w następnej kolejności.

Kazał Carlosowi i Brianowi wyjść z mieszkania, co po cichu szybciutko uczynili, i odpalił sobie papierosa. Tim usiadł na piętach. Wyglądał tragicznie. Pewnie nawet gorzej ode mnie. Natychmiast rozpoznałam, że to nie szło w żadną dobrą stronę, bo, sądząc po jego minie, był na skraju wytrzymałości. Zaczęłam się o niego poważnie bać. 

Akt XXIV: Bang

Amado złączył dłonie, prawie jak do modlitwy, po czym w ogromnym skupieniu przyłożył je do swoich ust. Zaczekał, aż nastanie cisza, w której jego słowa będą mogły wybrzmieć w pożądany sposób. Spojrzał kątem oka na mnie. Potem na mojego brata. Nasze ciężkie oddechy świszczały jak toczące się ostatkiem sił parowozy. Serca tłukły jak uderzenia młota. Za oknem ktoś włączył reggeaton, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że za grubymi murami jednego z post-kolonialnych budynków rozgrywał się mrożący krew w żyłach thriller. Amado wreszcie zrozumiał, że ciszej już w tym miejscu nie będzie.

— Informacja dla was obojga, państwo Williams – zdecydował się przemówić. – Zbliża się czas wojny, a sądy wojenne rozpatrują sprawy w parę minut. Przed chwilą mieliście lekki przedsmak tego, co może się wydarzyć, jeżeli nakryję którekolwiek z was na nieposłuszeństwie. Zwłaszcza na kontaktach z Amerykanami, u których background check podejrzanie dla mnie wygląda. – Skierował jedną z dłoni w kierunku mojego brata. – Wiesz, którą sytuację mam na myśli. Nie będę miał czasu roztrząsać, co które z was sobie myślało. Będziecie się wzajemnie pilnować. – Złączył dłonie ponownie i zaczekał, aż jego słowa odcisną piętno na naszych twarzach, po czym kontynuował: – Miss Strawberry została już poinformowana, że ma ci patrzeć na ręce. Potraktuj to jako ostrzeżenie. Następnym razem nie zawaham się, żeby oddać ją komuś, kto nie będzie dla niej miły.

— Nie rozmawiam z pierdolonymi szantażystami! – krzyknął Tim. Jego głos stał się porywistym wiatrem, który przekrzykiwał wszystko i wszystkich. Wtopił się w fugi pomiędzy czerwonymi cegłami ścian salonu, gdzie miał już na zawsze straszyć tych, którym zdarzyło się nieostrożnie zawędrować w to przeklęte miejsce, ociekające perwersją. W miejsce pełne poniżenia oraz ludzkich tragedii.

Wszystko potrwało zaledwie przez kilka sekund. Tim sięgnął za pas, wyciągnął pistolet, odbezpieczył i skierował w swoją brodę. Zapiszczałam przeraźliwie w czerwoną kulkę, aż prawie udusiłam się z braku powietrza. Ostry ból rozrywał mi gardło. Całą swoją siłę skierowałam, by rzucić się w jego kierunku, żeby na mnie popatrzył i nie pociągał za spust. Przez myśl przeleciała mi wizja, w której krew tryska, a mój brat pada bez życia. Gdy usłyszałam strzał a po sekundzie kolejny, pociemniało mi przed oczami. Miałam otwarte powieki, a mimo to widziałam tylko czerń. Moje serce waliło w tempie trzystu uderzeń na minutę.

Byłam gotowa wyszarpać tynk i zbrojenia z sufitu. Deski z podłogi. Żeby tylko móc złapać Tima w ramiona i odkryć, że strzał jakimś niezbadanym cudem okazał się nie być śmiertelny. Myślałam o tym, że nie zdążyliśmy naprawić naszych relacji. Że gdybym tylko zdołała położyć jego głowę na moich kolanach, czas by się wydłużył, a my mielibyśmy szansę powiedzieć sobie wreszcie wszystko to, co niewypowiedziane. Zaleczyć. Zapomnieć. Ale to było już niemożliwe. Rozrywałam sobie jedynie ścięgna z wysiłku.

— Uff, było blisko, co? Ma się ten refleks – usłyszałam głos Amado. Stał z pistoletem w swojej lewej ręce i ocierał pot z czoła. Przydeptał butem upuszczonego papierosa. – Jesteś najlepszym księgowym, jakiego widziałem, Timmy. Muszę cię pilnować. Nie możesz mi się zabijać, jakbyś był Simsem po aktualizacji. – Obrócił się do mnie, a ja w przerażeniu nie rozumiałam pełni absurdu tego, o czym on mówił. – Po ostatniej aktualizacji wszystkie moje Simsy popełniły samobójstwo – wyjaśnił. – Nie wiem, czy da się to jakoś cofnąć. Chyba się nie da.

