3.2. "So Hot You're Hurting My Feelings"
Ilość wyrazów: 5147
⛔: manipulacja
Akt IV: Aurélie
Aurélie Desjardins popijała latte na wynos z papierowego kubeczka, choć wciąż siedziała przy dużym, drewnianym oknie w modnej kawiarni, wpatrując się w ciężkie krople deszczu, które kończyły swój żywot na parującym asfalcie. Kawa lepiej smakowała z porcelanowej filiżanki, jednak na zdjęciu na Instagram Stories ładniej wyglądał kubeczek z dedykacją, obejmowany przez dłoń z perłowymi wzorami na paznokciach, kontrastującymi z ciemnym brązem i głęboką zielenią designu kawiarni.
Dziewczyna miała jeszcze piętnaście minut do spotkania po drugiej stronie ulicy. Wolała przyjść wcześniej, bo Amado nienawidził spóźnień prawie tak samo, jak nie tolerował kłamstwa, wywyższania się przed klasą pracującą albo źle posortowanych śmieci. Aurélie uśmiechnęła się do swoich myśli. Zastanawiała się, w jaki sposób Ibaiguren pozbywał się odpadów ludzkich. Pomyślała, że wszystko, co dało się wykorzystać, szło na organy dla potrzebujących. Nawet nie wiedziała, że jej złośliwość wylądowała tak blisko prawdy.
Ruchem palca odblokowała swój telefon i zajrzała na media społecznościowe. Osiemset tysięcy śledzących na Instagramie. Tak bardzo chciałaby już osiągnąć ten upragniony milion. Kliknęła w ikonę powiadomień, a następnie przeskanowała przychodzące wiadomości. Zobaczyła sporo serduszek od fanów, trochę miłych komentarzy od znajomych ze świata mody, od zaprzyjaźnionych marek, z którymi współpracowała, a co jakiś czas pojawiał się komentarz potrzebny jak ptasie odchody na szybie samochodu: z prośbą o cycki na wierzchu, z oceną, że wcale nie była taka ładna, bądź też z pytaniem, czy mógł ją mieć normalny facet, czy trzeba było być arabskim szejkiem.
Do tego – jak zawsze – obligatoryjne zwyzywanie od pustych dziewuch, które urodziły się bogate, potrafiły jedynie atencjonować się dupą i padłyby na swój tępy ryj po jednym dniu pracy w supermarkecie.
Kiedyś przejmowała się tymi wiadomościami. Potrafiła przepłakać całą noc. Teraz z ledwością je zauważała i od razu wlepiała bana, a wiele z komentarzy wręcz ginęło nieprzeczytanych w gąszczu wiadomości, które zazwyczaj dostawali influencerzy.
Żałowała, że Amado nie miał swojego Instagrama. Mogłaby się z nim tagować jako super couple. Posiadał jedynie profil firmowy Solaris, który prowadziła mu agencja PR i na którym były jego zdjęcia i wypowiedzi, ale wszystko wyglądało tak sztywno i oficjalne. Plan postów przygotowywali specjaliści z miesięcznym wyprzedzeniem, a słówka obracające się wokół narkotyków i mafii w ogóle się nie wyświetlały, dzięki zastosowanym filtrom.
Jeżeli Aurélie kiedykolwiek żałowała, że związała się z niewłaściwym Ibaigurenem, to tylko przy obecności w social mediach. Mika sam prowadził swój profil. Był szalony, kolorowy i dowcipny. Wszystkie oskarżenia o powiązania ze światem narkotyków zbywał ze swoim czarującym uśmiechem, nazywając je nonsensem i poszukiwaniem sensacji, podczas gdy sekcja komentarzy pod jego profilem aż pękała od mężczyzn z całego świata, traktujących go jak wzór do naśladowania.
Mika publicznie flirtował z tym wizerunkiem, zdając się mówić: niby nie, ale naprawdę to tak. Jego społeczność łykała tę konwencję, co obu stronom dawało pole do błyskotliwych żartów i nawiązań, a na pytania dziennikarzy w związku z tym profilem zawsze odpowiadał, że to śmieszkizm i post-ironia.
Zareagował poważnie tylko raz. Na oskarżenia o związki z ETA. O tym było głośno. Na Instagramie miał najazd Hiszpanów, tagowali go reporterzy, a sam zarzut mógł być naprawdę niebezpieczny zarówno dla organizacji, jak i dla jego wizerunku bandyty, którego się lubiło, bo był przystojny, charyzmatyczny i znał się na sztuce. Takim się dużo wybaczało, ale nie zamachy bombowe z setkami ofiar.
Amado miał jedynie fejkowe konto na Twitterze, z którego ostatnio udało mu się pokłócić z Elonem Muskiem. O zamach stanu w Boliwii. Amado zasugerował, że Amerykanie sprowokowali przewrót, żeby Tesla miała łatwy dostęp do złóż litu. Szef Tesli odpisał, że obalą kogokolwiek im się podoba. Sprawa w mgnieniu oka rozniosła się w światowych mediach.
Teraz Mika stukał się na zdjęciu kieliszkami szampana z Sanją Marinković, informując, że rozmawia w Boliwii o dostawach litu do Solaris i tagując nieszczęsnego Elona Muska, a fani wyli ze szczęścia w komentarzach. Nie stanowiło tajemnicy, że Sanja Marinković zbudowała fortunę na handlu czymś innym. Do zarządu spółki zajmującej się badaniem możliwości eksploatacji litu na solnisku po wyschniętym jeziorze wskoczyła rzutem na taśmę.
