2.5. "Love, $ex, Dreams"
Ilość wyrazów: 5071
⛔: odważna scena erotyczna, narkotyki
Akt XI: Amado
— Musisz go teraz rozwiązać – usłyszałam za sobą pouczający głos starszego Ibaigurena.
Poczułam, jak Amado oczyszcza moje plecy chusteczką, następnie odpina sprzączkę smyczy od mojego naszyjnika i odchodzi ode mnie, bezwzględnie zabierając ze sobą swój dotyk, za którym zaczęłam natychmiast tęsknić.
— Czy kiedy Miss Strawberry sama skończy, nic jej już nie interesuje? – ironizował Amado, podchodząc do biurka i zabierając z jego blatu paczkę papierosów. – A mówią, że to mężczyźni są nieczuli.
— Nie, przepraszam. – Uśmiechnęłam się, ocierając palcem łzę z policzka. Siedziałam na kolanach Miki, który był wciąż mocno skrępowany. Natychmiast rozpięłam pasek z tyłu jego głowy i wyjęłam mu wreszcie z ust tę plastikową kulkę.
— Już dobrze, niña, nic się nie stało – uspokoił mnie Mika, gdy tylko odzyskał aparat mowy.
Przepraszając go, zsunęłam się na ziemię i poprzecinałam nożyczkami taśmę oraz rozkułam kajdanki. Pierwsze, co zrobił po uwolnieniu, to złapał mnie na ręce i zaniósł pod kołdrę, delikatnie układając moje ciało na satynowym prześcieradle.
Poczułam na twarzy chłodny materiał poduszki. Mika położył się za mną i objął mnie ramieniem. Jego dłoń zaczęła masować moje zmęczone uda, a piękne, męskie usta rozpoczęły szeptanie do mojego ucha słodkich słówek o niczym. Przymknęłam powieki i wyobraziłam sobie wygląd jego twarzy. Jego oczu. Były hipnotyzująco zielone, niczym dojrzała trawa. Zaczynało mi się robić naprawdę przyjemnie. Obróciłam się w stronę Miki, a następnie posłałam mu uśmiech pełen wdzięczności.
Amado przyglądał się temu naburmuszony.
— To ty go związałaś – odezwał się w końcu. – To ty powinnaś mu zrobić aftercare, nie na odwrót.
— Idź do kuchni sprawdzić, czy cię tam nie ma – odburknął Mika, który właśnie rozpoczął fazę testów, w jaki sposób moje piersi podlegały prawom fizyki.
Amado podłapał dziwnie podły humor, co nie miało sensu, skoro dosłownie przed kilkoma minutami spuścił sobie ciśnienie. Zaczął się wtrącać w rzeczy, które Mice w ogóle nie przeszkadzały.
— A plac zabaw się sprząta, żeby ktoś nie nadepnął i się nie skaleczył. – Wskazał oskarżycielsko na leżące na podłodze nożyczki, jakby to one mu zawiniły. – Niektóre zabawki należy umyć, wytrzeć, włożyć z powrotem do pudełka. Co niepotrzebne, to wyrzucasz do właściwego śmietnika: papier, plastik, szkło albo odpady zmieszane. Co potrzebne, to chowasz do odpowiednich szuflad. Zużyta prezerwatywa wędruje do odpadów zmieszanych.
— Hijueputa, pendejo. – Mika zaklął pod nosem. – Od twojego ględzenia odechciało mi się seksu na dwa miesiące. Idę wziąć prysznic.
Młodszy Ibaiguren niechętnie odczepił się od moich pleców. Następnie usiadł na łóżku, zawiązał dokładnie swój karminowy szlafrok, pokręcił głową i z przekąsem zwrócił się do brata:
— To nie są ciężarówki z towarem, żebyś ich tak dokładnie pilnował.
Do mnie zwrócił się z łagodnym uśmiechem, prosząc o to, żebym się nie przejmowała.
Wolałam jednak ryzykować. Kiedy tylko Mika opuścił pokój, zerwałam się od razu z łóżka i zaczęłam podnosić z podłogi wszystkie śmieci. Nie chciałam, żeby Amado się wkurzył. Miałam wrażenie, że jego nastrój ulegał poprawie, kiedy znajdowaliśmy się tylko we dwójkę.
