4.5. "Party Girl"

Ilość wyrazów: 7491

⛔: To będzie mocny rozdział i na pewno zaboli.

przemoc (również na tle seksualnym), wulgaryzmy, bullying

Akt XVIII: Party Girl

Obudził mnie delikatny dotyk na moim ramieniu. Nieznośnie ostre światło, które przedzierało się przez jasne rolety, wleciało pod moje minimalnie uchylone powieki, które sprawiały wrażenie wypełnionych piaskiem. Była pierwsza po południu.

— Przepraszam cię, Toni – Tim wyszeptał mi do ucha, kładąc mój telefon na poduszkę. – Zauważyłem, że był podświetlony. Dostajesz ciągle jakieś wiadomości. Rzuciłem tylko okiem i zobaczyłem, że to mail ze szkoły. Nie chciałem cię budzić, ale może powinnaś sprawdzić? Po co pisaliby do ciebie w niedzielę?

— Pewnie automatyczne potwierdzenie zapisów na przedmioty – mruknęłam niezadowolona. Zostałam wyrwana z głębokiego snu, który stopniowo się rozmazywał, powoli oddalając się do skarbca niepamięci. Nagle zaczęłam sobie przypominać gdzie byłam i co się wydarzyło. Jęknęłam przeciągle i potarłam twarz dłońmi, podczas gdy kolejne kawałki układanki wpadały na swoje miejsce. Tim natychmiast podał mi szklankę wody, żebym przepłukała sobie usta.

— Dalej nie ma z nimi kontaktu – podał mi najświeższe informacje. – Ale do nas też nikt się nie dobijał.

Usiadłam na łóżku. Przetarłam zaropiałe oczy, zalepione resztkami makijażu. Na krześle tuż po mojej prawej stronie leżała kamizelka kuloodporna. Adrenalina strzeliła po całym moim ciele i już wiedziałam, że nie uda mi się ponownie zasnąć. Zaczęłam sprawdzać wiadomości, które do mnie przyszły rano.

Im dłużej czytałam, tym mocniej mój żołądek zaciskał się w supeł. Uda zaczynały mi drżeć bez jakiejkolwiek kontroli. Telefon wyleciał z mojej bezwładnej ręki i ześlizgnął się po nodze na podłogę. Ukryłam twarz w dłoniach. Oparłam łokcie na kolanach. Zaczęłam cicho łkać. Miałam poczucie odrealnienia. Że to się nie działo naprawdę. Że to nie ja brałam w tym udział. Nie wierzyłam. Nie przyjmowałam do wiadomości. Nie po tym wszystkim, co przeszłam. Nie po moich wyrzeczeniach i walce.

Po prostu nie mogło tak być.

Nie.

— Boże, Toni... – Tim usiadł po turecku na podłodze przede mną, podniósł telefon zanim ten zdążył się zablokować, i zaczął czytać to samo co ja. – Decyzją rady... Antonia Beatriz Williams Komorowska zostaje skreślona z listy uczniów... na podstawie...

Potem z jego ust potoczyły się już tylko przekleństwa.

— Wejdź sobie na mojego Messengera – przerwałam mu, płacząc.

Jeśli Rada Szkoły zebrała się w trybie nadzwyczajnym w niedzielę rano, to znak, że wydarzyło się coś poza skalą. I, niestety, wydarzyło się. Ta informacja trzasnęła mnie jak silny cios w głowę. Dalej nie wiedziałam, co ze sobą zrobię i jak mam z tym teraz żyć. Wszystkie drzwi zostały przede mną definitywnie zamknięte. Ciekawe, czy chociaż któraś ze szkół publicznych przyjęłaby mnie po czymś takim. Może tylko któraś z tych najgorszych pod miastem, gdzie nikt nie panował nad uczniami, podobne rzeczy działy się na co dzień na przerwach i nikt już nawet na nie nie reagował.

Patrzyłam, jak Tim otwiera usta, żeby coś powiedzieć. Ale nie dawał rady. Żadne słowa nie mogły mu przejść przez gardło. Wstałam. Poszłam zaparzyć kawę. Miałam wrażenie, że unosiłam się nad podłogą. Całe moje życie miało teraz zostać na zawsze zdefiniowane przez ten jeden moment.

— Klikałaś w to? – zapytał wreszcie. – Mi nie wypada, ale jedno z nas powinno to obejrzeć, żeby wiedzieć dokładnie, co tam jest w środku.

— Ja wiem, co tam jest w środku – udało mi się powiedzieć, gdy zdusiłam na chwilkę łzy. Wysmarkałam nos w ręcznik papierowy i wyrzuciłam go do śmieci. Oparłam się o kredens, czekając na kawę. – Nie muszę tego oglądać.

— Chyba jednak powinnaś sprawdzić. Dla pewności. Ktoś zadał sobie trud, żeby wymyślić tytuł. Wiedział, że tam jest kamera i że jesteś z Kostaryki...

— I nie wiedział, że nie jestem dziewicą. – Nie powstrzymałam się od rozpaczliwej ironii. Podeszłam do Tima i zabrałam mu telefon.

Filmik o tytule Costa Rican teenage virgin gets fucked by older men at the party for cash wylądował na popularnym serwisie z materiałami dla dorosłych. Widziała już go cała szkoła. Dyrekcja. Kadra nauczycielska. Moi przyjaciele wysyłali mi desperackie wiadomości, że próbowali zgłosić materiał do usunięcia, zaznaczając mój wiek poniżej osiemnastu lat, prawa autorskie, brak zgody jako przyczyny w formularzu, ale nikt nie reagował. Serwery znajdowały się na jakiejś wyspie. Podmiot odpowiedzialny zdawał się nie istnieć, chociaż pieniądze z pewnością ściągał.

Zamknęłam się w łazience i postanowiłam to obejrzeć, dopóki byłam otumaniona, a krew we mnie wrzała, bo później nie zmusiłabym się do tego za żadne skarby. Osunęłam się po ścianie tuż przy drzwiach i drżącymi palcami kliknęłam w link wysłany do mnie w wiadomości prywatnej. Po chwili mój ekran zabarwił się na czarno od załadowanej strony. Ta ostra czerń, która nie zwiastowała niczego dobrego, przyprawiała mnie o zawrót głowy. Zewsząd wyskakiwały dodatkowe ekrany z reklamami. A na nich jęczące dziewczyny. Kilka z nich było animowanych. 

Udało mi się powyłączać niechciane okienka i stanęłam oko w oko z miniaturką, na której znajdowała się moja twarz ułożona na prześcieradle oraz moje włosy w ręku mężczyzny stojącego za mną. Nie zwróciłam uwagi na to, że byłam nagrywana. Nie potrafiłam skoncentrować się na dziesięciu rzeczach naraz. Słyszałam tylko czyjeś kroki, jakieś głosy i dźwięk otwieranych oraz zamykanych drzwi.

Skuliłam się w sobie i ponownie wydałam z siebie cichy pisk. Myślałam nad tym, ile rzeczy zrobiłam tamtej nocy źle. Byłam wystraszona, naćpana, niepewna swego, kiedy Mika przestał odpisywać na moje wiadomości, ale i tak, gdybym zwracała większą uwagę na otoczenie, może udałoby mi się temu zapobiec. Nawet nie zapamiętałam twarzy człowieka, który, przez swoją zabawę, jednym ruchem przekreślił moją przyszłość.

Nabrałam głośno powietrza. Przetarłam brudny nos ręką i zjechałam palcem na dół ekranu. Zaczęłam od sekcji komentarzy. Chciałam najgorsze już mieć za sobą. Treść odczytywanych wiadomości jednak mnie zdziwiła:

Czy jest więcej filmików z tą aktorką?