Trolling jest sztuką – pomyślała Aurélie. Chciałaby należeć do tego zamkniętego kręgu ludzi, których prawdziwe bogactwo było niezbadaną tajemnicą dla urzędów skarbowych, służb specjalnych, dziennikarzy Forbesa, a może nawet i dla nich samych. Swój profil prowadziłaby również w duchu nie potwierdzam, nie zaprzeczam, domyślajcie się.
***
Gdy wybiła godzina dwudziesta, Aurélie weszła do dyskretnie oświetlonego pokoju, wyłożonego czarną, błyszczącą tapetą. To mieszkanie na parterze należało wyłącznie do nich. Amado nie przyprowadzał tu nikogo innego, a ona nie musiała wchodzić do Red Roomu, żeby nie mijać się na orgiach z innymi osobami. Mika zawsze ją wtedy taksował niechętnym wzrokiem. Dawał jej do zrozumienia, że przejrzał jej grę, chociaż unikał słów komentarza. – Będziesz musiał to przeżyć – myślała. – Kiedyś zostaniesz moim szwagrem.
Francuzka unosiła się na lekkich skrzydłach ekscytacji i nawet tradycyjnie pochmurna mina Amado, którą posłał jej na przywitanie, nie potrafiła tego zmienić. Powiedział przecież wprost, że chciał spełnić jej marzenia. Nigdy wcześniej nie odnosił się do niej w ten sposób. To spotkanie mogło stanowić punkt zwrotny ich znajomości.
Dziewczyna usiadła na szarej, welurowej sofie, założyła nogę na nogę, eksponując w białej sukience uda, wyrzeźbione przez najbardziej natchnioną magię natury. Poprosiła o kieliszek czerwonego wina.
Amado przysiadł na hokerze. Nalał wina również sobie i oparł się łokciem o stole. Jego zmęczona życiem twarz wylądowała w objęciach dyskretnej poświaty, pochodzącej od świetlówek barowych umieszczonych za nim.
— A teraz opowiedz mi o swoim marzeniu – rzucił. Niedbale. Lekko drwiąco. Obiecując swojej ponętnej kochance tak samo wszystko, jak i nic.
Aurélie poczuła tremę. Nagle stała się ponownie studentką, która musiała odpowiadać na pytania na egzaminie ustnym w gabinecie u zrzędliwego i nadmiernie dokładnego profesora. Znała metody Ibaigurena na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że sprawa, którą poruszył, zawierała drugie dno. Jak bardzo była naiwna, wierząc, że się po prostu spotkają i zdecydują się przenieść swoją znajomość na wyższy poziom. Nagroda z pewnością była cenna i warta wysiłku, ale Amado ją ustawił za gałęziami pełnymi cierni, o które Aurélie będzie musiała najpierw podrzeć swoje cienkie pończochy, a następnie rozszarpać alabastrową skórę.
— Znamy się od dwóch lat, don Amado – zaczęła bezpiecznie. – Jest pan moim właścicielem, a ja spełniam wszystkie polecenia najlepiej, jak umiem. Nie skarży się pan na moje posłuszeństwo.
— Prosisz mnie o podwyżkę? – Amado przekrzywił głowę i rzucił w stronę Francuzki podejrzliwym uśmiechem. Aurélie mogłaby przysiąc, że wiedział, o co jej chodziło, ale czekał, aż wyrazi to swoimi słowami.
— Nie chodzi mi o pieniądze – odchrząknęła.
— W takim razie o owocowe wtorki? – udał zdziwienie Ibaiguren. – Kokainowe środy? A mówią, że generacja Z wcale nie chce pracować za benefity. – Pod wpływem refleksji podrapał się po głębokiej zmarszczce, uformowanej na czole.
Aurélie wyprodukowała syntetyczny, uprzejmy uśmiech. Lubiła humor Amado, ale nie wtedy, kiedy naśmiewał się z niej. Nie uważała się za głupią gęś, która nie potrafiła poprowadzić rozmowy. Co najwyżej bała się ją prowadzić. W tej chwili to i tak już traciło na znaczeniu. Musiała zaryzykować, jeśli pragnęła podwyższyć swój status. Lepszej okazji mogła już nie otrzymać. Spróbowała wyrazić się nieco odważniej.
— Piątkowe wieczory w restauracjach. We dwójkę.
— Załatwione – powiedział od razu. – To było proste, prawda?
Wiedziała, że się nią bawił. Rundę wstępną przeprowadził na zaostrzenie apetytu. Zaraz zamierzał jej podać do ust ostrygę z granatem w środku. Aurélie potwierdziła i popiła wino, w oczekiwaniu na właściwy cios.
— To jest poważna rozmowa. – Amado momentalnie zmienił ton głosu. Porzucił żarty i wyraził się tak, jakby właśnie zatrzymano mu całą flotę samolotów. Aurélie brutalnie uzmysłowiła sobie w tej jednej sekundzie, że nie była dla niego niczym więcej niż jednym z elementów, które posiadał.
Amado przestał się bawić podstawą kieliszka. Nie chciał z nią wcale rozmawiać. Wolał robić coś innego. Splótł ze sobą obie dłonie, poszukując w ciemnym pomieszczeniu lekko niepewnych błękitnych oczu, w których uwielbiał doszukiwać się obietnicy grzechu.
