4.4. "Why Do We Keep When the Water Runs?"
Ilość wyrazów: 6058
⛔: przemoc (również na tle seksualnym), wulgaryzmy
Akt XIV: Pleśń
Utkwiłam wzrok w drewnianych drzwiach. Pierwszym, co przykuło moją uwagę, była biała, nieco prześwitująca farba. Przypominała mi pleśń, otulającą srebrną, zimową powłoką niewyrzucone resztki jedzenia. Teraz każdy przedmiot, myśl i zachowanie, stające przed moimi oczami, uderzało mnie po twarzy bezwzględnością swojej turpistycznej brzydoty. Która skrywała się do tej pory pod maską zbudowaną z pozorów. A potem została wywleczona jednym, mocnym szarpnięciem na zewnątrz.
Telefon.
Tim prosił, żebym pisała do niego tak często, jak tylko się dało. Powiedział, że jeśli nie dostanie ode mnie wiadomości przez pół godziny, przyjedzie w to miejsce, nie dbając o konsekwencje. Gdyby Alex wrzuciła nasz film do sieci, uderzyłoby to tak samo we mnie, jak i w niego. A jednak. Poszukiwania zaginionej osoby należało zacząć jak najszybciej. Z każdą godziną, szanse na odnalezienie tej osoby żywej, malały.
Tej nocy, tą osobą mogłam być właśnie ja.
Przeniosłam wzrok na zegar, w którym została ukryta kamera. Po drugiej stronie siedział Mika.
Uśmiechnęłam się sztucznie i pomachałam na znak, że wszystko było w porządku. A potem zakryłam twarz dłońmi i potrząsnęłam głową. Nigdy dotąd nie widziałam zepsucia tak ogromnego.
Powłoki mojego zaufania rozpadały się na równe części, niczym połówki orzecha. Cały ten rozpasany bankiet był odrażającą, pulsującą jak lawa pod cienką powierzchnią skóry, kremowo-żółtą ropą. Zgnilizną tak obrzydliwą, że zlatywało się do niej całe stado much, aby się nią pożywić, a następnie złożyć w niej jaja, zapewniając ciągłość każdemu z rodów wielkookich kreatur.
Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że dostąpiłam zaszczytu podziwiania z pierwszego rzędu tańca na zamykającej się trumnie. Ostatniej fazy rozwoju społeczeństwa, tuż przed jego spektakularnym upadkiem.
Telefon.
Mika.
Musiał zobaczyć moją reakcję. Napisał, żebym go znalazła, kiedy skończę. Chciał mnie zabrać w ciche miejsce. Porozmawiać i się poprzytulać. Albo pomilczeć i się nie dotykać. Napić się. Albo zapalić. Albo nic nie robić. Po prostu, żebym wiedziała, że w razie kłopotów, mogłam na niego liczyć.
Miałam świadomość, że mocno siedział w tych kinky rzeczach. Opieka psychiczna podczas kary i po jej zakończeniu była jedną z nich. Na własnej skórze mogłam się przekonać, jaką ona sprawiała różnicę. Naprawdę czułam się bezpieczniejsza ze świadomością, że po zakończeniu kary ktoś będzie na mnie czekał.
Podeszłam do zadania profesjonalnie. Traktowałam klientów w ten sam sposób, co swoich dotychczasowych. Udawałam wielką rozkosz, chociaż można się było domyślić stopnia przyjemności, kiedy pijany typ się na mnie położył i mruczał mi do ucha: – Boże, jaką ty jesteś dziką kotką.
Trzymałam się w jednym kawałku do momentu, w którym Mika przestał odpowiadać na moje wiadomości. Zastanawiałam się, czy to miało tak być, czy ktoś ważny go zaczepił, czy też po prostu sam odpadł z jakąś inną kobietą. Nie podobało mi się to. Uważałam, że powinien mnie pilnować. W moje myśli wkradł się niepokój. Skąd mogłam wiedzieć, czy moja sytuacja wciąż znajdowała się pod czyjąś kontrolą? Zaliczyłam jeszcze kilku typów. Za drzwiami robiło się coraz głośniej. Co chwilę słyszałam, jak drzwi się otwierały i zamykały, a potem ktoś przez mniejszą lub większą pomyłkę wchodził do środka. W końcu uznałam, że wystarczy.
Wyprosiłam kolejnego kandydata. Odświeżyłam się na miejscu, przypuszczając, że na pustą łazienkę i tak nie miałam co liczyć. Zgarnęłam swoją ciężko zarobioną forsę z szafki, złapałam za torebkę i wyszłam z pokoju. Zaczęłam się przeciskać przez solidnie podchmielone grupki. Szukałam Miki. Napisałam mu wiadomość, że nie mogę go znaleźć. I jak go nie znajdę, to sobie pójdę. Napisałam też do Tima, żeby go uspokoić, że już wychodzę. Zewsząd unosił się zapach papierosów oraz dobrego alkoholu. Muzyka dudniła jak szalona, zagłuszając gwar licznych prowadzonych rozmów.
Mika totalnie rozpłynął się w powietrzu. Zajrzałam nawet do gabinetu, gdzie zobaczyłam tylko jak jakiś pan posuwał na biurku jakąś panią. Przeprosiłam ich. Potem wyszłam. Coraz bardziej podejrzewałam Mikę o zaciągnięcie którejś z lasek do jednego z pozostałych mieszkań. Jeden z nich zabawiał się z Aurélie, drugi z nie wiadomo którą. Gdybym wiedziała, że ten facet tak się zachowa i nie zaczeka, żeby ze mną chwilkę posiedzieć w cichym miejscu, olałabym go i wyszłabym wcześniej. Oby miał lepsze wytłumaczenie niż swoje erotomańskie zapędy. Nie umawialiśmy się w ten sposób. Czułam się zignorowana i opuszczona, a ludzie, między którymi się przepychałam, irytowali mnie swoją obecnością. To było sprzeczne z tymi zasadami BHP, których Ibaigurenowie niby tak przestrzegali.
— Niña, zostaniesz z nami? – wołał za mną ktoś obcy.
— Toni, podaj mi swój numer telefonu. Zadzwonię do ciebie. – Wyrósł przede mną mężczyzna po pięćdziesiątce, który najprawdopodobniej mnie pieprzył jakąś godzinę temu, chociaż nie byłam pewna, bo wszystkie twarze zlewały mi się teraz w jedną. Mężczyzna próbował zamknąć mnie w swoich objęciach.
