4.2. "Don't Start Now"
Ilość wyrazów: 5908
DZIĘKUJĘ ZA 1000 WYŚWIETLEŃ!!!
⛔: To jest trudny rozdział... Zawiera relację BDSM wypaczoną stosunkiem podległości w realnym życiu oraz zaangażowaniem emocjonalnym kilku osób. Plus typowo, narkotyki, szantaże, self-harm itp.
Akt IV: Tim
Założyłam na siebie białą, zwiewną sukienkę w kwiatki, zarzuciłam na plecy jeansową kurtkę, a do torebki wrzuciłam przybory higieniczne. Nie wiedziałam gdzie mogłam wylądować ani kiedy miałam wrócić. Zaplotłam we włosy te cholerne kokardki z czerwonych tasiemek, żeby Amado widział, że potrafiłam jednak zrobić coś dla niego. Poszłam na metro.
Z ostatniego przystanku miałam jeszcze do pokonania pieszo kilka kilometrów serpentynami pod górę. Po drodze wymijały mnie luksusowe samochody. Kilka osób proponowało mi podwózkę. Bałam się wsiadać do pojazdu z nieznajomymi. W torebce chowałam gaz pieprzowy a w dłoni ściskałam telefon, żeby w razie czego szybko wybrać numer nie policji, na którą raczej nie miałam co liczyć, tylko do mojego brata. Wiedziałam, że ta noc nie będzie bezpieczna.
Poczułam się raźniej dopiero, gdy w oddali zobaczyłam światła i zaczęły do mnie dochodzić dźwięki głośnej muzyki. Po hitach pop z ostatnich miesięcy domyśliłam się, że to nie Amado był DJ-em na własnej imprezie. Przywitałam się z ochroną przy wejściu na teren posiadłości, rozpoznając w mężczyznach tych, którzy eskortowali mnie do Gujany półtora roku temu. Ciesząc się na widok znajomych twarzy, weszłam odważnie do ogrodu, w którym toczyła się główna część przyjęcia.
Zrobiłam rundkę dookoła. Isadora napisała mi właśnie na Messengerze, że dostała rozstroju żołądka i nie da rady pojawić się z rodzicami. Zamiast tego, leżała w łóżku i piła herbatę miętową. Nie dziwiłam jej się. Tylu ludzi dookoła, a ona z tą swoją fobią społeczną musiała przemieszczać się co weekend z balu na bal. Za to spostrzegłam Briana z ojcem, ale bez Carmen, oraz Hernana, który mrugał do mnie zza pleców swojego starszego, burmistrza Medellin. Posłałam mu ostentacyjnie całusa, jednak nie podchodziłam, bo jego ojciec z kimś rozmawiał.
Hernan wciąż nie patrzył na mnie do końca tak, jak powinien. Dostrzegałam to. Może działo się tak dlatego, że Dora nie chodziła z nim do łóżka, a on by chciał, a może naprawdę nie byłam mu przez pewien czas obojętna, a o takich rzeczach trudno było zapomnieć z dnia na dzień. Ja starałam się nie rozmyślać na ten temat. Przeprosił mnie za swoje chamstwo i zostaliśmy przyjaciółmi. Nie był już dla mnie obiektem erotycznym. Odkąd poznałam lepiej Dorę, w życiu nie mogłabym marzyć o jej przyszłym mężu, rozmawiając z nią przy tym i patrząc jej w oczy.
Nie każdy wykazywał takie poczucie lojalności, jak Carmen. Moje było bardzo wysokie. Ciekawe, czy organizacja będzie w stanie docenić, że jednak im nie uciekłam, chociaż miałam taką możliwość.
Przed podświetlanym basenem plecami do mnie stali Tim i Alejandra. Przysunęłam się ostrożnie, a następnie ukryłam się za przenośną szafką, z której kelnerzy brali alkohole, żeby móc lepiej podsłuchać ich rozmowę.
— Nie pójdziesz do żadnego Klubu Dżentelmenów na żadne after party. Zapomnij dzisiaj o kurwach – ostrzegała Alex. – Idziesz ze mną i z moim bratem Eduardo na drinka do Cuba Libre. Będziemy raz w życiu wyglądać w miejscu publicznym jak normalna rodzina. Nie pokłócisz się z Eduardo...
— Po co ja mam się wtrącać w wasze sprawy, sama wydrapiesz mu oczy – przewidywał Tim. – Nie idę na żadne kurwy. To jest spotkanie czysto biznesowe...
— Czekaj, czekaj. – Alex zniżyła głos, jakby łapała odpowiednią częstotliwość, na której jej myśli były w stanie odnaleźć ukrytą prawdę. – Ja wiem, dlaczego ty musisz tak pilnie tam być. Tam będzie Antonia i boisz się zostawić ją samą z napalonymi knurami. Nie bój się. – Machnęła ręką. – Słyszałam, że ona teraz mieszka w centrum na osiemdziesięciu metrach. Już na pewno nauczyła się, jak radzić sobie z knurami.
— Zamknij się proszę, nie przy ludziach... – Tim obejrzał się z trwogą dookoła.
— Dlaczego? Jest tu ktoś, kto jeszcze nie wie? A może uważasz, że Antonia jest już wystarczająco znana i nie potrzebuje dodatkowej reklamy? Popatrz, kim dla mnie jesteś. – Alejandra schyliła się do samej ziemi, podnosząc sprzed obcasa jakiegoś biednego żuczka. Owad szukał dla siebie ratunku uciekając wzdłuż jej dłoni, ona jednak chwyciła go w oba palce i zaczęła wyrywać mu po kolei nogi. – Pójdziesz ze mną i z moim bratem do Cuba Libre – powtórzyła ozięble, aż musiałam się otulić szczelniej kurtką. – Inaczej cały świat się dowie, że Antonia to niespełniona aktorka porno. I że ty byłeś jej partnerem filmowym.