— A teraz powiedz mi, jakie są naprawdę twoje intencje wobec naszej znajomości – zażądał.
Dziewczynie zrobiło się gorąco, pomimo działającej klimatyzacji. Poczuła ołów w udach, a cierpki smak wytrawnego wina utkwił jej w gardle i na języku. Nie była w stanie wydusić żadnego słowa. Nie mogła wprost powiedzieć tego, co kryło się w jej umyśle.
— Nie mam dla ciebie całego wieczora. W nocy lecę do Peru – odezwał się Amado oschle, nieprzyjemnie, bez śladu uczucia. Popędził ją gestem dłoni. Aurélie rozchyliła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Ibaiguren poszedł bez słowa do drugiego pokoju. Aurélie przymknęła oczy i przed oczami przeleciały jej wizje tego, co mógł z nią zrobić, i czy nie byłoby jednak łatwiej przyznać się do wszystkiego, skoro on najwyraźniej musiał się tego i tak domyślać. Jeśli Mika zachowywał się tak, jakby ją przejrzał na wylot, Amado z pewnością również wszystko wiedział, chociaż nigdy nie dał jej odczuć, że nią gardził, albo że cokolwiek mu nie pasowało.
Wrócił po chwili z dwudziestometrową, zwiniętą liną jutową. Rzucił nią na stół tak, aż huknęło, a Aurélie odruchowo podkuliła nogi. Stanął nad dziewczyną wyprostowany, z dłońmi w kieszeniach. Utkwił w niej lodowato zimne oczy i posiadł ją jednym spojrzeniem. Zadał jej pytanie, które zabrzmiało chłodno, jak nóż wyciągnięty ze śniegu:
— Chcesz sobie powisieć?
Podczas ustalania warunków ich współpracy, Amado zgodził się nigdy nie uderzyć Aurélie w taki sposób, żeby jakikolwiek ślad pozostał widoczny w trakcie sesji zdjęciowej. Dziewczyna zapomniała jednak wspomnieć o krępowaniu i podwieszaniu. Z przerażeniem spoglądała w kierunku grubej liny okrętowej, spoczywającym na podświetlanym blacie barowym.
Nigdy nie słyszała Amado mówiącego takim głosem, którego sam dźwięk łamał ludziom kości. Próbowała poruszyć ręką, lecz ta skamieniała ze strachu i wszystkimi pięcioma palcami zacisnęła się na udzie. Błękitne oczy dziewczyny zalśniły przezroczystymi łzami na samą myśl o ściśnięciu jej delikatnego ciała sznurem, a następnie wciągnięciu go pod sam sufit.
— Jeżeli nie zamierzasz być ze mną szczera – kontynuował Amado – możesz stąd wyjść i już nigdy nie wracać.
Aurélie pomyślała, że to był ten moment prawdy. Zupełnie jakby stała na dachu wieżowca i musiała przeskoczyć na budynek po drugiej stronie ulicy. Strach pętał jej przełyk srebrzystą nicią, a serce wyskakiwało z jej piersi, jednak nie miała wyboru. Zamknęła oczy, zacisnęła dłonie w pięści i wypaliła jednym wydechu:
— Chciałabym być dla pana tą jedyną.
Amado źle zamaskował uśmiech. Może mu na tym wcale nie zależało.
— Prosisz mnie o to, żebym się w tobie zakochał, tak? – zapytał znacznie łagodniejszym, wręcz poufałym tonem.
Choć nagie ciało dziewczyny nie było owinięte tą przerażającą liną, wyglądającą na żeglarską, i nie wisiała na haku pod samym sufitem, to dokładnie w ten sposób się czuła. Mogła jedynie rzucać rozpaczliwe spojrzenia w kierunku dużej czasy kieliszka wypełnionej czerwonym winem, zupełnie jakby oczekiwała od niego pomocy, i walczyć o to, żeby kompletnie się nie rozkleić.
— Tak to zrozumiałem – kontynuował. – Mówisz, że chcesz być tą jedyną, a czy wyobrażasz sobie małżeństwo bez prawdziwej miłości?
Francuzka nie umiała ocenić, czy Amado poruszył temat ślubu na serio, czy hiperbolizował tym swoim specyficznym humorem. W rankingu prelegentów mających umocowanie do wypowiadania się na temat małżeństw i miłości plasował się bardzo nisko.
— Nie wiem, Aurélie. – Ibaiguren wrócił na hoker i skosztował wina, by zyskać trochę czasu. – Powiedziałem, że porozmawiamy poważnie, więc rozmawiamy. – Przechylił nóżkę kieliszka dookoła, a rubinowy płyn zaczął krążyć po szkle. – Nie mogę ci tego obiecać. Nie wykluczam, że w pewnym momencie moje małżeństwo z określoną osobą będzie na tyle korzystne dla organizacji, że zdecyduję się na ten krok. – Przełknął ślinę i zastanowił się nieco dłużej nad kolejnym zdaniem. Dla niego to również nie była rozmowa, którą bardzo chciał przeprowadzić. Nagle poczuł, jak poranione stopy, przewiązane cienką warstwą bandażu, zaczynały piec przy kontakcie ze skórzaną powierzchnią butów.
