2.6. "Roads"

Ilość wyrazów: 4869

⛔: scena erotyczna, początek toksycznej relacji

Akt XIV: Tort orzechowy

Amado poszedł po gadżety. Po drodze zatrzymał się przy stole, pochylając się nad laptopem w poszukiwaniu muzyki. Depresyjne brzmienie wokalu Beth Gibbons wypełniło pomieszczenie klaustrofobią.

— Miałem to kiedyś na płycie – powiedział. – Trochę nie w twoim stylu, ale może ci się spodoba – dodał z pewną rezerwą, jakby się wstydził, że lubił te nagrania, których słuchał dwadzieścia lat temu i nie znał żadnych nowszych.

— Zobaczymy – odpowiedziałam, udając że nigdy w życiu nie słyszałam zespołu Portishead.

Podciągnęłam kolana pod brodę, otulając je ramionami. Duszny, powolny beat, odbijający się od ścian, wylewał się z głośników jak rtęć z termometru.

Amado usiadł obok mnie. Uśmiechnął się tak ciepło, jak jego twarz tylko dała radę. Odwzajemniłam uśmiech, onieśmielona jego bliskością. Pocałował mnie w policzek. Moje przedramiona pokryły się gęsią skórką. Naprawdę mieliśmy się kochać.

— Wejdź pod kołdrę – poprosił.

Ułożyłam się wygodnie na plecach, a on położył się na mnie, szczelnie okrywając nas oboje satynową pościelą. Znalazł się tuż nad moją twarzą. Oddychał powoli. Czekał, aż dostosuję się do tego spokojnego rytmu. Gładził palcami mój policzek. Muskał wargami moje policzki, powieki, czoło. Próbowałam go objąć, ale on chwycił mój nadgarstek i odłożył moją rękę z powrotem pod kołdrę.

— Nie rób tego, Miss Strawberry. Nie dotykaj mnie – powiedział poważnie.

Dotyk dla Amado działał tylko w jedną stronę.

Następnie sięgnął pod kołdrę, by odnaleźć pasek do mojego szlafroka. Rozwiązał go i odchylił jego części. Pomógł mi wyjąć ręce z rękawów. Leżałam pod nim całkiem naga, jednak on nie pieścił mojego ciała, tylko wciąż przyglądał się mojej twarzy. Przyzwyczajał mnie do intymnego dotyku.

Seks pod kołdrą w pozycji misjonarskiej wydawał się definicją nudy. Amado Ibaiguren był zaprzeczeniem tych słów, a jednak zamierzał się ze mną kochać w ten sposób. Pilnował, bym zobaczyła jak najmniej z jego nagości. Zdawałoby się, że to kobiety bardziej wstydziły się własnego ciała, dostrzegając w nim wtłoczone przez kulturę masową mankamenty.

Spokojnie, typie. Widziałam już twoje zęby.

Amado w dalszym ciągu spokojnie całował mnie po twarzy. Potem wycofywał się, opierając się szeroko na dłoniach, a ja kipiałam z niecierpliwości, odkąd tylko poczułam na sobie jego skórę. Dalej było mi trudno uwierzyć w to, z kim tutaj byłam, kto z taką przejmującą czułością głaskał moją głowę, policzki i szyję. Byłam podekscytowana, zaczęłam się wiercić pod nim, dodając bodźców, żeby zapewnić sobie jak najwięcej atrakcji. Amado zareagował łagodnym uśmiechem.

— Dokąd się tak spieszysz, Truskaweczko? – zapytał, chwytając moje oba nadgarstki i blokując je nad moją głową. – Musisz gdzieś być o tej godzinie?

Zajrzał w moje oczy. Zaprzeczyłam ze wstydem.

— To bardzo dobrze – odpowiedział – bo poleżymy tak sobie.

W jednym z tych artykułów z wynikami badań amerykańskich naukowców, które przewijałam w metrze, było napisane, że człowiek potrafił się zakochać patrząc w oczy obcej osoby przez cztery minuty. Zaczynałam czuć coś niewłaściwego i zastanawiałam się, czy ta broń działała tylko w jedną stronę. Wydawało się, że powinna przeciąć oboje patrzących tak samo.

Właśnie. Przeciąć.

Baskijskie słówko maiteminduta, opisujące stan zakochania, oznaczało dokładnie: zraniony przez miłość. Jeżeli przyjmujemy, że język jest podstawą stosunków społecznych, Baskowie się tak po prostu nie zakochiwali. Byli od razu ranieni.

Amado przesunął się odrobinę w bok, dając sobie wygodny dostęp, by pieścić moje ciało, co chwilkę zatrzymując się i całując mój policzek lub ramię. Moje uda zaczynały drżeć z pożądania, gdy jego dłoń wędrowała wysoko pomiędzy nimi, ale nigdy nie na samą górę. Przymykałam oczy. Bałam się, że odlecę, zanim jeszcze zrobimy coś konkretnego. Wchodziłam w fazę fizycznego uzależnienia od tego mężczyzny. Pragnęłam zaczarować tę chwilę, zabrać ją ze sobą i odtwarzać na nowo za każdym razem, gdy chciałabym przeżyć podniecenie.