Nic dziwnego, że kiedy Mika zamknął za sobą drzwi, Amado odezwał się do mnie normalnym głosem:
— Pierwsza szuflada jest twoja. – Zawołał mnie do biurka. Wysunął najwyżej położone drewniane drzwiczki, a ja zobaczyłam w głębi szuflady również kilka innych przyborów.
— Włożymy tu twoją smyczkę. Przed wyjściem zamknę ją na klucz. Schowam go do biurka w gabinecie.
Zwróciłam uwagę, że inne przegrody w biurku pozostawały otwarte. Klucz pasował tylko do tej jednej. Byłam tu tajemnicą.
Amado podgryzał końcówkę papierosa, jakby do końca nie był zdecydowany i odwlekał w czasie pewien ważny moment. Nie patrzył mi w twarz. Przyglądał się mojemu odbiciu w lustrze. Zrobiłam kroczek w tył. Powiało chłodem.
Być może bawiliśmy się, żartowaliśmy, uprawialiśmy seks, a nawet przytulaliśmy się, ale gdyby musiał, strzeliłby mi prosto między oczy, twierdząc, że to nic osobistego. Przez cały czas o tym pamiętałam. Spuściłam wzrok na pomalowane bezbarwnym lakierem paznokcie u stóp. Westchnęłam.
— Skoro tej nocy oficjalnie się poznajemy, to proszę bardzo – powiedział wreszcie, rozkładając ramiona. – Wszystko, co mogłaś usłyszeć na mój temat, jest prawdą.
Czekał na reakcję. Pokiwałam głową w skupieniu, wciąż nie podnosząc wzroku.
— Zależy mi na tym, żeby ta sprawa była dla ciebie jasna – kontynuował urzędowym tonem, pozbawionym pola do interpretacji. – Żebyś wiedziała, z kim masz do czynienia. Nie będziemy się okłamywać.
Chciał dodać coś jeszcze, ale urwał zdanie. Zdecydował się nie rozmywać meritum. Ostrzegał mnie przed postępowaniem, które mogłoby go narazić na konsekwencje ze strony wymiaru sprawiedliwości. Ostrzegał przed nieszczerością. Ostrzegał przed jego własnym, amadowym pierdolnięciem w mózg.
To wymagało odwagi. Amado otwierał na oścież drzwi zbudowane z niedopowiedzeń, za którymi mogłam się schować, żeby uspokajać swoje sumienie. Sprawdzał, czy potrafiłam mimo wszystko traktować go tak, jak dotychczas.
On nie bał się konfrontacji z niczym. Co najwyżej z niewiarygodną cierpliwością czekał na odpowiedni moment, żeby ją przeprowadzić.
Nie wiem, czy największej niepewności w jego oczach nie widziałam właśnie tamtej nocy. Na początku tego szaleństwa, które miało namalować na płótnie nieoczekiwane ścieżki życia dla nas wszystkich.
Może inaczej: stał prosto, dumnie, z rękami skrzyżowanymi na piersi i papierosem w dłoni. Patrzył twardo i wyzywająco; przekonany, że się go wystraszę i go odrzucę, choćby odruchowym, obronnym gestem. Komunikował: Nie mam złudzeń, nic tu po tobie. Ale zarazem miał nadzieję, że nastąpi cud i zmieni sytuację, w której się znaleźliśmy.
I tak w pewnym sensie było. Zwykła osoba, dla własnego komfortu psychicznego, redukowała przerażające opowieści do wielkości kostki do gry, a następnie wypierała je z pamięci. Otaczała je miękkimi przedmiotami, jak szklankę. Ale ja, od dziecka marząc jedynie o przetrwaniu, w swoim instynkcie samozachowawczym wierzyłam groźbom. Gdy inni reagowali na niebezpieczeństwo, mówiąc: O, bomba. Może nie wybuchnie?, ja nie miałam złudzeń. Bomby eksplodowały. Jeśli Amado mnie tu czymś zaskoczył, to tylko szczerością.
Stałam naprzeciwko materiału wybuchowego. Moim zadaniem było złagodzenie jego eksplozji. Tak właśnie wyglądało teraz moje życie i musiałam sobie z tym poradzić. Śmiało wyciągnęłam do niego rękę:
— Czyli teraz już się znamy oficjalnie. – Próbowałam mu udowodnić, że się go nie boję.
