4.1. "It's My Party And I Cry If I Want To"

Ilość wyrazów: 6091

⛔: elementy przemocy psychicznej, zaburzenia, self-harm

Akt I: Amado

Amado przechadzał się od piętnastu minut w tę i z powrotem po betonowym pasie startowym, a promienie południowego słońca mocno uderzały o jego białą koszulę. Palił papierosa, zaglądając co chwilę na ekran smartfona. Nowe połączenie wciąż nie przychodziło. Ostatnia wiadomość tekstowa w oknie konwersacji pochodziła od niego: Wszyscy czekają już tylko na Miss Strawberry. Dołączył do tego zdania emoji z monoklem i uniesionymi brwiami, żeby potwierdzić, że był wystarczająco rozrywkowy na używanie komunikacji obrazkowej. 

Próbował zadzwonić jeszcze raz, ale znów odrzuciło rozmowę. Zaczynał się poważnie martwić. – Cariña, czy wszystko w porządku? – Wklepał lewym kciukiem.

— Bae, musimy startować. Nie możemy blokować pasa przez tyle czasu. – Mika wyrósł mu nagle za plecami i zerknął przez ramię Amado na odblokowany ekran smartfona. – Olała cię – dodał, nie bez satysfakcji.

— Nie mogła mnie olać – gorączkowo zaprotestował starszy z Ibaigurenów. – Może nie żyje. Miała wypadek. DEA ją zabrało. – Przed oczami Amado stawały najpotworniejsze wizje.

— A może wcale nie jesteś dla niej taki niesamowity, za jakiego się uważasz. Przykro ci teraz, co? – Mika poprawił okulary słoneczne i bezczelnie błysnął uśmiechem z dwoma rządkami śnieżnobiałych zębów.

— Zaraz będziesz sobie wydłubywał te szkła z oczu, jak się nie zamkniesz – wymruczał Amado, łatwo tracąc cierpliwość.

Toni była dla niego nieodmiennie punktem zapalnym. Wszystko, co robiła, mnożył sobie razy dziesięć. Rozbijanie kolejnych klocków w jej życiu dawało mu złudne poczucie kontroli nad własnym stanem psychicznym. Teraz jednak miał już wszystko dograne tak, by móc ją pożegnać raz na zawsze i nareszcie móc o niej zapomnieć. Był wreszcie gotowy na to, żeby zamknąć całą akcję widowiskowym finiszem. 

Brakowało tylko głównej aktorki.

Zazgrzytały w jego wnętrzu emocje, które uważały się za jego najlepszych przyjaciół. Znajdowały dla niego czas zawsze; nawet wtedy, kiedy ich nie zapraszał. Trzech Mędrców ze Wschodu. Pustka. Samotność. Odrzucenie.

Amado znów poczuł się wart tyle, co dym ulatujący z kubańskiego papierosa. Aromatyczny przez moment, kompletnie bezużyteczny za chwilę. Stabilizator jego nastroju rozładował swój akumulator, po czym się wyłączył. Twarz jego brata znalazła się niebezpiecznie blisko zaciśniętej pięści.

— Chcesz się ze mną bić? Poważnie? – Mika zaśmiał się, jakby usłyszał najlepszy dowcip od rana, albo nawet i w całym swoim życiu. – W sumie dobrze. Może będziesz miał wreszcie okazję, żeby powstawiać sobie nowe zęby.

Miał nadzieję jednak, że Amado był w stanie rozładować sobie swój zły humor jakoś inaczej. On był o wiele silniejszy, ale tamten z kolei niczego się nie bał. Potrafił wytrzymać ból. W dodatku nigdy, przenigdy nie walczył czysto. Amado znał ułożenie każdej kości, mięśnia i organu w ludzkim ciele. Gdyby kiedyś wylądował w więzieniu, nie zamierzał dać się tam bezkarnie zatłuc.

— Nie podoba mi się, że zignorowała polecenie – uciął starszy z Ibaigurenów. – Spotyka się z Amerykanami. Nie słucha tego, co do niej mówię. Kto wie, dokąd to zaprowadzi? – Gestykulował z papierosem w dłoni, próbując ochronić przede wszystkim własne ego, w dalszej kolejności dopiero myśląc o bezpieczeństwie całej organizacji. – Musimy w końcu ją porządnie wytresować, bo to już nie są żarty.

Mika zgodził się, że Toni na zbyt długiej smyczy mogła stanowić zagrożenie. Natomiast uważał, że odrzuciła zaproszenie Amado wyłącznie z tego banalnego powodu, że nie zamierzała się z nim dłużej widywać. Sam się o to długo i niezwykle cierpliwie prosił degradującym ją zachowaniem.

— Co za redukcja dysonansu. – Mika prychnął złośliwie. – Miała cię już dosyć, cabron. Dostałeś kosza jak stąd na Antarktydę.

— Uważasz, że nie mogła mnie już wytrzymać? – Amado przywołał w pamięci te zaskoczone oczy, zaciśnięte piąstki i łamiący się głosik, który błagał go o to, żeby się nad nią ulitował i nie kazał jej lecieć. Nie wątpił, że Toni była u kresu sił, lecz mimo wszystko, nie odmówiła mu zaproszenia. Zgodziła się. Czyli mogła wytrzymać więcej. On miał plan. I nie życzył sobie sprzeciwów, a zwłaszcza burzenia mu czegokolwiek.

Największy ból jednak sprawiło mu to, że nie mógł jej w tej chwili zobaczyć. Nie mógł uspokoić się widokiem buzi, uśmiechniętej na jego widok, którą przecież tak kochał, wbrew choćby i najmniej sensownej spośród wszystkich logik wszechświata. 

Jakby w tej truskawkowej głowie zakiełkowała myśl, że to ona mogła ukarać jego, zabierając mu dostęp do siebie. Mogła się udostępniać i zabierać w każdej chwili, w której uważała to za stosowne. A przecież on ją ostrzegał. Pod żadnym pozorem nie pozwolił jej się bawić jego uczuciami.

Bezpieczniki w jego głowie nagle eksplodowały, zalewając mu wnętrze alkalicznym smakiem porażki. Zanim ten wyciek miał dosięgnąć każdego wciąż funkcjonującego nerwu i zatruć go aż po same korzenie, Amado musiał zniszczyć wszystkie wspólne wspomnienia, odebrać im moc, i rzucić Toni na kolana.