Uznał w końcu, że skoro już tu przyszedł i zabrnął ze swoim planem tak daleko, musiał jej to powiedzieć:
— Jesteś na liście kandydatek.
Dziewczyna z wrażenia wylądowała pastelowymi obcasami na podłodze. Powiedział jej wprost, że miała szansę na to, by stać się jego żoną. Wiedziała, że zrobi wszystko, żeby jej nie zaprzepaścić.
— Nie myślałem, że to z siebie wyrzucisz. – Amado wypalił wprost. – Spodziewałem się, że skończysz na tym, że chciałabyś się ze mną pokazywać publicznie, bo to ci pomoże w podpisywaniu lepszych kontraktów. To jest coś, co dla ciebie zrobię. Jestem ci to winien po tych dwóch latach.
— Don Amado! – wykrzyknęła z zupełnie naturalnym oburzeniem, bo nie spodziewała się tak otwartej konfrontacji. To było jasne, że wiedział o jej planach od samego początku. Myślała, że jest sprytna, ale przecież lepsi od niej nie potrafili się ukryć przed jego czujnym spojrzeniem. Poczuła, jak pieką ją policzki. Miała nadzieję, że jej lekki podkład był w stanie zasłonić falę czerwieni pojawiającą się na jej twarzy i szyi.
— Teraz wiem, że mogę ci naprawdę zaufać – powiedział Amado i przeszedł do swoich wymagań w nowym układzie. Wreszcie mógł poruszyć temat, który interesował go od początku. – Mam dla ciebie misję dyplomatyczną. Przylatują do nas ważni goście z Meksyku. Chciałbym, żebyś umiliła im pobyt.
Akt V: Amado
Zwróciłam wzrok na swoje lekko drżące ręce. Moje przedramiona pokryły się gęsią skórką, a ledwo zauważalne włoski stanęły na baczność. Czekałam w Red Roomie na swoich nowych klientów. Nie znałam tych ludzi. Amado pomógł mojemu bratu dograć to spotkanie.
On sam do mnie nie telefonował. Teoretycznie mi to nie przeszkadzało, gdyż poprzedni tydzień sprezentował mi kilka spośród tych nielubianych dni, które pojawiały się raz w miesiącu. W praktyce – gapiłam się w ekran smartfona z otwartym oknem naszej rozmowy, z nadzieją, że odpowiednio błagalnym spojrzeniem byłam w stanie wyczarować nadejście nowej wiadomości.
Nie powinnam mieć wobec Amado żadnych oczekiwań. Nie umawialiśmy się na romans. Dystans był dla mnie lepszy. Ale mój zdrowy rozsądek się rozchorował. Każda komórka mojego ciała została zainfekowana uzależnieniem powodującym tęsknotę wywołującą fizyczny, przeciągły ból, jakbym się stała przedmiotem eksperymentu, którego nie przeprowadza się na żywych organizmach. Tylko delikatny dotyk dłoni ukochanego mężczyzny na moim policzku i jego zmysłowy głos szepczący mi do ucha, byłyby w stanie ukoić moje poczucie straty. Był to stan ducha tak samotny i smutny, jak podmuch wiatru w domu, w którym wszyscy umarli.
Po raz pierwszy w życiu, byłam zakochana. To uczucie nie okazało się wzniosłe, piękne ani pełne nadziei, niczym koń, który nabierał w galopie w swe nozdrza zapachu wolności i rozkoszował się przestrzenią pomiędzy zielenią łąki a firmamentem nieba. Było brudne jak ziemia w grobie i sprawiało, że brzydziłam się własnych myśli. A człowiek, którego pokochałam, nawet na to nie zasługiwał.
Spojrzałam niecierpliwie na zegarek. Siedziałam przy wysokim stole na krzesełku barowym i w takich okolicznościach przyrody produkowałam referat na francuski o Jeanie Paulu Sartre i Simone de Beauvoir, oczekując aż Tim skończy rozmawiać w gabinecie z wysłannikami kartelu Sinaloa, którzy tego dnia byli moimi klientami.
Miałam na sobie kolorową, obcisłą bluzkę na długi rękaw oraz jeansową, krótką spódniczkę. Żałowałam, że nie wzięłam spodni, bo się wychłodziło, a mieszkanie znajdowało się w starym budownictwie, więc trochę wiało po nogach. Zagryzałam zęby, lekko dygocząc. Układałam na kartce zdanie po zdaniu, co jakiś czas przeklinając zdematerializowaną Teresę Pereirę, która zostawiła mnie samą z kompletem zadań na najbliższy tydzień.
Ze skupienia nad tekstem wyrwał mnie trzask otwierających się drzwi. Zaciekawiona, podniosłam głowę znad kartki, czy powinnam już się szykować, ale usłyszany dźwięk nie pochodził od drzwi do gabinetu. Z korytarza, zamiast męskich, rozbawionych głosów, dobiegał ton należący do kobiety mówiącej do kogoś po francusku, a następnie do moich uszu doleciała odpowiedź w tym samym języku ze strony mężczyzny. I to mężczyzny, którego głos umiałam rozpoznać.