Uprzejmie poprosiłam go o kontakt z Miką w mojej sprawie, mając nadzieję, że Mika go spławi. Wysunęłam mu się z rąk, przesuwając się w stronę przedpokoju.
Wtem stanęłam jak wryta i zastanawiałam się, czy jednak nie zawrócić do tamtego gościa.
O ceglaną ścianę przy drzwiach opierali się Carlos Morelli i Brian Sandoval. Absolutnie nie powinno ich być na tym przyjęciu. Ono było zorganizowane dla ludzi z jakimiś realnymi wpływami w państwie. W dodatku zdałam sobie sprawę, że jeśli chciałam jak najszybciej opuścić mieszkanie, to będę musiała się koło nich przecisnąć. Ta dosłownie sekunda wahania, iść czy wracać, kosztowała tyle, że mnie zauważyli.
Ze swoim byłym chłopakiem nie zamieniłam ani jednego zdania od czasu urodzin Carmen. Z Carlosem dogryzaliśmy sobie regularnie, bo po incydencie w klubie wydawało mu się, że to ja zacznę latać za nim i to ja będę prosić jego o seks. Oznajmiał mi to wprost z durnym uśmieszkiem na tej przystojnej gębie, która aż prosiła się silne zetknięcie z wewnętrzną częścią dłoni.
Moi znajomi twierdzili, że on mnie lubił, jedynie nie potrafił tego wyrazić. Ja natomiast uważałam, że era końskich zalotów odeszła do czasów słusznie minionych. Obecnie to się nazywało bullying i ta nazwa obowiązywała niezależnie od tego, czy ktoś leciał na dziewczynę, i niezależnie od stopnia przystojności chłopaka. Cham był chamem i tyle. Dlaczego wszyscy groźni faceci musieli mnie lubić na swój pojebany sposób, a nikt nie mógł normalnie, standardowo? Pewnie powinnam po prostu ignorować odzywki Carlosa, jednak nie chciałam dawać mu przyjemności wygłoszenia ostatniego zdania, ani pokazać mu, że składam broń.
Nie przynosiło mi to chluby, ale podświadomie też chodziło mi o to, że nie miałam zbyt wielu znajomych. Większość osób z rocznika traktowała mnie ze znaczącą wyższością, a jego akurat nie interesowało to, kim byłam, co robiłam, ile miałam pieniędzy, albo że nie organizowano mi żadnego balu debiutantek. W przeciwieństwie do mojej byłej przyjaciółki, on mówił mi cześć. Nie odtrącałam więc kontaktu z jego strony, nawet jeśli nie uważałam go też za kolegę. Gdyby Carlosowi przyszło do głowy, żeby mnie przeprosić, sprawa naszych relacji wyglądałaby zupełnie inaczej. On jednak nie potrafił tego zrobić normalnie.
Któregoś dnia paliłam papierosa, gapiąc się na park przed szkołą. To było po osiemnastce Carmen. Wtedy podszedł do mnie on, z komentarzem, że to ja miałam rację. Powiedział, że nie zasługuję na takich chujowych znajomych. Mogłam mieć – jego zdaniem – lepszych. Po czym położył rękę na moim tyłku.
— Zabieraj tę łapę z mojej dupy – poprosiłam.
— Słuchaj – odpowiedział. – Lubię, kiedy jesteś wojownicza, ale może to już czas, żebyś zaczynała się już robić milsza, bo kończy mi się cierpliwość.
— Może to już czas, żebyś mnie przeprosił za początek roku, a wtedy się zastanowię. – Uniosłam się honorem. – W przeciwieństwie do ciebie, potrafię być cierpliwa w takich sprawach.
Usłyszałam, jak cicho parska śmiechem.
— Ja nigdy nie przepraszam. Tak się buduje respekt – oznajmił najzupełniej poważnie.
— No to dalej nie mamy o czym rozmawiać. – Wzruszyłam ramionami. – Chyba, że o twojej łapie na mojej dupie. Zabieraj ją, powiedziałam.
Ponieważ nie wykonał polecenia, na pełnym wkurwie zgasiłam niedopalonego peta butem, po czym sama odeszłam. Usłyszałam, jak mnie woła. Odwróciłam się, prostując już za plecami środkowy palec, żeby czekał w pogotowiu na moment, w którym zamierzałam go wykorzystać.
— Dałem się namówić, bo myślałem, że będzie śmiesznie – krzyknął za mną z mieszanką niecierpliwości oraz prawie niewyczuwalnej skruchy. – Zapomnij już wreszcie o tym.
— Co za non-apology – odkrzyknęłam, głośno się zaśmiewając. – Przepraszam wszystkich, którzy poczuli się urażeni. Nie odzywaj się do mnie, dopóki nie zrozumiesz.
Potem odeszłam.
Tim prosił, żebym nie zaogniała sytuacji z Morellim, bo jego ojciec nie był człowiekiem, z którym mogliśmy sobie tak po prostu zadzierać. Nawet Amado miał wobec niego duży respekt i potrzebował go bardziej niż nas. Claudio Morelli mógł mu usunąć prezydenta Kolumbii. My nie. Amado nie miał powodu, żeby – w przypadku konfliktu – postawić nas ponad Claudio Morellim.
Pytałam, czy to oznaczało, że jego zdaniem powinnam chodzić z Carlosem do łóżka. Tim chował wzrok. Zmieniał temat. Nie umiał mi odpowiedzieć. Wiedział, że miałam rację, ale bał się, że moja racja mogła przynieść pewnego dnia konsekwencje, które byłyby gorsze od wszystkiego, co zrobiłabym pod przymusem, ale co wyglądałoby dla Carlosa na zrobione po dobroci.
Nie byłam idealistycznie naiwna. Rozumiałam argumenty Tima i nie mogłam zaprzeczać ich sensowi. Nie zamierzałam jednak kłaść uszu po sobie przed gościem, który chodził ze mną na te same zajęcia i był ode mnie tylko o rok starszy. Cały czas sądziłam, że budynek szkolny, ci sami nauczyciele, dyrekcja, monitoring, stanowili dla mnie jakiś parasol ochronny. Nie uczęszczałam już do klubu. Nie widywałam Carlosa w innych miejscach, niż szkoła.