— Tak uważam – potwierdził Mika z zadowoleniem.

— A ty nie mówiłeś jej, że ma do ciebie dzwonić, gdyby miała kłopoty albo źle się czuła w układzie, i że to był twój jedyny warunek? – przypomniał Amado.

Mika zmarszczył czoło. Zamyślił się. To prawda. Był gotowy pomóc Toni, choćby musiał się przeciwstawić swojemu bratu. Dawał jej to do zrozumienia więcej niż raz, ale ona najwyraźniej stwierdziła, że nie potrzebuje jego pomocy.

— Olała cię tak samo jak mnie, i to kilka razy. – Amado wbijał mu teraz szpilki pod paznokcie z satysfakcją zbieraną po kropelce przez te wszystkie lata. – Jak to jest być niewidzialnym? Znasz to uczucie? Nie? Nikt cię nigdy tak nie potraktował?

— Może miała wypadek – szukał usprawiedliwień Mika. – Albo ktoś ją porwał. Może nie żyje. Może trzeba zapłacić okup.

Próbował ułożyć sobie w głowie różne, najdramatyczniejsze wersje wypadków, zanim był w końcu zmuszony zaakceptować prawdę, która smakowała ostro i paliła gardło niczym rozgryzione ziarno czarnego pieprzu. Toni go nie chciała. Nie interesowało jej nic, co mógł jej zaoferować. 

Zamierzał w związku z tym wyrzucić ją z pamięci i traktować ją tak zimno, jak to tylko możliwe. Bez żadnych preferencyjnych warunków. Najpierw jednak postanowił sprawdzić ostatnią opcję, na wypadek, gdyby mimo wszystko faktycznie nie żyła:

— Zadzwoń do Tima.

Amado wybrał odpowiedni numer z listy kontaktów, uzyskał połączenie, przywitał się i zapytał księgowego o jego siostrę.

— Toni? W szkole, a gdzie ma być? – zdziwił się Tim Williams, pospiesznie przekładając telefon do drugiej ręki. – Sam podwoziłem ją dzisiaj rano. Teraz mają jakieś konsultacje przed próbną maturą. Mówiłem jej, żeby szła na handel zagraniczny i zdawała rozszerzoną matematykę, a ona nabrała sobie jakichś przedmiotów, których nazw nawet nie pamiętam, jakaś filozofia starożytna, po co to komu, co ona chce z tym później w życiu osiągnąć? Na Wydziale Ekonomicznym to niepotrzebne – skarżył się do słuchawki, bo rano miał z Toni ostre spięcie w kwestii jej zadeklarowanych przedmiotów maturalnych oraz planów na studia. Zamierzał ją umieścić w którejś z zagranicznych korporacji poza wpływami rodziny Guerra, gdzie mogłaby awansować – choćby i przez łóżko – i dobrze zarabiać. Ona jednak stwierdziła, że i tak zarabia, więc upierała się przy dziennikarstwie. – A co, stało się coś?

— Dopiero się stanie, kiedy wrócimy z Martyniki – powiedział Amado z podskórnie wyczuwaną wściekłością, parującą na rozgrzanym do białości betonowym pasie startowym. Po czym się rozłączył.

Akt II: Tim

Dzień zaczął się bardzo dobrze, bo Tim wpadł do mnie z kawą i śniadaniem na wynos i zaproponował, że podrzuci mnie do szkoły. Teraz mieszkałam w centrum, a Colegio Santa Maria del Pilar znajdowało się pomiędzy moim apartamentem a Solaris. Te wszystkie miejsca nie były zbytnio oddalone od siebie, więc wczoraj rano nawet szłam na piechotę, ale jeśli ktoś mi dawał dodatkową godzinę snu i proponował za darmo żarcie oraz podwózkę, to przecież się nie kłóciłam.

Niestety, szybko okazało się, że na tym polegał chytry plan mojego brata, żeby moralizować mnie od rana w kwestii wyborów kierunku na studiach, co zakończyło się potężną awanturą i moim trzaśnięciem drzwiami jego wiśniowej Tesli.

W bieżącym tygodniu nie mieliśmy lekcji, jedynie szereg indywidualnych zaliczeń, poprawiania ocen oraz konsultacji. Brak widoku Carmen na korytarzu przypomniał mi o tym całym wylocie na seksparty, w którym z pełną świadomością nie wzięłam udziału. Byłam bardzo zadowolona ze swojej decyzji. Czego oczy nie widziały, tego sercu nie było żal.

Poza tym dowiedziałam się, że faktycznie miałam możliwość poprawienia swojej średniej na zbliżoną do tej, która by mnie satysfakcjonowała, jeżeli bym dobrze wypadła w trakcie kilku finałowych prezentacji oraz podczas wewnętrznych próbnych matur.

Zrezygnowałam zatem z przyjmowania klientów w styczniu i w końcu mogłam odetchnąć pełną piersią, bo dawno nie czułam się jak pełnowartościowa członkini szkolnej społeczności, która wreszcie zdobyła jakąś kontrolę nad swoimi wynikami w nauce. Nie musiałam brać wszystkiego, co udało mi się wyszarpać w wolnym czasie. To bardzo dużo znaczyło dla mojej pewności siebie. Żarty na mój temat również się skończyły. Żartował jedynie profesor Sastre, ale to raczej pod adresem innych osób w klasie, gdy ostrzegał:

— Wy się przechwalacie, że nie śpicie w nocy, bo się tak pilnie uczycie, podczas gdy pani Williams nie ma czasu uczyć się w nocy, a i tak ma lepsze oceny od was. Do tego odrabia zadania domowe za panią Pereirę.

— Toni ma akurat dużo czasu, bo teraz Dora Neville odrabia moje zadania domowe! – prostowała Teresa.

Śmiejąc się pod nosem z wygłupów przyjaciółki, wyszłam z gabinetu i spojrzałam na telefon, który ustawiłam do trybu do not disturb, żeby nie musieć dalej użerać się z tym idiotą, moim bratem. Sześćdziesiąt nieodebranych połączeń od Tima. – Co za palant – pomyślałam. Jeszcze chciał mi nawrzucać za to dziennikarstwo. Ależ go ścisnęło. – Mam nadzieję, że popsułam mu drzwi w samochodzie.