Wyprostowałam się jak struna, licząc, że mogłam coś dojrzeć przez uchylone drzwi z salonu. Gdy z pojedynczych słów skleciłam sens ich rozmowy, brutalnie zakłuło mnie w klatce piersiowej. Nie wiedziałam, dlaczego czułam, jakby miało mi rozerwać płuca, skoro tak naprawdę to było tylko pękające serce. Widocznie okazało się ze szkła i teraz jego odłamki raniły wszystkie pobliskie organy. Moje łzy potoczyły się po policzku i wylądowały na kartce, zamazując napisane przeze mnie francuskie słowa. Jak niewiele wystarczyło, żebym znienawidziła ukochany język. Amado właśnie przyprowadził tu swoją francuską panienkę.
Wiedziałam, że ją miał, ale niekoniecznie pragnęłam się znaleźć od niej w tak bliskiej odległości. Czułam nieznany wcześniej, trudny do sprecyzowania dyskomfort. Jakby ktoś na mnie ostro nakrzyczał. Rozglądałam się w panice, myśląc, co ze sobą zrobić. Bałam się konfrontacji. Nie wypadłaby dla mnie dobrze.
Wstydziłam się mniejszego doświadczenia, gorszego obycia, swoich cholernych ciuchów, które jeszcze w domu przed lustrem mi się podobały. A nawet tego, że tak się męczyłam przy tym nieszczęsnym referacie, googlując za filozoficznymi pojęciami w obcym języku. Chciałam zniknąć. Zastanawiałam się, czy powinnam się ukryć na balkonie i czy dałabym radę zeskoczyć na ulicę bez złamania sobie nogi. Przez głowę mi przeleciało: po jaką cholerę on ją tu zapraszał, kiedy wiedział, że to mieszkanie o tej porze już było zajęte? W końcu sam aranżował moje spotkanie.
Niestety, było już za późno. Aurélie stanęła w progu, potem weszła do środka.
— Cześć – przywitała się obojętnym tonem, usiadła na skraju fotela, wyjęła z torebki telefon i zaczęła coś tam sobie na nim scrollować. – Nie wiesz, czy twój brat jeszcze długo tam będzie?
— Cześć – odpowiedziałam, maskując urażoną dumę. – Nie mam pojęcia.
Wyglądała nieziemsko w tej swojej małej czarnej, w szpilkach z paseczkiem owijającym się aż pod kolano, i z ciasnym koczkiem na środku głowy. Nie znałyśmy się, chociaż ona najwyraźniej wiedziała, kim jestem i – wnioskując z jednego pobieżnego spojrzenia, które mi rzuciła – nie interesowałam jej za bardzo. Siedziałyśmy tak przez dobrych piętnaście minut. Ona z nosem w telefonie, a ja pochylona nad kartką z zamazanym tu i ówdzie tekstem. Próbująca poskładać myśli i odnaleźć koncentrację.
Przez chwilę zastanawiałam się, czy Amado nie planował tu jakiejś imprezy w szerszym składzie osobowym. Nie byłam zadowolona z takiej ewentualności, chociaż przecież zgadzałam się na to już przy wstępnej umowie.
Jednak dziewczyna tylko przycupnęła na rogu. Jakby przyszła tu wyłącznie na chwilę. Wyglądało na to, że Amado miał jakiś interes do gości z Sinaloi, a potem ją dokądś zabierał.
W drzwiach pojawił się jeden z Meksykanów. Miał na sobie wyraźny zarost, a jego barczyste ramiona pokrywała skórzana kurtka. Na widok Aurélie tylko gwizdnął. O mnie kompletnie zapomniał, chociaż Tim przedstawił nas sobie na początku. Meksykanin nawet nie spojrzał w moją stronę.
Zaprosił Aurélie ze sobą, a ona odeszła, nie żegnając się ze mną. Nieomal mogłam poczuć ból, jak biję plecami o deski, kiedy obcy typ odrzuca mnie bez słowa. Próbowałam znaleźć w tym jakiś ciąg logiczny. O ile w ogóle jakiś istniał, oprócz tego, że obie miałyśmy być na każde skinienie gości, a damulka z Francji przypadła im do gustu bardziej, co akurat mnie nie dziwiło.
Czekałam na Tima, żeby uaktualnił mi stan rzeczy. Coś tu się niewątpliwie zmieniło.
Tymczasem zamiast niego, w salonie pojawił się Amado. Ubrany w jasne spodnie i czarną koszulkę polo. Przez moją głowę przelatywał milion myśli na sekundę.
Kim teraz dla siebie byliśmy? Czy naprawdę nic się między nami nie wydarzyło, kiedy trzymał mnie w swoich ramionach i całował najwolniej na świecie, a nasze serca biły razem? Dla niego to tylko zwykła rozrywka?
Oczywiście nie byłam na tyle nieodpowiedzialna, żeby ujawnić się z uczuciami. Mógłby pomyśleć, że nastoletnia idiotka straciła rozum po kilku spotkaniach i od tej pory będzie miał z nią problemy, więc powinien jej w ogóle unikać.
— Hej, Truskaweczko... – przywitał się z uśmiechem.
Zmarszczyłam nos i rzuciłam mu podejrzliwe spojrzenie. – Nie jestem już twoją Truskaweczką. Zwracajmy się do siebie oficjalnie – pomyślałam. Tak niestety moje próby ukrycia emocji spełzły na niczym. Amado zauważył. Uśmiechnął się do mnie tak rozbrajająco, że roztopiłam się jak ser na toście. Swoje myśli zachował jednak dla siebie. Podszedł do stolika i bez pytania zaczął przeglądać moje notatki.