— Jesteś gotowa? – zapytał, patrząc mi w oczy i niespiesznie wsuwając we mnie palec, żeby się upewnić. – Dobrze – wyszeptał z satysfakcją i pocałował mnie tuż obok ust.

Zastanawiałam się, dlaczego nie całował mnie w usta. Byli mężczyźni, którzy celowo tego nie robili, manipulując, pokazując kobiecie, że ona była mniej ważna. Jednak wydawało mi się, że Amado miał po prostu problemy z nawiązywaniem bliskości. Poczułby się niespokojnie, gdyby coś się wydarzyło poza jego kontrolą. Tylko on dotykał mnie, tak, jak miał ochotę. Mi nie przysługiwały te same prawa.

Wszedł we mnie głęboko i nie ruszał się wcale. Trzymał twarz na pięć centymetrów ponad moją i oddychał, patrząc wprost w moje oczy. Zrozumiałam, że mijający tydzień był jedną wielką grą wstępną, prowadzącą do ostatecznego momentu, w którym Amado dostanie to, co chce, i tak, jak mu się podoba, a moje ciało i umysł będą mu kompletnie podporządkowane, podczas gdy ja nie będę w stanie nic z tym zrobić.

To nawet nie był seks. To było przekraczanie kolejno każdej istniejącej granicy intymności, jaką posiadała kobieta. Dotychczas nie wyobrażałam sobie, że tak się można było odsłonić. Przecież to nie było normalne i przyjemne, tylko chore i przerażające. A jednak. Amado Ibaiguren coś robił, Miss Strawberry reagowała jak zaczarowana.

— Potrzebujesz koreczka? – zapytał.

Wciąż nie dostał ode mnie wszystkiego, na co miał ochotę. Zamierzałam użyć tej karty.

— Potrzebuję, żebyś mnie pocałował w usta.

— Nie jesteś tutaj od mówienia, co będziemy... – Amado przewrócił oczami, ponieważ jego ambitne plany odwlekały się w czasie.

— Mika się ze mną całuje – przerwałam.

— Mika się całuje nawet z drzwiami od sypialni, bo jest taki łatwy. Jaki to ma związek z nami? – zezłościł się.

Przed randką czytałam ciekawostki o języku baskijskim. Dowiedziałam się, że ich fraza Dam ci to za darmo oznaczała dosłownie: Dam ci to za całusa. Postanowiłam użyć na Amado tego zaklęcia, wypowiadając słowa: Musutruk emango dizut.

Zamarł na moment. Wyprostował obie ręce, uniósł się nade mną i spojrzał na mnie z takim zaskoczeniem, jakby się obudził w łóżku przy bombie mającej eksplodować. Zrozumiał.

Przeklął czystym kastylijskim, niczym obiekt egzorcyzmów, który zaczął mówić w obcych językach. Następnie mlasnął językiem o podniebienie. Głęboko odetchnął i z powrotem ułożył się na mnie, lądując tuż nad moją twarzą. Nieufnie przyłożył swoje usta do moich. Jakby coś złego miało się wydarzyć.

Poczułam jego papierosowy oddech i przyspieszone bicie serca. Zadrżałam. Nie dbając o to, co mi było wolno, delikatnie przejechałam dłonią po jego ciemnobrązowych włosach, które zaczęły się wymykać zza uszu. Nie upomniał mnie. Przymknął oczy. Było mu dobrze.

Całował mnie bardzo słodko, lekko, jakby flirtował – tradycyjnie nie spiesząc się nigdzie. To ja się dusiłam z nadmiaru emocji. Nie potrafiłam dawkować doznań.

Pragnęłam oddać mu się cała i zakończyć tę noc najmocniejszym, najbardziej intymnym doznaniem, jakie do tej pory poznałam zmysłami, bo przeżywałam je z człowiekiem, który zapewniał mi bezpieczeństwo. Przecież jedyną osobą, która mogła mnie obronić przed Amado, był sam Amado. To dlatego rzucałam się tak rozpaczliwie w jego ramiona. Ofiarowałam mu wszystko, żeby zasłużyć w jego oczach na możliwość przeżycia.

— Teraz możesz – wydałam pozwolenie.

Amado podniósł moje biodra na odpowiednią wysokość i klęknął przede mną, żeby móc wejść w moją pupę pod właściwym kątem, niepowodującym bólu. Był tak bardzo ostrożny z każdym gestem, żeby pod żadnym pozorem mnie nie skrzywdzić, upewniając mnie w moim wyobrażeniu, że stanowił mój parasol ochronny. Wykonany z eleganckiego, drogiego materiału, dziś cały podziurawiony i niestabilny w żadnym elemencie, lecz jedyny, do którego moje przemarznięte dłonie przytulały się podczas ulewy.

Pochylił się nade mną. Podniósł kolejno obie moje ręce i zaplótł je wokół swojej szyi. Nasza czoła stykały się ze sobą. Oddychaliśmy powoli, namiętnie, w jednym rytmie. Amado szeptał moje imię. Zapominał się przy mnie, gubił rozsądek. Uderzało mi to do głowy.