Przewijałam kolejne notyfikacje. Aż trafiłam na te, które od razu mnie wbiły w posadzkę. Wiadomości nieprzeczytane od: Amado. Zauważył moją nieobecność. Poczułam lekkie podenerwowanie. Mój wzrok szybko skakał na lewo i prawo, zaczęłam gwałtownie oddychać i z powodu stopniowo narastającej paniki zdecydowałam się na wcześniejsze wyjście ze szkoły.

Podbiegałam po drodze do domu, chcąc być tam jak najszybciej, jakby to było najbezpieczniejsze miejsce, w którym mogłam się schować. Kiedy zobaczyłam znajomą Teslę pod budynkiem, już wiedziałam, że Timowi chodziło o coś znacznie poważniejszego niż o moje studia. O tej godzinie powinien być jeszcze w pracy. Tymczasem przechadzał się żołnierskim krokiem po chodniku pod moją bramą, co chwilę zaglądając do środka samochodu, gdyż na przednim siedzeniu przypuszczalnie leżał jego telefon. 

— Co to ma oznaczać? – warknął do mnie na przywitanie i rąbnął drzwiami do Tesli z taką petardą, że aż boleśnie zaskomlał jakiś elektroniczny system bezpieczeństwa.

Na widok kilku głów ciekawie obracających się w kierunku jego rozwścieczonego oblicza, zwróciłam wzrok w kierunku ciężkich drzwi bramy, zapraszając go niemym gestem do środka. Po chwili znaleźliśmy się na chłodnym korytarzu i stąpaliśmy po nieco wyślizganych, ozdobnych płytkach z epoki wczesnego art deco.

— Miałaś z nimi lecieć? Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Dlaczego nie zrobiłaś tego, co ci kazał? – Tuptał po schodach niemal po moich piętach i syczał do mnie, kompletnie ignorując fakt, że któryś z sąsiadów mógłby go usłyszeć.

— Ostatnio, kiedy ci się poskarżyłam, mówiłeś, że histeryzuję. Teraz sam histeryzujesz. – Odwróciłam się, szepcząc gniewnie. – Nie myślałam, że to coś ważnego. Skąd mogłam wiedzieć, że jedna dziewczyna mniej lub więcej zrobi mu różnicę?

Kiedy wreszcie wdrapaliśmy się na poddasze i włożyłam klucz do zamka, żeby go przekręcić, Tim wydał mi po cichu rozkaz:

— Wyłącz telefon. Powyłączaj wszystko, co masz w domu. Spakuj wszystkie rzeczy. Za pięć godzin uciekamy.

— Słucham? – Zastygłam w półotwartych drzwiach, jakby mnie zakonserwował popiół z Wezuwiusza. – Jest aż tak źle?

Wytrząsnęłam się resztką świadomości ze stanu, w którym ktoś mógłby na mnie dmuchnąć, a ja bym się rozsypała. Pospiesznie odszukałam w torebce smartfona i wyjęłam z niego baterię, a następnie wbiegłam do domu, żeby odciąć od zasilania laptopa oraz cały zestaw inteligentnych sprzętów domowych. Moje serce biło w szalonym tempie. Jeszcze nie do końca przyswoiłam tę informację, ale mój wytrenowany układ nerwowy już wiedział, że Tim nie kazałby mi się posuwać do ostateczności bez powodu.

— Tak, jest bardzo źle. – Zdejmował z szafy moje walizki i wywalał mi wszystko z szuflad na łóżko i krzesła. Widziałam, że był bardzo zdecydowany w swoich ruchach, a to na pewno oznaczało, że nie żartował. – Amado dzwonił do mnie, żeby powiedzieć, że coś ci się stanie, kiedy wrócą.

— O kurwa! Spadamy stąd! – przeraziłam się. Niezależnie od naszego prywatnego układu, Amado Ibaiguren był jednak szefem organizacji i właśnie wskutek przykrego zbiegu okoliczności obraziłam jego majestat nieposłuszeństwem.

Zapewne uznał, że moja decyzja miała związek z Amerykanami. Mógłby spróbować unieszkodliwić mnie raz na zawsze. Dwie wpadki w krótkim czasie wyglądały podejrzanie.

Życie zabawiło się ze mną, dając mi na chwilę do ręki kawałek szczęścia. Dostałam prawdziwych przyjaciół. Wymarzony kącik. Możliwość zarządzania swoim czasem według własnych potrzeb. Nie zależało mi niczym więcej. Byłam mniej wymęczona, zdrowsza i radośniejsza.

— Valentino wyśle po nas awionetkę, żebyśmy nie musieli niczego załatwiać przez Kolumbijczyków – usłyszałam głos Tima, który informował mnie o planie działań. – Na razie uciekamy do Wenezueli. Tam zrobimy sobie nowe dokumenty. Potem zobaczymy.

— Co z hajsem? – zapytałam.

— Ściągam wszystko, co mogę. Chcę sprzedać Red Room. – Zatrzymał się na chwilę, żeby zobaczyć, jak moja szczęka opada aż na podłogę. Podsumował tę reakcję błyszczącym, kryształowym uśmiechem. – Cała ekipa jest na Martynice, więc przez kilka dni nikt się nawet nie zorientuje – dodał.

Mieszkanie nabyte w drodze spadku przed zawarciem małżeństwa należało do jego majątku osobistego, więc nie potrzebował podpisu Alex. Pozostawało pytanie, gdzie znalazłby tak szybko kupca, który byłby w stanie wyłożyć wielką gotówkę i by się nie bał zirytować szefów kartelu, którzy z naszego lokalu korzystali. Gdy zorientowałam się, o co mu chodziło, nieomal zadławiłam się nabieranym powietrzem. Plan był prosty, genialny i musiał wypalić:

— O Boże, proponujesz to Mercedes Rodriguez! – Trzasnęłam się z całej siły ręką w czoło.

Przerwałam pakowanie na moment, żeby się pośmiać z obrazu Amado stojącego przez zmienionymi zamkami i spotykającego na korytarzu swoją byłą żonę. Ile bym dała, żeby móc zobaczyć jego minę!