Amado jednak nie uścisnął mojej dłoni. Przysunął się o krok, chwycił delikatnie za moje ramiona i ułożył usta na moim policzku, trzymając je tam przez minutę. Nie odezwał się ani słowem.
Zależało mu. Z jakiejś przyczyny, naprawdę zależało mu na mojej akceptacji. I oczywiście nie powiedział mi tego wprost, jak normalny człowiek, gdyż nim nie był.
Wyminął mnie i poszedł się odświeżyć. Ja również poszłam pod prysznic, a następnie włożyłam przygotowany dla mnie szlafrok. Gdy wróciliśmy, zaczęliśmy prawdziwą imprezę. Strzelały korki od szampana, sypały się kreski, krzyczeliśmy do telewizora na widok bramek. Wreszcie Amado zdecydował się na najdrastyczniejszy krok tej nocy. Zakradając się wzdłuż ściany pod osłoną goli Lionela Messiego, wyłączył playlistę Miki na komputerze i puścił Beatlesów.
Mika dyskutował w tym czasie z moim bratem, szukając odpowiedzi na pytanie, czy piłka stała na wyższym poziomie obecnie, czy dwadzieścia lat temu. Nagle przeniósł piorunujące zielone spojrzenie na szczupłą sylwetkę Amado.
— Przynieś mi tego laptopa – zażądał.
— To nie jest ciężarówka z towarem – przedrzeźniał go Amado. – Nie musisz go tak pilnować.
— Jesteś żałosny – oznajmił Mika, tęsknie spoglądając za swoją wyłączoną playlistą.
— Sam jesteś żałosny – odpowiedział Amado.
— Obaj jesteście żałośni – podsumowałam, wdrapując się boso na oparcie kanapy w bursztynowym kolorze i zaczynając fałszywie śpiewać:
Picture yourself in a boat on a river
With tangerine trees and marmalade skies
Somebody calls you, you answer quite slowly
A girl with kaleidoscope eyes
Gdy nadszedł refren, przestaliśmy się wreszcie kłócić i przenieśliśmy się do krainy kolorowych snów, lodów pistacjowych na patyku, zakręciliśmy się jak kołowrotek i zamknęliśmy oczy, wykrzykując słowa:
LUCY IN THE SKY WITH DIAMONDS!
LUCY IN THE SKY WITH DIAMONDS!
LUCY IN THE SKY WITH DIAMONDS!
W chwili pomiędzy wersami, przebił się do nas zirytowany damski głos z okna w przeciwległym budynku:
— Kończyć tę imprezę! Bo zawołam policję!
— Patrz, Toni. – Amado zbliżył się pospiesznie do komputera, w celu przyciszenia muzyki. – Pójdziemy do więzienia za zakłócanie ciszy nocnej.
Zanurkowałam ze śmiechem wprost w miękką kanapę. Popijałam alkohol z bąbelkami z długiego kieliszka i oglądałam swoje gładkie łydki, które wystawały spod szlafroka. To była moja pierwsza impreza VIP-owska. Z czasem dowiedziałam się, jak wyglądały różne przyjęcia za zamkniętymi drzwiami. Bywało, że gospodarze oglądali boks zamiast piłki. Albo dramaty z Sundance. Grali na konsoli. W karty. Nie wszyscy śpiewali Beatlesów.
Mówili o sobie i o swoich interesach. Chcieli wiedzieć sporo na twój temat: jakie miałaś hobby, jak radziłaś sobie w szkole. Mówili, że mieli mądre dzieci i czekali na gratulacje. Twierdzili, że kokaina była dla ciebie niedobra, a potem cię nią częstowali. Wbrew panującym poglądom, sporo się rozmawiało. Musiałaś umieć opowiadać o swoich zainteresowaniach, a przede wszystkim potrafić słuchać i mieć dużo taktu, bo twój sukces zależał od tego, jak klient poczuł się w twojej obecności.
Tim przysunął się do mnie. Widział, że byłam wyluzowana, więc on też się zaczął bawić, ale nie mieliśmy okazji zamienić jeszcze słówka ze sobą.