Ktoś wie, jak ona się nazywa?

Chciałabym, żeby mnie ktoś tak zerżnął.

Trzeci typ jedzie flakiem.

Przynajmniej nikt mnie tam publicznie nie krytykował. Komentatorzy na takich portalach najczęściej ciepło wypowiadali się o aktorkach, gorzej o facetach, kamerzystach czy reżyserach. Problem w tym, że to nie było reżyserowane. Ten uśmiech do kamery z początku nagrania nie był skierowany do wszystkich przypadkowych perwersów w internecie, tylko do jednego konkretnego perwersa w drugim pokoju, a to duża różnica. 

Próbowałam założyć konto, żeby dodać swój komentarz, że zostałam wykorzystana i że ten film powinien zniknąć, jednak liczba pop-upów z nagimi ciałami i brzęczenie informujące o tym, że jako dziesięciotysięczna osoba na stronie wygrałam iPhone'a, okazały się dla mnie mentalnie nie do przeskoczenia.

Oglądając ten materiał, czułam się brudna, wręcz zgwałcona psychicznie, a nie byłam już przecież delikatną, niewinną dziewczynką. Znałam swój cel, który mnie stale motywował. Chęć jego osiągnięcia była dla mnie silniejsza niż niedogodności. Problemem nie było, że ten filmik wyglądał niedobrze. Raczej na odwrót: wyszedł zbyt atrakcyjnie i od tego właśnie chciało mi się rzygać. Wszystkie męskie głowy były wypikselowane, a moje reakcje i udawane orgazmy okazały się bardzo dobrze widoczne.

Przezwyciężając zawroty głowy i wymioty podjeżdżające mi bezpośrednio do gardła, udało mi się przekręcić z pozycji siedzącej na kolana, a następnie podeprzeć się dłońmi o duże, ozdobione złotą farbą kafelki i podnieść się do pozycji stojącej. Na nogach które wciąż się trzęsły jak liście na wietrze, wyszłam jakimś cudem z łazienki, a następnie podreptałam do sypialni. Cicho pochlipywałam.

Tim siedział na podłodze, opierał się o łóżko i palił papierosa.

— To jeszcze nie koniec. Chodź tutaj – poprosił grobowym głosem.

Pokazał mi reportaż z CNN opowiadający o amerykańskich turystach zaatakowanych nad ranem w airbnb w Medellin. Eksperci w studio właśnie dyskutowali, czy Kolumbia powinna być zaznaczona na mapie jeszcze ciemniejszym bordowym kolorem jako kraj niebezpieczny dla Amerykanów. Amatorskie nagranie z telefonu, wykonane przez turystów ze Stanów, pokazywało mieszkanie, z którego wyprowadziłam się kilka dni temu.

Oczywiście, gdybym wciąż tam mieszkała, nie jechałabym pod znany Brianowi adres, ale i tak świadomość, że mnie tam ścigali i zaatakowali niewinnych ludzi, dokładała mi tylko więcej koszmaru do tego, który już miałam w głowie.

— Pięknie. Co my teraz zrobimy? – wyszeptałam, oczekując pomocy chyba z nieba. Siedzieliśmy po uszy w miękkim, ciepłym i śmierdzącym gównie. Ibaigurenowie nie odzywali się do nas. Tim posłał znaczące spojrzenie na mój telefon, widocznie próbując zapytać, czy to ich sprawka, ale nie miał odwagi powiedzieć tego na głos.

— Nie, nie. Znaczy, chyba nie. Chyba – zaczęłam analizować. – Amado tam w ogóle nie było. Zajmował się tą swoją Francuzką. Przyszedł dopiero po strzelaninie, bo musiał zorganizować burmistrzowi transport na lotnisko. Mika był, a potem się rozpłynął. Przez cały czas mieliśmy naprawdę dobry kontakt, aż przestał odpowiadać i tak jakby odciął numer. W środku łaziła masa ludzi, którzy tam w ogóle nie pasowali, a jego nie było nigdzie, czyli chyba wyszedł wcześniej.

— Moim zdaniem nic tutaj nie stoi na przeszkodzie. – Tim uniósł sugestywnie brwi. – Poważnie, nie spodziewałbym się po nich aż takiego kurewstwa, ale z drugiej strony, oni są naprawdę pierdolnięci.

— Nie wiem, Tim – jęknęłam, sama już się gubiąc w tym, co zdarzyło się naprawdę, a co stanowiło jedynie produkt mojej wyobraźni. – Chyba nie zrobiliby tego. Oni chcieli mnie tylko nastraszyć. Mocno nastraszyć – podkreśliłam. – Nie zniszczyć.

Pamiętałam chwilę, kiedy Amado przypadkiem spojrzał w moje przerażone oczy i od razu poprosił ludzi o trochę kultury w mojej obecności. Przez moment wyglądał, jakby w ogóle rozmyślił się i chciał mnie stamtąd zabrać. Mika powiedział wprost, że to było tylko ostrzeżenie, żeby uniknąć poważniejszych środków w przyszłości. Opowiedział mi o tej karze i uzgodniliśmy wszystkie szczegóły razem. Miałam ich za ludzi, którzy traktowali takie rzeczy poważnie. Nie wierzyłam, że oni to zrobili. Po prostu nie wierzyłam. Chociaż nie mogłam też niczego wykluczyć.

— Dzwoniłeś do Manu? – próbowałam wybadać ich nastroje pytając o nie naszego najbardziej zaufanego człowieka.

— Tak. Nie odbiera. Ta sama historia z telefonem.

— Myślisz, że naprawdę wszyscy mogli się tak umówić? – Nie ogarniałam tego umysłem. Miałam nadzieję, że mój brat zaprzeczy i powie, że to absurdalne. – A może tam stało się coś jeszcze? Coś, o czym my nie wiemy?

Widziałam, że Tim wybiera numer z listy kontaktów i dzwoni ponownie. Tym razem na służbowy telefon Miki, przez który załatwiał biznesy związane z La Reiną. To był jego czysty telefon. Służył mu wyłącznie do legalnych interesów. Przysunęłam się blisko, żeby podsłuchiwać.

— Hej, cabron. – Mika przywitał się podejrzanie radośnie, nie dopuszczając mojego brata w ogóle do głosu. – Pozwól, że oddzwonię później. Robię teraz taką małą, drobną rzecz i nie mam za bardzo czasu. Powiedz mi tylko, widziałeś się z Miss Strawberry?

Mika tak mnie nie nazywał. Zwrócił się do mnie w ten sposób tylko raz w życiu. Kiedy przedrzeźniał Amado. Nie miał żadnego powodu, żeby zrobić to nagle teraz, w rozmowie z moim bratem. Zaczęłam bardzo szybko łączyć fakty. Nie chciał wymieniać mojego imienia przez telefon. Nie chciał też za bardzo przedłużać rozmowy.

I chyba nie miał najmniejszego pojęcia o tym, co mi się stało.

Nabrałam podejrzenia, że Ibaigurenowie musieli się czegoś obawiać. Prywatne telefony nie stały się głuche przypadkiem. Być może Mika również nie zniknął z imprezy nagle bez powodu.

— Właśnie dzwonię w jej sprawie – odpowiedział Tim, posyłając mi porozumiewawcze spojrzenie.

Usłyszeliśmy, jak Mika powoli wypuszcza powietrze. Był zaskoczony.

— Okej – odpowiedział uważnym głosem. – Jak będę miał chwilkę, to o niej porozmawiamy. Trzymaj się, pa.