Tak faceci w jego wieku uprawiali seks. Potrafili się rozsmakowywać miłością, jakby spożywali tort orzechowy z talerzyka z saskiej porcelany, kiedy za oknem hulała trzecia wojna światowa. Kończyli swoją porcję, odkładali spodeczek, zakładali marynarkę i wychodzili na linię frontu. Potrafili się delektować przyjemnością, pamiętając, że to była tylko jednorazowa, krótkotrwała przepustka. Gdyby jeszcze kiedyś było im dane gościć w kawiarni, poprosiliby dla odmiany o marcepan lub napoleonkę. Skonsumowaliby je w równie dystyngowany sposób.

Przytulaliśmy się mocno. Cała się trzęsłam, a z moich oczu kapały łzy, oczyszczające mój umysł z emocji. Amado zaczął znów mnie całować, zaś jego podbrzusze z premedytacją ocierało się o moją łechtaczkę, doprowadzając mnie do szaleństwa. Zastygłam w miejscu, napinając wszystkie mięśnie do granic możliwości i zaciskając jedną dłoń we włosach Amado. Drugą splotłam z jego dłonią, obok na poduszce. Zamknęłam oczy i otworzyłam usta. Przeżyłam to bezgłośnie.

Amado skończył tuż po mnie. Moim ciałem wciąż wstrząsały dreszcze. On łapał oddech z policzkiem ułożonym tuż przy moim. Jego serce dudniło tak, jakby zamierzało wyskoczyć. Pomyślałam, że kiedyś umrze na zawał.

Gdy wystarczająco doszedł do siebie, zostawił mnie bez słowa i poszedł do łazienki.

Czy naprawdę liczyłaś na coś innego, torcie orzechowy?

Akt XV: Jimi Hendrix

Przykryłam twarz dłońmi i leżałam tak pod kołdrą. Zaczynało mi się kręcić w głowie, a to oznaczało początek pokuty za grzechy nieumiarkowania. Cieszyłam się, że Ibaigurenowie za chwilę mieli pojechać i nie będą oglądali mnie schylającej się z zamkniętymi oczami nad czerwoną miską.

Obcasy męskich butów zastukały po podłodze. Jakiś głos upewnił się przez telefon, że kierowca już czekał. Amado suszył sobie włosy.

Tim właśnie przekonywał Alejandrę, że od wieczora przygotowywał z Ibaigurenami założenia biznesowe. Nagle Mika wyrwał mojemu bratu smartfona i – udając bardziej pijanego, niż był w rzeczywistości – dopytywał:

— Messi czy Cristiano Ronaldo?

— Don Mikel, czy to ty? – usłyszałam przytłumiony głos z drugiej strony słuchawki.

— Messi czy Cristiano Ronaldo, Alex? – powtórzył Mika, udając jakby zaraz miał się przewrócić. Stuknął ręką o wezgłowie łóżka. Zadźwięczało.

— Co wy tam robicie? – spytała zaniepokojona Alejandra.

— No jak to co? Tankujemy od dziesiątej i oglądamy mecze.

Alex westchnęła głęboko.

— Niech on nie wraca swoim samochodem – poradziła. – Niech go ktoś przywiezie prosto do domu albo zapakujcie go w taksówkę. Powtarzam: prosto do domu. Dzisiaj mamy gości na obiedzie. – Alejandra, która wstała na porcję porannego joggingu, uważała, że ten piątek już był sobotą. – Niech on się wyśpi.

— No i co ty zrobiłeś? – zdenerwował się Tim.

— Dostaniesz zjeby za piłkę, a nie za kurwy. – Uniósł się honorem Mika. – Powinieneś mi dziękować.

Domyśliłam się, że różnica między zjebami za piłkę, a zjebami za kurwy, wyglądała jak różnica między rzyganiem herbatą miętową, a zwracaniem siedmiu piw oraz dwóch kebabów z baraniną.

Amado ze swoimi niedosuszonymi włosami wkroczył do pokoju.

— Możecie jechać. Ja z nią zostanę. – Pochylił się nade mną, a kropelki wody spadły mi na ręce.

— Ona... – Tim próbował zwrócić uwagę na mój stan.

— Widzę. – Amado przejechał dłonią po swojej twarzy, jakby się nad czymś zastanawiał. – Truskaweczko, pójdziesz teraz do łazienki, bo później może być ci trudno się umyć, tak?

Gdy tylko trafiłam pod prysznic, od razu zauważyłam, że trudno było już w tej chwili. Pod wpływem ciepłej wody ogarnęły mnie mdłości, poczucie spowolnionego czasu, niemoc poruszania się. Zaczęło mi się robić wszystko jedno. Uznałam, że świat przestanie się kręcić a światło będzie mniej irytować, gdy uklęknę, albo wręcz położę się na tych dolomitowych płytkach i na nich zasnę. Woda z zawieszonego u góry prysznica kapała na mnie. Nie miałam na tyle koordynacji, żeby ją zakręcić. Była ciepła i zastępowała kołdrę.