— Ej, a ty poważnie mówiłeś, że powinnam sobie załatwić sobie polskie obywatelstwo? – zaczęłam rozmowę.
— Teraz to ty powinnaś myśleć o maturze – odpowiedział, jak przystało na niszczyciela dobrej zabawy.
— Thank you, captain. – Szturchnęłam go łokciem w bok. – Zepsułeś najlepszą libację na skwerku.
Przypomniała mi się sytuacja, o której mi opowiedział, kiedy rok temu poleciał do Polski. W jednej z tamtejszych gazet ukazał się artykuł złożony z tytułu informującego o libacji, leadu raportującego zgłoszenie faktu policji, oraz jednego zdania tekstu: Gdy funkcjonariusze przyjechali na miejsce, okazało się, że nikogo tam nie ma. Tim naśmiewał się ze mnie, wiedząc, że pragnęłam zostać dziennikarką. Twierdził, że moja praca będzie polegała na pisaniu takich artykułów.
— Powiedz do mnie coś po polsku – poprosiłam.
Mój brat znał podstawy języka, bo przez kilka lat wychowywał się u dziadka, kiedy mama pojechała studiować w USA. Ja umiałam powiedzieć tylko: dzień dobry, pierogi, kurwa i Robert Lewandowski.
— Chtzschetchsin – odpowiedział.
Zmierzyłam go krytycznym spojrzeniem.
— Nie ma takiego słowa. Wymyśliłeś to sobie – orzekłam za pomocą lingwistycznego umysłu. Mój brat jak zwykle coś kombinował i pewnie znowu miało się to dla nas źle skończyć.
— Jest takie słowo – oburzył się. – Nie zmyślam.
— I co ono znaczy?
— Nie wiem – parsknął śmiechem. – To jest miasto koło Berlina, gdzie wpływa cargo.
— A banany na tamtą strefę dalej idą przez Hamburg?
— No właśnie nie. Od zeszłego roku pływają do Gdańska. Patrz, tak wygląda Gdańsk. – Pokazał mi na telefonie zdjęcia wąskich, różnokolorowych, zdobionych kamienic położonych tuż nad rzeką, na której unosiły się stateczki turystyczne i restauracyjne. Miałam nadzieję, że któregoś dnia uda mi się tam polecieć.
Przypomniałam sobie, jak Tim walczył kiedyś o pozycję w organizacji i skutecznie wkręcił Amado, że poprzedni prezydent Polski był naszą rodziną, ponieważ nosiliśmy takie samo nazwisko. Potem trudno było mu się z tego wycofać. Amado długo prosił, żeby umówić spotkanie. Chciał puszczać przez polskie porty jakieś ogromne ilości – nazwijmy to roboczo – bananów, na całą Europę Środkową, ale na szczęście, zanim stracił cierpliwość do mojego brata, dogadał się z Chorwatami, przez co dzisiaj jeździł superluksusowym samochodem chorwackiej produkcji i spędzał wakacje na jachcie w Dubrowniku.
Nagle coś mi odbiło. Chciałam urozmaicić wieczór, więc stanęłam na oparciu kanapy i zeskoczyłam z przewrotem w przód w powietrzu, lądując na idealnie ułożonych stopach i podnosząc triumfalnie ramiona szerokim łukiem, jak robiłam to wiele razy na ćwiczeniach (oczywiście, zeskakując na trzeźwo z przyrządu, a nie naprana z mebla). Wydawało mi się, że byłam gwiazdą przedstawienia i czekały na mnie owacje na stojąco.
— Boże. – Pierwszy odezwał się Amado. – Myślałem, że wyląduje na głowie.
— Ona umie takie rzeczy – odpowiedział Tim, bez przekonania.
— A chodź tu, pchełko – Mika ruszył za mną i złapał mnie wpół, podnosząc z podłogi. – Co by było, gdybyś sobie złamała kręgosłup?
— Nawet by nie poczuła. Jest tak znieczulona – oznajmił Amado z przerażeniem. Od razu zaczął zwijać bazarek ze stolika sprzed telewizora i wynosić poszczególne rzeczy w przynależne im miejsca, zostawiając tylko papierosy i popielniczkę.
— Miałam to pod kontrolą. – Jak zwykle, przeszacowywałam.