Rozłączył się bez czekania na pożegnanie. Tim i ja popatrzyliśmy na siebie znacząco. Tam się coś stało. Nie mieliśmy jedynie pojęcia, co. Mogliśmy jedynie mieć nadzieję, że przekazaliśmy nasz komunikat bez używania zbyt wielu słów. Mika był ogarniętym facetem. Potrafił odczytywać kody. Wiedział, że zdarzyło się coś, o czym próbowaliśmy mu powiedzieć. Miał teraz piłkę po swojej stronie.

Akt XIX: Manu

Dwadzieścia minut później dostałam wiadomość z nieznanego numeru, o treści: Jedziemy do was. To mógł być ktokolwiek. Spodziewaliśmy się na tym etapie już dosłownie wszystkiego. Stanęłam w kamizelce kuloodpornej w drzwiach do łazienki, po raz pierwszy w życiu trzymając pistolet w ręku, a Tim otwierał drzwi wejściowe z karabinem na ramieniu. Przypomniał mi się film, w którym człowiek spojrzał na korytarz przez judasza i ktoś mu w tym momencie strzelił w oko. Poprawiłam pozycję, upewniając się, że trzymałam broń w obu dłoniach, a mój palec był umocowany na spuście.

Wyciągnęłam szyję do granic możliwości. Chciałam zobaczyć, kto do nas przyszedł. Musiałam szybko zareagować, w razie gdyby ten ktoś postrzelił mojego brata.

W wejściu pojawił się Manu Mendoza. Odetchnęłam z ulgą. Z nim mieliśmy szansę przynajmniej na to, żeby negocjować. Manu położył palec wskazujący na swoich ustach, nakazując nam ciszę, po czym gestem zaprosił sześciu facetów uzbrojonych aż po zęby, którzy zachowywali się jak ekipa antyterrorystyczna. Stosując się do znanego im klucza, weszli do środka, po czym rozpoczęli przeszukiwanie mieszkania za pomocą swoich rąk oraz jakichś piszczących nadajników. Tim i ja staliśmy, nie odzywając się. Rozumiałam, że nasi goście szukali podsłuchów lub ukrytych kamer. – Czysto – oznajmił jeden z nich po kilkunastu minutach. Inny podszedł do Tima i powiedział:

— Muszę poprosić pana o rozebranie, żebym mógł pana przeszukać. Możemy to zrobić w osobnym pokoju.

Manu podszedł do mnie i poprosił o to samo:

— Młoda, przykro mi, ale muszę cię sprawdzić. Chodź ze mną do łazienki.

— Co tu się dzieje? – szepnęłam, pełna przerażenia. Ibaigurenowie musieli się czegoś obawiać. Widziałam to.

— Nic wielkiego. – Manu wzruszył ramionami. – Rutynowe czynności.

— No właśnie widzę, jakie rutynowe. – Przewróciłam oczami, po czym weszłam do łazienki, zdejmując z siebie najpierw kamizelkę, a następnie piżamę, w której paradowałam od rana.

Manu udał, że nie dosłyszał mojego komentarza.

— Przejdź się kawałeczek i pochyl się. Przepraszam. To jest naprawdę konieczne – zażądał stanowczym głosem.

W tym samym czasie zaczął ugniatać dłonią części mojej garderoby, a potem łypnął na mnie, żeby się upewnić czy aby nie chowałam między nogami wyrzutni rakietowej. Efekt poszukiwań musiał go zadowolić, bo powiedział krótko: – Dobrze. Możesz się ubrać.

Następnie wyszedł z łazienki, lecz po chwili wrócił z moim telefonem, który na moich oczach dokonał z jego ręki żywota. Jęknęłam.

— Co ty zrobiłeś? Miałam tam prywatną korespondencję! – powiedziałam głośno i z wyrzutem. Na swoje szczęście, listę kontaktów zapisywałam też w zeszycie od hiszpańskiego, a najważniejsze numery miałam dodatkowo zakodowane w pamięci.

— Od tej pory będziesz prywatnie korespondować z tego telefonu. – Wręczył mi nowe Blackberry. – Tu masz wszystkie numery, które ci się przydadzą.

Z ciekawości zerknęłam. W książce adresowej odnalazłam między innymi imiona Amado i Miki, jednak ciągi cyfr potrzebnych do nawiązania z nimi kontaktu były inne niż do tej pory. Utwierdzało mnie to w przekonaniu, że poznałam jedynie połowę z najważniejszych wydarzeń z ubiegłej nocy.

Gdy przeszliśmy do salonu połączonego z kuchnią, na kuchennym stole moją uwagę zwrócił telefon satelitarny wraz z karteczką, jak powinnam go obsługiwać. Stał nad nim smutny, chudy, wysoki pan z dużym nosem i z arafatką dookoła szyi.

— Don Mikel skontaktuje się z panią o godzinie szesnastej – poinformował. – Rozmowa potrwa pięć minut. Proszę sobie wynotować ważne punkty, które chce pani poruszyć. Później w stresie łatwo się zapomina.

Obróciłam się natychmiast w kierunku Manuela, złapałam go za przód kamizelki i spojrzałam mu głęboko w oczy.

— Manu, bardzo cię proszę, powiedz mi wszystko, co możesz powiedzieć o tej sytuacji. Nie podoba mi się ona.

— Nie wiem zbyt wiele. – Spokojnie pokręcił głową. – Mówią, że to tylko drobnostka.

— Jesteś teraz szefem całej ochrony. Jak możesz nie wiedzieć?

— Na razie obaj zamknęli się w swoich pokojach i nie rozmawiają nawet ze sobą. Robię dokładnie to, o co mnie proszą i na podstawie takich danych, jakie mam. Gdyby była potrzeba, żebym zrobił coś więcej, robiłbym więcej. Na razie nie ma takiej potrzeby, więc proszę, nie panikuj. Wszystko mamy pod kontrolą.

Nie panikuj. No świetnie.

Podziwiałam jego spokój i logikę, chociaż informacja o zamknięciu się w osobnych pokojach i konieczność korzystania z telefonu satelitarnego nakreśliła mi cały obraz. Stało się coś wybitnie złego, o czym nie mogli puścić pary, zanim nie poukładali sobie tej sytuacji w głowach. Podejrzewałam, że Mika dostał poufną informację od któregoś z polityków obecnych na przyjęciu, dlatego musiał wyjść. I z pewnością nie były to dobre wiadomości. Bałam się o Tima. Jeżeli teraz ruszyła jakaś akcja przeciwko kartelowi, on mógł zostać aresztowany jako pierwszy, bo nie dość, że posiadał informacje praktycznie o wszystkim, czym się zajmowała organizacja, to jeszcze od takich delikatnych kwiatuszków jak prawnicy i ekonomiści najłatwiej było wyciągnąć zeznania. A ja zostałabym wtedy sama. Kiedy tylko Tim wyszedł z sypialni, posłałam mu przerażone spojrzenie.

Manu zwrócił się do niego, zanim zdążyłam się nawet odezwać, podając mu jeszcze jednego smartfona:

— Tu jest twój nowy telefon. Wrócisz do domu i będziesz zachowywał się standardowo – poinstruował.

— Standardowo w niedzielę przerabiamy z Toni algebrę – odpowiedział Tim ostro. – Jestem dokładnie tu, gdzie powinienem być o tej porze. Co to ma wszystko znaczyć? – Nie wierzył w żadne ciemnoty, które próbował mu wciskać Mendoza.

— Nic. Nic się nie dzieje. Zachowujcie się normalnie. – Manu podał mojemu bratu jakąś kartkę. Podbiegłam, żeby też zobaczyć. – Lista ochrony, która tymczasowo zostanie z Toni.