Wydawał się być tym naprawdę zawiedziony.

Tim trzymał się za krwawiące palce, klęczał z zaciśniętymi powiekami i nie oddychał. Amado wystrzelił mu pistolet z dłoni w ostatniej chwili. Z drugiej broni również wyleciał pocisk, lecz ominął mojego brata o milimetr i trafił w ścianę, nie raniąc już nikogo. Moja szczęka drżała. Zęby prawie kruszyły się na kneblu. Pomiędzy moimi uszami wciąż przejeżdżał pociąg zdolny do rozwijania największych szybkości. Było ciemno. Zimno. Wciągałam nosem powietrze, które zamrażało mi płuca. Nie rozumiałam.

— Wiedziałem, co on zrobi. Jacy wy wszyscy jesteście przewidywalni. Ty byś strzelała do mnie. – Amado narzekał, podnosząc z ziemi broń i dla pewności zamykając oba pistolety w biurku na klucz. – Ale on myślał, że kiedy się zabije, dam ci wreszcie spokój. A że ciebie teraz stać na dobrego adwokata, to wywalczysz od Alex przynajmniej część spadku.

Łzy leciały mi ciurkiem po policzkach. Błagałam Amado wzrokiem, żeby mnie wypuścił i pozwolił przytulić mojego kochanego brata, który naprawdę zamierzał się zabić po to, żebym była wolna od organizacji i nieomal by mu się to udało, gdyby książę na czarnym koniu nie okazał się jak zawsze o kilka ruchów do przodu. Ten człowiek mnie przerażał. Im większy chaos, tym on bardziej opanowany. Przypomniała mi się Melancholia Von Triera, gdzie cierpiąca na ciężką depresję, trudna do polubienia przez widza postać grana przez Kirsten Dunst w obliczu nadchodzącego końca świata jako jedyna była naprawdę spokojna.

Amado usiadł przed Timem na podłodze i przemówił do niego łagodnym głosem, jakby się zwracał do małego dziecka:

— Zobacz, wszystko się dobrze skończyło. Uniknęliśmy tragedii. Toni nie została sama. Nie chcesz jej wcale zostawić samej, prawda? – Obrócił się w moją stronę. Zobaczyłam w jego oczach wahanie, czy powinien mi pozwolić podejść do brata, ale jednak zdecydował się nie odpinać mnie z łańcuchów. – Nie powinienem cię wypuszczać. Rzuciłabyś mi się od razu do gardła – ocenił. – Musimy deeskalować emocje. On jest w nieprawdopodobnym stresie.

A ja nie jestem?

Tim nie był w stanie mówić ani spojrzeć na mnie choć raz. Zakrył twarz tą poranioną dłonią i pogrążył się w szalonym płaczu, wypłukującym z niego całe szambo. Łzy mieszały się z krwią i spływały na jego białą koszulę. Ja wyłam tuż obok. Brzęczałam kajdanami, dając Amado przedsmak tego, w jaki sposób zamierzałam go nawiedzać po śmierci. Amado tymczasem wysunął do mojego brata dłoń. Pogłaskał go po głowie. Czule. Ostrożnie. Na ten widok sama rozpłakałam się tak żałośnie, że spazmy płaczu wstrząsały moim ciałem.

— Dzwonię po karetkę. Zabiorą cię do naszej kliniki. Poproszę Rosę, żeby przyjechała do ciebie i dopilnowała, czy wszystko jest w porządku. – Amado tłumaczył mu krok po kroku, co teraz się wydarzy. Trudno powiedzieć, czy Tim cokolwiek z tego rozumiał albo zapamiętał. – Muszą obejrzeć ci tę rękę i pewnie zostaniesz przez kilka dni na obserwacji. Nie myśl o niczym. Weź sobie dłuższy urlop. Zobaczysz, że wszystko się ułoży. Nawet, jeśli w coś się wpakowałeś, pomogę ci z tego wyjść. Musisz mi tylko o tym powiedzieć. Pokazałem ci, że wcale nie chcę twojej śmierci. Musisz mi zaufać.

Musiałam to skurwielowi przyznać. Mój brat nie wytrzymał presji, a on go uratował.

— Toni, przepraszam. Próbowałem... – Tim powiedział przez łzy tak, że trudno go było zrozumieć. Jakby miał taki sam knebel, co ja. Tylko że w gardle.