— Chcesz jeszcze skakać? – Mika schował twarz w moich włosach i zapytał zmysłowo. – Mogę dać ci coś, na czym sobie poskaczesz. Co ty na to? – Zaczął mnie szczypać po brzuchu, pod pachami i za kolanami, sprawdzając, czy w takim stanie miałam jakieś łaskotki.
Piszczałam głośno, unosiłam wysoko nogi i wierzgałam nimi w powietrzu. Gdybym mogła wybrać moment śmierci, to właśnie powinno być wtedy, z głową na deskach. Roztańczona, rozbawiona. Przy ludziach, którzy wciąż potrafili sprawić, że czułam się dobrze. Ciągle z sercem niezatrutym wątpliwościami i bólem, w dalszym ciągu ufna i niewinna.
Akt XII: Mika
Niedługo później opierałam się dłońmi o biurko i patrzyłam na swoje odbicie w lustrze, oświetlanym ciepłym blaskiem żarówek. Przystopowaliśmy ze śpiewaniem. Mika odzyskał wreszcie dostęp do laptopa. Włączył jakieś pościelówy. Stanął za mną, próbując mi zapleść warkocz.
— Mówiłaś, że lubisz LSD? – zapytał.
Z głośników popłynął kwasowy beat, a A$AP Rocky zaczął śpiewać utwór Love, $ex, Dreams. Zrobiło mi się miło na myśl, że Mika pamiętał fragment naszej rozmowy sprzed kilku dni i wykorzystał go do przygotowania muzycznej niespodzianki.
Kiedy ktoś zwracał uwagę na twoje słowa, mimowolnie opuszczałaś wysoko uniesioną gardę, która broniła cię przed manipulacyjnymi sztuczkami. Z głupiej, podświadomej zasady wzajemności – próbowałaś ufać.
Ibaigurenowie kupowali mnie kawałek po kawałku. Traktowali jak kogoś, czyje zdanie miało wartość. Rozmawialiśmy. Nic nie działo się z zaskoczenia. Nasza relacja wyglądała jak przypadkowo znaleziony film klasy B. Nie spodziewałam się niczego dobrego, więc mogłam się wyłącznie pozytywnie zaskoczyć. Ani się spostrzegłam, moja moralność zabrudziła się sympatią do ludzi, którzy na nią w żaden logiczny sposób nie zasługiwali.
— Kogo widzisz? – zapytał Mika tajemniczo.
— Siebie? – Wpatrywałam się w lustro, sprawdzając, czy nie przegapiłam ważnego szczegółu.
— A ja widzę tu jedną śliczną towarzyszkę. – Mika zbliżył policzek do mojego i spoglądał w nasze odbicia, aż moja twarz rozjaśniła się uśmiechem. Pogłaskał mnie po głowie. – Jesteś naprawdę bardzo ładna, wiesz o tym? – powiedział.
Wiele razy słyszałam romantyczne głupoty, które kończyły się tym, że mężczyzna zapominał o moim istnieniu, albo podsumowywał mnie na forum z opiniami o seksworkerkach: Zwykła laska, z wyglądu nic specjalnego, 6/10.
Jednak kiedy Mika mówił to do mnie – wierzyłam. Walidacja w jego oczach wpływała na sposób, w jaki na siebie patrzyłam. Czułam się bardzo seksowna.
Zastanawiałam się, jakim cudem nie potrafiłam spełnić wymagań urody zwykłych facetów, za to ci najbardziej popierdoleni kleili się do mnie jak rybiki cukrowe do podłogi w łazience. Zapytałam o to na Twitterze. Jedna użytkowniczka odpisała, że takich typów przyciągały słabe samopoczucie u dziewczyn i brak wiary w siebie.
Kiedy podałam Mice swojego nicka na Instagramie, którejś nocy polajkował wszystkie moje foty, łącznie ze zdjęciami butów na chodniku. Około południa wytrzeźwiał, bo pozabierał serduszka.
Na pewno wpadłam mu w oko. Ale było też i prostsze wytłumaczenie. Nie dostał jeszcze ode mnie wszystkiego, więc przygotowywał sobie grunt, żebym otworzyła mu drzwi swojego sklepiku i pozwoliła się w nim częstować bez przeszkód.
— Co ty na to, żebyśmy robili sobie switches, niña? – zapytał.