Widniało na niej sześć baskijskich nazwisk. Zwróciło to natychmiast moją uwagę, bo przecież dla organizacji pracowali również Kolumbijczycy. Mogło to oznaczać, że Ibaigurenowie wpakowali się w jakiś konflikt z Hiszpanią. Do pilnowania mnie wybrali takich ludzi, ponieważ istniało mniejsze prawdopodobieństwo, że Baskowie poszliby na współpracę z rządem w Madrycie. W innym wypadku lista wyszłaby pewnie bardziej przypadkowa. Amado i Mika najwidoczniej nie wierzyli w tym momencie wszystkim swoim współpracownikom. Nie wiedziałam tylko, czy ci mężczyźni zostawali ze mną, żeby mnie chronić, czy żeby już profilaktycznie pilnować, robiąc ze mnie zakładniczkę we własnym mieszkaniu.

Tim przemyślał nasze położenie i oparł rękę na moim ramieniu.

— Okej. Zachowujemy się tak, jak nas proszą. Powiedz Mice o wszystkim, co się stało. Poradzimy sobie. Bądź dobrej myśli. – Mrugnął do mnie, a ja odpowiedziałam uśmiechem. Rozumieliśmy się bez słów. Na pewno nie zamierzał wykonywać żadnych podejrzanych ruchów, gdy byłam pod okiem sześciu typów uzbrojonych po zęby najnowszymi rodzajami broni, które na wyposażeniu miały tylko kartele. Wojsko i policja mogły sobie o takich jedynie pomarzyć.

Ochroniarze zachowywali się bardzo profesjonalnie przez cały czas. Stali na swoich stanowiskach, obserwując czujnie otoczenie, chociaż trochę się łamali, kiedy powiedziałam, że jeśli zrobią zakupy, to mogłabym ugotować im jakiś obiad. Tuż przed szesnastą gość w arafatce wyprosił wszystkich na korytarz, a sam przeszedł do drugiego pokoju, żebym mogła swobodnie porozmawiać.

Akt XX: Mika

Przełknęłam ślinę niepewnie, oczekując na połączenie. Punktualnie o szesnastej usłyszałam irytujący dźwięk dzwonka dochodzący z telefonu satelitarnego i natychmiast złapałam za jego słuchawkę. Nie zdążyłam jej jeszcze dobrze przyłożyć do ucha, a już dobiegł do mnie podenerwowany głos Miki:

— Mów. Wiem, że coś się stało.

Poczułam ulgę, mając świadomość, że wreszcie byliśmy w kontakcie. Usłyszałam w jego głosie wyraźny niepokój. Starałam się wierzyć w to, że będzie po mojej stronie. Chociaż akurat w tym momencie moja podświadomość postanowiła spłatać mi figla, przypominając mi słowa Rosy Zeballos, kiedy opowiadała mi o śmierci starszej ze swoich córek. Mówiła, że dziewczyna taka, jak ja, nigdy miała się nie doczekać sprawiedliwości. Ale mnie nawet nie interesowała sprawiedliwość. Interesowało mnie życie. Poprawiłam swoją pozycję na krześle. Przysunęłam sobie naszykowaną według wskazówek karteczkę.

— Najpierw Carlos Morelli i Brian Sandoval próbowali mnie zgwałcić. Broniłam się i rozwaliłam łuk brwiowy Carlosowi. Potem prawie udusiłam Briana. Następnie Hernan Jimenez Moncada przyjechał po ojca na lotnisko i razem uciekaliśmy. Ja skakałam z piętra na piętro, a on skręcił kostkę i ktoś go dwa razy prawie zastrzelił.

Tu zrobiłam przerwę na wdech. Popiłam wody z cytryną i miętą, bo zrobiło mi się słabo, gdy wróciłam myślą do kolejnego wydarzenia. Jeśli ktokolwiek byłby w stanie sprawić, żeby nagranie się nie rozpowszechniało i mógłby ukarać sprawcę, który wrzucił ten film do internetu, to tylko Ibaigurenowie. Jednak nawet i oni nie mogli cofnąć czasu. Dla uczniów i nauczycieli byłam już gwiazdą porno. Zacisnęłam zęby i mówiłam dalej:

— Rano okazało się, że do sieci trafił mój filmik z tamtej kamery na kredensie. Niektóre ujęcia ktoś nakręcił z tyłu, ale nie miałam możliwości zobaczyć, kto to był. Już mnie zdążyli za to wyrzucić ze szkoły – relacjonowałam szybko punkt po punkcie. Tyle się działo przez ostatnich kilka godzin, że pewnie gdyby obok spadł meteor, wzruszyłabym jedynie ramionami. – Na końcu się okazało, że nad ranem zamaskowani sprawcy szukali mnie w moim starym mieszkaniu, ale znaleźli tam tylko amerykańskich turystów. Teraz Kolumbia ma wrócić na listę krajów szczególnie niebezpiecznych.

Mika nie odpowiadał. Słyszałam wyłącznie jego oddech, a potem dźwięk zapalniczki i odpalanego papierosa. Siedzieliśmy po dwóch stronach słuchawki. Oboje milczeliśmy. Ciężką, gęstą, oblepiającą nas swoimi mackami ciszę przerywało jedynie utrudnione przełykanie śliny oraz niespokojne wydychanie powietrza. Poczułam, jak zakręciło mi się w głowie. Ścisnęłam palcami swoje udo, w nadziei, że pomoże mi się uspokoić. Mika jednak wciąż milczał. Prawie doleciał do mnie zapach z palonego przez niego papierosa.

— To wszystko – dałam znak, że skończyłam swoją kwestię. Bardzo chciałam usłyszeć jego głos. Dowiedzieć się, co on sądził na ten temat. Dowiedzieć się czegokolwiek. Po prostu usłyszeć, że on ciągle żył.

Wreszcie przemówił powoli. Jego słowa sączyły się jak bordowe wino po białym obrusie.

— Toni, brak mi słów. Po prostu nie wiem, co mam powiedzieć – zaczął. Słyszałam to. Był totalnie rozbity. Kilkakrotnie zbierał się do tego, żeby wygłosić jakieś zdanie, a potem odpuszczał. Zaciągał się papierosem. Stukał czymś nerwowo i rytmicznie o stolik. – Wolałbym sam przeżyć to sto razy niż wiedzieć o tym, że coś takiego przydarzyło się tobie. I to z mojej winy. – Jego głos się złamał. Słyszałam, jak znowu zaciągnął się głęboko papierosem i wypuścił powoli powietrze. – Zobaczyłem kobietę, która nie była od nas. Chciałem jej pomóc i, przyznaję, zagadałem się z nią – powiedział pusto, jakby ktoś odłączył z jego krtani stereo. – A potem dowiedziałem się... czegoś. I musiałem wyjść. To było niestety bardzo ważne dla nas wszystkich.

— Dlatego telefony padły?

— Tak. Widziałem wcześniej twoje wiadomości. Byłem przekonany, że wyszłaś przed strzelaniną. Ludzie mówili mi, że wyszłaś. Zapierdolę, przysięgam, zapierdolę – mruczał pod nosem.

Nikt nie chciał być posłańcem złej wiadomości. Żaden ze świadków nawet się nie zająknął, że błagałam o to, żeby Mikę znaleźć i do mnie zawołać. Kiedy pytał ludzi, co się stało, wszyscy go uspokajali. Nikt niczego nie widział, tylko opowiadali mu, że strzelało się niby dwóch pijanych ochroniarzy, którzy uciekli. W ten sposób nikt nie podpadł ani Ibaigurenom, ani ojcu Morellego. Na klatce tego dnia był włączony monitoring, ale Mika nie miał czasu ani głowy do przeglądania czegoś, co w obliczu innych kłopotów nie było dotąd dla niego priorytetem. Obiecał, że to wszystko obejrzy, a potem porozmawia z Amado.