Jednak to, że Morelli nie zrobił mi dotąd większej krzywdy, faktycznie okazało się wyłącznie kwestią jego cierpliwości.
Akt XV: Drzwi
Nie chciałam zbliżać się do tych dwóch chamów, którzy stali przy drzwiach. Nie pozostawało mi jednak nic innego, jeżeli zamierzałam wydostać się z apartamentu. Przebywanie wśród pijanych i naćpanych gości mogło skończyć się równie źle. Bardziej opłacało się wyjść na korytarz. A przynajmniej spróbować.
Zaczerpnęłam głęboko powietrza. Wykonałam szybki wydech przez nos i mocno zacisnęłam pięści, żeby dodać sobie motywacji. – Możesz to zrobić, Toni – powiedziałam sama do siebie. Następnie ruszyłam. Przecisnęłam się przez kilka przypadkowych osób, po czym sięgnęłam ręką w kierunku klamki, znajdującej się tuż obok prawego ramienia Morellego.
— Przepraszam, chciałabym wyjść – zwróciłam się do niego, starając się zabrzmieć obojętnie, jakbym miała w ten sposób szansę na przesunięcie jego sylwetki w szarej koszulce z logo projektanta, którego nie znałam.
Carlos złapał mnie za nadgarstek, zanim moja dłoń zdołała trafić w metal.
— Podobno dzisiaj tu pracujesz? – zapytał.
— Pracowałam – odpowiedziałam stanowczym tonem, powoli zauważając gromadzące się nad moją głową ciemne chmury. – Już skończyłam.
Szarpnęłam lekko uwięzioną ręką, ale Morelli mnie nie puścił. Nie tracąc czasu, wyciągnęłam drugą dłoń w stronę klamki, jednak złapał ją stojący za mną Brian. Bawiło mnie, że ten, który rok temu uważał się za taką wielką alfę, w tym roku biegał za Morellim w charakterze przydupasa.
Nie. Wróć.
Nic mnie nie bawiło.
Marzyłam jedynie o tym, żeby stąd wyjść.
— A ty gdzie zgubiłeś swoją Carmen? – zapyskowałam, żeby pokazać, że sytuacja wciąż znajdowała się pod moją kontrolą. Pod buńczuczną miną schowałam spowijający mnie strach. Robiło się nieprzyjemnie, wręcz groźnie.
— Nie pozwalam jej chodzić na imprezy dla dziwek – odpowiedział Brian.
— O, trad wife sobie wychowujesz? – syknęłam, próbując wyrwać swój nadgarstek z jego uścisku.
Zastanawiałam się, czy wiedział, gdzie Carmen się podziewała przez ostatnie trzy dni. Z kim, po co i za ile. Było mi jej żal. Ostrzegałam ją, że ten związek dobrze się nie skończy. Brian miał niecałe dziewiętnaście lat, a już można było o nim powiedzieć, że brzydko się starzał. Nie jako mężczyzna. Jako człowiek.
Pamiętałam szkolną dyskotekę, jeszcze podczas Middle Years Programme. Uwielbiałam się stroić na potańcówki w piątkowe wieczory, podkradałam Alejandrze perfumy i lubiłam patrzeć na chłopaków. Marzyłam, żeby któryś z nich zwrócił uwagę i na mnie. Na szybkich piosenkach szalałyśmy z Carmen na scenie, ale przy tych wolnych podpierałam ściany, albo wychodziłam do bufetu kupić oranżadę i pączka, udając, że tak naprawdę nie tańczyłam z nikim, bo zajmowałam się czymś innym. Nie dlatego, że nikt mnie nie chciał.
Pewnego dnia jednak brunet w białej koszuli ukrytej pod czarną jeansową kurtką poprosił mnie do wolnej piosenki. Teraz zupełnie inaczej myślałam o tej scenie, którą zawsze darzyłam sentymentem, bo był dla mnie taki miły i delikatny. Wtedy wszyscy go uważali za grzecznego, kulturalnego chłopca. Dziś już wiedziałam, że kiedy obejmował mnie w talii, a jego policzek dotykał mojego, on zastanawiał się, czy moje piersi miały jeszcze jakąś szansę, żeby urosnąć.
Boże, co za palant.
Teraz miałam ochotę trzasnąć się po głowie. Gdybym tylko miała do tego jakąś wolną rękę.
Carlos objął mnie w pasie i odciągnął od drzwi, przyciągając plecami do siebie. Czułam, jak moje serce weszło w tym momencie do windy i podjechało nią aż do gardła.
— Po znajomości dla swoich kolegów? Co ty na to? – wyszeptał mi wprost do ucha. Para wodna, która opuszczała jego usta, skraplała się na mojej skórze. Panicznie rozglądałam się za możliwością ucieczki.
— Spóźniliście się – powiedziałam w akcie desperacji. – Trzeba było przyjść wcześniej.
Moja pozycja negocjacyjna słabła. Jego przedramię znalazło się pomiędzy moimi udami i przesuwało wyżej, żeby pocierać moje majtki. Szarpnęłam się lekko, dając znać, że nie podobał mi się taki dotyk. Zaczynaliśmy przyciągać uwagę gapiów. Dojrzałam jaskrawe światełka, które odbijały się na drzwiach sugerując, że co najmniej kilka telefonów rozpoczęło nagrywanie.
— Carlos, jestem zmęczona – jęknęłam z bólem w głosie. – Porozmawiamy w szkole.
Brian stanął przede mną, odcinając mi możliwość ucieczki i gapił się na mnie z chorą satysfakcją, jakbym teraz miała dostać karę od niego za to, że nasz zakończony związek okazał się chujowy.
— Dajcie mi wyjść. Proszę – zmieniłam ton na błagalny. Zauważyłam, że obaj byli zdecydowani, żeby mnie przymusić. Miałam nadzieję, że kiedy pokażę się ze słabej, zranionej strony, chociaż jeden z nich poczuje się z tym źle. Może ruszyłoby go sumienie. Może by mnie wypuścił.