Kiedy przewróciłam się na biodro, cały wypity alkohol podjechał mi do ust. Plunęłam nim na podłogę. Imprezowałam na pusty żołądek, bo spodziewałam się ostrego seksu i nie chciałam problemów. Nie udało mi się jednak przetrwać tej nocy w dobrej formie.

Amado musiał usłyszeć hałas, bo wparował do łazienki, w pośpiechu zrzucił z siebie marynarkę, nie wieszając jej nawet na haczyku, podwinął rękawy koszuli i w tych eleganckich spodniach oraz butach za tysiące dolarów, wszedł pod uruchomiony prysznic. Ułożył mnie w pozycji klęczącej, objął wpół i oparł moje czoło o swoją dłoń.

Dlatego właśnie Kopciuszek opuszczała balety o północy.

Mamrotałam coś niewyraźnie. Chciałabym dalej wymiotować, zrobiło mi wygodnie, ale zablokowałam się psychicznie.

— Posłuchaj, Miss Strawberry. To, że Jimi Hendrix udławił się wymiotami, nie oznacza, że ty też musisz.

Zaśmiałam się przez łzy.

— No, już – zachęcał. – Nie jesteś pierwsza. Zaraz ci będzie lepiej.

W końcu oczyściłam żołądek do końca. Amado chwycił za węża prysznicowego i opłukał podłogę, a potem pomógł mi się umyć. Ostre zawroty głowy chwilowo ustąpiły, choć wciąż każdy mój krok i stanie w pionie stanowiły niepewną wartość. Byłam zażenowana tym, że facet stał obok w mokrym ubraniu, podtrzymywał mnie, żebym się nie wywaliła o własne nogi, namydlał moje ciało łącznie z intymną strefą, a potem kierował na mnie łagodny strumień letniej wody i osuszał dużym, kąpielowym ręcznikiem.

Dotyk Amado był naprawdę czuły i przyjemny, jednak ta scena prysznicowa zjawiła się żywcem z koszmaru. Wstyd palił mnie od wewnątrz. Nie gasiła go nawet lodowata woda.

Musiałam wyglądać jak po zderzeniu z armatką wodną, bo Amado zapytał, czy powinien już wyjść. Nie umiałam na to jednoznacznie odpowiedzieć. Uśmiechnął się.

Poprosił, żebym podała mu rękę i zaprowadził mnie przed umywalkę, gdzie mogłam jeszcze raz umyć sobie zęby. Włączył suszarkę. Wyglądała jak w hotelu. Była biała i wisiała na ścianie. Amado skierował strumień na moje dredy, a one śmiesznie skakały pod wpływem miłych podmuchów ciepłego powietrza. Widziałam, że dobrze się bawi, więc też się uśmiechnęłam, a nawet znalazłam w sobie moc, żeby zabrać mu suszarkę i przejechać nią kilka razy nad jego włosami i przed klatką piersiową.

— Mister mokrego podkoszulka – skomentowałam zgryźliwie.

— O, widzę, że ktoś tu odzyskuje humor.

Ja akurat miałam dobry humor przez cały czas, czego się nie dało powiedzieć o mężczyźnie stojącym za mną.

— Nawet ładnie ci z tym zawłaszczeniem kulturowym na głowie. – Amado podrzucał moje włosy i kierował na skórę ciepłe powietrze z suszarki. – Na anglojęzycznym Twitterze robią dżem z takich Truskaweczek.

— Przynajmniej jestem mieszana rasowo – odparowałam. – Moje obie babcie pochodzą z rdzennych plemion Kostaryki, a ty masz tylko swoją białość i heteroseksualność.

— A wiedziałaś, że baskijski to najstarszy język w Europie? – Zaśmiał się w odpowiedzi. – Nas trzeba chronić. Jesteśmy oryginalnym plemieniem europejskim i do tego mniejszością etniczną w kilku krajach – oznajmił zadowolony. Musiał naprawdę dużo czytać dyskusji w internecie, skoro tak łatwo żonglował aktualnymi narracjami. – A co do tej drugiej rzeczy...

Nie skończył. Wyprostowałam się. Łapałam częstotliwość jak antena radiowa, zastanawiając się, co miał na myśli. Gdyby w temacie jego orientacji pojawiły się jakieś plotki, na pewno wszyscy już by o nich usłyszeli. Może tylko chciał powiedzieć jakiś słaby dowcip, aż w ostatniej chwili ugryzł się w język i stwierdził, że nie wypada.

— Williams, otwieraj! – Nagle usłyszeliśmy męski przepity wrzask i towarzyszące mu łomotanie.

Spojrzałam na Amado z trwogą w oczach.

— Do twojego brata – westchnął, nieco poirytowany, że ktoś nas tu niepokoił. – Manizales.

To był główny adwokat organizacji. Nie było już żadnych główniejszych od niego.

— Cholera! – przeraziłam się. – Myślisz, że ktoś naprawdę zadzwonił na policję, bo byliśmy za głośno?