Uspokoiłam się, że przynajmniej był po mojej stronie w tym konflikcie.

Na razie.

Akt XXI: Autodestrukcja 3, 2, 1...

Amado siedział przy stole w jadalni. Popijał espresso. Wbijał z niedowierzaniem oczy w pierwszą stronę raportu otrzymanego od Mercedes. Jego zmarszczone czoło pokazywało bruzdy, które formowały się na nim, bez względu na to, czy Amado był wściekły, czy też nie. Usłyszawszy cichy szelest popychanych drzwi, na chwilę podniósł wzrok znad dokumentów. Zauważył, że jego brat właśnie wszedł do pomieszczenia.

— Musimy skontaktować się z Claudio Morellim, żeby zdjął tego Iglesiasa – powitał Mikę, przechodząc bezpośrednio do szczegółów.

— Tylko nie to nazwisko. Błagam. – Mika zazgrzytał zębami.

— A kogo ci on przypomina, jak nie Iglesiasa? Patrz. – Amado uniósł raport do góry i radośnie pokazał palcem na nieco rozmazane zdjęcie, wykonane ukradkiem podczas spotkania.

— Nie mówię o tym policjancie, tylko o Morellim – jęknął Mika, w głowie odtwarzając przebieg rozmowy z Toni, która sprawiła, że Ziemia zaczęła wirować mu przed oczami, nabierając psychodelicznych barw i kształtów.

— A czym Morelli ci podpadł? – zdziwił się Amado. – Przecież po to on jest, żeby takie rzeczy załatwiać. Tego nie wolno spierdolić. Raport Mercedes wygląda na uczciwy. Nie wierzę wprawdzie w jej dobre serce, ale wierzę w to, że nasze zniknięcie nie jest jej wcale na rękę, bo ona będzie następna w kolejce – tłumaczył swój tok rozumowania. – Jeżeli ten Iglesias naprawdę myśli w ten sam sposób co ja, to już ci teraz mówię, że będą z tym facetem poważne kłopoty. Musi zniknąć jak najszybciej, dopóki mamy przewagę. On nie będzie grał czysto. Wiesz, co mam na myśli.

Amado spojrzał w sposób, który nie pozostawiał wątpliwości. Policjant kierowany żądzą zemsty był w stanie zorganizować porwanie Miki, żeby przysyłać go później do starszego brata kawałek po kawałku.

— Nie negocjujemy z szantażystami – prychnął Mika, dumnie unosząc głowę. Podszedł do lodówki, do niskiej szklanki wrzucił dwie kostki lodu i nalał sobie whisky. – Myślałem, że to już mamy dawno ustalone.

Amado wykrzywił wargi z irytacją.

— To nie jest moment na popisywanie się, jakim jesteś twardym skurwysynem. Nie zamierzam do tego w ogóle dopuścić. Rozumiesz? – zapytał podniesionym głosem. – Wyeliminujemy ich lidera, a całą resztę tej ekipy weźmiemy na przetrzymanie. Potem Neville wygra wybory i wywali ich z Kolumbii na zbity pysk.

Amado liczył na to, że ich znajomy polityk wycofałby kraj z układu zawartego przez obecnego prezydenta z Hiszpanią.

— Ciekawe, czego będzie chciał w zamian – zastanawiał się Mika.

— W zamian to on już dostaje od nas przez cały czas. Zagwarantujemy mu zwycięstwo w wyborach.

Mika zanurzył usta w alkoholu. Miał wrażenie, że żadne ilości procentów nie byłyby w stanie wymazać mu z głowy tej rozmowy, którą odbył przed chwilą z Toni. Ta dziewczyna była przecież pod jego opieką. Kurwa, dlaczego to wszystko musiało się tak strasznie spierdolić? Odstawił szklankę na blat stołu, po czym podszedł bliżej do swojego brata.

— Sytuacja się trochę skomplikowała. Lepiej nie wstawaj. To będzie ciężkie. Zacznijmy od tego. – Mika uruchomił odpowiedni link w telefonie, a następnie z serwisu dla dorosłych popłynął urywek filmu o kostarykańskiej nastoletniej dziewicy, oddającej się starszym mężczyznom na przyjęciu za pieniądze.

Odebrawszy od Miki telefon, Amado przyglądał się filmowi w ciszy, przeskakując co kilka klatek do przodu. W końcu odezwał się:

— Któż by pomyślał, że Miss Strawberry zrobi szybciej karierę w branży filmowej niż Aurélie Desjardins? Widziałeś, ile tu jest komentarzy pod tym?

— To nie jest śmieszne. – Mika spojrzał na niego najzimniej jak potrafił. – Wyrzucili ją już ze szkoły.

Amado głośno odetchnął, odkładając aparat, żeby zabębnić palcami w drewniany, polerowany blat stołu. Nie przeszła mu do końca złość na Toni, ale wiedział, ile poświęciła, żeby móc się w tej szkole utrzymać. Teraz zostało jej to zabrane przez jakiegoś idiotę, który znalazł ich kamerę, schowaną na regale.

— Moment, najpierw trzeba to usunąć, potem będziemy myśleć – zadecydował. – Gdzie tu się zgłasza nieodpowiednie treści? – Spojrzał ponownie w leżący przed nim telefon i zaczął przewijać kciukiem dostępne opcje, które kryły się pod ikoną chorągiewki. – Osoba jest poniżej osiemnastego roku życia, treść wzywa do nienawiści na tle rasowym, treść objęta prawem autorskim należy do mnie – odczytywał na głos. – Tak, wszystkie trzy.

— Nikt nie reaguje. Nie da się skontaktować z tym serwisem. Serwery są gdzieś na Martynice.

— No to niech Manu leci na Martynikę i wysadzi serwerownię w powietrze, jaki to problem? – zbulwersował się Amado, odchylając się mocno na krześle. Prawie wywrócił się z nim na podłogę. – Każ mu znaleźć tego, pożal się Boże, reżysera. Niech mu przestrzeli rękę. Nie chcę nawet wiedzieć, kto to był. Nie mam w tej chwili czasu, żeby mnie teraz kurwica trafiała przez to. Niech mi się ten złamas po prostu na oczy nie pokazuje. Jak tylko gdzieś zobaczę jakiegoś człowieka z przestrzeloną ręką...

— To nie koniec – westchnął Mika. Upił kolejny łyk whisky, pochylił się nad stołem, a następnie włączył klip z biblioteki mediów. – Wszyscy u nas to oglądali przez cały dzień. Dowiadujesz się ostatni. Na pocieszenie ci powiem, że ja byłem przedostatni.

Amado zmarszczył czoło. Na filmiku zobaczył Toni szarpiącą się z dwoma chłopakami. Uniósł wzrok, by znaleźć oczy brata i milcząco zapytać, czy można już wyłączyć, bo spodziewał się, co tam dalej będzie. Poczuł, jak zrobiło mu się w jednej chwili zimno, jak w zamrażarce. Pamiętał jej zapłakaną twarz, kiedy przytulał ją w windzie, bo została upokorzona w klubie przez tych dwóch. Teraz dorwali ją samą, na przyjęciu, a wokół nie było nikogo, kto mógłby zadbać o jej bezpieczeństwo.

— Oglądaj – powiedział Mika i spokojnie popił swoją whisky. Z głośników wyrwał się doskonale zarejestrowany, szalony krzyk, przebijający bębenki, a mimika młodszego Ibaigurena nawet nie drgnęła. Słyszał to nagranie już piąty raz i czuł się pusty, kompletnie martwy w środku. Przez cały czas go wołała jego imieniem, a on jej nie pomógł. W tym momencie był już wyprany z myśli. Stał się kartką. Białą, jak śnieg.

— Woła cię – zauważył Amado.