— Mogłaś poprosić Aurélie. Pomogłaby ci z tym esejem – odezwał się beztroskim tonem, a mnie wyprostowało, jakbym udławiła się metalowym prętem.
Dziękuję. Wolałabym dostać jedynkę z wykrzyknikiem.
— Powinnyście się zaprzyjaźnić – dodał.
— Możesz się nie rozczytać, bo rozlałam tam trochę wody – zignorowałam jego komentarz, rozpaczliwie usiłując zrobić dobrą minę do złej gry i udając, że wcale przed chwilą nie popłakałam się nad tą kartką.
— Czytałem już to, co pisali ludzie z pistoletem przy głowie. – Uśmiechnął się. – Możesz mi wierzyć, że ich pismo było znacznie gorsze niż twoje. – Amado podniósł ze stołu długopis i bez pytania zaczął mi coś tam lewą ręką dopisywać. – Czym wycierałaś wodę? – zapytał. – Nie widziałem w odpadach zmieszanych ręczników jednorazowych.
Zadał mi podchwytliwe pytanie. Może chciał sprawdzić, czy spanikuję, co pokazałoby mu, że płakałam, a może on naprawdę tropił losy każdego śmiecia, który przewinął mu się przez mieszkanie.
— Papierem toaletowym – udzieliłam mu takiej odpowiedzi, jakiej nie oczekiwał. – Spuściłam w ubikacji.
Ha, szach mat. Amado uniósł brwi, zastanowił się przez chwilę, pokiwał głową, uznał moją wersję. Na pocieszenie po upokorzeniu wygrałam chociaż tę rundę.
Widziałam, jak jego dłoń sprawnie poruszała się po kartce z moim wypracowaniem. Pisałam między innymi o różnicy w postrzeganiu pary słynnych filozofów żyjących w otwartym związku, ze względu na ich płeć. Byłam ciekawa, ile Amado chciał dodać od siebie.
— Ciekawy wybór tematu. – Podsunął mi pod nos mój zeszyt, po zakończeniu nanoszenia poprawek. – Aż bałem się tutaj cokolwiek ruszać, żeby nie usłyszeć tego brzydkiego słówka zaczynającego się na mans a kończącego na plaining. – Uśmiechnął się ironicznie. – Wiem, że nie uczysz się teraz prywatnie, dlatego zasugerowałem ci zmianę kilku konstrukcji na lepsze. Możesz sobie sprawdzić, czy ci to pasuje.
Skinęłam głową w geście podziękowania. To było miłe. Nie wiedziałam, że Amado tak dobrze znał francuski, chociaż pewnie mogłam się tego domyślić, biorąc pod uwagę ilość czasu, który spędzał w towarzystwie tej swojej native speakerki. Ponadto organizacja utrzymywała stosunki handlowe z Francją, więc mogło mu zależeć na tym, żeby podczas negocjacji kontrahenci nie wymieniali bezkarnie uwag w swoim języku.
— Wiem, że to było twoje zlecenie – Amado zastukał kilkakrotnie palcami w blat biurka. – ale sytuacja z Sinaloą jest teraz delikatna i potrzebowałem, żeby Aurélie zajęła się naszymi gośćmi. Powiedziałem jej, że czekasz tu tylko na brata. Nie jesteś zła, prawda?
– A co mam ci odpowiedzieć? – Oszołomienie wynikające z reakcji na odrzucenie buzowało w mojej głowie jak rozeźlony szerszeń. – Czy ty właśnie przyznałeś, że ja bym sobie nie poradziła z gangsterami z Meksyku? Bo nie jestem wystarczająco ładna? Bo nie jestem w łóżku na jej poziomie? Zaraz cię trzasnę tym zeszytem po głowie.
A jednak byłam do tego zbyt smutna, żeby przełamać swoją obawę przed otrzymaniem kolejnego ciosu, który miał mnie zranić. Dlatego nie powiedziałam mu o tym wprost.
— Nie, oczywiście, że nie jestem zła. – Uśmiechnęłam się.
Amado obszedł stół dokoła, by podejść blisko mnie. Pochylił się nade mną i dotknął ustami czubka mojej głowy. Momentalnie poczułam, jak przemieniam się w żywą, sięgającą gwiazd eksplozję ognia, a następnie opadam na ziemię, niczym spopielone zgliszcza. Nie powinnam tak łatwo reagować na jego dotyk i czułość. Ale reagowałam.
Nieśmiało wyciągnęłam rękę spod stołu i pogłaskałam jego dłoń opartą na blacie. Tylko raz. Nie zasłużył na więcej. Dalej targały mną wątpliwości, jak powinnam nazwać to, co działo się między nami. Mieliśmy chemię. Kiedy patrzyliśmy sobie w oczy, następowało takie wyładowanie, że można było nim uzupełnić energię dla całego miasta. A jednak, byłam dla jego standardów niewystarczająca. I właśnie dał mi to odczuć.
Pożegnaliśmy się zdawkowo, po czym Amado wyszedł z mieszkania.
Akt VI: Tim
Gdy tylko usłyszałam, jak klucz przekręca się w zamku, Tim wpadł do salonu niczym samochód łamiący policyjny szlaban, chwycił mnie za rękę i pociągnął mocno za sobą.
— Zabieraj rzeczy – warknął. – Wychodzimy stąd. Już.
— No ale co się stało? – zapytałam i pożałowałam tego z miejsca, bo przecież tu i tak nie było warunków na szczerą rozmowę.