Ten szantaż miał się ciągnąć za nami do czasu, aż ziemia się rozstąpi, a następnie pochłonie do wewnątrz wszystkie kontynenty, zaś oceany wyparują i spadną na pozostałe zgliszcza toksycznym deszczem. Nie było żadnej innej możliwości, żebyśmy dali radę się z tego wyrwać. Ewentualnie mogliśmy pozabijać całą rodzinę Alejandry oraz wysadzić w powietrze wszystkie serwerownie, na których mogła się znajdować kopia tamtego nieszczęsnego filmu.
W ogóle mnie nie zdziwiło, że po chwili Tim napisał: Nie uda mi się z tobą pojechać, przepraszam. Nie możesz być w takim miejscu sama. Poszukaj Manu. Westchnęłam, przewracając oczami do samego nieba. Następnie oddaliłam się po cichutku, chrobocząc delikatnie żwirem na ścieżce.
Akt V: Manu
Po Manu sobie za wiele nie obiecywałam. Już dawno mnie ostrzegł, że będę miała kłopoty, a on nie zamierzał wchodzić Amado w drogę. Namierzyłam go jednak bez problemu. Zamiast koordynować działania ochrony na przyjęciu, bajerował Ines Vicuñę, główną inżynierkę Solaris, która pomagała mi kiedyś w nauce z przedmiotów przyrodniczych. Pomyślałam, że dam radę zapobiec przynajmniej tej jednej tragedii. Podeszłam do krągłej sylwetki w damskim garniturze i chwyciłam ją od tyłu w pasie.
— Zapomnij o tym facecie, Ines. Znajdź sobie jakiegokolwiek innego.
Moja korepetytorka przodowała w angażowaniu się w najbardziej beznadziejne związki. Umawiała się z mężczyznami, którzy traktowali ją jak śmiecia, co było widoczne jak na dłoni dla każdego, nigdy jednak nie było oczywiste dla Ines. Taka mądra kobieta, a sama wchodziła w łapy typom, którzy pragnęli ją jedynie wykorzystać.
Manu nie miał zamiaru się ustatkować. Ona szukała kogoś na poważnie. Była już lekko dziabnięta szampanem i w kółko się śmiała. Przewidywałam, że za parę dni zrobi się z tego płacz.
— A ty, młoda, co taka wyszczekana? Słyszałem, że podpadłaś – odgryzł się Manu. – Zajmij się własną dupą, kiedy ja rozmawiam z damą.
— Ciekawe, jakie ty możesz mieć z nią wspólne tematy – zauważyłam kąśliwie.
Gdyby był bardziej ogarnięty społecznie, toby mi zarzucił klasizm, ale wiedziałam, że nie jest, więc wykorzystałam swoje uprzywilejowanie, żeby mu dosrać. Zależało mi na tym, żeby Ines nie stała się tysięczną ofiarą jego gładkiej ściemy.
— Obgadujemy twojego brata ze szczegółami. – Zaśmiała się perliście inżynierka, wywołując u mnie falę zażenowania, bo wiedziałam, że najczęściej musiałam się za Tima wstydzić.
— Jak zaraz stąd nie znikniesz, to mogę przejść do pewnych konkretnych szczegółów – zagroził Manu. Wytrzeszczyłam oczy. Nie sądziłam, że byłby w stanie to zrobić, ale jednak nikt nie dawał mi stuprocentowej pewności. Szantaż w tych kręgach był na porządku dziennym.
— I tak mnie jeszcze zobaczysz. Jedziesz ochraniać after party, prawda? – zapytałam z najbardziej udawaną beztroską na jaką umiałam się zdobyć.
— Nie. Wziąłem sobie wolne. Zostaję tu do rana, żeby rozmawiać z damą. Na różne tematy – podkreślił, a Ines znów wybuchnęła śmiechem, na co mogłam tylko przewrócić oczami. Podobno chcącemu nie działa się krzywda, chociaż na pewnym etapie notorycznie chcących sugerowałabym mimo wszystko izolować.
Moja mina zaczynała tężeć. Wyglądało na to, że miałam trafić w czyjeś nieznajome łapska zupełnie bez ochrony nikogo, kto mnie darzył sympatią. Myślałam, że Manu tak naprawdę umywał sobie ręce od tego, co miało się tam ze mną dziać. Nie chciał na to patrzeć ani o tym słyszeć. Mógłby nie wytrzymać i kogoś spacyfikować, a przecież miał się nie wtrącać, bo Amado mógł zrobić porządek z jego własnymi dziećmi.
Akt VI: Rosa
Przerażona, chodziłam coraz szybciej po oświetlonym ogrodzie. Przepychałam się pomiędzy elegancko ubranym towarzystwem. Szukałam chociaż jednej przyjaznej mi duszy. Wykonując kolejne okrążenie po żwirowych i po betonowych ścieżkach, wbiegłam do środka rezydencji. Drzwi stały otwarte na oścież. Korytarz był niemal pusty. Jedynie kilka wytwornych osób oglądało obrazy na ścianach.
Rosa Zeballos, w przebraniu skromnej pokojówki, pchała w oddali wózek z jedzeniem. Był o jakieś trzy razy większy od niej. Na mój widok przywołała mnie gestem, a ja z bliska zauważyłam, że miała w uchu słuchawkę i komunikowała się z ochroniarzami usytuowanymi w różnych częściach posiadłości, koordynując ich działania w poszukiwaniu zagrożeń.
— Pierwsze, co zrobił Manu po awansie na szefa ochrony całej organizacji, to wziął urlop w takim dniu. Ja go chyba uduszę – przywitała się ze mną.
Poprzedni główny specjalista od bezpieczeństwa organizacji odchodził na emeryturę. Tego wieczora był gościem honorowym, a nazajutrz wylatywał na stałe do Tajlandii.
— Pomóc pani z tym wózkiem? – zaoferowałam, czując się winna, wiedząc, że urlop Manu był właśnie przeze mnie.
— Nie, młoda. Ty leć do kuchni i zaczekaj tam, bo don Mikel mówił, że chciał z tobą porozmawiać.
— Powiedział o czym? – próbowałam wybadać, jaki Mika ma humor.
— Nie wnikam w wasze sprawy. – Rosa pokręciła głową. – Idź, to się dowiesz.