— No co ty nie powiesz... – mruknął Mika.

— Bo musiałeś się narzucać lesbijce przez godzinę. Dlatego do tego doszło. – Amado zapauzował film, żeby warknąć z wyrzutem.

— Skąd miałem w ogóle wiedzieć, że to była lesbijka? – Mika obudził się z letargu i podjął swoją obronę. Nie dość, że biczował się w głowie za swoją słabość przez ostatnie dwie godziny, to teraz jeszcze Amado czekał z nową porcją morałów, co go strasznie zdenerwowało. – Nie mogła się z tym jakoś bardziej obnosić? Nie wiem? Matka Boska z tęczową aureolą na koszulce? – dopytywał ze złością, zaczynając chodzić z nerwów dookoła długiego stołu.

— A co, twoim zdaniem wszyscy to mają wypisane na twarzach? Możesz mieszkać z kimś pod jednym dachem przez całe życie i nawet się nie zorientować. Twoim problemem jest to, że widzisz kobietę, jakąkolwiek, i przestajesz myśleć. – Amado popukał się w głowę.

— Doskonale wiem, co jest moim problemem. – Mika zamachnął się i trzasnął dnem szklanki o blat z takim impetem, że aż kropelki alkoholu wyleciały na zewnątrz. – Nie prosiłem cię o komentarz. Oglądaj dalej. – Machnął ręką ponaglająco.

— Nie chcę tego oglądać dalej. – Amado odrzucił smartfona przed siebie na stół i podparł brodę na dłoniach. Wściekłość kazała mu zaciskać pozostałości swoich żółtych zębów. Rezygnacja – spoglądać bez celu, wprost na rozmazującą się ścianę.

— A ja musiałem. I dlatego ty też musisz. – Mika podszedł do telefonu, ostentacyjnie wcisnął przycisk play i podstawił bratu pod nos.

Szef kartelu bardzo niechętnie przeniósł swój wzrok ze ściany na ekran. Początkowo towarzyszył mu strach i zrezygnowanie, jednak stopniowo oba te uczucia odchodziły w cień. Ustępowały miejsca uśmiechowi, który rozszerzał się wraz z rozwojem akcji. Amado patrzył, jak Toni roztrzaskiwała czoło jednemu z napastników. Następnie długo dusiła syna ich specjalisty od logistyki, czyniąc z chłopaka purpurowego na twarzy. W końcu uciekła razem z pierworodnym potomkiem burmistrza Medellin.

Amado nie miał wątpliwości, że Toni posiadała umiejętność podejmowania szybkich decyzji w obliczu zagrożenia. Pamiętał, jak skoczyła mu na rękę, w której trzymał naładowany pistolet. Wiedział, że była silna i wygimnastykowana. A jednak bał się, że wciąż nie potrafiła w pełni uwierzyć w siebie, żeby móc korzystać z tych zalet. Sądził, że w starciu z ludźmi, którzy ją prześladowali, którzy ustawili sobie ją wcześniej psychicznie, poddałaby się bez walki i oni zrobiliby jej poważną, długo trwającą krzywdę.

Oparł łokieć na stole i podrapał się po głowie środkowym palcem. Zrozumiał już, na czym polegał problem z Morellim, lecz mimo wszystko nie mógł przestać się uśmiechać. On i Mika skopali wprawdzie temat, w chwili, w której zostawili Toni samą, lecz ona i tak poradziła sobie wyśmienicie.

— Siostra Williamsa, gówniarze od Morellego i Sandovala, i jeszcze dzieciak Jimeneza na dokładkę, urządzili sobie MMA u nas na przyjęciu. A podobno idealny crossover nie istnieje – zauważył, uśmiechając się.

— Dzieciak Jimeneza skręcił sobie kostkę, kiedy skakał ze schodów. – Mika opisywał resztę wydarzeń.

Amado ściągnął twarz, przypominając sobie o chciwości burmistrza.

— Jak Jimenez będzie chciał od nas odszkodowania dla tego swojego bachora, trzeba mu przypomnieć, że miasto nie sprzedało nam tej kamienicy. Klatka schodowa dalej jest w zarządzie wspólnoty miejskiej – oznajmił bojowo.

Szybko jednak cień smutku przeleciał przez jego twarz, gdy tylko przyjrzał się z bliska zatrzymanemu ujęciu, na którym Toni i Hernan trzymali się twardym uściskiem za ręce. Zorientował się, że oboje byli w tym samym wieku. W dodatku wydawali się ze sobą zaprzyjaźnieni. 

On pojawił się w jej życiu z zupełnie innej linii czasowej. Nie pasował do niej. Nie dzielił z nią swoich pierwszych, najważniejszych przeżyć. Wiedział, że zasługiwała na kogoś świeższego. Mniej zgorzkniałego. Do tego teraz musiał zostawić marzenia o swojej Truskaweczce, żeby wrócić do siebie, do spraw ludzi dorosłych, w których dziewczyna o brązowych oczach, rozbrajającym uśmiechu i szczerym sercu była tylko pionkiem w wieloplanszowej grze.

— Na deser. – Mika przescrollował palcem po nagłówkach mediów amerykańskich. – Gówniarz Morellego zebrał ekipę i pojechał do starego mieszkania Toni. Tam jej nie znaleźli, ale za to znaleźli jakichś turystów, którzy od razu wezwali telewizję i opowiedzieli, że w Kolumbii napadły ich gangi. Zgadnij, które kolumbijskie nazwisko jest teraz w trendach na amerykańskim Twitterze? Dla ułatwienia dodam, że nie Morelli.

— Dawno nie było problemu ze Stanami – jęknął Amado, ukrywając twarz w dłoniach. – Po wyborach będą chcieli się popisać tematem zastępczym, żeby tylko nie zajmować się tym pierdolnikiem, który mają sami u siebie.

W loterii tematów zastępczych startowały tradycyjnie Iran, Rosja, Chiny, Korea Północna, Wenezuela oraz Kolumbia. Tym razem koło fortuny zatrzymało się na walce z narkotykami i bezpieczeństwie amerykańskich obywateli w Ameryce Południowej. Nowo wybrany prezydent musiał udowodnić przed opinią publiczną swoją skuteczność. Najlepiej spektakularnym zatrzymaniem któregoś spośród znanych baronów.

— Skoro mamy prowadzić wojnę na dwa fronty, to na tyłach musi być absolutny porządek – planował Amado, ignorując nadchodzące dodatkowe konsekwencje. – Jutro chcę widzieć w Red Roomie Miss Strawberry, jej brata, młodego Morellego i młodego Sandovala.

— Ty chyba jesteś niepoważny. – Mika poczuł, jak jego mięśnie nagle zwiotczały pod wpływem ciężaru tego absurdalnego pomysłu. – Jak twoim zdaniem Toni ma się spotkać twarzą w twarz z ludźmi, którzy próbowali ją zgwałcić, a później napaść ją w jej własnym domu?

— Wszystkich ich oduczę kombinowania za moimi plecami – zdecydował Amado. – Kończymy to raz na zawsze. Nie mam czasu się z nimi pieścić. Mają się bać i ma być spokój.

— I Toni jest tam na pewno potrzebna? – upewniał się Mika.

— Ufasz Timowi, mając DEA i Europol na karku? – Amado wędrował z opaską na oczach coraz dalej i głębiej w odmęty krainy, z której już nie miał powrotu. – Bo ja wcale. Trzeba mu pokazać jego miejsce, a tak się składa, że do pokazywania tego miejsca od zawsze najlepiej służy jego siostra. Tak więc owszem. Jest potrzebna.