Po chwili mój rechot zamienił w wąsko zaciśnięte usta, gdy tylko zdałam sobie sprawę z tego, że wciąż nie mieliśmy przy sobie takich środków, które umożliwiłyby nam ukrywanie się do końca życia. Sytuacja w Wenezueli była niestabilna. Valentino mógł przez pewien czas nam pomóc, ale w pierwszej kolejności musiał myśleć o sobie, żeby przy zmianie ekipy rządzącej udało mu się uniknąć aresztowania.

— Myślisz, że to wszystko wypali? – Marzyłam o tym, żeby mój brat powiedział, że tak naprawdę ma rozrysowaną przyszłość na kolejnych dziesięć lat do przodu. Że po prostu nie mógł rozmawiać ze mną w tym momencie o szczegółach, ale i tak był przygotowany na każdą ewentualność. – Amado będzie nas szukał – uprzedziłam. – Zacznie od sprawdzenia, z kim się spotykałam.

Tim zatrzymał się ze swetrem w dłoni nad walizką, po czym obrócił się w moją stronę. Jego twarz wyrażała absolutną powagę i maksymalną koncentrację.

— Zabieram dowody – powiedział, jakby było to dla niego oczywistością. – Jeśli będzie trzeba, pójdę zeznawać.

Dla mnie nie było to oczywistością.

— Zwariowałeś? – Podbiegłam do niego, po czym wyrwałam mu z dłoni bordowy sweter, a następnie rzuciłam nim o podłogę. – Przecież on cię zabije. – Gestykulowałam zawzięcie. – Jemu już teraz się wydaje, że rozmawiamy z DEA.

Tim schylił się, mechanicznie podniósł z desek element garderoby, a następnie bardzo skutecznie go złożył, jak na człowieka, który podstawowe czynności zlecał za pieniądze innym ludziom. Patrzyłam na niego i myślałam, że życie, które mieliśmy razem przed sobą, zostało nagle skrócone o kilkadziesiąt lat. Ten czas, w trakcie którego mogliśmy wszystko między nami naprawić i móc wreszcie nabrać do płuc czystego, nieskażonego naszym zepsuciem powietrza, został nam ostatecznym cięciem noża odebrany. Absolutnie nie przyjmowałam tego do wiadomości.

To ja zawaliłam tę sprawę i dlatego to ja musiałam ją teraz odkręcić. Nie mogłam pozwolić, żeby mój brat był gotowy złożyć najwyższą ofiarę z powodu mojej głupoty, w trakcie próby ratowania mnie po raz kolejny. Będąc z góry niemal skazanym na porażkę.

Wskoczyłam na kanapę, usiadłam po turecku, zgarnęłam swój telefon i włożyłam do niego baterię.

— Zrobię z tego kinka. Patrz – zapowiedziałam, a następnie zaczęłam pisać do Amado: – Byłam bardzo niegrzeczną dziewczynką. Oczekuję na Twoją karę, señor.

Trudno. Niech się dzieje, co chce. Sądziłam, że cokolwiek Amado wymyśli, nie mogło być to gorsze od torturowania mojego brata. Tim i ja zerknęliśmy na siebie niepewnie. Niektóre sytuacje nie wymagały żadnych słów. Tim złożył dłoń w pięść, przyłożył do ust i lekko odchrząknął. Następnie poczęstował się moim papierosem, żeby skoncentrować się na czymś innym niż pakowaniu.

Amado jednak nie odpisywał. Mijały kolejne minuty, a my mogliśmy odliczać upływający czas nerwowymi uderzeniami serca. Zastanawiałam się, czy był zwyczajnie zajęty, czy był aż tak bardzo wkurzony.

Piasek w klepsydrze przesypywał się. Pozostawało nam coraz mniej czasu. Każda chwila pączkująca, rozkwitająca, a następnie obumierająca w przeciągu jednego mrugnięcia okiem obniżała nasze szanse na skuteczną ucieczkę. Tim zaproponował nagle jeszcze jedno rozwiązanie, którego do tej pory nawet nie brałam pod uwagę, bo zawierało w sobie zagrożenie innego rodzaju:

— Pisz do tego drugiego – zasugerował, wpatrując się w mój telefon. Jakby miał stanowić on tarczę chroniącą nas przed otwierającym się tuż nad naszymi głowami niebem apokalipsy.

— Nie, no co ty – pisnęłam, ostrzegając go przed popełnieniem bardzo kosztownego błędu. – Amado jest o niego w chuj zazdrosny. Nie pamiętasz tej sceny przy ceremonii? Gdybyś widział, jakiego focha mi potem strzelił. Mówił coś, że nie wolno mi się bawić jego uczuciami...

— Jaki delikatny kwiatuszek, psia jego mać – parsknął Tim z oburzeniem. – Pisz do tego drugiego. Nie wierzę, że ten seksoholik odpuści sobie taką okazję.

Wysłałam tę samą wiadomość do Miki i poszłam zrobić kawę. Musiałam rozciągnąć sobie uda, które stopniowo już wypełniały się ołowiem. Spojrzałam na drogi ekspres oraz na białą szafkę, w której wytypowałam już ulubione kubki. Pomyślałam, jak dobrze mi tu było przez tych kilka dni. Ledwie posmakowałam odrobiny szczęścia, musiałam je w całości zastawić w lombardzie dobrej woli Amado i Mikela Ibaigurenów. Bez żadnej gwarancji, że zamierzali mi je kiedykolwiek oddać z powrotem.

Usłyszałam dźwięk nadchodzącej wiadomości. Wypuściłam z dłoni filiżankę. Pomieszczenie wypełnił hałas rozbijanego szkła. Brąz kawy złożył się do lotu na tle odmalowanej na biało ściany. Rzuciłam się na kanapę. To był Mika. Przygryzłam ze stresu przesuszoną wargę, a następnie przycisnęłam palcem ikonę rysunkowej koperty.

Byłaś bardzo niegrzeczna – odpisał Mika. Zawrzałam z gorąca na widok dalszej części jego SMS-a. – Dostaniesz karę, która potrwa przez całą noc.

Ścisnęłam mocno swoje kciuki. Niczego lepszego się nie spodziewałam. Najważniejsze było to, że kupił moją historyjkę i że bazie wreszcie udało się nawiązać kontakt z Marsem. Do tego nie groził nam śmiercią. Potarłam dłonią po wilgotnym od zimnego potu karku, zanim zdecydowałam się kontynuować korespondencję.