Chodziło o wymienność ról w relacji z gatunku BDSM. Czyli, jak trafnie zgadywałam, planował dostać ze sklepiku coś ekstra.
— Zrobię wszystko, na co masz ochotę – zapowiedziałam. Był moim klientem. Musiałam dbać o jego zadowolenie.
— Uważaj ze słówkiem wszystko w połączeniu z ochota w mojej obecności, dobrze? – ostrzegł, powoli całując moją szyję. – To taka mała rada na początek.
Rozbroiłam tę sytuację uśmiechem. Mika ugryzł mnie subtelnie w płatek ucha i szepnął: – Nie bój się, niña, nie zrobię ci krzywdy. Nie jestem aż tak pojebany.
— Słyszałam, że jesteś normalniejszy od Amado – zażartowałam.
— Tak o nas mówią na mieście? – Uśmiechnął się figlarnie.
Jak on dobrze wyglądał z tym uśmiechem na ustach. Można się było zakochać od samego patrzenia. Najlepiej było kierować wzrok gdzie indziej, żeby mu nie ulec.
Sięgnął dłonią do szuflady, która miała być moja. Zerknęłam, co stamtąd wyciągnął. Żel, koreczek z bordowego silikonu oraz zabawkowe kajdanki z futerkiem.
– I co, wierzysz plotkom? – kontynuował.
Nagle się przestraszyłam, że podrażnieni ambicją baroni narkotykowi mogliby zrobić sobie zawody, który z nich był gorszy. Musiałam jakoś wybrnąć z sytuacji, w którą się wpakowałam.
— Dlaczego mam wrażenie, że na to pytanie nie ma dobrej odpowiedzi? – Zatrzepotałam rzęsami.
Mika się tylko uśmiechnął i pokiwał głową, przygotowując wszystko, czego potrzebowaliśmy.
Następnie podszedł do mnie, zerwał ze mnie szlafrok i zdecydowanym ruchem wsunął dłoń w moje włosy od spodu. Szarpnął za nie tak, że wygięłam się w łuk, a moje spojrzenie powędrowało wysoko na sufit. Klepnął mnie dwoma palcami u nasady pośladka. Złapał mnie mocno za pupę i zakończył lekkim klapsem.
— Wiesz, dlaczego tak się robi? – zapytał. – Dla poprawy ukrwienia – odpowiedział sam sobie. – I dlatego, że to jest cholernie gorące.
Po chwili jego cudowne, wyrzeźbione ciało ocierało się pełną nagością o moje plecy. Przesuwał ustami po moich ramionach, szyi i uszach, a ja czułam, jak moja temperatura niebezpiecznie rosła. Mika wymieniał pieszczoty między łagodnym pocieraniem mojej kobiecości, poruszaniem palcem w moim wnętrzu a mocniejszymi klapsami po udach oraz pośladkach. Każda z nich fundowała inne wrażenie, a mi zaczęły się już uginać kolana. Chciałam, żeby przestał się ze mną bawić i wziął mnie w posiadanie. Tymczasem jego ciężki penis spoczywał pomiędzy moją pupą a plecami i tylko się odrobinę przesuwał w górę lub w dół za każdym razem, gdy Mika zmieniał pozycję.
— Proszę... – wyszeptałam w końcu, gdy skurcze wszystkich wrażliwych kobiecych części robiły się już nie do wytrzymania.
— O co mnie prosisz, towarzyszko? – dopytywał, zadowolony.
— Zgadnij – wyrzuciłam z siebie. Zdolności językowe opuszczały mnie w zastraszającym tempie.
Mika pocałował mnie w policzek, pracując intensywnie dłonią między moimi udami, doprowadzając mnie niemal do szaleństwa.
— O pięćdziesiąt pasów przez mokre majtki na tyłek? – droczył się ze mną. – Zgadłem?
Uformowałam dłoń w pięść i z niecierpliwością trzasnęłam nią o biurko. Zawarczałam jak piesek, który sięgał do kostek i mieścił się w torebce, ale uważał, że był groźny. Zarzuciłam włosami do tyłu, aż wylądowały Mice na twarzy.
— Chcę, żebyś się ze mną kochał – powiedziałam to wreszcie. – Ale tak namiętnie, jak nikt nie potrafi, a ty umiesz.