Zdecydowanie nie zamieniłabym życia Tima na wolność i spadek, nawet jeśli on sądził, że powinnam to zrobić i zamierzał podjąć tę decyzję za mnie. Chciałam mu to natychmiast powiedzieć, ale w dalszym ciągu nie mogłam.

— Przywiozę ci Toni do szpitala. Będzie lepiej, jeśli oboje sobie wyczyścicie głowy, zanim zaczniecie o tym rozmawiać. – Amado chwycił Tima pod ramię i podniósł go z podłogi jak drewnianego pajacyka, żeby sprowadzić go na dół do oczekującej karetki. Mój brat szedł z pochylonym karkiem. Nawet na mnie nie spojrzał na pożegnanie.

Czy po tym zdarzeniu będzie tą samą osobą? Czy będziemy dalej w takiej samej relacji? Czy uwierzy, że naprawdę mnie nie zawiódł? Czy nie spróbuje zrobić tego ponownie? Ostatnie dni to były koszmarem nie do opisania. Tragiczny splot przypadków i złych decyzji uruchomił rollercoaster bez hamulców, którym podróżowaliśmy my wszyscy i mogliśmy tylko czekać na swoją nieuniknioną kolej, kiedy z niego wypadniemy, jak w tych horrorach z serii Final Destination

Akt XXV: Cyjanek

Sygnał karetki stopniowo rozpłynął się wśród hałasów miasta. Jeden z problemów, który zaprzątał mi głowę, został pożegnany. Drugi właśnie nadbiegał. Kroki Amado na klatce schodowej były o wiele szybsze, niż mogłaby wskazywać na to jego kondycja. Zastanawiałam się, czy nie przypłaci tego zawałem.

Niestety dla mnie, skończyło się na zadyszce.

Wszedł do pomieszczenia. Nabrał głębokiego oddechu. Obróciłam do niego zapłakaną twarz i zsiniałymi ze strachu ustami, gryzącymi wielką czerwoną kulkę, zawyłam cichutko, żeby się nade mną ulitował. Moje ramiona drżały. Potrząsały łańcuchami, jakby miały je oderwać razem z sufitem. Musiałam wyglądać jak osoba, która straciła każdy punkt jasności. Wszystko, co oświetlało jej w najdrobniejszym choćby stopniu drogę. Nieszczęśliwa dziewczyna, przeklęta od urodzenia, która w ramionach najgorszego mężczyzny na świecie straciła całą nadzieję.

Amado stanął, a następnie potarł kciukiem łuk brwiowy. Próbował uniknąć mojego spojrzenia. Wreszcie powiedział, patrząc w podłogę:

— Wiem, że to niedobry moment na taką rozmowę, ale w końcu zostaliśmy sami.

Wyrwał się z krótkiej chwili otępienia po to, by zbliżyć się do mnie. Zdecydowanym, szybkiem gestem odpiął wreszcie mój knebel, po czym odłożył go na biurko. Zaczerpnęłam łapczywie powietrza, nieomal się nim dusząc i kaszląc. Amado oczyścił moją twarz chusteczką i przytrzymał ją, żebym mogła sobie wydmuchać nos. Nie miałam już siły, żeby z nim rozmawiać. Spojrzałam błagalnie na niego oczami czerwonymi od płaczu. Czy okaże mi litość? Czy to już koniec tego koszmaru? Och, nie w tym życiu. Kolejnym daniem tego wieczora miałam być ja.

— Dlaczego nie poleciałaś? – zapytał. Jego ton był zimny i rzeczowy. Był zdeterminowany, żeby wyciągnąć ze mnie odpowiedź.

Postanowiłam nie przeciągać tego przesłuchania. Chciałam zakończyć je jak najszybciej i liczyć na zmiłowanie. Amado powiedział, że zawiezie mnie do szpitala. Być może nie zamierzał stać tutaj ze mną aż do rana.

— Naprawdę nie spodziewałam się, że zauważysz, że mnie tam nie ma – wychrypiałam płaczliwie przez ściśnięte, obolałe gardło.

— To już opowiadałaś – przerwał mi. – Chcę wiedzieć, co dokładnie sprawiło, że zdecydowałaś się zignorować swoją obietnicę.