Wywnioskowałam, że na zewnątrz przynajmniej nie było jakiejś tragedii, bo inaczej Boliwijka by mnie przed tym ostrzegła.
— Kierownik jest na mnie zły – podrzuciłam temat i czekałam, jak Rosa zareaguje.
— A na kogo nie jest? Taki on się już urodził. – Jej uśmiech wyrażał zrezygnowanie, jakby miała dosyć kłótni z kilkulatkiem o to, że nie chciał jeść gotowanej marchewki. – Idź na górę, dam ci klucze, zobaczysz, co zrobił ze swoim pokojem. Zezłościł się sam na siebie, wszystko porozbijał i mieszka teraz jak ostatni dziad. Nie pozwala nam po sobie sprzątać.
Smutno uniosłam kąciki ust ku górze. Mogłam to sobie wyobrazić. Wolałam nie wchodzić do tego pokoju, z którego wyniosłam najlepsze wspomnienia.
Tego wieczora widziałam Amado idącego pod rękę z Aurélie. Zastanawiałam się nad istotą ich relacji. Korzystał z usług różnych innych, sugerowano mi, że czuł coś do mnie, a jednak to ona była jego faworytką. – Jak w haremie w tureckiej telenoweli – mruknęłam do siebie. W końcu podreptałam do kuchni.
Kuchnia okazała się centrum monitoringu. Liczne ekrany wbudowane w jedną ze ścian ukazywały, co działo się w którym miejscu. Przy stole zastawionym potrawami, oczekującymi na wydanie, siedziała trzynastolatka z loczkami. Scrollowała feed w telefonie. Rosa prosiła, żebym zapytała jej córki, czy była śpiąca, i jeśli tak, to żebym pozwoliła jej wypić kawę. Dość naiwnie zapytałam Boliwijkę, czy mieszkała w takim miejscu z dzieckiem. Spytała rozbawiona, czy powinna mieszkać sama, bez dziecka. Potem dostrzegłam jednak zmartwienie na jej twarzy. Powiedziała, że Noelle już dużo rozumiała. Nie dało się tak łatwo ukrywać przed nią prawdy.
Ja w tym wieku wiedziałam już o wszystkim. Tim mnie pod tym względem nie oszukiwał. Noelle być może wciąż wierzyła, że jej mama w tym domu tylko gotowała, a nie szpiegowała ludzi, których Ibaigurenowie skazywali na podstawie tych informacji na karę śmierci. Usiadłam koło dziewczynki, trzymając w dłoniach dwa kubki kawy. Przez chwilę porozmawiałyśmy.
Wtedy do kuchni wszedł Mika. Miał na sobie biały garnitur. Mrugnął i uśmiechnął się do Noelle. Nonszalancko ułożył ręce na piersiach. Ona, zawstydzona i lekko wystraszona, oparła dłonie na kolanach, zasłaniając sylwetkę ramionami. Na pewno już wiedziała, z kim miała do czynienia.
Akt VII: Mika
Przełknęłam cicho ślinę. Wiedziałam, że przyszedł po mnie. Gdy tylko nasze oczy się spotkały, jego spojrzenie natychmiast straciło swój diamentowy błysk, a uśmiech tę bezczelną, pewną siebie zadziorność. Zupełnie, jakby Mika przestał mi się wyświetlać w jakości HD. Zaczął przypominać nagranie na cudem odnalezionej taśmie z początków światowego kina.
— Napijemy się – oznajmił.
Zgarnęliśmy po lampce koniaku z tacy, która stała najbliżej. Z sercem bijącym szybciej ze strachu pobiegłam za jego plecami i skierowałam się za nim do windy.
Mika przyłożył do czytnika jakąś kartę. Weszliśmy do środka i srebrzysty dźwig wbudowany w skałę długo podróżował w górę. Zastanawiałam się, dokąd mnie zabierał. Powinniśmy być już na najwyższym piętrze. Ibaiguren tymczasem spokojnie patrzył przed siebie. To nie była usterka. Nie mieliśmy za chwilę spaść ani wylecieć w powietrze. Zamoczyłam usta w koniaku. Był strasznie mocny i zapiekł mnie w język. Skrzywiłam się i parsknęłam z obrzydzeniem.
— Nie wszystko, co takie eleganckie, okazuje się dla ciebie dobre? Zaskoczona? – spytał Mika z lekką złośliwością w głosie.
— Ludziom serio to smakuje, czy tylko udają? – Miałam wrażenie, że piłam spirytus do dezynfekcji. Mika poruszył ustami, tworząc coś na kształt delikatnego uśmiechu, po czym sam wziął drobny łyk ze swojego kieliszka.
— Udają.
Obróciłam twarz w lewo. Szukałam z nim kontaktu wzrokowego. Próbowałam nawiązać łączność. Roześmiałam się z jego żartu. Wiedziałam, że musiałam go mieć po swojej stronie, ale on wyglądał, jakby od dawna już się pogodził z planami dotyczącymi mojej osoby i nie zamierzał nic w nich zmieniać. Moje trzepotanie rzęsami go nie ruszało. Był uprzejmy z konieczności, jak barista w sieciowej kawiarni na dworcu o szóstej rano. Nic ponadto.
Kiedy drzwi się otworzyły, zobaczyłam, że znaleźliśmy się na szczycie wzniesienia. Stąpaliśmy po litym kamieniu. Dookoła wyrastały gdzieniegdzie dzikie trawy oraz karłowate krzewy iglaste. Nad nami wznosiło się ciemnogranatowe, rozgwieżdżone niebo. Przed oczami mieliśmy w oddali oświetloną miejskimi lampami panoramę Medellin. Słyszeliśmy dobiegającą z podnóża góry przytłumioną muzykę z ogrodu. Zza naszych pleców dochodziły dźwięki lasu: pohukiwanie sów czy poszczekiwanie lisów. Rozglądałam się, olśniona urodą tego ukrytego miejsca, do którego Ibaigurenowie mogli sobie wychodzić, kiedy chcieli, jakby mieli wypić kawę na tarasie.