Carlos wciąż trzymał jedną rękę pomiędzy moimi nogami, a drugą złapał mnie za włosy. Poczułam bolesne szarpnięcie. Brian chwycił w jedną dłoń moje nadgarstki, a kciukiem prawej dłoni przesuwał po moich ustach i brodzie. Chciałam mu plunąć w twarz, ale wciąż miałam nadzieję, że może jednak mnie puści. Ciągle mamrotałam. Błagałam o litość. Im bardziej obaj mnie naciskali, tym bardziej moje ciało się buntowało i spinało wszystkie swoje mięśnie. Wiedziałam, że nie dam rady tego zrobić. Moje serce łomotało ze strachu tak szybko, jak pociąg na szynach. Jeśli chcieli mnie mieć, będą musieli wziąć mnie siłą.
Nagle zobaczyłam jasną smugę światła, odbijającą się z korytarza. W drzwiach stanęła jakaś postać. Nie widziałam tej osoby. Brian mi ją zasłaniał. Dojrzałam zastygłą w bezruchu sylwetkę dopiero wtedy, gdy się odrobinę przesunął.
Usłyszałam roześmiany głos Carlosa:
— Jimenez, chciałbyś wreszcie ją sobie zaruchać?
Nie miałam pojęcia, co w takim miejscu o piątej nad ranem robił Hernan Jimenez Moncada, ale na pewno nie chciałam się z nim widzieć w takich okolicznościach.
Brian obrócił się i zobaczył to samo, co ja. Naszego kompletnie osłupiałego kolegę, tkwiącego jak kołek w miejscu, z opadniętą szczęką. Odpowiedział Carlosowi za niego:
— Pewnie, że chce. On się gapił na nią od pierwszej klasy. Non stop.
Z trudem wypuściłam powietrze przez usta. Moje mięśnie zaczęły w szybkim tempie wiotczeć. Nadmiar wydarzeń stoczył się i zrzucił na mnie, jakby chciał mnie przygnieść sobą niczym lawiną skalną. Nie mogłam uzyskać nawet jednej chwili spokoju. Skąd miałam wiedzieć, kiedy i kto się na mnie gapił? Nie zwróciłam na to nawet uwagi, dopóki nie zaczęłam z Hernanem rozmawiać, lecz najwidoczniej Brian prowadził monitoring i zapiski, kto na mnie patrzył i w jaki sposób. – Proszę, nie – myślałam. – Po tych dwóch niczego dobrego się nie spodziewam, ale wiem, że jeśli Hernan zrobi mi krzywdę, nie wytrzymam tego. Znienawidzę wszystkich mężczyzn do końca życia.
Zamierzałam rozpocząć swoją nienawiść od człowieka, który miał mnie pilnować i mi pomagać, a jednak go przy mnie nie było.
— Mika! Pomóż mi! – wrzasnęłam najrozpaczliwiej na świecie, usiłując przekrzyczeć muzykę i ogólny jazgot. Poczułam grudki, które zaplatały mi się na strunach głosowych. Wbijały się tam już na zawsze, jak blizny po nacięciach, sprawiając, że od tej pory mój głos miał być do końca życia lekko zachrypnięty.
— Dlaczego on ma ci pomagać? Podobno kogoś tu obraziłaś. – Carlos żartował sobie ze mnie. – To jest nasza organizacja. Powinnaś odpracować.
— Tak. Już odpracowałam. I wychodzę – mówiłam przez napływające łzy, będąc odciąganą coraz dalej od upragnionego światła, które dochodziło z korytarza. – Mika!!! – wrzeszczałam rozpaczliwie. Zdzierałam krtań tak, że po każdym krzyku musiałam odkaszlnąć flegmą, która zalewała mi następnie gardło, palące jak żywa rana. – Niech go ktoś zawoła, błagam!
Po gapiach poszedł szmer. Nikt się nie ruszył. Kilka osób wciąż nagrywało telefonem. Nasza szarpanina zintensyfikowała się na tyle, że byłam pewna, że za chwilę przy tych wszystkich ludziach wyląduję twarzą do chropowatej ściany, sukienka pójdzie w górę, a łzy z mojego wstydu zaczną lądować na podłodze.
— Mika! Do jasnej cholery! – wrzasnęłam ostatni raz, pakując w to agresję napływającą z każdego koniuszka ciała. Cała się trzęsłam. Napływ adrenaliny wyłączał moje myślenie i zmieniał mnie w kulkę naładowaną chęcią walki o wyrwanie się stamtąd. Znalazłam w sobie takie pokłady siły, jakbym miała odepchnąć skałę blokującą mi wyjście z jaskini.
Kiedy zobaczyłam ręce Carlosa przed swoją twarzą, odwróciłam się w mgnieniu oka. Nie zastanawiałam się ani przez sekundę. Wsunęłam dłoń w jego włosy i z całej siły przypierdoliłam jego głową w cegły na ścianie. Nikt się tego nie spodziewał. Nawet ja sama. Ludzie wyli w ekstazie. Morelli zwijał się z bólu. Dotykał czołem kolan, a krew z jego rozciętego łuku brwiowego tryskała na moje łydki i farbowała podłogowe deski. Morelli nie przeklinał. Nie mógł. Kompletnie zdezorientowany, ledwo łapał oddech.
Brian przez ułamek sekundy przyglądał się tej scenie z otwartymi ustami. Wyciągnął ramiona w moją stronę. Próbował mnie złapać, ale byłam szybsza. Odskoczyłam w bok. Sięgnęłam do torebki, macając desperacko dłonią za gazem pieprzowym, ale wyczuwałam w niej tylko klucze, papierosy, parasolkę, paczkę chusteczek, opakowanie z lubrykantem, oraz pomidory, które kupiłam kilka dni temu, a potem zapomniałam wyjąć. Nagle uderzyło mnie w palce zimno metalowej sprzączki. Moja smycz ze sztucznego jedwabiu. Brian rzucił się na mnie. Zmyliłam go unikiem, wykorzystując fakt, że byłam od niego sporo zwinniejsza. Znalazłam się za nim. Zarzuciłam od tyłu linkę na jego szyję, złapałam smycz za oba końce i zaczęłam go dusić.
Zaślepiona wściekłością, nie kontrolowałam się. Docisnęłabym do końca. Mogłabym obserwować, jak gnoja opuszczają resztki życia. Zgromadzeni przypadkowi ludzie klaskali oraz gorąco nawoływali.