Westchnęłam. Przymknęłam powieki. Wtedy poczułam jego zapach tak bardzo wyraźnie. Słodkie migdały. Ten pierdolony szampon. Zaśmiałam się w myśli. Dlaczego nie przyszło mi to wcześniej do głowy? Zapach migdałów oznaczał przecież cyjanek. Amado był niczym innym, jak żywą, chodzącą trucizną. Zatruwał wszystkich, którzy się do niego zbliżyli. Pierwszy objaw stanowiło oszołomienie. Amado zdecydowanie potrafił oszołomić. Charyzmą. Inteligencją. Zmarnowanym wyrazem twarzy, który sugerował, że nie interesowało go, czy spadnie z pięćdziesiątego piętra, wpadnie pod pociąg albo czy przejedzie go na ulicy samochód. Za nic miał śmierć i za nic miał życie. Ale kiedy unosił te swoje przekrwione oczy i patrzył na mnie tak, jak na osobę godną jego zainteresowania, czułam się błyszczącym diamentem, odnalezionym przypadkiem po tym, jak rozchylił w parku stertę butwiejących liści.

— Nie chciałam być z tymi wszystkimi kobietami – odpowiedziałam. – Czułam się gorsza. Uważałam, że wyjdzie z tego jedna wielka porażka.

— Nie chciałaś – powtórzył, jakby zamierzał wbić mi włócznię pod żebro. – Czy umawialiśmy się na to, że nasz układ polega na robieniu tego, co Miss Strawberry chce?

Spuściłam oczy. Amado nie krzyczał. Mówił bardzo opanowanym głosem. Ale to i tak było trudne do zniesienia. Widziałam, że w tym momencie nie chodziło mu o DEA. O DEA rozmawiał z moim bratem. Teraz chodziło mu o jego własne ego, które ucierpiało, bo chociaż raz nie mógł się zabawić moim kosztem tak, jak sobie to wymyślił.

— Doczekam się odpowiedzi? – zapytał, stając z dłońmi w kieszeniach dosłownie o pięć centymetrów przede mną.

— Nie. Nie tak się umawialiśmy – przyznałam z rezygnacją.

— No widzisz – potwierdził, zadowolony. Wycofał się o krok, dając mi odrobinę więcej przestrzeni do oddychania. – Ja pamiętam, jak się umawialiśmy. Przede wszystkim, miałem znaleźć dla ciebie odpowiedniego mężczyznę. Znalazłem. Zamierzałem mu cię przedstawić. Ale mieliśmy jeszcze parę rzeczy do załatwienia razem. Głównie twoją fałszywą przyjaciółkę. – Amado uniósł do góry palec, a ja podniosłam wzrok, marszcząc brwi i zastanawiając, czy aby się nie przesłyszałam. – Tak, tak. Chodzi o Carmen – błyskawicznie potwierdził, bujając się w tych vansach do przodu i do tyłu. – Uważałem, że nie jest przyjaciółką na którą mogłabyś zawsze liczyć. Zrobiłem więc dla niej test, żebyś sama mogła się o tym przekonać.

Mrugałam rozpaczliwie, jakbym próbowała odgonić od siebie jego słowa. I cały ten jego chory, zepsuty tok myślowy.

— Bolało. – Uśmiechnął się do mnie. – Nie powiem, miałem w tym pewną satysfakcję. Być może chciałem się też nad tobą troszeczkę poznęcać. – Wzruszył niewinnie ramionami. – Ale miałbym większą satysfakcję, gdybym mógł spędzić czas na tamtej wycieczce właśnie z tobą. To byłaby nauczka dla paru dziewczyn. Tych, co zaczęły sobie wyobrażać za dużo. Albo odnosiły się do ciebie z wyższością. Ty nigdy nie traktowałaś innych w ten sposób. Nawet na mnie umiesz patrzeć bez pogardy, czego zresztą nigdy nie byłem w stanie zrozumieć – zaczął mówić szybciej i bardziej nerwowo, jakby wyrzucał w ten sposób nienawiść do swoich czynów oraz zdumienie skalą pokręcenia własnej osoby.

Następnie wypowiedział słowa, które ścięły mnie z nóg, sprawiając, że zawisłam na łańcuchach niczym Jezus na krzyżu. Ile bym oddała, żeby móc je usłyszeć w innych okolicznościach. Nie teraz, kiedy Tim nieomal odstrzelił sobie głowę. Albo kiedy Morelli i Sandoval próbowali mnie zgwałcić. Nie wtedy, kiedy wyleciałam ze szkoły. I nie teraz, gdy Amado się nade mną znęcał, wykorzystując mój strach, żeby zagwarantować sobie posłuszeństwo mojego brata. Bo teraz wszystko między nami już było stracone. Ale on uśmiechnął się i je wypowiedział: – Jesteś najsłodszą, najbardziej niewinną istotą, jaką kiedykolwiek poznałem w życiu. Jesteś wyjątkową osobą, Truskaweczko. – Po czym pochylił się nade mną i wyszeptał wprost do mojego ucha: – I nie wolno ci tego powtórzyć swojemu bratu, ale nigdy... Przenigdy. Nie potrafiłbym cię zabić.