— Nie widziałaś? Kończymy ten układ. – Poganiał mnie gestem. – Szybko. Raz, dwa.
Wrzuciłam zeszyt, słownik i telefon do torebki, zarzuciłam na plecy jeansową katanę i posłusznie podreptałam za Timem na korytarz, a potem do samochodu. Podjechaliśmy kawałek bez słowa, po czym zaparkowaliśmy pod niewielkim skwerkiem, na środku którego mieściła się wysypana białym grysem alejka z ławeczkami. Zostawiliśmy nasze telefony w szufladce i poszliśmy rozmawiać analogowo, żeby nikt nie był w stanie nas podsłuchiwać.
Myślałam, że mój brat przesadził. Ten układ pozwolił mi już zapłacić za zimowy semestr i jedno odwołane zlecenie niczego w nim nie zmieniało. Nie licząc mojego złamanego serca i zmiażdżonej klatki piersiowej na widok urody francuskiej influencerki na żywo.
— Zapomnij o nim – zażądał Tim krótko, siadając na górnym oparciu ławki i wyciągając w moją stronę otwartą dłoń, czekając, aż podam mu zapalniczkę oraz papierosa. – Zapomnij, że kiedykolwiek się w ogóle widzieliście.
— O czym ty mówisz? – Zamrugałam rzęsami z niedowierzaniem. – Umówiliśmy się, że ma mnie polubić – przypomniałam Timowi, dlaczego w ogóle znalazłam się u Ibaigurenów.
— Polubił cię bardziej, niż jest w stanie wytrzymać. – Tim błysnął uśmieszkiem, ponaglając mnie dłonią, żebym podała mu to, co chciał dostać. – Zaczął jakieś głupie gierki. A ty nie jesteś niczyją zabawką. Nie pozwolę na to.
Przez moment wpatrywałam się pusto i tępo w oślepiające światło latarni umiejscowionej naprzeciwko. Wyjęłam z torebki paczkę fajek w czerwono-białym opakowaniu, a następnie podałam je Timowi, razem z zapalniczką. Przez głowę przelatywały mi odbite echem słowa. O utracie godności w Red Roomie. O tym, że Amado polubił mnie bardziej, niż był w stanie wytrzymać. Jego własne ostrzeżenia. Że był chory i zniszczony. Że mógł pociągnąć mnie na dno ze sobą.
Nie rozumiałam nic z tych zachowań. Amado wydawał się przy mnie szczęśliwy i zrelaksowany. Pozwalał się dotykać. Całował się ze mną. Nawiązaliśmy więź. O wiele mocniejszą, niż mogłoby się wydawać na początku. Dlaczego miałby odrzucać coś, co sprawiało mu przyjemność? Odtrącać dziewczynę, która uspokajała jego oddech i wywoływała na jego twarzy uśmiech, od którego potrafiłyby zakwitnąć dzikie magnolie? Gdzie w tym logika?
Chyba byłam na Amado zbyt prosta. Nie potrafiłam go pojąć umysłem.
I jeszcze mój brat. Nie chciał, żebym była zabawką. W końcu nikt inny nie miał prawa wykorzystywać mnie do własnych celów, poza nim samym.
— Czy to wszystko dzisiaj... – odetchnęłam głośno, tracąc jakąkolwiek nadzieję na to, że moje bliskie spotkanie trzeciego stopnia z piękną Aurélie Desjardins było przypadkowe.
— Tak. – Tim od razu przerwał.
— Kurwa mać... – Przytkałam dłonią usta. Nie umiałam tego skomentować inaczej. Cisnęły mi się na język wyłącznie wulgaryzmy. Nie miałam już żadnych przemyśleń, bo z głowy wyparowały mi wszystkie słowa we wszystkich ze znanych języków. Została tylko próżnia tak idealna, że dałoby się w niej zderzać hadrony.
— Kazałem mu cię natychmiast zostawić i więcej się do ciebie nie zbliżać – zdenerwował się Tim, zaciągając się dymem papierosowym aż do żołądka. – Odpowiedział, że chce się z tobą tylko pożegnać. Puta madre. Zaczepiał cię?
A więc mężczyzna, za którym szalałam, pożegnał się ze mną sprawdzeniem referatu i długim pocałunkiem, złożonym z namaszczeniem na moich włosach. Przycisnęłam dłoń jeszcze mocniej do ust i wydałam z siebie zduszony jęk, w którym upchnęłam cały ból i poniżenie. On nie chciał mi tak po prostu złamać serca, jak jakieś pospolite chamidło. Przygotowywał sobie plan, żeby je wyrwać z korzeniami, zgnieść na moich oczach i wyrzucić do odpadów zmieszanych.
— A ty wiesz to wszystko, bo sam zabawiasz się w taki sposób, tak? – zapytałam przez łzy.
— Toni...
— Aha, czyli nasz układ był taki, że ty zawsze tolerowałeś moje ćpanie tylko dlatego, żebym ja nie robiła ci kiedyś wyrzutów o bycie toksycznym chujem, tak?