Mika znieruchomiał. Złapał kolejny oddech. Płytki. Jak jego rozgorączkowane myśli. Odwrócił się gniewnie i posłał bratu spojrzenie, które ścinało białko w gardle oraz gotowało krew w żyłach. Dzieliło ich dosłownie kilka kroków. Mika, nie zastanawiając się, pokonał ten dystans w ułamku sekundy, jak podpalony ogniem. Chwycił Amado obiema dłońmi za koszulę i podciągnął go z krzesła do pozycji stojącej.

— Nie. Ośmielisz. Się – wysyczał wprost w jego nieporuszoną, obojętną twarz, na której Amado już dawno pogrzebał wszystkie emocje. – Ta dziewczyna jest żywym człowiekiem. Ona czuje. Boi się. – Mika starał się zachowywać spokój, chociaż wściekłość wypalała mu język i tatuowała na nim najbardziej obraźliwe znane ludzkości przekleństwa. Dopiero co skierował swoich osobistych ochroniarzy, żeby pilnowali bezpieczeństwa Toni i na pewno nie uczynił tego po to, żeby z miejsca wysyłać ją na rzeź. – Jeśli to zrobisz – mówił dalej – możemy podzielić majątek i idziemy każdy w swoją stronę, bo mam już ciebie serdecznie dosyć. Pomyśl przez chwilę. Nie pieprzyłeś jej. Patrzyłeś jej głęboko w oczy i kochałeś się z nią. Zawsze wolała ciebie zamiast mnie i nigdy nie zmieniła zdania. Pamiętasz, kiedy bałeś się jej nawet dotknąć, bo była za młoda? Miej w sobie chociaż odrobinę człowieka ten jeden, jedyny raz – próbował przemówić do tych fragmentów sumienia, które gdzieś tam Amado być może wciąż chował.

Amado jednak uruchomił już program autodestrukcji bez możliwości cofnięcia komendy. Właśnie delektował się wizją nadchodzącej katastrofy.

— Znam konsekwencje – oznajmił z dumą. – Jutro widzę ją po raz ostatni w życiu.

Tyle wystarczyło. Mika zamienił się w pokryty ogniem młot Thora, zesłany na Ziemię po to, aby wymierzać sprawiedliwość. Zaświecił oślepiającym blaskiem. Podążył do środka mrocznego świata, skazanego na klęskę. Zanurzył swoją pięść w umyśle zatopionym w czarnym i zgniłym fondue zepsucia. Posłał Amado na dobranoc jedynie perfidny uśmieszek.

Do kompletu z solidnym prawym sierpowym.

Amado był kompletnie nieprzygotowany na jego przyjęcie. Nie spodziewał się ciosu od człowieka, w którego obecności czuł się najbezpieczniej na świecie. Obrócił się o kilkadziesiąt stopni w bok, po czym rąbnął na parkiet. Poczuł charakterystyczny, metaliczny posmak w ustach. Oglądając z bliska wzory ze szlachetnego drewna w różnych kolorach, pomacał językiem policzek od wewnątrz. Zlokalizował językiem chyboczącego się zęba trzonowego, poruszył nim mocniej i wypluł go przed siebie razem z solidną porcją ciemnoczerwonej krwi. Podparł się na łokciach. Przez uporczywy szum w głowie starał się zaktualizować swoją sytuację, która zmieniła się w przeciągu kilku sekund.

— Leż – zażądał Mika. – Bo złamię ci nogę tak, że już nigdy nie będziesz chodził, tylko się czołgał. – Położył potężne, dębowe krzesło nogami w bok, oparł na nich łydkę Amado i unieruchomił ją dłonią. – Mam dosyć stawania zawsze po twojej stronie. Mam dosyć krycia twojego spierdolenia. Ta organizacja wcale ciebie nie potrzebuje. Od dawna jesteś tylko problemem. Puszczasz sobie czasem nagrania z podsłuchów? Tak? To z pewnością wiesz, że wszyscy zastanawiają się, kiedy zrobisz im tę przyjemność i wreszcie umrzesz.

— Mika, zaufaj mi jeszcze ten jeden raz. – Amado odezwał się z trudem. Musiał znowu splunąć gęstą mieszanką krwi i śliny. Zakaszlał. – Będziesz mi wdzięczny za to, co planuję. Zobaczysz.

— Mam cię dosyć, kurwa! Czego nie rozumiesz, śmieciu pierdolony? – wydarł się Mika. – Tylko jej dotkniesz, a mnie też zobaczysz jutro po raz ostatni w życiu. – Pogroził mu palcem nad plecami, choć jego brat leżał twarzą do parkietu i nie mógł tego dojrzeć. Wreszcie ostro wykopał mu krzesło spod nogi, zrobił krok nad jego głową i wyszedł z pomieszczenia, nie obracając się za siebie. Zostawił Amado samego ze swoimi myślami.

A Amado myślał o tym, że jego imię zobowiązywało. Na wojnie, którą prowadził, wszyscy polegną.

Akt XXII: Jawnogrzesznica

Mail z sekretariatu nakazywał mi stawienie się w gabinecie dyrektora w poniedziałek rano, aby osobiście wysłuchać konkluzji zaocznego procesu dyscyplinarnego i żeby odebrać papiery. Tak wyglądał koniec. Nie miałam nawet głowy do składania odwołań. Nie wierzyłam, że decyzja zostałaby zmieniona przez tych samych ludzi, którzy debatowali wcześniej nad jej podjęciem. Szkoła o tak prestiżowej nazwie nie mogła pozwolić sobie na skandal. Jakiekolwiek szczegóły, typu badanie prawdy, zadawanie pytania: Kto miał rację?, były tak naprawdę sprawą drugorzędną. Najprawdopodobniej zakończyłam w ten sposób swoją formalną ścieżkę naukową. Kto chciałby przyjąć do siebie licealistkę, którą zdążył zobaczyć nago już cały świat? Może co najwyżej jakaś placówka zorganizowana przy zakładzie karnym dla młodocianych przestępców.

Po moim mieszkaniu pętało się sześciu uzbrojonych facetów. Powolnymi i bolesnymi ruchami gałek ocznych, które przesuszyły się od płaczu, wodziłam po ich spodniach moro, koszulkach khaki, ciężkich butach. Dopóki groziło mi niebezpieczeństwo, którego pochodzenia ani rozmiaru nawet nie znałam, jedyne, co mogłam robić, to słuchać ich poleceń. Miało to tę zaletę, że nie pogrążałam się w obsesyjnym tworzeniu planów na najbliższą przyszłość. Nie musiałam myśleć. Myślenie sprawiało mi fizyczny ból. Byłam jak laptop, którego pamięć była tak zużyta, że zawieszał się już na ekranie logowania przy każdej kolejnej próbie restartu.

Czekała mnie jeszcze wieczorna rozmowa z Amado, po której nie spodziewałam się niczego dobrego, a potem stopniowo, krok po kroku, zamierzałam się poskładać i posklejać. Kolejny raz. Obawiałam się, że tym razem nie zrobię tego dobrze. Moje obwody się przepaliły. Przestałam grać, świecić serduszkiem i mówić mama, stając się niczym więcej niż szmacianą lalką, którą można było tylko podnieść z ziemi i przytulać, ale kto chciałby to robić?

— Czy jest pani gotowa? – zapytał gość w arafatce. Miał na imię Unai i chociaż nie spoufalał się ze mną ani trochę, na ulicy, na którą wyszliśmy wspólnie, przytrzymywał mnie czujnie za ramię. Jego oczy wędrowały dookoła głowy. Szukał najmniejszych śladów zagrożenia, a przez słuchawkę zainstalowaną w uchu otrzymywał ogólne informacje o terenie. Szedł ze mną po to, żeby w razie potrzeby zasłonić mnie własnym ciałem i, szczerze mówiąc, ta świadomość mnie przerażała.