Będę karana przez Was obu? – zapytałam, żeby wybadać podejście Amado. Prawdę mówiąc, po tym, co przeszłam z nimi w łóżku, nie bałam się żadnego z nich. Uważałam, że to było najrozsądniejsze wyjście.

Przeczytałam kolejną wiadomość.

Nie zasłużyłaś na to, żeby którykolwiek z nas Cię teraz dotykał. 

Nie miałam pojęcia, co to mogło oznaczać. Poczułam, jak gula stanęła mi w gardle, a następnie wypuściła kolce, uniemożliwiając mi nie tylko przełykanie, ale wręcz nabieranie powietrza. Tim wprosił się koło mnie na kanapę. Zajrzał przez moje ramię w treść wyświetlającą się na ekranie

— Oddadzą cię komuś na after party. – Usłyszałam niepokój w jego głosie. – Mają pojebanych znajomych. – Wyjął z mojej ręki telefon, wyłączył go, a następnie wyciągnął z niego baterię. – Musimy uciekać.

— To tylko jedna noc, spokojnie – powiedziałam najodważniej, jak umiałam, chociaż wcale nie byłam przekonana co do słuszności mojej decyzji.

Tim gwałtownie podniósł się z kanapy i ruszył z powrotem do pakowania mojego porzuconego trampka. Krzyknął do mnie, kiedy zobaczył, że wciąż siedziałam w jednym miejscu z podkulonymi nogami:

— Nad czym ty się zastanawiasz? Przez miesiąc nie będziesz mogła usiąść prosto na dupie. Tego chcesz?

Zerwałam się ze swojego siedzenia, podbiegłam do niego i wyszarpnęłam buta z jego zaciśniętej dłoni.

— Wolę nie usiąść przez miesiąc na dupie – zamachałam brudną podeszwą wprost przed jego twarzą – niż siedzieć wygodnie na ławce przy twoim grobie! Czego nie rozumiesz, idioto?

Odetchnął głęboko, przymykając oczy i najwidoczniej przyjmując do wiadomości, że z trampkiem poszło mu o wiele gorzej niż ze swetrem, i że bitwa o czarno-białą tenisówkę była już dla niego przegrana. Oboje stanęliśmy naprzeciwko siebie. Nasze klatki piersiowe falowały. Oddechy rzęziły jak roztrzaskane samochody, które starały się z całych sił przejechać ten jeden, dodatkowy metr. W powietrzu unosiły się iskry. Można było nimi oświetlić cały niewielki kraj. Albo wywołać rewolucję.

— Wyjedziesz z agentami – powiedział nagle Tim. Jego głos połamał się jak stłuczony wazon. – Ale nie weźmiesz udziału w programie ochrony świadków. Musisz uciec DEA i Ibaigurenom. Podam ci później zupełnie inny adres.

Upuściłam buta, który plasnął głucho przy zderzeniu z podłogą. Moje ręce nie miały już siły. Nerwy puszczały coraz mocniej. Kanaliki łzowe się odblokowały. Nie mogłam uwierzyć, że tak mogło wyglądać już nasze pożegnanie. Mój brat zamierzał ściągnąć na siebie zeznaniami uwagę organizacji. Chciał doprowadzić do jak najszybszego aresztowania Amado. Moim zadaniem było udawać, że przybieram nową tożsamość. Wiedzieliśmy, że któryś z opłaconych agentów na pewno przekazałby ją w porę Ibaigurenom. Czekaliby na mnie. W zupełnie niewłaściwym miejscu. Ja miałam być w tym czasie w...

W... w...

Gdzieś indziej. W miejscu, o którym Tim pomyślał już wcześniej. Bo przecież on o wszystkim zawsze myślał wcześniej. Zawsze wiedział, co trzeba było zrobić. To ja byłam tą, która go zawiodła.

Dlatego to ja musiałam wziąć za siebie odpowiedzialność.

Moje słowo było krótkie. Proste. A jednak, swoim ciężarem potrafiło przewiercić się przez wszystkie kondygnacje naszego budynku i przeniknąć w strukturę gleby, żeby rozkładać się w niej przez następnych kilkaset lat. Wróciłam na kanapę. Umieściłam baterię z powrotem w smartfonie. Uruchomiłam przycisk włączający telefon.

— N-i-e – użyłam do wypowiedzenia tego słowa jedynie ruchu warg.

Czekoladowe oczy, wpatrzone we mnie, pokryły się matowym, białym nalotem. Może łzami. Może szaleństwem. Albo przekleństwem. Tim wsunął palce prawej dłoni we włosy i przeczesał nimi swoją bujną fryzurę.

— Kocham cię – wyszeptał. Niemal bezgłośnie.

Uśmiechnęłam się. Zbyt lekko. Wyglądało to smutniej, niż wyglądałyby łzy. Musiałam powiedzieć jeszcze jedno zdanie. Cztery wyrazy. Były konieczne.

— Ja też ciebie kocham.

Nie mogłam wytrzymać tego napięcia między nami. Za chwilę eksplodowałoby moje białko i popękałyby kości. Ukryłam wzrok w ekranie. Przyszła kolejna wiadomość od Miki. Emoji ze złamanym sercem. Przytkałam sobie usta dłonią na ten widok. Mika twierdził, że mnie kochał? Naprawdę? Raczej po prostu był zazdrosny. Nie ogarniałam tego. Za dużo się działo w ciągu tych pięciu minut.

Tim odpalił kolejnego papierosa. Usiadł koło mnie.

— Łechtaczka ma osiem tysięcy zakończeń nerwowych, a i tak jest mniej wrażliwa od tych dwóch idiotów – narzekał. – Wyślij mu serce niezłamane, i zobaczymy, co odpowie.

Nie ryzykowałam chyba już niczym. Obaj Ibaigurenowie byli na mnie wkurzeni. Może udałoby mi się w ten sposób coś ugrać. Może Mika był jakoś do ugryzienia. Wysłałam wiadomość. Jego odpowiedź nie sprawiła jednak, że stałam się mądrzejsza. Miałam wrażenie, że poruszyłam nerwem w bolącym go zębie.

Oboje wiemy, że to nieprawda... – odpisał, wysyłając mi po raz kolejny to cholerne złamane serce. Do tego ten wielokropek. Byłam skłonna uwierzyć, że zawarł w nim prawdziwe emocje. Podrapałam się w zastanowieniu po głowie. Co ja mogłam z tym zrobić? Czy to, że być może Mika do mnie coś czuł, to dobrze, czy jednak nie do końca?