— Nie zabrał cię tu, kiedy byłaś u nas ostatnim razem, prawda? – zapytał Mika, chociaż dobrze znał odpowiedź na to pytanie. – On od dawna nie lubi tutaj przychodzić – wytłumaczył. – Nie lubi patrzeć z wysokości.
— Po tym, jak jego przyjaciel wyleciał przez okno, prawda? – podchwyciłam wątek, momentalnie tego żałując. Powinnam była ugryźć się w język. Co też mi przyszło do głowy, żeby wypytywać Mikę o takie rzeczy? W dodatku używając tego słowa: wyleciał.
Mika obrócił się w moją stronę, po czym zlustrował mnie uważnie od czubka głowy aż po same buty. Przyjrzał się mojej twarzy, migoczącej od jasności gwiazd i bladej od światła księżyca. Próbował z niej wyczytać, co i od kogo już słyszałam. Widziałam, że zdecydował się odpowiedzieć na moje pytanie, ale wciąż zastanawiał się, jak wiele informacji mógł mi udzielić. Nie chciał, żebym pomyślała sobie zbyt dużo.
— Tak, o to chodziło – zaczął z rozmysłem, uważając, żeby nie postawić tego jednego, werbalnego kroku, który mógłby go zrzucić w przepaść, zbyt głęboką od niepotrzebnie wypowiedzianych zdań. – Amado zawsze twierdził, że to jego wina. Ale nasza mama mówiła, że ten chłopak był po prostu zaburzony – tłumaczył mi. – Miał na Amado zły wpływ.
Czułam, jak zaczął formować się we mnie żal. Rozlewał się po wszystkich tkankach. Zacisnęłam obydwie pięści, aż paznokcie powbijały mi się w skórę. Nie byłabym w stanie wytrzymać opowieści o tym, jak mężczyzna, którego kochałam, poznał w młodości ludzi, którzy pozostawili rany na jego psychice, które okazały się tak głębokie, że ich konsekwencje musiał ponosić do dziś. Chciałam go przytulić i obiecać, że teraz, kiedy jestem obok i już wiem, co się stało, wszystko będzie między nami dobrze.
— To przez niego Amado wpadł w heroinę i podciął sobie żyły – wyszeptałam.
Wezbrała we mnie taka wściekłość, że miałam ochotę wręcz podlecieć do tego chłopaka, złapać go za koszulę i wypchnąć go jeszcze raz przez to okno. Za to, co zrobił mojemu Amado. Za to, że on teraz był taki zniszczony. Przygryzłam ze złością wargę. Moje oczy płonęły żywym ogniem. – Dajcie mi tego człowieka – myślałam. – Zrobię z nim porządek. Ustawię go do pionu.
Mika z zakłopotaniem potarł swoją dłonią po karku. Uciekł spojrzeniem na kępkę ozdobnej trawy.
— Yyy, nie. – Powstrzymał mnie przed destrukcyjnymi zapędami. – Te rzeczy zrobił już tak jakby wcześniej. Zanim się poznali.
— Och... – Wyprostowałam się na te słowa, aż mój kręgosłup mógłby posłużyć za linijkę. Było mi bardzo trudno przyjąć do zrozumienia, że nie istniała jedna osoba, która odpowiadałaby za zepsucie Amado. W jaki sposób miałam go uratować, skoro nawet nie wiedziałam, od czego zacząć?
Mogłabym z nim szczerze porozmawiać, ale musiałabym mu wtedy powiedzieć o swoich uczuciach. A on z kolei mógłby to wykorzystać przeciwko mnie. Nie oszukujmy się. Amado był mendą. Owszem, był chory, ale był przy tym również i mendą. Nie każdy chorujący człowiek zachowywał się tak jak starszy z Ibaigurenów. A przynajmniej tak przeczytałam na stronach poświęconych psychologii.
— Co, nie udało mu się utrzymać zbyt długo dobrego wrażenia? – zapytał Mika, bardziej już rozluźniony. W jego głosie usłyszałam element słabo skrywanej satysfakcji. – Jemu nigdy nic się nie udaje. Potrafi tylko dobrze straszyć ludzi. Na tym akurat zbił cały majątek. Nie da się powiedzieć, że minął się w pracy z powołaniem – dokończył.
Następnie oparł dłoń na mojej łopatce i delikatnie skierował moją sylwetkę w pożądanym przez siebie kierunku, mówiąc: – Chodź, pokażę ci jeszcze jedno miejsce i tam porozmawiamy o twojej karze.
Niestety, nie dało się tak łatwo pominąć tego tematu. Ze smutkiem spuściłam wzrok na szary kamień i poczłapałam na dygoczących nogach za Miką.
Dotarliśmy do sporej huśtawki z drewna i lin okrętowych. Mika przerzucił nogę przez deskę i usiadł okrakiem, po chwili ja zrobiłam to samo, znajdując się twarzą do niego w bliskiej odległości. Odrobinę bujaliśmy się na lewo i prawo. Nie musiałam nawet udawać uśmiechu. Pojawił się naturalnie. Huśtawki były moją kolejną słabością, uwielbiałam je. Jak się okazało, nie tylko ja. Mika na widok mojej reakcji tylko uśmiechnął się smutno pod nosem i popił z kieliszka. Spoważniałam. Pochyliłam się w jego stronę, oczekując wyroku.
— Wiesz o tym, że wiele osób po przyłapaniu na kontaktach z obcymi Amerykanami w ogóle nie dożyłoby tej rozmowy?
A więc o to mu chodziło. Skinęłam głową.
— To byli tylko ludzie z banku. Robili już wcześniej z wami interesy – próbowałam się bronić. – Tim szukał dla mnie klientów, którzy by dobrze mnie traktowali, to wszystko.
— Wiem o tym, niña – uspokoił mnie. – Wiem, że potrzebowaliśmy w pewnym momencie banku w Kalifornii. Twój brat przepuścił tamtędy ponad sześćset milionów dolarów. Z pewnością ufa tym ludziom. Ale kiedy przylatują tu węszyć, to zawsze budzi niepokój.
— Rozumiem. Przysięgam, że trzymałam buzię na kłódkę.