— Nie. – Amado zmarszczył czoło. – Myślę, że Manizales jest pijany. Zamiast iść na pierwsze piętro, dobija się tutaj, bo liczy na catering. Nie będziemy tutaj siedzieć, Toni. Pojedziemy do rezydencji. Ubieraj się.

— Mogę wymiotować po drodze – ostrzegłam.

— Możesz – zezwolił. – Nie będziemy wracać moim samochodem.

Akt XVI: See you again

Manu Mendoza był typem ojca internetowo-pieniężnego. Widywał swoje dzieci raz w miesiącu w jednym z domów bezpieczeństwa, gdzie przez cały weekend grał z nimi na konsolach, obżerał się ciastkami i pił napoje gazowane. Na koniec odsyłał potomstwo z grubymi rulonikami dolarów, przewiązanymi gumką recepturką.

Te dni stanowiły dla niego nienaruszalną świętość, zupełnie jakby we własnych oczach czyniły go ojcem stale obecnym i aktywnym.

Dlatego, kiedy został wezwany do przetransportowania nas do rezydencji, upomniał Amado z niezadowoleniem, że nie był zwykłym kierowcą, żeby wozić go z burdelu, podczas gdy jego dzieci siedziały same w mieszkaniu bez zorganizowanej ochrony.

Amado położył palec na ustach i dyskretnie pokazał na mnie, wyłaniającą się zza drzwi łazienki. Brwi Manu natychmiast powędrowały do góry. Potężny mężczyzna złapał się za czoło, wzywając imię Pana Boga swego nadaremno.

— Tak jest, szefie – przeszedł na ton służbowy. Byłam sprawą wymagającą bezpieczeństwa.

Mendoza i ja wyszliśmy jako pierwsi. Ochroniarz rozejrzał się dookoła, czy droga była bezpieczna i nie powinniśmy napotkać towarzystwa. Amado został w mieszkaniu, by się upewnić, że wszystko było ułożone tak, jak powinno.

— Ale sobie upolowałaś okaz – mruknął Manu, gdy wsiedliśmy do windy. – Inni faceci byli już dzisiaj zajęci? Sprawdzałaś w prosektorium?

Uśmiechnęłam się niewinnie, dumna ze swoich zdolności łowieckich.

— Zawiozę cię do domu – powiedział.

— Nope. Jadę do was na chatę – oznajmiłam wesoło, przestępując z nogi na nogę.

Mendoza zmarszczył czoło. Miałam z tego ubaw. Wiedziałam, że troszczył się o mnie, na swój sposób.

— Jak dali ci wybór, to bierz tego drugiego, z tamtym się jakoś dogadasz – uprzedzał.

— Ale może ja wolę tego – powiedziałam Mendozie na złość i buńczucznie splotłam ręce na klatce piersiowej.

Pokręcił głową z niedowierzaniem.

— Tak? To potem ten twój braciszek będzie cię sam wyciągał z gówna, bo ja nawet nie kiwnę palcem.

Przez chwilę maszerowaliśmy po schodach w milczeniu. Gdy wyszliśmy przed bramę, odezwał się znowu:

— Wiesz o tym, że cię lubię. Ale swoje dzieci lubię bardziej.

Na niebo powoli wstępował róż i jasny błękit, które zwiastowały nowy dzień. W oddali huczała śmieciarka, a ulicę polewano wodą. A ja poczułam ucisk w żołądku na samą myśl o tym, co Mendoza próbował mi przekazać.

— Przy ich rozwodzie zeznawałem po stronie Mercedes – ciągnął dalej facet o wyglądzie Seana Connery'ego. – Amado powiedział, że jeśli jeszcze raz wtrącę się w jego sprawy prywatne, on dopilnuje, żebym codziennie, do końca życia, tego żałował.  

Manu odpalił papierosa. Myślał przez chwilę, a ja patrzyłam na jego twardą, zmęczoną życiem i zafrasowaną twarz. 

— Zapamiętaj, bo to ci się przyda. On dotrzymuje słowa.

Niepewnie przeniosłam wzrok na brązowe mokasyny. Udawałam, że przesuwanie żwirku pomiędzy butami było niezwykle zajmującą czynnością. Przetrawiałam w myśli fakt, że Amado groził zabiciem dzieci najbardziej zaufanego człowieka w organizacji, gdyby ten tylko spróbował interweniować w jego życiu osobistym. 

Potrzebowałam takich chwil. Musiałam stale sobie przypominać, że chodziłam po linie składającej się z naostrzonych noży. Amado działał na mnie. Mówiłam sobie, że był tylko chwilą eskapizmu. Dla higieny umysłu. Długoterminowo nic nie miało prawa zaburzyć mojej percepcji.

Usłyszałam jego narzekanie jeszcze przed charakterystycznym stukotem zatrzaskanych drzwi.

— A co tu się stało? Dlaczego Miss Strawberry nie wzięła ze sobą sweterka? – Poczułam na ramionach miękki jedwab wnętrza męskiej marynarki. – A może wzięła, tylko zostawiła go w klubie? Któż to pamięta? Na pewno nie ona.