— Skąd on nagle nabrał takiej samokrytyki? – Tim próbował rozszyfrować Mikę. Przyglądał się w tym celu mojej twarzy wlepionej w ekran. – Musiałaś ustrzelić ich obu. Patrz, jaki ostrożny się zrobił.

Przygryzłam wargę. Mrugnęłam na swojego brata. Chciałam, żeby wytłumaczył mi jedną rzecz.

— Dlaczego oni nie potrafią normalnie?

Tim zajmował ostatnie miejsce w rankingu ekspertów od spraw sercowych. W rankingu ludzi robiących normalnie choćby jedną, prostą rzecz, pewnie też. Jednak jego wiedza na temat Ibaigurenów była wciąż wyższa od mojej.

Czy oni naprawdę byli tak zepsuci władzą? Miliardami dolarów? Czy to przez to z taką łatwością, z psychopatycznym uśmiechem na twarzy, potrafili poderżnąć gardło jakiemuś rodzącemu się zalążkowi czystego uczucia? Choćby sami mieli z tego powodu cierpieć?

— Ech, Toni – jęknął Tim. – Właśnie dlatego nie powinnaś się w nich nigdy zakochiwać. Amado nie potrafi normalnie – powtórzył moje słowa, nadając im sarkastyczny wydźwięk. – Jego żona skończyła z rozstrojem nerwowym. Jego przyjaciel wcześniej wyleciał przez okno...

— Jego przyjaciel... Co? – skrzywiłam się. Dlaczego ja o tym nigdy nie słyszałam? – Ludzie raczej nie wylatują przez okno – podkreśliłam, będąc oszołomiona usłyszaną przed momentem informacją, jakby ktoś ogłuszył mnie uderzeniem kija bejsbolowego.

Przyjaciel Amado zapewne sam targnął się na swoje życie. Ale Tim nie użył tego określenia. Powiedział o tym tak, jakby do końca nie wiedział, co tam się wydarzyło. Do tego z mocną sugestią, że Amado mógł maczać w tym palce.

— To było zanim się urodziłaś. – Tim potarł obiema dłońmi po twarzy. Próbował sobie przypomnieć więcej szczegółów. Mówił o czasach, w których sam był jeszcze dzieckiem, które o istnieniu rodziny Ibaigurenów dowiedziało się zdecydowanie zbyt wcześnie. Moją uwagę na ten temat skwitował jedynie niedbałym machnięciem ręką. – Pamiętam, że ich matka musiała wtedy wylecieć do Europy. Pilnowała, żeby Amado nie poszedł za to do więzienia – odezwał się. – Albo żeby znowu sobie czegoś nie zrobił.

— Żeby kto sobie czegoś znowu nie zrobił? – Zaczęłam się w tym wszystkim powoli gubić. – Ten, co wyleciał przez okno? Bo chyba nie Amado?

Owszem, Amado był okrutnie niestabilny i miał za sobą heroinową przeszłość, ale przecież był do tego bezwzględny i skutecznie zarządzał międzynarodową korporacją. Powinien cieszyć się władzą i wpływem, który wywierał na ludzi. Mógł mieć wszystko. Jak to się miało do autodestrukcyjnych zachowań? Po co mu one?

— A widziałaś jego ręce? – prychnął Tim. Był trochę rozbawiony. Trochę zdegustowany. Osobą Amado. Jego neurozami. Moim zainteresowaniem, które nie zwiastowało niczego dobrego. – Nigdy nie ściągał przy tobie szlafroka? – dopytywał.

Prawda, jak zwykle, była najmniej oczekiwanym gościem przy każdym stole. Dlatego przebijała się przez moje membrany mózgowe powoli. Obraz Amado. Dekonstruowany przeze mnie pieczołowicie, element po elemencie. Następnie składany od nowa, już z większą świadomością. Widok jego oczu. Sposób, w jaki przeczesywał smukłymi palcami długie, ciemne kosmyki, opadające mu końcówkami na ramiona. Czułam, jakbym patrzyła na upadające piękne miasto, zbudowane wbrew wszelkiemu rozsądkowi u podnóża wulkanu, tylko po to, żeby poeci mogli uczynić je wiecznym, opisując jego niechybną katastrofę.

Drapała mnie suchość w gardle.

Ścisnęłam mocniej za swój telefon. Próbowałam się go kurczowo trzymać, żeby nie runąć w przepaść, powalona skalą i głębokością zaburzeń człowieka, z którym łączyła mnie coraz głębiej wrzynająca się kolcami w skórę i coraz bardziej toksyczna, trudna do obrony więź. Z jakiegoś powodu przypuszczałam, że Amado mnie potrzebował. To dlatego nie umiałam o nim tak po prostu zapomnieć.

Każda podróż do Hadesu zaczynała się od pierwszego kroku.

Ten był mój.

Musiałam uratować tego najbardziej wyjątkowego na świecie mężczyznę.

Akt III: Aurélie

Florencia uzupełniała w formularzach plany zajęć na przyszły semestr, żeby móc zapiąć wszystko na ostatni guzik przed nadchodzącą radą programową. Słyszała, że studia doktoranckie polegały na noszeniu książek za swoim promotorem, ale w praktyce okazało się, że chodziło przede wszystkim o wypełnianie papierków. Dziewczyna z radością oderwała się od nudnego zajęcia i poszła otworzyć drzwi Aurélie. Zauważyła, że jej przyjaciółka miała podkrążone oczy, a jej zaciśnięte, pociągnięte szminką w cielistym kolorze wargi ledwie zdobyły się na kurtuazyjny uśmiech w progu.

— Zmęczona? Napijesz się herbaty? – zaproponowała Florencia. – Widziałam zdjęcia. Nieźle się bawiliście – pochwaliła z ostrożną radością.

— Nie mów mi o tym – warknęła Aurélie, gdy przekraczała próg, rozglądając się po nowocześnie urządzonym apartamencie, pełnym bieli i żółtych optymistycznych dodatków. – Trzy dni wytrzymałam tylko dzięki MDMA.

— Przykro mi. Tak ładnie to wszystko wyglądało na twoim profilu – zmartwiła się gospodyni.