Gdyby to byli agenci, mogli mnie uznać za łatwy cel, od którego byliby w stanie się czegoś dowiedzieć. Podążałam za tokiem myślenia Miki i Amado. Trudno było z tym dyskutować.
— Rozumiemy się. Świetnie. – Mika ostrożnie pogłaskał mnie po dłoni, którą przed chwilą położyłam kieliszek między nogami na huśtawce i przytrzymywałam jego podstawę. – Kiedy nie pojawiłaś się w samolocie, wiedząc, że nie będzie nas przez kilka dni w kraju, mogliśmy pomyśleć, że uciekłaś do Stanów, prawda? Albo że CIA cię w tajemnicy przetransportowało, żebyś złożyła w tym czasie zeznania.
— Nie uciekłam. Nie byłam w Stanach. – Przygryzłam wargę. Zaczynało się robić nieprzyjemnie. Nie spodziewałam się tak daleko idących sugestii.
— Oczywiście. Siedzimy tutaj i rozmawiamy. Dlatego, że jesteś naszą księżniczką i ci wierzymy. – Mika wyciągnął z marynarki paczkę papierosów i zapalniczkę, po czym odpalił sobie jednego z nich. Dym zakłócił idealnie czyste powietrze w naszej kryjówce. – Ale, niestety, okazałaś się bardzo nieposłuszną księżniczką. Pomijając już fakt, że zepsułaś mi wycieczkę, bo Amado ćwiczył na mnie swoje humory i jeszcze mu nie przeszło – poskarżył się.
— Przepraszam. Nie sądziłam, że on się w ogóle zorientuje, że mnie tam nie ma. Nie chciałam być tam z tymi wszystkimi kobietami – zaczęłam się tłumaczyć i gestykulować.
— Dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie? – przerwał mi głośniejszym tonem. – Dałem ci przecież numer.
— Nie myślałam... – zawiesiłam się. Słowa ugrzęzły mi w ustach.
Nie myślałam, że to byłoby potrzebne. Poza tym bałam się wchodzić pomiędzy nich bez noża na gardle. Takiego jak teraz.
— Dlatego dostaniesz karę poprawiającą myślenie i przywracającą pamięć – odpowiedział Mika obojętnie. – Dzisiaj spełniasz życzenia naszych gości z Bogoty. Pójdziesz do małego pokoju w Red Roomie i zaczekasz na klientów. Jak w agencji. Weźmiesz dwadzieścia dolarów od osoby. Amado uznał, że tyle naprawdę jesteś warta.
Ścisnęło mi. Wszystko. W środku.
— Pamiętasz, tam na regale stoi taki zegar. Jest w nim ukryta kamera. Włączymy ją i będę miał podgląd u siebie w telefonie na to, co się tam dzieje – mówił. – Jak te długie, piękne nogi zaplatają się komuś na plecach. – Przesunął delikatnie palcami po moim nagim udzie, a łzy podeszły do moich oczu. – I będę słyszał, jak ktoś nazywa naszą księżniczkę małą suką, albo jak ona krzyczy, kiedy ktoś niechcący pomyli dziurki...
Poderwałam się z huśtawki, a moja torebka zsunęła się z ramienia i strąciła szklankę. Oparłam dłonie o deskę pomiędzy nogami Miki. Desperacko przywarłam ustami do jego ust. Próbowałam przekupić go seksem. Ten Mika, którego znałam, w życiu by sobie nie odmówił okazji. Był moją ostatnią nadzieją. Już tylko on mógł mnie uratować przed stadem – jak to nazwała Alex – obcych, napalonych knurów.
Pamiętałam początki swojej pracy, pierwszych dość przypadkowych klientów, dla których nie byłam niczym więcej niż przedmiotem służącym do rozładowania napięcia. Miałam do tego zdrowe podejście: potrzebowałam pieniędzy. Ktoś mógł mną pomiatać, szarpać, wyzywać, a ja wchodziłam w rolę, albo siedziałam cicho, bo wiedziałam, że to się i tak zaraz skończy. Nie rozczulałam się nad sobą, tylko zagryzałam mocno zęby (byle nie na członku). Potem przyjmowałam banknoty i do widzenia.
To była konieczność. Środek do celu. Daleko, wciąż za horyzontem, miałam swoją wolność. Moje ręce ześlizgiwały się po białych kafelkach, policzek przywierał do zimnych płytek, a łzy kapały na podłogę, kiedy mój klient pomylił dziurkę.
Różnica polegała na tym, że pracowałam w miejscu publicznym, gdzie bawili się moi znajomi. Zawsze mogłam odpyskować, przerwać, wyjść, psiknąć gazem w oczy, zawołać o pomoc. Ktoś by przyszedł z ochroną. Carmen by zadzwoniła po policję.
Teraz lądowałam na zamkniętej imprezie wśród ludzi, którzy rządzili tym krajem i uważali, że im wszystko wolno. Będą sobie mnie brać, jak tylko im się zachce, a ja nie będę mogła zaprotestować. Gdybym dostała chociaż chwilkę na zapoznanie się, na flirt, nawiązanie jakiejś personalnej więzi, ale niestety moja kara polegała na byciu dosłownie materacem dla pijanych, bogatych i zadufanych w sobie obleśnych mężczyzn. Dla takiego typu człowieka, przed którym mój brat, a do pewnego momentu również Ibaigurenowie, zamierzali mnie ochronić.
Mika nie odwzajemnił pocałunku. Poczułam podmuch chłodnego wiatru na odsłoniętych nogach. Rozwiewał mi delikatnie włosy i głaskał moje nagie uda. Wycofałam się. Spuściłam oczy. Zrozumiałam, że to był już koniec. Moja porażka. Zielonooki mężczyzna, który siedział naprzeciwko mnie, pozostawał niewzruszony.
— Nie rób tego nigdy więcej – powiedział, gdy cofnęłam się na swoje miejsce.
Jego ciało było twarde i nieruchome. Przypominało rzeźbę z marmuru. Głos brzmiał zimno i spokojnie, jakby Mika stał się robotem. W życiu nie słyszałam z jego ust takiej zdystansowanej obojętności. Zupełnie, jakby to nie moje wargi złożyły na jego ustach ten namiętny pocałunek. Jakby poczuł jedynie mocniejsze muśnięcie górskiego wiatru.