Natychmiast przypomniałam sobie, jak jego gadanina potrafiła zirytować nawet anielsko cierpliwego. Obróciłam się i spod tej marynarki posłałam mu wzrokiem błyskawicę, każąc mu wreszcie się zatkać. Na szczęście w porę się zreflektowałam, tuszując incydent niewinnym uśmiechem.

— Udam, że nie widziałem tej zezłoszczonej buzi. – Amado objął mnie ramieniem i przytulił na chwilę mocniej, gdy szliśmy do samochodu. – Musisz dbać o siebie, Truskaweczko. Lubisz być chora? Bo ja nie.

— A ja tak – zażartowałam. – Nie muszę wtedy chodzić do szkoły.

Wpakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy niemal pustą ulicą. Amado trzymał moją dłoń na swoich kolanach i się nią bawił, ale nie patrzył na mnie, tylko pogrążył się w swoich myślach. Może miał już w głowie kolejne zadania na dzisiaj.

Kolumbijka Kali Uchis cicho śpiewała w samochodowym radiu w gościnnym występie u Tylera, the Creatora:

Can I get a kiss?

And can you make it last forever?

Oparłam głowę na ramieniu Amado. Myślałam: Trudno, najwyżej mnie odrzuci i każe mi nie przeszkadzać, ale nie, właśnie wtedy uniósł delikatnie mój podbródek i połączył nasze usta w pocałunku. Lekkim, jak nitki pajęczyny ozdobione kryształkami rosy, w promieniach budzącego się słońca. Opuszki naszych palców zetknęły się ze sobą niczym w zaproszeniu do komnaty pełnej magii i światła. Nagle poczułam się znowu księżniczką. Nie chciałam kończyć.

W pewnym momencie, podskoczyłam niespodziewanie na siedzeniu. Oznaczało to, że pokonaliśmy ogranicznik prędkości przy wjeździe na posesję. Rzuciłam Amado ostatnie spojrzenie pełne niepokoju, rozczarowania oraz tęsknoty. On też przeciągnął po mnie wzrokiem raz jeszcze, jakby zamierzał zachować sobie w pamięci finałowy obraz pokonanej dziewczyny, której zawrócił w głowie tak, jak oczekiwał. 

Brawo. 

Ukłony.

I don't know if I'ma see you again.

— Zaczekaj Truskaweczko, otworzę ci drzwi z tamtej strony i pomogę ci wysiąść – zaproponował, a mi natychmiast stanęła przed oczami infografika, którą opublikowałam na Twitterze. Gesty takie, jak otwieranie drzwi przed kobietą, zaliczały się do tak zwanego życzliwego seksizmu, opierającego się na podejmowaniu decyzji za kobietę. Przełknęłam bezgłośnie ślinę. Realny świat rządził się swoimi prawami. Mój wizerunek w sieci nie mógł się chyba bardziej różnić od tego, jak wyglądało moje życie.

Akt XVII: Powyrywane skrzydła

Spojrzałam przez szybę na rezydencję Ibaigurenów. Składała się z kilku białych, asymetrycznych pięter i była wbudowana w wysoką, nagą skałę pośród gór. Widziałam ją na zdjęciach w internecie, jednak nic nie mogło oddać wrażenia, gdy szarość skał i biel budynku malowały się brzoskwiniowymi promieniami wschodzącego słońca.

Przed domem znajdował się lśniący od ledów basen oraz trawnik udekorowany współczesnymi rzeźbami ze stali i betonu.

Przeszliśmy kilka kroków po kostce z kamienia. Następnie weszliśmy do budynku przez potężne, białe drzwi. Po wejściu do holu, moim oczom ukazała się skała pełniąca rolę tylnej ściany, w którą wmontowano srebrzystą windę.

Po obu stronach korytarza wisiały abstrakcyjne obrazy. Zastanawiałam się, jak Amado się czuł wchodząc do takiego muzeum jak do siebie na chatę, z siatką z zakupami i w zabłoconych butach.

Wskazał mi ruchem podbródka na jedno z dzieł. Całe było pogrążone w depresyjnych barwach. Zniekształcona, przerażona twarz wykrzywiała się na pierwszym planie.

— Beksiński. Z Polski – oznajmił z dumą.

Och, jaki on był romantyczny. 

To oczywiście ironia.

Otrzepałam się od strachu bijącego z niepokojącego obrazu i przeniosłam swój wzrok na wielkie, puste miejsce, w którym powinno się znajdować kolejne dzieło sztuki. Była tam jednak tylko biała, lita ściana.

— Czekam aż Guernica Picassa będzie na aukcji – wyjaśnił Amado. – Na razie jest w muzeum w Madrycie, ale kto wie, może kiedyś... – westchnął. – Może ukradniemy.

Tym razem chyba to nie był żarcik.

Nagle usłyszałam stukot wysokich obcasów na parkiecie. Znałam ten dźwięk aż za dobrze i zawsze należał do Alejandry. Obejrzałam się przez ramię, gotowa na najgorsze. Zamiast swojej szwagierki ujrzałam niziutką, około czterdziestoletnią kobietę. Oszacowałam, że pochodziła z plemienia Aymara. Nosiła czarne skórzane spodnie i ciemny bawełniany sweter. Na twarzy miała ostry makijaż, a w dłoni trzymała jakiś magazyn dla pań.