Kątem oka dojrzałam, jak Carlos wyprostował się i wymamrotał coś pod nosem. Jego słowa zniknęły i były niezrozumiałe w ogólnym hałasie. Jego twarz była cała czerwona. Krew z rozciętego łuku brwiowego spływała po oczach i po policzkach. Powoli ruszył w moim kierunku. Ja, zamiast odpuścić i uciekać, w swojej furii dalej zaciskałam Brianowi smycz na szyi. Nagle poczułam, jak Hernan położył dłoń na moim przedramieniu, a następnie zaczął mnie szarpać za rękaw w stronę wyjścia.
— Gitana, spierdalamy stąd! On ma broń! – krzyknął.
Wyprostowałam się, jakby poraziło mnie prądem. Natychmiast odskoczyłam. Nie patrząc już na nic i na nikogo, ślepo przebijając się prosto przez siebie, wylecieliśmy z Jimenezem na korytarz. Hernan logicznie ciągnął mnie w stronę windy.
— Nie, nie! Po schodach! – wrzasnęłam do niego.
Akt XVI: Czarny Pontiac
Stara winda była niesłychanie powolna, o czym ja wiedziałam, a ludzie, którzy tu byli pierwszy raz w życiu, nie mieli pojęcia. Żeby zmaksymalizować swoją przewagę przed nieuchronnym pościgiem, zrzuciłam torebkę na schody piętro niżej. Zbiegłam o kilka stopni, złapałam za poręcz i sprawnie przeskoczyłam na przeciwległą część klatki. Zamortyzowałam lądowanie uchwyceniem poręczy na dole. Mogłam tak skakać z zamkniętymi oczami. W dzień i w nocy. Z butami na szpilkach, które szybko zdjęłam i trzymałam w dłoni.
Niestety, Hernan próbował zrobić to samo, co ja. Usłyszałam tylko łomot ciała turlającego się ze schodów i przeciągły, męski wrzask z bólu. A potem głośny krzyk:
— Puta madre, skręciłem kostkę!
— Następnym razem będę uciekać z kimś z drużyny piłkarskiej a nie z kółka matematycznego – ryknęłam ze złością.
Musiałam wrócić, żeby spróbować go jakoś podnieść. Hernan uniósł prawą nogawkę, by naocznie przekonać się, jak wygląda to miejsce, które wypełniało go agonią promieniującą od palców stopy, przez zęby, aż po czubek głowy. Kostka puchła w zastraszającym tempie. Przypominała na tym etapie już udo świni. Ludzie wyglądali z wyższego piętra i coś za nami krzyczeli, ale nie byłam w stanie rozróżnić słów.
Hernan tymczasem wyjął z kieszeni kluczyki do samochodu i wcisnął mi je w dłoń.
— Czarny Pontiac. Uciekaj!
— Nie zostawię cię, idioto. – Zarzuciłam jego ramię dookoła mojej szyi. – Schodzimy razem. – Sprowadzałam go delikatnie, gdy opierał się o poręcz i zeskakiwał lewą nogą na coraz to niższe stopnie. Wtedy rozległy się strzały. Kule przeleciały tuż obok dłoni Hernana. Nie mieliśmy szans.
— Znajdę samochód, wykręcę i zaczekam tuż przed bramą – wyrzucałam pospiesznie słowa. – Musisz zagryźć zęby i... – Chciałam poradzić Hernanowi, żeby jednak szybko zbiegał po schodach, nie patrząc na ból, ale wpadł mi do głowy lepszy pomysł. – Czekaj, już wiem. Postaraj się zjechać na tej poręczy. Połóż się na tym brzuchem. – Asekurowałam go przez chwilkę, aż znalazł odpowiednią pozycję, a sama zeskoczyłam na dół i wybiegałam przez główne drzwi bramy. Usłyszałam tylko dźwięk, który mnie upewnił w przekonaniu, że Morelli i Sandoval, jak te dwa ostatnie durnie, wpakowali się do windy.
– Dobra. Czarny Pontiac. Kurwa. Jak wygląda Pontiac? I dlaczego te wszystkie samochody są czarne? – przeklinałam w myśli, rozglądając się w panice po ulicy oświetlonej ciepłym, lubianym przez turystów światłem. Przytomnie sprawdziłam na smartfonie logo marki oraz jej podstawowe modele i ruszyłam co sił w płucach wzdłuż chodnika, przyglądając się zaparkowanym wozom. Wreszcie znalazłam ten, o który chodziło Hernanowi.
Ledwie usiadłam za kółkiem, a od razu poczułam się zdezorientowana wszystkim, co znajdowało się dookoła mnie. – Dlaczego szkoły nauki jazdy zawsze wpakują cię w jakieś pierdolone Seicento. I radź sobie potem w realnym życiu! – wściekałam się w myśli. Wykręcając, trzasnęłam w samochód stojący za mną. Potem w ten, co był przede mną. Potem w śmietnik po przeciwległej stronie ulicy.
Przysięgam, Seicento by się zmieściło.
Miałam nadzieję, że Amado nigdy się nie dowie, kto porozsypywał te śmieci, bo chyba nie wytrzymałabym kolejnej kary.
Hernan rozpaczliwie podbiegał po chodniku. Otwierał usta, jakby był na wpół śniętą rybą, gubiącą łuski pod wodą. Wymachiwał łokciami. Zaciskał mocno powieki. W ogóle nie patrzył, dokąd biegł. Poruszał się już chyba tylko siłą woli. Otworzyłam drzwi od strony pasażera i dopingowałam go głośno: – Vamos, vamos! – żeby mógł z zamkniętymi oczami skierować się w stronę mojego głosu. Odbił się od lewej nogi i wpadł ostatkiem sił na fotel pasażera.
Ruszyłam z piskiem opon. Hernan obrócił się, usiadł normalnie i zatrzasnął za sobą drzwi. Wyglądał koszmarnie. Właśnie zauważyłam w lusterku, że ja też. Ale skręciłam ostro w prawo i puściłam się w długą. Nie miałam nikogo na ogonie. To było najważniejsze. Skierowałam się w stronę swojego mieszkania.
— Strzelali za mną. Przysięgam, sekunda później i kula by trafiła nie w drzwi, tylko w moje plecy. Co najmniej w ramię – relacjonował zapłakanym, trzęsącym się głosem. Oglądał kontuzjowaną kostkę. Jego ręce drżały.
— Poszukaj sobie fajek. – Popchnęłam swoją torebkę w jego stronę. – Możesz mi też odpalić i podać.