— Jak długo to potrwa? – spytałam zrezygnowana i zawstydzona przyłapaniem na próbie manipulacji.
— Aż będziesz miała dosyć. Sama zdecydujesz. Jednak pamiętaj, że to są nasi goście, a ty podlegasz karze. Nie powinnaś rezygnować tak szybko. – Mika dopił koniak, zaciągnął się po raz ostatni papierosem, rzucił peta na ziemię i przydeptał butem. Rozumiałam, że już ustaliliśmy, co najważniejsze, i że zaraz będziemy kończyć rozmowę. Mika popatrzył na mnie tak, jakbym siedziała przed jego oczami po raz ostatni. Pięć gramów nostalgii. Uncja rozżalenia. Trzydzieści deko złamanego serca. Wreszcie dodał: – Amado powiedział, że jeśli poznasz kogoś, kto mógłby być twoim nowym opiekunem, to nie będzie cię zatrzymywał. Możesz z nim wyjść i nigdy do nas nie wracać.
Nabrałam do płuc świeżego, górskiego powietrza. Nerwowo przez cały czas pocierałam kciukiem wypolerowaną deskę huśtawki, chyba podświadomie pragnąc tego, żeby drzazga wbiła mi się w palec i żebym mogła z czystym sumieniem skoncentrować się na jej wyciąganiu. Jeszcze smutniejsze od kilku godzin przechodzenia z łap do łap było to, co Amado obecnie sądził na mój temat. W ogóle nie interesował go mój los. Mogłam równie dobrze zniknąć. Pewnie nawet byłoby to dla niego wygodne, bo nie musiałby się też martwić o Amerykanów na karku. Miałam nadzieję, że chodziło mu wyłącznie o to, żebym doceniła, że jednak od nich dostałam świetny seks i opiekę po skończonych imprezach. Coś, czego ktoś inny mógłby mi nie dać.
— A on w ogóle przy tym będzie? – zapytałam o to, co krążyło po mojej głowie od samego początku.
— Nie. W złości nie wymierza się kary, bo można komuś zrobić krzywdę. Dlatego ja się tym zajmuję – odpowiedział Mika. Byłam zadowolona, że przynajmniej ich zasady BHP wciąż obowiązywały.
— A ty nie jesteś na mnie zły? – spytałam nieśmiało.
— Nie. Ja chyba nie umiem. – Wzruszył ramionami. Jego głos się załamał jednak tak, jak źle wykonana moneta. W obronie swojego honoru, pospiesznie odwrócił wzrok, wstał z huśtawki, i, nie oglądając się już w moją stronę, ruszył szybkim krokiem w kierunku windy.
Zamrugałam pospiesznie rzęsami. Przyłożyłam do oczu dłonie. Czułam, jak skóra mi cierpnie pod rozgorączkowanym dotykiem palców. Musiałam odgonić łzy, które pojawiły się po to, aby mnie oczyścić i przeprowadzić mój umysł przez żałobę. Przez palenisko, na którym wiatr unosił popiół powstały z moich pochopnych decyzji. Musiałam wreszcie powiedzieć to wprost. Wybrałam niewłaściwego Ibaigurena.
Mika nie kłamał, mówiąc o swoim złamanym sercu.
Przez krótką chwilę mnie kochał.
Niestety, wypadłam mu z tej poszarpanej szczeliny, a po zaszyciu serca nie było już w nim dla mnie miejsca. On sam nigdy nie był mi obojętny. Uwielbiałam na niego patrzeć. Zawsze mi było z nim dobrze. Po tym, jak usłyszałam, że zorganizował przeszczep szpiku dla Noelle, wiedziałam, że potrafił dbać o innego człowieka i dać dużo od siebie, nie prosząc o nic w zamian. Do tego wykazywał nieskończoną cierpliwość do Amado. Bez jego spokoju ta organizacja paliłaby się jak dżungla polana napalmem. Po prostu zakochałam się w tym drugim. Tym, który nie potrafił kochać nawet samego siebie. Chyba podświadomie wyczułam, że Amado mnie potrzebował. Że byłam jego jedyną szansą, która mogła go uratować przed spektakularną autodestrukcją.
Zjeżdżaliśmy windą bez słowa. Jakby nic między nami się nie wydarzyło. Mika znowu był twardym facetem. Ja oddychałam odrobinę za szybko.
Akt VIII: Mariana
O drugiej nad ranem zakończyła się część główna imprezy. Większość oficjalnych gości zaczęła się rozjeżdżać po domach. Inni wsiadali w przygotowany transport, żeby potańczyć jeszcze w Cuba Libre. Ci bardziej zaprzyjaźnieni z organizacją zostali. Mogli wreszcie wyprostować nogi na leżakach z poduchami, rozmawiać, i dojadać co smaczniejsze kąski ze stołów. Widziałam, że obsługa domu wyszła z kuchni. Ludzie rozsiedli się przy zwolnionych ławach, żartując między sobą i polewając sobie niedopity alkohol. Manu dalej bajerował Ines. Zaliczył ustami jej szyję. Noelle chodziła boso po krawędzi basenu, starając się do niego nie wpaść.
My jechaliśmy do pożal się Boże Klubu Dżentelmenów, czyli do Red Roomu. Spacerowałam dookoła po placyku w oczekiwaniu na limuzynę, mając nadzieję, że nikt nie zwróci na mnie w ten sposób uwagi. Dotyczyło to zarówno mężczyzn, jak i innych kobiet.
Amado, Mika i Aurélie odjechali sportowym samochodem jako pierwsi. Kolejny wóz zabrał kilku ochroniarzy do pilnowania generalnego porządku. Następnie dalsi kierowcy wołali odpowiednie osoby do konkretnych limuzyn. Jechałam z innymi dziewczynami. Wskoczyłam którejś pod ramieniem w pierwszej kolejności i wtuliłam się mocno w miejsce w rogu na długim fotelu. Objęłam ramionami swoją torbę, pragnąc być niewidzialna, gdy do środka wchodziły kolejne głośne i roześmiane panie, pachnące marihuaną i przeróżnymi ostrymi perfumami. Marzyłam, żeby ta podróż jak najszybciej dobiegła końca, a nasz szofer, jak na złość, wydurniał się, to zwalniając, to przyspieszając, podczas gdy moje towarzyszki śmiały się i żartowały sobie z niego.