Moje słowa trafiły tam, gdzie powinny. Mika natychmiast zaczął macać po blacie za gumką. Byłam wdzięczna, że nigdy nie mówił do mnie wulgarnymi słowami i mi również nie kazał tego robić. Potrafiłam przygotować odpowiednią wiązankę, ale za każdym razem musiałam się przełamywać, albo wręcz przeciwnie, zautomatyzować i przestawić na tryb pracy bez emocji.
Mika objął mnie mocno ramieniem w talii i wchodził wewnątrz bardzo głęboko, podrywając mnie do góry z każdym pchnięciem. Palce jego prawej dłoni splatały się na biurku z moimi. Przymykałam oczy z rozkoszy, a gdy otwierałam je na moment, widziałam, jak Mika obserwuje w lustrze nasze poruszające się sylwetki, zapewne sprawdzając, czy przez ostatnich pięć minut nie zrobił się przystojniejszy.
— O coś takiego ci chodziło? – szepnął, pochylając się nade mną.
Zamruczałam na potwierdzenie. Wylądowałam łokciami na blacie, a krawędź mebla pod naporem mocnych pchnięć wbijała mi się w biodra. Nie bolało jednak, bo byłam wciąż pod wpływem narkotyków. Dopiero na drugi dzień zobaczyłam bladoczerwone pręgi na ciele.
Mika nałożył na swój palec wskazujący odrobinę żelu i po chwili poczułam przyjemnie chłodzący dotyk wokół mojego drugiego wejścia. Odkrywałam zupełnie inne doznania, gdy pobudzał zakończenia nerwowe w tamtej okolicy. Poruszałam biodrami tak, by znalazł się choć na chwilę w środku, ale on zawsze w porę wycofywał dłoń, nie dając mi od razu wszystkiego, czego chciałam.
— Some of your own medicine – podsumował.
W końcu przestał się we mnie poruszać, i delikatnie, powoli wsunął palec w moją pupę. Dawał mi czas na przystosowanie się do jego rozmiaru i obecności.
— Wiem, że teraz latasz wysoko jak radziecka sonda kosmiczna, ale jutro by cię bolało, gdybyśmy się pospieszyli – wytłumaczył. W odbiciu mógł zobaczyć moje zamknięte powieki i rozanielony uśmiech.
Zacisnęłam mocno palce na krawędzi biurka. Cieszyłam się chwilą. Docierało do mnie, że byłam z najseksowniejszym facetem swojego życia, który w dodatku na mnie leciał. Próbowaliśmy dosłownie wszystkiego, a ja nie musiałam się bać, bo on wiedział co i jak ze mną robić. Mogłam się oddać całkowicie w te silne ręce.
Mika zastąpił swój palec niewielkim, silikonowym koreczkiem, który poruszał się we mnie przy każdym pchnięciu biodrami. Zrobiło mi się gorąco. Wysunęłam dłonie daleko przed siebie, opierając się na nich. Poczułam jego dłoń zatykającą moje coraz głośniej oddychające usta i jego gorący tors przywierający szczelnie do moich pleców. Opuszczała nas kontrola. Dawaliśmy się prowadzić zmysłom. Słyszałam szept wprost do mojego ucha:
— Teraz już wiesz, jak bardzo mi się podobasz? Jak bardzo chcę cię mieć całą?
— Tak. – Sama nie wierzyłam w swoje słowa, ale płonęłam pod wpływem jego magnetycznego spojrzenia w lustrze i niczego nie pragnęłam bardziej, niż żeby jego zapewnienia osadziły się w czymś poważniejszym niż magia chwili.
— Chcę, żeby wszyscy zobaczyli, jaką jesteś gwiazdą. – Mika wysunął się ze mnie ostrożnie i pociągnął za sobą za rękę w stronę drzwi balkonowych. – Nie wychodzimy na zewnątrz, nie bój się.
O tej godzinie ulica była niemal pusta, drugie piętro znajdowało się dość wysoko, zaś wnętrze nie było oświetlone na tyle, by ktoś miał szansę nas rozpoznać. Natomiast zabłąkany przechodzień mógł z pewnością zauważyć, że para uprawiała seks.