Dopiero teraz docierało do mnie, co zrobiliśmy. I że to nie był koniec tej historii. Zadarliśmy z niewłaściwymi ludźmi. O ile syn burmistrza Medellin z pewnością wyjdzie z tego bez szwanku, bo nikt nie będzie ryzykował potężnego skandalu, o tyle ja byłam nikim. Nikt mnie nie chronił. Mika właśnie udowodnił, jak bardzo mu zależało na moim bezpieczeństwie. O Amado nie było sensu wspominać. Nie miałam wątpliwości, że dobry humor najbardziej niebezpiecznego sicario w Kolumbii, a takim był ojciec Carlosa Morellego, był w organizacji ważniejszy niż cokolwiek związanego ze mną. Z życiem włącznie. To ja miałam za to zapłacić.
Zaciągnęłam się papierosem. Strzepałam popiół przez okno. Nie odzywałam się ani słowem, zaciskając w sobie nerwy. Ucieczka za granicę? Jasne, mogłam uciekać. Tylko, że Ibaigurenowie by mnie namierzyli. A Mika już zapowiedział, co zamierzali mi zrobić przy kolejnym nieposłuszeństwie. Jego zdaniem, będę musiała prosić o pozwolenie na sikanie.
Namacałam w leżącej między siedzeniami torebce swój telefon. Musiałam się do dodzwonić do Miki, żeby jak najszybciej przedstawić mu historię ze swojej perspektywy. Gdzie tam. Marzenie. Już nawet nie odpowiadał sygnał, tylko sama głucha cisza. Jakby ktoś celowo odciął numer. Westchnęłam, przeklinając ogrom swojego pecha. Zaryzykowałam i wybrałam numer do Amado. Odpowiedziało mi to samo. Nie miałam siły. Rzuciłam telefon Hernanowi na kolana.
— Znajdź mojego brata w kontaktach i wyślij mu wiadomość.
Pomyślałam, że pewnie Tim wciąż nie mógł swobodnie rozmawiać, a wiadomości jednak co chwilę sprawdzał. Wychodziliśmy z naszych lokali prawie w tym samym czasie. Odczytał informację, że skończyłam zadanie, i poprosił, żebym się odezwała, kiedy dotrę do domu i będę już w swoim łóżku. Zupełnie, jakby przeczuwał, że po drodze mógł wydarzyć się jeszcze milion nieszczęśliwych wypadków. Znał tego typu imprezy.
— Co ty tu w ogóle robiłeś? – zapytałam Hernana, parskając śmiechem, gdy zdałam sobie sprawę z tego niespodziewanego szczęścia, które mnie spotkało. – Oprócz tego, że ratowałeś mi dupę? – uściśliłam.
On również się zaśmiał. W życiu by się nie spodziewał, że kiedykolwiek weźmie udział w prawdziwym, mafijnym pościgu.
— Miałem odwieźć ojca na lotnisko – odpowiedział, pisząc jednocześnie na WhatsAppie do mojego brata. – Nie chciał, żeby ktoś inny go odbierał z takiego miejsca.
— Że też on się nie wstydził tak wysyłać własnego dziecka... – zdziwiłam się. – W sensie, powinnam mu dziękować, ale sam rozumiesz, o co mi chodzi.
— Mówi, żebym się przyzwyczajał, bo tak będzie wyglądało moje życie. Że tak się załatwia interesy.
— Wspólnym kręceniem kostek na schodach? – Obróciłam się w jego stronę i posłałam mu promienny uśmiech.
Oddychaliśmy głęboko. Patrzyliśmy na słońce, które rozświetlało swoim leniwym pomarańczem ustępujący mu granat nieba i mieliśmy wszelkie prawo, żeby poczuć się jak bohaterowie klasyków kina akcji z Jasonem Stathamem. Ja byłam, oczywiście, Stathamem. Hernan co najwyżej, przy sprzyjających wiatrach, mógł zostać Simonem Peggiem.
Musiałam wreszcie go o coś zapytać, wykorzystując tę chwilę dobrą na szczerość, kiedy emocje wyfruwały z nas z każdym oddechem:
— To prawda, że gapiłeś się na mnie od pierwszej klasy?
Zauważyłam kątem oka, jak Hernan pochylił głowę, żeby za wszelką cenę uniknąć znalezienia się w spektrum mojego wzroku. To pytanie przyszpiliło go do tapicerki. Poprawnie ocenił swoje szanse. Wiedział, że zbyt daleko mi nie ucieknie. Nie ze swoją kostką, wywróconą na drugą stronę.
— Tak. Ale nie non stop – wydusił w końcu. – Tylko wtedy, kiedy ty nie widziałaś. Błagam, nie mów Dorze, bo wyszłaby z tego straszna masakra – zaskomlał.
— Nie no, co ty – uspokoiłam go. – Nie chciałabym wam zjebać relacji już na początku. Może potem sami ją sobie zjebiecie, ale ja na pewno nie będę tego częścią.
Poprawiłam ręce na kierownicy. Sama nie wiedziałam, czy chciałam o tym usłyszeć. Poczułam na języku nieprzyjemny, gorzki smak. Krwi. Potu. Filtra od papierosa. Powietrza wypełnionego zapachem benzyny. Poczucia straty. Niewytłumaczalnej nostalgii. Miałam wrażenie, że utraciłam szansę na coś, czego nawet nie potrafiłam określić. Chyba nie na związek. Rodzice Hernana nigdy by mnie nie zaakceptowali. A może jednak?
Straciłam szansę na miłość. Taką prawdziwą. Taką, przy której złapalibyśmy się za ręce i uciekalibyśmy razem przed zemstą ludzi z kartelu. A potem pojechalibyśmy na wybrzeże i kochalibyśmy się na plaży, pozwalając otulać nasze półnagie ciała blaskowi wschodzącego słońca. Zezłościłam się w myśli na Dorę. Za to, że w ogóle istniała. Nie byłam idealna. Wiedziałam o tym. Byłam zepsuta, porywcza, złośliwa, czasami odrobinę zazdrosna. Ale w tej krótkiej chwili, za kierownicą Pontiaka pana burmistrza, znalazłam się od tego ideału chyba najdalej w życiu.