— Dobre wychowanie wraca na śniadanie? – zapytała z wyraźną ironią. – Najpierw jeden, potem drugi. Zjecie coś?

— Nie, Rosa, nie przejmuj się nami, nas tu w ogóle nie ma – odrzekł Amado.

— Dzień dobry – powiedziałam niepewnie. Nie znałam tej pani.

— Dzień dobry. – Raczyła mi z wielką łaską odkiwnąć powoli głową. – Wiem, że kierownik po raz ostatni był głodny przed zlodowaceniem, ale ta dziewczyna też niczego nie zje? – zapytała, jakby mnie tu w ogóle nie było.

Kierownik, lol.

Może i miałam ochotę na małą przekąskę, jednak nieznajoma wyglądała na tyle groźnie, że nie chciałam jej sprawiać problemu. Nie znałam tutejszych zwyczajów w kwestii korzystania z lodówek. Gdy Amado mnie po cichu zapytał, odpowiedziałam, że nie byłam głodna.

— Co do tej dziewczyny – wyraźnie zaakcentował – nie może jej zobaczyć nikt spoza domu. Jutro ktoś z nas ją odwiezie.

— Tak jest, kierowniku – odpowiedziała kobieta i obróciła się ze swoim magazynem w stronę pokoju, który przez otwarte drzwi wyglądał mi na salon.

W ten właśnie sposób poznałam jedną z najważniejszych osób w organizacji: Rosę Zeballos. Imigrantkę z Boliwii. Zarządczynię rezydencji. Wszyscy z zewnątrz traktowali ją jak służącą w białym fartuszku. Element wystroju. Jedną z tych abstrakcyjnych rzeźb z ogrodu. Nie sądziłam, żeby goście Ibaigurenów biegle rozpoznawali plemiona z Ameryki Środkowej i Południowej, potrafiąc zapamiętać twarze, które przewijały się przez skład tutejszego personelu domowego. Tymczasem ci ludzie tworzyli wyćwiczoną i niezwykle wierną siatkę szpiegowską.

Amado i ja wsiedliśmy do nietypowej windy i podjechaliśmy trzy piętra w górę, kierując się korytarzem do sypialni Ibaigurena. Okazała się przestronnym, lecz oszczędnie wyposażonym pomieszczeniem, z podświetleniami na drewnianej podłodze i z nowoczesnym łóżkiem, ustawionym na podeście.

Amado opuścił ciężkie, ciemnoszare zasłony, żeby przedłużyć noc, a następnie skierował się do łazienki i z podgrzewanej szafy podał mi jeden ze swoich szlafroków. Zawinęłam się w ciepły, puchaty materiał, po czym wskoczyłam w miękką, chłodzącą pościel. Wstyd się przyznać, ale od razu pomyślałam, że mogłabym w takiej sypialni mieszkać na stałe.

Tym dwóm cholerom było tu tak wygodnie za pieniądze z krzywdy ludzkiej.

— Okej Toni, dziękuję ci za naprawdę świetną noc. – Amado oparł się dłońmi o kołdrę, która przykrywała materac. – Jak chcesz, mogę zawołać Mikę, żeby przyszedł do ciebie.

— Nie chcę. – Czułam, jak serce mi zaczęło walić z ogólnego podenerwowania. Być może w tym momencie rozstawaliśmy się na zawsze. Amado przebrał się w ładną, ciemną piżamę, ale nie wchodził do łóżka. Chyba wybierał się z powrotem na korytarz.

— Dobrze się czujesz? – upewniał się. – Będziesz spała?

— Idziesz? – zapytałam cichutko, niemal ruchem warg. Podciągnęłam nogi pod brodę i objęłam je ramionami.

Jego wzrok powędrował w górny róg pokoju. Ślina słyszalnie przeleciała mu przez gardło. Zebrał się jednak w sobie i zapytał:

— Mam iść?

— Nie... – powiedziałam jeszcze ciszej.

W jego mętnych oczach wypłynął na powierzchnię ból całego świata.

Każda dziewczyna wiedziała, że niektórych mężczyzn po prostu nie dało się uratować. Wciągali nas jedynie w emocjonalne, popaprane bagno, dopóki nasze nogi nie ugrzęzły na dobre w zapadającym się błocie a drut kolczasty nie zacisnął się na szyi do końca.

A potem na swojej drodze spotykałyśmy tego, którego – choćby za cenę zmiażdżonego bezpowrotnie serca, umysłu przemielonego na piasek, połamanych nóg i powyrywanych skrzydeł, na których już nigdy nie miałyśmy polecieć – i tak pragnęłyśmy uratować.

Dla mnie, to był właśnie on. Pojawił się w moim życiu niczym czarny kot, który przebiegł mi przez drogę. Właśnie na niego patrzyłam.

— Posłuchaj – zaczął, odchrząkając lekko. – Przyprowadzę ci tego idiotę. Wiem, że go lubisz bardziej i nie kłam, że jest inaczej. Nie mam o to do ciebie pretensji. Dałaś mi dzisiaj dużo przyjemności, chociaż nie musiałaś. Potrafię to docenić.