Miała nadzieję, że jej przyjaciółka naprawdę zaczynała prowadzić życie, o którym tak długo marzyła. Przecież uśmiechy na fotografiach wyglądały tak realistycznie. Amado nawet pozwolił jej zamieścić swoje zdjęcie w mediach społecznościowych. Siedział w szortach i sportowej koszulce na jasnym piasku, na tle lazurowego morza. Wiatr przykrył jego twarz włosami, ale to na pewno był on. Ona, w stroju kąpielowym otulonym zwiewną chustą, klęczała obok i pozowała do obiektywu.

— Pieprzył się z tymi wszystkimi sukami na moich oczach. – Aurélie przybrała sztuczny, sardoniczny uśmiech, odbierając przy kuchennym kredensie świeżo zaparzoną japońską herbatę wiśniową. – W ogóle, zachowywał się jakby coś go ugryzło. W sensie, bardziej niż zwykle – sprecyzowała. – Może tam były jakieś jadowite pająki.

— Może się zdenerwował, że mu się zbliża czwórka z przodu? To już chyba kryzys wieku średniego? Żeby tylko nie wymienił ciebie na młodszą. – Florencia próbowała rozluźnić atmosferę, ale Aurélie przeszyła ją tak obezwładniającym wzrokiem, że zadowolenie z żartu natychmiast zastygło na jej niczego nie podejrzewającej twarzy, jak po ukąszeniu skorpiona.

Florencia skrzywiła się przepraszająco. Nie chciała powiedzieć tego wprost, ale na podstawie udzielonych jej informacji wysnuła wniosek, że najwyraźniej Amado nie uważał Aurélie za nikogo więcej niż jedną z tych – jak to jej przyjaciółka sama nazwała – suk. Być może układ tej dwójki dobrze się sprawdzał na wyższym poziomie zaangażowania, ale miłość z pewnością nie mogła polegać na takim traktowaniu.

— Nie wiem, co sobie wyobrażałam przez tych ostatnich kilka tygodni. – Aurélie przewróciła oczami i podmuchała na gorącą herbatę. – Dalej mi nie obiecał niczego więcej. Spotykamy się częściej, ale przez cały czas mamy ten sam układ. Niby kiedy jesteśmy razem, zachowuje się teraz bardziej na luzie, ale w dalszym ciągu jest taki niedostępny. Nie wiem już, co mam robić.

— To nie moja sprawa, żeby komentować – zaczęła Florencia nieśmiało, biorąc pod uwagę zdenerwowanie przyjaciółki – i wcale mi go nie szkoda, biorąc pod uwagę kim jest, ale ty też go traktujesz trochę instrumentalnie. On pewnie o tym wie, dlatego trudno mu przejść z tobą do następnego etapu.

— Bo od tego się zaczęło. W sensie, fascynował mnie od pierwszego spotkania, ale chodziło mi raczej o to, kogo poznałam i jakie były związane z tym możliwości. Przecież on nawet nie jest jakoś szczególnie przystojny. Nigdy mi się nie podobał. Tylko ma tę całą otoczkę. Ten styl, który robi za niego robotę. – Francuzka zadumała się. – Ale teraz myślę, że chyba jednak do niego coś czuję... Nawet nie wiem, jak i kiedy to się stało. Chyba dlatego, że kiedy taki facet zwraca na ciebie uwagę, to jednak potrafi uderzyć do głowy.

— Mhm, pewnie tak – mruknęła Florencia, przesuwając paznokciami po chropowatej powierzchni sprowadzanego z Japonii czajniczka, gotowa, by nalać sobie kolejną filiżankę aromatycznego naparu.

— Szkoda, że tym razem zwrócił też uwagę na tę karierowiczkę Isabel Sastre – syknęła Aurélie, zaciskając mocno dłoń na ciepłym szklanym naczyniu.

— Kto to? – Florencia pierwszy raz usłyszała to nazwisko.

— Wyobraź sobie, ich księgowa, i to z takich ważniejszych. Wygląda na trzydzieści parę lat. Nie mam pojęcia, ile ma naprawdę. Ale mówię ci, robi wszystko i nawet się nie zająknie. Byłam w szoku. – Aurélie ze zgrozą wspominała swój pierwszy kontakt z ognistą brunetką w czerwonej sukience. – To jest kochanka Tima Williamsa, z tej ich firmy. A że jego akurat nie było z nami, to na moich oczach podbiła od razu prosto do Amado. A on nie miał zupełnie nic przeciwko.

— Zorientowana na cel, jak to w korporacjach – wtrąciła Florencia.

— Stałam tam z otwartą gębą. Tak właśnie wyglądała moja wycieczka. – Aurélie podsumowała, nawet nie próbując ukrywać mordu, który zalęgł się w jej oczach. – Mam nadzieję, że następnym razem polecimy na Haiti. Będę mogła zaopatrzyć się w zestaw do voodoo.

— Na pewno nie działo się nic fajnego? Może coś podczas zwiedzania? – Florencia próbowała ją jakoś pocieszyć.

— Tak, było tyle dobrego, że ten drugi zamknął się z książką w pokoju i dał nam wszystkim święty spokój. – Aurélie wywróciła oczami. – Zupełnie jak nie on. Tak więc siedziałyśmy głównie z Manu Mendozą i z tym ich grubym adwokatem. – Zajrzała do galerii w telefonie, żeby przypomnieć sobie chronologię. – O, pamiętasz Haimara Saavedrę? – ożywiła się. – Wpadliśmy na niego – przypomniała sobie młodego prawnika o niebieskich oczach, który już przez południem opierał się o drzwi do zamkniętego wciąż klubu w źle zapiętej białej koszuli i w poluzowanym krawacie. – Ależ on się stoczył.

Florencia pamiętała bardzo dobrze chłopaka, którego poznała pod koniec liceum na jakimś drętwym przyjęciu w Bogocie, na którym wszystkie dobrze urodzone dzieci odhaczały zadania w swoich zdobionych złotymi czcionkami życiorysach. Łagodnie uśmiechnięty ciemny blondyn z męskim koczkiem z tyłu głowy zwrócił na nią uwagę po jednym spojrzeniu. Zwinął ze stołu butelkę wina. Wyszli do ogrodu.