Jimenez senior skontaktował się z synem, żeby przekazać mu niesłychaną nowinę, że na przyjęciu była strzelanina i lepiej, żeby nikt jego nie widział w takich okolicznościach. Udało mi się w ten sposób dowiedzieć, że Amado był na miejscu i zorganizował burmistrzowi kierowcę, który go miał odwieźć na lotnisko. Przypuszczałam, że Ibaigurenowie wyłączyli telefony dla bezpieczeństwa, dopóki nie udałoby im się dowiedzieć, co tam się dokładnie stało. A wtedy raczej mi się oberwie. Z każdym dniem zdawałam się stopniowo pogarszać swoją sytuację. Dzisiejsze zwycięstwo mogło być wyjątkowo krótkotrwałe.
Hernan zadzwonił po kierowcę dyżurnego z Urzędu Miasta, żeby go odebrał spod mojego mieszkania i odwiózł do domu, bo sam nie mógł prowadzić z taką nogą. Za ten prywatny kurs, przy użyciu miejskich zasobów, zapłaciliśmy wszyscy z naszych podatków. Na szczęście, nie dowiedzieli się o tym żadni dziennikarze.
Akt XVII: Okropna osoba, która nie boi się oddać za ciebie życia
Weszłam powoli po schodach, rozglądając się po klatce schodowej ze starego budownictwa. Przed oczami stawały mi urywki mojej szaleńczej ucieczki. W głowie huczały strzały z broni, męskie krzyki zbijające się ze sobą, i pytania zadawane z przez Christine and the Queens wraz z Charli XCX z głośnika ryczącego na cały regulator:
Why do we keep when the water runs?
Why do we love if we're so mistaken?
Why do we leave when the chase is done?
Don't search me in here, I'm already gone, baby.
Kiedy tylko zobaczyłam Tima w drzwiach, bez słowa rzuciłam mu się w ramiona i z całej siły objęłam jego szyję. Na jego barku wisiała wielka, czarna, podróżna torba, której zawartość mocno zakłuła mnie w udo.
Gdy spojrzałam mu w oczy, pytając go w ten sposób, co tam miał w środku, odczepił tylko moje ręce i popchnął mnie lekko w stronę mieszkania.
— Wchodź do domu – zażądał. – Zabarykadujemy się tutaj. Ja też nie mogłem się do nich dodzwonić.
Upuścił torbę na podłogę. Ciężko zabrzęczała. Zrozumiałam, że wewnątrz nie trzymał ubrań, butów ani laptopa, tylko była tam broń, i to w liczbie mnogiej. Zassałam powietrze z nerwów, spoglądając na Tima pytająco.
— Zostaję z tobą, dopóki tego nie wyjaśnimy. Powiedziałem Alex, że miałaś wypadek – wytłumaczył.
— Pewnie nie była zadowolona – zgadywałam. Mieliśmy tyle szczęścia, że Tim i Alex zdążyli już wrócić do domu, więc nie przerwałam jej planów. Sama nie była w stanie tak długo wysiedzieć przy własnej rodzinie.
— Zadowolona nie była – odrzekł Tim, upuszczając na stolik kawałek kartki z nagryzmolonym na nim numerem telefonu. – Ale podała mi numer do komendanta policji w stanie Antioquia i kazała powołać się na swojego ojca.
Przyjrzałam się fragmentowi oderwanej, kremowej papeterii. Wyglądała jak zatrute ciastko. Nie ufałam Alejandrze w najmniejszym stopniu. Miała jednak swój powód, dla którego zależało jej, żeby Tim nie zginął w jakichś gangsterskich porachunkach. Wolałaby nie tłumaczyć przed ojcem, w jaki sposób dopuściła do śmierci swojego męża – darmowego doradcy i audytora głównego biznesu rodziny.
Tim był dla nich w tym momencie już trudny do zastąpienia. Stawał się największym ekspertem we wszystkich branżach, którymi się zajmował. Poznawał ludzi. Uczył się, w jaki sposób wielkie firmy funkcjonowały od wewnątrz. Wiedział, które pomysły dało się niskim kosztem zrealizować, a które wymagały dłuższej kampanii lobbingowej. Znał specyfikę lokalnego rynku każdego jednego kraju na świecie, a do tego potrafił bezwzględnie przewidywać ich trendy. Wszyscy, którzy zaczęli pracować z moim bratem w czasie, kiedy jeszcze zbierał doświadczenia jako student, dzisiaj wygrywali na tej decyzji fortunę.
Wszyscy ryzykowali tym, że ich niewolnik mógłby kiedyś spróbować odgryźć swoim właścicielom głowy.
Spojrzałam jeszcze raz na kawałek kartki i przysłuchiwałam się ciszy, która zagościła między nami. Westchnęłam w końcu.
— To jak, dzwonimy?
Tim natychmiast zaprzeczył ruchem głowy.
— Gdyby nie chodziło o Morellego i Sandovala, moglibyśmy zadzwonić – orzekł. – Ale teraz to jest wewnętrzna sprawa kartelu.
Przełknęłam ślinę. Aż za dobrze wiedziałam, co oznaczało wypowiedziane przez niego zdanie. Spytałam bardziej pro forma, licząc, że może uda mi się usłyszeć jakąś inną odpowiedź:
— Amado będzie się tym zajmował?
— Tak, kiedy odbierze telefon.
Zamiast zrobić sobie kawę, albo chociażby zdjąć buty i wsunąć domowe klapki, Tim zaczął wyciągać zestawy pistoletów i karabinów maszynowych, układając je na parkiecie jeden obok drugiego. Pomyślałam, że nie okłamaliśmy naszych landlordów, zapewniając o braku imprez, chociaż właśnie będzie im dane im odkryć tę smutną prawdę, że lokator idealny nie istnieje.
Tim zawahał się, czując na sobie mój wzrok. Pamiętał, jak zareagowałam, kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy z bronią w ręku. Teraz przytargał ze sobą cały brudny biznes, rozkładając go właśnie u podnóża moich kapci.
— Nie chcesz się wykąpać? – zapytał z nadzieją, że sobie pójdę. – Poczujesz się lepiej, kiedy zmyjesz z siebie ten syf.
Jednak ja stałam i wpatrywałam się smętnie w wielkie i ciężkie automaty. Gdyby Claudio Morelli przyszedł po nas, i tak nie mielibyśmy szans się obronić. To była czarna legenda tego kraju. Dlatego jego syn czuł się zawsze taki bezkarny.