Do szkoły jednak musiałam wejść sama, bo zabrakło czasu na wnioskowanie o akredytację dla ochrony. Zresztą, nie byłam już nawet uczennicą.

Przed budynkiem na ławce siedziały dwa karki, które pilnowały Dory Neville. Pożerały tacos zamówione na wynos. Oba kiedyś nieomal wpakowywały się nam na lekcje, jednak badania opinii publicznej wskazały, że taki przywilej dla dzieci polityków był niechętnie widziany, mając na uwadze, że reszta społeczeństwa mogła zginąć w strzelaninie na ulicy, przeciwko czemu wciąż nie udało się przeciwdziałać. Unai szybko zlustrował mężczyzn spojrzeniem i obrócił się w drugą stronę. Kazał mi się pospieszyć.

Licea przeważnie mieściły się w ponurych, zimnych, mrocznych gmachach, które wyglądały na połączenie dawnego zakonu ze starym szpitalem psychiatrycznym. Ta scena pasowałaby tam jak znalazł. Niestety, moje było jasne, przeszklone i nowoczesne. Optymistyczne. Pod koniec tygodnia startowały próbne matury, więc uczniowie dwóch klas składających się na mój rocznik rozwalali się po całej antresoli, czekając na konsultacje dotyczące esejów. Udawali, że się uczą. Tak naprawdę, mieli nadzieję na pojawienie się jawnogrzesznicy, żeby sobie ją dokładnie pooglądać.

Zerknęłam do góry i zauważyłam około czterdziestu osób ustawiających się przy wypolerowanej barierce z jasnego drewna. Na próżno szukałam przyjaznych twarzy. Hernan od rana był na rehabilitacji, a Teresa znowu trafiła do szpitala na płukanie żołądka, bo w nocy ktoś ją znalazł nieprzytomną na ulicy. Dostrzegłam Carmen. Ubrana w białą, koronkową bluzeczkę, opierała się dłońmi o poręcz i patrzyła tępo w dół. Jej twarz nie wyrażała ani radości, ani smutku, ani zdziwienia. Obok niej stał Brian z triumfującym, ironicznym uśmieszkiem. Na jego widok ścisnęło mnie nieprzyjemnie w klatce piersiowej, a głowa momentalnie powędrowała w dół i nie dawałam rady jej podnieść z powrotem.

— Dziewica... – usłyszałam męski, rozbawiony głos gdzieś za sobą. Ciche, nieśmiałe śmiechy zmieniły się w coraz głośniejsze, gdy ludzie powoli orientowali się, że inni też się z tego śmieją, czyli wypadało. Żarty i komentarze dobiegały z każdej strony. Wstyd wylewał się na mnie z antresoli jak wrząca woda z kotła, a przed oczami stawały mi obrazy z tego nieszczęsnego filmu, które teraz były dla wszystkich takie zabawne. Dotarły już do mnie wykonane gify, screenshoty scen przerobione na memy. Nawet, jeśli ten film udałoby się usunąć, to on i tak otrzymał własne, przetworzone życie, z którego mój rocznik będzie się śmiał latami.

— Ale wy wiecie, że ktoś to wrzucił bez jej zgody, prawda? – usłyszałam nagle znajomy głos, którego się zupełnie nie spodziewałam. Dora Neville odezwała się chyba najgłośniej w całym swoim życiu. – Myślicie, że to taki problem opublikować czyjeś prywatne filmy, zdjęcia, screeny rozmów? Każdy z nas może przejść przez to samo. I statystycznie rzecz biorąc, niektórych z nas to jeszcze czeka – skonfrontowała się nieoczekiwanie z dwiema klasami naraz.

Kochałam ją w tym momencie całym sercem. Poczułam łzy kręcące się po spojówkach. Wytrzymywałam ciosy, a niemal pękłam przez tę jedną osobę, która wstawiła się za mną.

— No spoko Elsa, masz rację, ale jednak ona sama się o to długo prosiła – odezwał się jakiś dziewczęcy głos, chyba Marisol. – Jak się zadajesz z tego typu ludźmi, to potem są efekty. Ja się utożsamiam z ofiarami, ale takimi prawdziwymi, bo za głupotę na życzenie to się jednak płaci.

— Nie bój się o nią – odpowiedział jakiś chłopak. – Jak ktoś miał w sobie tyle fiutów co Gitana w tym filmie, to raczej nie jest już niczym zaskoczony.

Chciałam pokazać jakiś obraźliwy gest na pożegnanie, ale dosłownie nie mogłam unieść ramienia. Nie znałam tego uczucia; nigdy nie doświadczyłam czegoś takiego. Zupełnie, jakby ktoś je oblał betonem. Zaczęłam hiperwentylować i obserwowałam tylko, jak moje balerinki coraz szybciej niosły mnie po marmurowej posadzce. Zrozumiałam, że w tym momencie ostatecznie stałam się złamanym człowiekiem. Wystrzelałam się już z amunicji. Wciąż potrafiłam odczuwać ból, ale nie mogłam już nic z nim zrobić. Obojętniałam na swój los coraz bardziej. Kiedy dyrektor Deodato potępiającym tonem odczytywał treść decyzji i dodawał komentarze od siebie, ja myślałam o tym, że mogłabym się tak położyć i dać zatłuc, i w sumie byłoby mi wszystko jedno, co się ze mną stanie. Kiedy moja trenerka i profesor Sastre zaciągnęli mnie na chwilę do jednego z gabinetów, żeby powiedzieć, że głosowali przeciwko tej decyzji i próbowali mną potrząsnąć, żebym się nie poddawała, też było mi wszystko jedno.

— Dziecko, ktoś podał ci narkotyki? – pytała trenerka ze świętym oburzeniem, a ja nie miałam siły odpowiadać, chciałam tylko już wyjść z tego budynku i do niego nie wracać.

Profesor Sastre miał znacznie mniej złudzeń co do natury owego zajścia i przekazywał mi konkretne informacje, które rejestrowałam chyba już tylko siłą woli i przeanalizowałam dopiero, gdy zatrzasnęłam za sobą drzwi do samochodu. Otóż niektórzy nauczyciele postulowali, by złożyć doniesienie na policję na Tima za brak odpowiedniej realizacji obowiązku opieki nade mną, co bezpośrednio przyczyniło się do mojej demoralizacji, bez żadnego związku ze szkołą. Profesor wtedy oznajmił, że ściąganie policji na kogokolwiek związanego w najdrobniejszym stopniu z organizacją Ibaiguren Betancur było wyjątkowo słabym pomysłem, mogącym wprost odbić się na wnioskodawcach, dzięki czemu z postulatu pospiesznie się wycofano, a ja nawet nie miałam głowy, żeby swojemu wychowawcy za to porządnie podziękować.

Wyszłam stamtąd jak ofiara nieudanego egzorcyzmu. Słońce na zewnątrz mnie oślepiło, źle stanęłam i tak leciałam ze schodków, najpierw średnio świadoma, co się ze mną dzieje, potem pogodzona z faktem, że zaraz pierdolnę o beton, aż wreszcie Unai złapał mnie w ramiona. Bez słowa objął mnie w pasie i pomógł przejść do samochodu. Kiedy telefon zadźwięczał i zobaczyłam wiadomość od Miki: Przygotuj się psychicznie na tę rozmowę z Amado – on coś kombinuje, podciągnęłam tylko stopy na fotel, oparłam się ramieniem o szybę i zamknęłam oczy. Byłam przygotowana. Bo już chyba nic nie mogło mnie skutecznie zranić. Ja sama byłam jedną wielką raną i powinnam nakleić na siebie taki jeden wielki plaster. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top