Zjawiskowa ciemna blondyna, w której rozpoznałam Marianę Rojas, zatrudnioną w Solaris wyłącznie do celów towarzyskich, opowiadała właśnie z wulgarnymi szczegółami o tym, co przed chwilą zrobiła na kolanach w toalecie z prezesem Sądu Najwyższego. Jej sąsiadki w limuzynie komentowały zdolności prezesa, lub w tym przypadku raczej ich brak, podając sobie skręta. Nagle Mariana zauważyła mnie ukrytą za wielką torbą i stwierdziła, że widzi mnie po raz pierwszy na oczy.
— A ty, młoda, z kim przyjechałaś?
— Ja... Ja tak ogólnie, to jestem z organizacji. – Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Nie chciałam się przyznać do celu swojej podróży i wolałam nie wymieniać żadnych nazwisk, z którymi byłam połączona.
— Ja pierdolę, dziewczyno, pomyliłaś samocho... – Mariana zaczęła się śmiać, ale gdy przyjrzała się dokładniej mojej nieszczególnej minie, nie dokończyła nawet zdania. Spoważniała i udawała, że mnie w tym rogu w ogóle nie widziała. Zaczęła z wielkim przejęciem oglądać swojego olbrzymiego smartfona. W limuzynie zapadła cisza. Wszystkie kobiety momentalnie zajęły się monitorowaniem stanu paznokci, odbić w lusterkach, a także wiadomości w telefonach.
W końcu Rojas zdecydowanym ruchem sięgnęła do torebki, wyjęła wizytówkę i, sięgając przez pół wielkiego samochodu, podała ją mi. Dostrzegłam adres prywatnej kliniki.
— Możesz zadzwonić też w nocy. Wszystko, czego potrzebujesz. Powiedz, że jesteś koleżanką Mariany.
Podziękowałam, bez optymizmu.
— Jesteś dziewicą? – zapytała.
— Nie.
— To dobrze. – Uspokojona Mariana pokiwała głową. – Wiesz, my tam robimy nasz własny biznes i nie mieszamy się w wasze interesy. – Uznała najwyraźniej, że byłam czyjąś córką lub siostrą, zabraną tu za karę dla którejś z rodzin. – Jakby co, to nigdy się nie widziałyśmy. Wolę nawet nie wiedzieć, jak ty się nazywasz.
Przemknęłam do bramy z opuszczoną głową. Bałam się, że gdyby tylko mój wzrok wylądował przypadkiem na czyjejś twarzy, ta osoba by sobie mogła mnie upatrzyć, albo by stwierdziła, że jej się przyglądam, przez co stanowiłam zagrożenie i należało mnie usunąć. Widziałam tylko, jak czyjaś ręka w garniturze wylądowała na opiętym jedwabiem idealnym tyłku Mariany. Usłyszałam jej żarty i śmiech. Spotkała się z mężczyzną, z którym była umówiona, po czym wspólnie z nim weszła do jednego z mieszkań na pierwszym piętrze.
Akt IX: Amado
After party stało się czymś na kształt dnia otwartego w Red Roomie. Z uwagi na wyjątkowość wydarzenia, w budynku znaleźli się ludzie, którzy normalnie nie dostąpiliby nawet zaszczytu powąchania klamki. Politycy i biznesmeni wchodzili do środka ze swoją ochroną oraz kierowcami.
Główna część bankietu odbywała się w naszym starym mieszkaniu. Na stołach ustawiono whisky, szampana, zmrożoną wódkę, krewetki, wołowinę, oliwki, nadziewane pomidorki, a przynajmniej tyle udało mi się dojrzeć spod zasłony zrobionej z włosów, które opadały mi na twarz.
— Pst, pst! Toni! – Mika chwycił mnie za rękę i zgarnął z przedpokoju, żebym stanęła koło niego przy ścianie w salonie.
Cieszyłam się, że był ze mną. Miałam zaufanego człowieka pośród tego głośnego towarzystwa, które znało się wzajemnie. Wszyscy zachowywali się tu, jakby przyszli na swoje.
Zobaczyłam, jak Amado stanął na środku, gotowy do przemówienia. Zaczęło we mnie narastać zdenerwowanie. Obawiałam się, że już za chwilę da sygnał do rozpoczęcia imprezy. Wraz z jego ostatnim słowem, stawałam się jedynie towarem.
On tymczasem przez piętnaście minut informował swoich gości o tym, gdzie znajdowały się śmietniki oraz jak zachowywać się w przypadku pożaru.
Potem wymienił kilka żartów z facetami. Pochwalił się, że Aurélie czekała na niego w apartamencie na parterze. Liczył na wyjątkowy prezent. Uczepiłam się ramienia Miki jak drzewa podczas wichury, a on pogłaskał mnie po głowie.
— Tak się składa, że tej nocy ja również mam coś specjalnego dla was. – Amado przybrał niezwykle zadowolony ton, czyli już wiedziałam, do czego zmierzał. – Siostra naszego przyjaciela miała przyjemność mnie obrazić. Z pewnością doskonale się przy tym bawiła, a ja nie potrafię trzymać urazy do tak młodej, niewinnej dziewczyny, dlatego, zamiast ją karać, wziąłem na siebie koszt zorganizowania dla niej wyjątkowej imprezy. Balu dla debiutantki.
Po salonie poniósł się śmiech. Goście musieli mieć córki w wieku zbliżonym do mojego. W naszej kulturze w wyższych sferach organizowano imprezy debiutanckie dla dziewcząt pomiędzy szesnastym a osiemnastym rokiem życia, żeby wprowadzić je oficjalnie w towarzystwo, a także aby rozeznać się w sytuacji, który z kawalerów byłby zainteresowany przyszłym małżeństwem.