Może to był ten uśmiech. Albo jego anielska cierpliwość. Może za dużo wina. Florencia nawet nie wiedziała, kiedy zaczęła mu się zwierzać ze strachu przed wyoutowaniem się w domu. Potrzebowała jeszcze więcej czasu, a ciągle słyszała o tym, że nie miała chłopaka i może na balu debiutantek powinna kogoś poznać, bo ludzie się jej przyglądali i wyciągali wnioski. Haimar zgodził się udawać jej partnera tak długo, jak było to potrzebne. Uporządkowała sprawy we własnej głowie, wreszcie przemogła się i powiedziała rodzinie, że kochała dziewczyny. Zawsze ciepło o nim myślała. Była mu wdzięczna za cierpliwość i dyskrecję. Później widywała go z różnymi dziewczynami z towarzystwa, jednak teraz, gdy Aurélie o nim wspomniała, zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem ta przysługa wyświadczona pod koniec liceum nie była obustronna.

— Stoczył? Oj, to smutne. – Szczerze zmartwiła się losem człowieka, który kiedyś zaoferował jej przyjaźń i zrozumienie. – Widziałam go ostatnio może rok temu, na przyjęciu w ambasadzie. Robił staż w kancelarii w Nowym Jorku. Słyszałam, że dobrze sobie radzi.

— Radzi sobie doskonale z wciąganiem nosem całego produktu narodowego brutto Kolumbii. – Aurélie lekko uniosła kąciki ust na to wspomnienie. – Nie wiedziałam, że jest tak mocno zaprzyjaźniony z Amado. Przecież on jest w naszym wieku. Ciekawe, skąd się tak dobrze znają?

— Pewnie robi za kontakt ze swoim ojcem – zgadywała Florencia. – Minister Sprawiedliwości nie powinien się przyznawać do znajomości z Ibaigurenami. Rozmawiałaś z nim? Mówił coś ciekawego?

— Amado miał go poznać z jakąś laską. – Aurélie odtwarzała w głowie piątkowy wieczór. – Nie wiem którą, bo nie obchodziło mnie to. Przedstawił mu jakieś dwie, potem je zostawili i wyszli razem, bo Haimar chciał mu pokazać swoje mieszkanie. Rozmawiali o interesach albo poszli sobie szukać nowych dziwek, skoro te z Kolumbii im nie pasowały. – Wzruszyła ramionami.

— Faktycznie, wyprawa obfitująca w wydarzenia. – Florencia uniosła brwi, siłą powstrzymując się od komentarza, który mogłby ponownie zostać źle odebrany. – Może powinnaś zacząć prowadzić blog podróżniczy.

— Flo, błagam. – Aurélie dopiła herbatę, wreszcie w pełni się uśmiechając. – Ja też jestem zorientowana na cel. – Z powrotem zacisnęła usta. – Muszę go zdobyć.

— Co planujesz? – Florencię ogarniały złe przeczucia.

— Zrobię rzeczy, które wcześniej wykreśliłam. Pokażę, że mi zależy. Pomożesz mi – oznajmiła Aurélie głosem nieuznającym sprzeciwu.

— To znaczy?

— Wiem, co on lubi. Spotkamy się na after party i zrobimy trójkąt.

— Aurélie, ja nigdy w życiu nie robiłam tego z mężczyzną! – Florencia czuła, jak krew uderza jej w tętnice z przerażenia, a pot wstępuje na czoło. Nie była biseksualna. Była stuprocentową lesbijką. Mogła pomóc przyjaciółce na wiele sposobów, ale nie w taki.

— No i nie musisz. On będzie tylko na nas patrzył i skończy ze mną.

Florencia nie sądziła, że to był najlepszy pomysł. Nie chciała sobie psuć wieloletniej przyjaźni seksem. Traktowała Aurélie niemal jak siostrę, zupełnie nie w romantycznym wydaniu, jednak nie wiedziała, jak zareaguje, gdyby znalazły się blisko siebie w erotycznej sytuacji. Może serce jej zacznie wariować, a rozum odmówi posłuszeństwa. Przyjaciółka z dzieciństwa wyrosła na niezwykle atrakcyjną kobietę.

— Ten facet jest z mafii. Brzydzę się takimi ludźmi – wystosowała bardziej neutralne argumenty. – Poza tym mój papa jest ambasadorem w Stanach. Nie powinnam stawać temu człowiekowi w ogóle przed oczami.

— Ambasador w Stanach. Ty chyba jesteś śmieszna. – Aurélie parsknęła złośliwie. – Gdzie ty mieszkasz? I kto ci kupił dwustumetrowy apartament w centrum Paryża? Twój ojciec ze swojej pensji? Twoja matka wolontariuszka z Lekarzy bez Granic?

— Moja rodzina nie jest biedna... – Florencia szybko prostowała oskarżenia, które Aurélie próbowała zasugerować.

— Ani tak kurewsko bogata. Otwórz oczy. – Francuzka zaśmiewała się do łez nad ignorancją przyjaciółki, która wolała wierzyć w tęcze i jednorożce. – Amado Ibaiguren sponsoruje cię od siedmiu lat, chociaż nawet nie spałaś z nim ani razu. Wystarczy, że twój ojciec daje mu własną dupę do ruchania. Figuratywnie rzecz ujmując, ma się rozumieć. Chociaż z Amado tak naprawdę to nie wiadomo, czy tylko figuratywnie – pokiwała głową z pewnymi podejrzeniami.

— Wynoś się z mojego domu! – Florencia zerwała się z krzesła i rąbnęła pięścią w biały blat, rozlewając herbatę i boleśnie obijając sobie kość.

— Twojego? Uważaj, żeby się nie okazało, że dopiero musicie go spłacić. – Aurélie wzięła torebkę z oparcia i kierowała się w stronę wyjścia. – Nie wiesz, jak się kupuje polityków? Boże, jaka ty jesteś głupia. Nic dziwnego, że niczego w życiu sama nie osiągnęłaś...

Florencia zamknęła za nią pospiesznie drzwi na wszystkie spusty, przywarła plecami do ściany i próbowała uspokoić atak paniki, wymieniając w myśli kraje i stolice w Europie. Jej system wartości właśnie legł w gruzach na posadzce z drewna i kamienia, wartej tysiące dolarów. 

Którą być może musiała jeszcze spłacić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top