I wtedy stało się. Powiedziałam te słowa.

— Ale ja lubię bardziej ciebie.

Odpowiedziała mi dłuższa cisza. Powietrze zrobiło się ciężkie. Nie mogłam połknąć tych słów z powrotem.

— Toni, nie musisz... – Amado zwrócił się do mnie po imieniu, czyli mówił poważnie.

— Wiesz, że kiedy ktoś chce poderwać Carmen – weszłam mu w słowo – to zagaduje do mnie? To działa na ego.

Amado usiadł na łóżku. Siedział plecami do mnie. Im dłużej zwlekał z reakcją, tym bardziej dochodziłam do wniosku, że dałam plamę, przyznając się, że wzbudziłam w nim zazdrość z pełną świadomością. To było tak jak z uczestnictwem w wojenkach na Twitterze. Przy każdym kliknięciu opublikuj tweeta żałowało się jego wysłania.

— Nie baw się mną nigdy więcej – powiedział ostro. – Zrozumiałaś?

Trochę się wystraszyłam. Odruchowo nabrałam powietrza. Wolałam tę ironiczną gadaninę, przynajmniej nie brzmiała groźnie.

— Zrozumiałaś? – powtórzył. – Nie wolno się mną bawić.

— Tak.

— Dobrze. To jest mój jedyny warunek – powiedział już znacznie łagodniej, ale brzmiał wciąż obco i nie odwracał głowy w moją stronę. – Jestem chory i niestabilny. Jeśli coś mi się stanie, zabiorę cię na dno ze sobą.

Objęłam mocno poduszkę. Czułam się naga, odsłonięta. Miałam wrażenie, że wyznałam uczucia osobie, której na tym w ogóle nie zależało.

Mimo wszystko, impuls kazał mi się znaleźć obok Amado. Zarzuciłam mu ręce na szyję i przytuliłam się z całej siły do jego pleców. Jakbym chciała mu tym gestem udowodnić, że go nie oddam. Nie odbierze mi go żaden zły duch. Ani demon. Zamierzałam go wyciągnąć z mroku i poukładać na nowo. Przecież mi pokazał, że potrafi być dla mnie taki dobry.

— Dobranoc, Toni – wychrypiał przez ściśnięte gardło. – Postaraj się zasnąć.

Zaczęłam chlipać. Pocałuj mnie chociaż, zanim wyjdziesz – marzyłam, choć teraz, gdy nie miałam już kart przetargowych, obawiałam się, że mnie oleje i sobie pójdzie, ujawniając, jak wszystko, co przeżyłam w tym tygodniu, było złudne.

— Hej, Truskaweczko. – Zareagował na mój płacz. Obrócił się twarzą do mnie i położył nas oboje na łóżku, gładząc mnie po głowie. To był ten wyjątkowy dotyk, oraz ton głosu, który znałam. Rozluźniłam się, ale wciąż reagowałam na wszystko okropnie emocjonalnie, zupełnie jakby Amado przeprowadzał u mnie operację na otwartym sercu i spadał na nie każdy pyłek z powietrza w pokoju. – Dzisiaj miałaś dużo wrażeń, tak?

Potwierdziłam, wycierając sobie oczy palcami.

— Opowiesz mi teraz, co się stało w klubie? Przytul się do mnie.

Na sam koniec jeszcze mu opowiedziałam o poniżeniu, które stało się tej nocy moim udziałem i o wszystkich problemach ze szkołą. Dobrowolnie odsłoniłam swoje najsłabsze punkty, bo trzymał mnie w objęciach, potakiwał, dając znak, że słucha, całował moje łzy i potrafił sprawić, żebym uwierzyła, że jestem bezpieczna. Byłam jednak roztrzęsiona. W poniedziałek znów miałam iść do szkoły i już czułam, że przed wyjściem z domu będę wymiotować ze stresu. Zamierzałam skorzystać z kokainy na odwagę. Nie robiłam tego poza imprezami, ale sądziłam, że tym razem się przyda.

— Dam ci coś na sen – powiedział Amado. – Nie bój się, nie chcę cię otruć. – Roześmiał się, gdy spojrzałam na niego podejrzliwie. – Sam to biorę. Jeśli będę musiał cię kiedyś zabić, uduszę cię, żeby jak najdłużej patrzeć w te czekoladowe oczka.

Moje serce znów zaczęło łomotać. On to powiedział na poważnie.

Ustawił mnie w odpowiedniej linii. Przypomniałam sobie, że ta relacja nie miała żadnego sensu i że powinnam się pilnować na każdym kroku, bo szef południowoamerykańskiego syndykatu narkotykowego nie był wcale moim przyjacielem. Miał tylko interesy. I lekkie, ulotne chwile przyjemności.

Wypiłam krople, które mi podał i najpóźniej po dziesięciu minutach odłączyło mi się myślenie. Ostatnia rzecz, którą usłyszałam, to jak Amado wychodzi z pokoju.

Nawet nie został ze mną.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top