Nie wierzyłam. 

A może, faktycznie, przez moment miałam swoje upragnione szczęście na wyciągnięcie ręki? Gdyby tylko Amado był odrobinę normalniejszy. Teraz było już i tak za późno. Wszystko zginęło. Zostało pogrzebane pod gruzami tych nieszczęśliwych wypadków, z których każdy uruchamiał kolejną lawinę, sprawiającą, że nasz happy end był coraz bardziej niemożliwy do osiągnięcia.

— Bawiłaś się moimi uczuciami. – Amado cofnął się i mruknął. – Ostrzegałem cię, że to się źle skończy.

Jego uczuciami. Ja się bawiłam. Jego zdaniem, to była moja wina.

Prychnęłam mu w twarz pustym śmiechem.

— Chcesz znać prawdę? Proszę bardzo – wypaliłam. Równie odważnie, co naiwnie. – Myślałam, że na tej wycieczce pęknie mi serce – wyplułam z siebie, jakbym chciała zwymiotować na niego całym cyjankiem. – To TY się mną bawiłeś! – wrzasnęłam, po raz kolejny szarpiąc łańcuchem. – A ja, głupia, byłam w tobie zakochana do nieprzytomności...

Amado wycofał się jeszcze dalej, wyraźnie speszony. Nawet, jeśli żywił pewne podejrzenia względem moich uczuć, to chyba nie oczekiwał usłyszeć tych słów wypowiedzianych tak przerażającym tonem i w tak dalekich od romantyzmu okolicznościach.

— Czy dobrze usłyszałem czas przeszły? – zapytał. Podejrzanie nieśmiało.

— Tak – odpowiedziałam. – Teraz się tylko ciebie boję.

Zapadła cisza. Skierowałam głowę w drugą stronę. Nie umiałam wytrzymać jego spojrzenia. Przez cały czas znajdował ścieżki, żeby ściskać mnie w garści i wymuszać na moim organizmie zwiększanie tętna. – Pokonałeś mnie. Możesz być z siebie dumny – dodałam.

Udało ci się troszeczkę poznęcać.

Odwrócił się plecami. Sięgnął do kurtki, znalazł papierosy i odpalił sobie jednego. Podszedł do stołu. Usiadł na drewnianym stołku barowym, opierając się stopami o szczebelek między jego nogami. Patrzył przed siebie, zaciągając się i strzepując co jakiś czas popiół do popielniczki. Cieszyłam się, że pozbyłam się wreszcie z siebie tego ciężaru i miałam tylko nadzieję, że nie zechce mnie za to znowu ukarać, na wypadek gdyby znów poczuł się obrażony.

Nie wiedziałam, czego on oczekiwał. Co w mojej wypowiedzi mogło go aż tak zdziwić, że nagle zamilkł.

— Jak rozumiem, mówisz stop. Chcesz zakończyć nasz układ – odezwał się po dłuższej przerwie.

Układ. Zemdliło mnie na sam dźwięk tego słowa. Przypomniało mi się nasze pierwsze spotkanie, kiedy Mika i Amado ostrzegali, że nie wyjdę z tego pokoju, dopóki nie stracę całej godności. W tym momencie leżałam na dnie i nie miałam już żadnej. Najmniejszej. Jedyne, co miałam, to więcej pieniędzy i takie doświadczenie życiowe, o którym się mówi, że powinno uczynić mnie silniejszą, a naprawdę uczyniło mnie podziurawioną. Nie do naprawienia.

— Tak. Chcę to zakończyć – powiedziałam cicho.

— W takim razie, do widzenia, Miss Strawberry – odpowiedział, po czym zrezygnowanym gestem zgasił niedopalonego peta w popielniczce.

Podszedł do mnie i najpierw sprawnie odpiął moje nogi, a następnie ręce. Bardzo delikatnie pomógł mi rozmasować i rozruszać każde ramię i opuścić je na wysokość bioder. Byłam cała ponaciągana od tego szarpania się. Bolało jak cholera, mimo że adrenalina wciąż koiła mój ból. Pełen zakres bólu miałam poczuć dopiero później, gdy stres nieco opadnie.

W końcu stanęliśmy twarzą w twarz i Amado spojrzał mi w oczy w sposób, jaki zawsze lubiłam najbardziej. Teraz ścisnęło mnie w środku, bo wiedziałam, że to było spojrzenie na pożegnanie. Odpiął mój naszyjnik z pereł i wsunął go do kieszeni mojej bluzy-kangura.

— Witaj z powrotem, Toni Williams.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top