Nie mogłam wyrzucić z pamięci tej chwili w trakcie ceremonii, w której Tim precyzyjnym ruchem wymierzył mi policzek. Absolutnie nie robił tego po raz pierwszy. Zabawiał się razem z Ibaigurenami, dlatego tak dobrze ich znał i wiedział, do czego byli zdolni. Wiedział o tym od samego początku. Dlatego był przeciwny, kiedy Amado nie chciał się ze mną po prostu zapoznać i porozmawiać, tylko od razu zaproponował, że zrobi ze mnie jedną ze swoich dziewczyn.
— Dostałaś pieniądze. – Mój brat mlasnął cierpko językiem. – Zapłaciłaś za szkołę. Wyciągnąłem cię stamtąd.
— Nie zaprzeczasz, że jesteś taki sam? – warknęłam. – To jak ja mam cię nazywać? Pomóż mi znaleźć słowa.
Tim palił sobie spokojnie papierosa, uruchamiając w głowie tezaurus.
— Masz rację, toksyczny chuj to precyzyjne określenie. – Wyciągnął ramię w moim kierunku, próbując dosięgnąć dłonią moich włosów, żeby mnie pogłaskać.
— Nie dotykaj mnie, do kurwy nędzy! – Szarpnęłam się agresywnie i odsunęłam na drugi koniec ławki. – Wszyscy jesteście tak samo pojebani!
Długo siedzieliśmy w ciemności, nie odzywając się do siebie. Ciszę przerywała tylko grupa młodzieńców grających w uliczną koszykówkę po drugiej stronie placu i moje ciche chlipanie w cudem odnalezioną chusteczkę. Musiałam się jakoś w tym na nowo odnaleźć, ale szok wciąż był zbyt duży. Rana dopiero zaczęła krwawić. W głowie wciąż odtwarzałam ciosy. Kręciłam się w kółko.
— Myślisz o mnie jeszcze czasem w taki sposób... no wiesz? – zapytałam.
Chciałam się do niego przytulić. Niestety, nie miałam nikogo innego, kto zawsze stałby po mojej stronie i potrafił mi pomóc nawet w trudnych momentach. Potrzebowałam go. Pragnęłam, żeby mnie objął ramieniem i obiecał tym swoim aroganckim głosem, że wszystko będzie dobrze. Ale przez naszą przeszłość zawsze odzywał się we mnie wstyd i wyrzuty sumienia przy zwykłym, neutralnym dotyku w miejscu publicznym. Zawsze myślałam, że każdy, kto na nas patrzył, wiedział, do czego między nami doszło, i nas oceniał.
Tim nie odpowiedział na moje pytanie. Zgasił papierosa niedbałym ruchem o oparcie ławki. Pstryknął petem przed siebie. Na koniec jeszcze zdołał go kopnąć samym czubkiem skórzanego buta.
— A ty? – przerwał przedłużającą się, ciążącą między nami ciszę. Zrobił to w inny sposób, niż oczekiwałam.
Nie rozmawialiśmy o tym od bardzo dawna. Traktowaliśmy problem jako nieistniejący, mając nadzieję, że w ten sposób mógł zniknąć. Staraliśmy się pójść do przodu i dbaliśmy, żeby przeszłość nie definiowała naszych obecnych relacji. Jednak kiedy zostałam postawiona przed tym pytaniem, uzmysłowiłam sobie, że odkąd poznałam Amado, moje poprzednie traumy cofnęły się w podświadomość, żeby zrobić miejsce na nadejście następnych. Świeżych. Pachnących kubańskim tytoniem i migdałowym szamponem do włosów.
— Myślę o Amado – przyznałam ze śmiechem. – Nie oceniaj.
Zobaczyłam kątem oka, jak jego usta rozciągnęły się w sarkastycznym, ale jednak bardzo ciepłym uśmiechu. Wiedziałam, że życzył mi jak najlepiej.
— Kiedyś stąd wyjedziemy – rozmarzyłam się. Utkwiłam wciąż przesłonięty łzami wzrok w rozgwieżdżonym niebie. Złożyłam ze sobą wnętrza swoich dłoni. – Zakochasz się w kobiecie, która będzie na ciebie zasługiwać. Będziesz mógł zapomnieć o tym, co zrobiło z tobą to miejsce. Będziemy jeść pizzę i oglądać filmy. – Uśmiechnęłam się do swoich wspomnień z krótkiego czasu, kiedy odkrywaliśmy zaufanie do siebie i byliśmy naprawdę szczęśliwi, bez innych ludzi próbujących zorganizować nam życie.
Chciałam myśleć, że to, co bolesne, z czasem wyblaknie. Że gdzieś czekała na nas lepsza przyszłość. Godność. Nasze czyste uczucia. Przez ściśnięte łkaniem gardło i ten niepoprawnie zabłąkany uśmiech wyszeptałam:
— Posklejamy się po tym wszystkim, Timmy.
Otworzyłam ramiona, zapraszając go do środka. Widziałam, jak się uśmiecha i już po chwili złączyliśmy się na tej ławeczce w uścisku pełnym troski i najwyższego zaufania. Poszlibyśmy za sobą w ogień. Przy wszystkich swoich problemach i niepowodzeniach, miałam naprawdę dużo szczęścia, że ktoś taki był w moim narożniku. On też miał szczęście, bo dzięki mnie wciąż nie osunął się w kompletny mrok, z którego by już nie było dla niego ratunku. Podejrzewałam, że tam właśnie znajdował się Amado Ibaiguren.
Ten najbardziej beznadziejny przypadek.
Nie do wyleczenia.
I – niestety dla mnie – nie do zapomnienia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top