— To prawda, że Morelli ma jeszcze do tego jakieś powiązania z Cosa Nostrą? – spytałam głucho.
Nie musiał odpowiadać. Znałam odpowiedź.
— Tak, jego babka była Sycylijką – uściślił Tim, przyglądając się kolekcji czarnych, długich i przerażających karabinów. – Jego rodzina weszła tam w biznes. Pewnie sam Morelli wpadł na ten pomysł.
Wiedzieliśmy o tym od dawna. Natomiast nigdy nie musieliśmy się tym przejmować, ponieważ Sycylia i Wschodnie Wybrzeże Stanów Zjednoczonych nie były naszym problemem. To był problem Amado.
Tego samego Amado, który miał teraz decydować o wyniku mojego konfliktu z Carlosem.
Jeżeli w ogóle odbierze telefon.
Załamałam ręce i ukryłam w nich twarz. Wybuchnęłam żałosnym płaczem. Mogłam podziwiać swoje błędy, jak ekskrementy rozmazane po ścianie. Gdybym zachowywała się przez cały czas tak, jak Tim mi mówił, wtedy nigdy nie znaleźlibyśmy się w tej sytuacji. Powinnam była polecieć na Martynikę z Amado. Powinnam słuchać Carlosa, zamiast rozwalać mu głowę o ścianę. Czym byliśmy my, przeciwko całemu niebezpiecznemu światu? Żadne z nas nie było tak naprawdę mordercą.
Tim wstał i objął mnie mocno. Wtuliłam się w jego czarny t-shirt. Nie miałam nic do powiedzenia. Chciałam, żeby za sprawą jakiejś czarodziejskiej różdżki wszystko nagle było dobrze.
— Idź do łazienki – powiedział do mnie spokojnie. – Zrzuć z siebie wreszcie to ubranie. Wywal je do śmieci. Poszukam ci jakiejś piżamy, okej? Pakowaliśmy się razem niedawno. Wiem, gdzie są.
W tych najbardziej szalonych sytuacjach, które razem przechodziliśmy, często słyszałam w jego głosie nerwy. Ale nie wtedy. Tamtego dnia pewnymi dłońmi rozplatał mi po kolei kokardki z włosów i przekonywał, że powinnam wejść do łóżka, do swojej czystej pościeli, i postarać się zasnąć na trochę, odpocząć, zresetować się, a on mnie przypilnuje.
Nie uspokajałam się. Kontrast między jego ciepłym głosem i miłą atmosferą w tym mieszkaniu a tym brudem, z którego uciekłam i który będzie nas ścigał, nakręcały mnie jeszcze mocniej. Tim wziął mnie ostrożnie na ręce i przeniósł na łóżko. Podał mi szklankę wody i przytrzymywał ją, żebym mogła się łatwiej napić, nawadniając zmasakrowane po tej nocy gardło i spierzchnięte usta. Wskoczył na łóżko i usiadł koło mnie. Oparłam głowę o jego ramię.
— Ostrzegałeś mnie od początku. W co ja nas wpakowałam... – mówiłam cichutko, wsuwając palce pomiędzy palce jego prawej dłoni.
— Nie, hermanita. To był cały ciąg zdarzeń. Jedno wynikało z drugiego. – Odchrząknął lekko i poruszył ręką, jakby przez moment zastanawiał się, czy powinien ją ode mnie zabrać, bo uczucie deja vu wparowało do nas przez okno, tłukąc przy okazji szybę oraz wyłamując framugę. Jednak nie zdecydował się na to. Wciąż mnie trzymał i pozwalał mi się przytulać. – Co się stało, już się nie odstanie – dodał. – Musimy myśleć o tym, co zrobimy później.
Moje myśli jednak uparcie wędrowały do przeszłości. Jakbym próbowała odnaleźć tam jakąś odpowiedź na tajemnice wszechświata. Przypomniałam sobie ten wycięty z kalendarza dzień, w którym Tim wszedł przez te drzwi, przez które dzisiaj tak desperacko próbowałam się wydostać, po to, żeby poinformować mnie, że od tamtej chwili zostaliśmy we dwójkę.
I to była prawda.
Wciąż mieliśmy rodzinę w Kostaryce, z którą utrzymywaliśmy ledwo tlący się kontakt, ale byliśmy dla nich zbyt wielkim problemem. Tim próbował mnie po śmierci rodziców wcisnąć dziadkom. Oni się bali, że ktoś przyjdzie mnie szukać. Nie byli multimilionerami, którzy mogliby zrobić biznes na współpracy z kartelem. Ani biedakami, dla których ta współpraca byłaby jedyną szansą na godne życie. Byli ludźmi funkcjonującymi w swoim środowisku. Takimi, którzy mogli stracić najwięcej. Którym najbardziej opłacało się zamknięcie oczu.
— Nie wiedziałem, jak mam cię traktować. Nie umiałem cię wychowywać – przyznał mój brat z zaskakującą samokrytyką. – Nigdy nie byłem dobrym wzorem. Pod żadnym względem. A ty i tak wyrosłaś na cudowną osobę.
— Byłeś dla mnie najlepszym wzorem – skontrowałam tak przekonująco, aż Tim musiał mi się przyjrzeć, żeby się upewnić, że naprawdę to powiedziałam. Zamrugał oczami, jakby opędzał się od gwiezdnego pyłu. Przez moment nawet ciepło się uśmiechnął. – Patrzyłam na ciebie i dzięki tobie wiedziałam, jaka mam nie być w przyszłości – dodałam z niewinnym uśmiechem, uderzając go lekko łokciem pod żebro.
Przekomarzaliśmy się, uciekając przez traumą tej nocy i wielkimi kłopotami, które zbliżały się do nas coraz szybszym krokiem. Bałam się, że to mogły być ostatnie chwile, które kiedykolwiek spędzaliśmy razem.
Tim powiedział te dwa zdania, po których nic już nie smakowało tak samo. Zdania, o których wiedziałam, że były prawdziwe. I nic nie mogłam z tym zrobić. Dlatego tak bardzo złamały mi serce:
— Ta okropna osoba nie boi się oddać za ciebie życia. Chcę, żebyś o tym wiedziała i nie przeszkadzała mi w tym.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top