Jako dziecko, marzyłam o własnym balu, na którym byłabym gwiazdą. Ubraną w długą suknię. Nie mogłam się doczekać, kiedy wszyscy ważni ludzie będą chcieli mnie poznać i ze mną zatańczyć. Oczywiście, nigdy nie marzyłam o takim balu jak ten.
— Nasza panienka z towarzystwa dzisiaj będzie panienką do towarzystwa – zażartował Amado. – Wyjątkowa okazja. Koszt biletu to jedyne dwadzieścia dolarów. All inclusive.
Podniosłam na chwilę oczy. Nasz wzrok się przeciął. Jego uśmiech przybladł i zgasł. Odniosłam wrażenie, że Amado wcale nie był na mnie zły. Był smutny, zawiedziony. Znałam już to spojrzenie. Tak patrzył na mnie, gdy zobaczył, jak się obściskiwałam z Miką. Czyżbym naprawdę rozczarowała go swoją nieobecnością na tej wycieczce? A czegóż on oczekiwał, skoro zamierzał mnie umieścić w bardzo niewygodnej, stresującej sytuacji, mając tego pełną świadomość? A może, po moim spotkaniu z Amerykanami, zaplanował mój test na bezwarunkową lojalność, który oblałam? Postanowiłam udowodnić, że zrozumiałam swój błąd i już nigdy go nie zawiodę. Jeśli tylko da mi szansę.
Wypełnię swoją karę z godnością, a potem szczerze z nim porozmawiam. Być może nawet znajdę w sobie odwagę, żeby powiedzieć mu o swoich uczuciach. Wtedy, kto wie, może okaże mi chociaż trochę zrozumienia i szacunku. Nawet, jeśli ich nie odwzajemnia.
Amado stał w miejscu. Nieustannie na mnie patrzył w ten sam sposób. Ludzie, skuszeni ciszą, powoli podnosili głosy, witając się ze sobą i stopniowo przechodząc do zajmowania się swoimi sprawami. Moje dłonie wciąż kurczowo zaciskały się na ramieniu Miki. Nie mogłam się ruszyć. Tylko dwie rzeczy były stałe w tym salonie, który powoli zaczął się sam unosić i opadać ruchami przechodzących we wszystkich kierunkach gości, jak gdyby oderwał się z kartki rysownika, by stać się samodzielnym bytem. Moje puste, wystraszone oczy. Jego zranione, rozżalone spojrzenie. Pełne goryczy. Tęsknoty. Miłości. Wszystkiego naraz. Amado podniósł pięść do swoich ust, po czym w nią odchrząknął.
— Pamiętajcie, że to jest promocja na żywego człowieka, a nie na wiaderka w Castoramie – powiedział, przekrzykując się przez narastający zgiełk rozmów, śmiechu i sztućców uderzających o porcelanowe naczynia. – Trochę kultury tam w środku – dodał już ciszej, wciąż patrząc mi w oczy w ten sam sposób.
Akt X: Mika
Mika zabrał mnie do małego pokoiku, który dawno temu w dzieciństwie był moim pokojem. Pamiętałam jego granatowe ściany, ozdobione białymi gwiazdkami. Wydawał mi się taki duży. Na podłodze, przykrytej puchatym dywanem, rozwalałam klocki LEGO. Małe książeczki dla dzieci.
Na regale wciąż stały niektóre książki mojej mamy. Jane Austen i jej podobne. Tim i tak tego nie czytał, więc nie zapakował ich ze sobą, kiedy lokal zmieniał przeznaczenie. Mika i Amado też nie wiedzieli co z tym zrobić, więc pozwolili znalezionym lekturom wypełniać puste miejsce na szafce, żeby ładniej wyglądała. Rzuciły mi się w oczy dopiero teraz, gdy Mika pokazywał mi jak obsłużyć ozdobny zegar z kamerą, skierowaną na łóżko.
Zawsze myślałam, że będę do tego pokoju przyprowadzać swoich najlepszych przyjaciół. Chłopaków. Przykryłam dyskretnie oczy, udając, że przecieram czoło. Przełknęłam cicho łzy, które bezwolnie podeszły mi do gardła.
— Dobra wiadomość jest taka, że nasi najbardziej specjalni goście – Mika podkreślił te słowa, mając na myśli swoich najgorszych znajomych – mają dzisiaj zakaz zbliżania się do ciebie. Zapewniam cię, że jeśli jeszcze raz będziesz nieposłuszna, to zajmiemy się tobą wspólnie i po tygodniu będziesz sama z siebie pytała, czy wolno ci usiąść na krześle, czy wolno ci wstać, albo czy wolno ci siku.
Przypiął moją smyczkę do naszyjnika. Jego palce subtelnie przesunęły się po mojej szyi, zostawiając po sobie ciepły ślad. Smakował jak ostatni dzień lata.
Starałam się nie rozkleić.
— Nigdy nie zaczyna się od najcięższych kar – wyjaśnił metodycznie. – Potraktuj tę noc jak ostrzeżenie i przemyśl swoje zachowanie bardzo dokładnie, bo po kolejnej karze nie będziesz już tą samą osobą. Tego byśmy nie chcieli. – Przyjrzał mi się tak, że przez ułamek sekundy nasze oczy znalazły się w jednej linii. Poczułam ucisk w żołądku. Jego piękna twarz, zawsze się do mnie uśmiechająca, teraz stanowczo oznajmiała, że to już koniec. Zostawiał mnie. Po czym dodał, jakby miało mi to przynieść jakąś ulgę: – Ja na pewno bym tego nie chciał.
Pocałował mnie w czoło. Pogładził po policzku. Próbowałam go jeszcze złapać za rękę, ale moje palce jedynie prześlizgnęły się po jego dłoni. Obrócił się w tym momencie i wyszedł z pokoju. Zostałam sama. Rozejrzałam się po pustym pomieszczeniu. Zdjęłam kurtkę. Zsunęłam sukienkę. Odświeżyłam się chusteczkami do higieny intymnej. Zjadłam miętowego dropsa. Wciągnęłam kreskę. Usiadłam na łóżku, opierając się o ścianę z poduszką pod plecami.
I czekałam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top