Mika złapał mnie za lewą dłoń i przytwierdził ją mocno do szyby. Drugą dłonią wprowadzał powoli i ostrożnie penisa do mojego węższego wnętrza. Rozsunęłam odrobinę nogi, żeby mu to ułatwić. Staliśmy policzek przy policzku. Słuchał, jak cicho oddychałam, stopniowo przyzwyczajając się do dużego, twardego obiektu w środku. Co chwilę przerywał proces, gładził mnie po udzie i brzuchu, odgarniał moje włosy, całował w ucho, mruczał bardzo namiętnie.
Gdy mógł się zmieścić już tak głęboko, żeby stopniowo poruszać biodrami, chwycił moją drugą rękę i zamknął ją w uścisku na moich plecach. Opierałam się teraz całym ciałem o szybę, a on miał nade mną całkowitą kontrolę. Mógł mnie wziąć w ten sposób bardzo ostro, a ja nie miałabym szansy się wyszarpać. On jednak tego nie robił. Słuchał moich reakcji, patrzył, jak zachowywało się moje ciało, nie wchodził we mnie do końca, tylko sprawiał mi przyjemność.
Mimo wszystko czułam, jak bardzo we mnie rósł i nabierał objętości, wypełniając szczelnie ciasny korytarzyk. Nigdy wcześniej nie miałam w sobie niczego tak dużego. Krzyknęłam. Nawet nie wiem, dlaczego. Chyba z podniecenia, ale takiego, którego nie znałam za dobrze i nie umiałam nazwać. To musiała być ostatnia stacja przed bólem.
Zatrzymał się. Słyszałam jego przyspieszony oddech tuż przy mnie. Widziałam, jak jego dłoń spleciona na szybie z moją zaczęła drżeć. Panowanie nad sobą kosztowało go bardzo dużo wysiłku. Czułam, że dosłownie kipi z podniecenia tą sytuacją. Nie miałam wątpliwości, że chciałby mnie teraz posiąść tak, żebym się popłakała. Mówił mi o tym każdy niecierpliwy pocałunek składany na policzku pomiędzy rwanymi, płytkimi oddechami. Nie krzyczał z podniecenia. Całą siłę woli wkładał w koncentrację. Oboje byliśmy na granicy: ja – przyjemności i potwornego, rozrywającego bólu, przygłuszonego kokainą i szampanem. Mika – na granicy złożonych obietnic i swojej chorej satysfakcji. Uwolnił moją rękę zza pleców, chwycił mnie mocno za włosy, odchylając głowę w bok i wyszeptał:
— Pamiętasz, jak mówiliśmy, że dziewczyna musi być luksusowym produktem, żeby mężczyzna poczuł się przy niej tak samo?
Udało mi się pokiwać twierdząco.
— Ja przy tobie czuję się lepszym człowiekiem, niż jestem naprawdę.
Miał każdą rzecz, na jaką mu przyszła ochota. Zamek we Francji? Proszę bardzo. Kolekcja obrazów? Jaka i na kiedy. Za ekskluzywne produkty i za ludzi, z których ponoć każdy miał swoją cenę, płacił dolarami posypanymi białym proszkiem, zabryzganymi krwią. Objął mnie, zamykając w swoich ramionach jak skarb w pudełeczku.
— Jesteś moją słodką dziewczynką. Obiecuję, że będzie ci ze mną dobrze.
Nagle przesunął kciukiem po mojej łechtaczce. Przeciążyło mi to wreszcie obwody, wywaliło w powietrze cały system bezpieczeństwa i spowodowało spięcie, które odłączyło mi czucie w nogach. Wydałam z siebie krzyk. Zacisnęłam palce na jego przedramieniu, uwalniając wszystkie emocje. Pozwoliłam się trzymać, bo każde najmniejsze rzucenie się mogło spowodować w tej sytuacji nieoczekiwany ból. Mogłam tylko przywierać twarzą do zimnej szyby i ściskać mocno Mikę za rękę.
— Grzeczna, bardzo grzeczna Toni – mówił do mnie, a ja słyszałam jego słowa jak zza ściany z innego wymiaru.
Gwizdnął głośno. Amado podał mu kajdanki z futerkiem leżące dotychczas na biurku. Mika delikatnie ujął moje nadgarstki i spiął je za plecami. Wysunął się ze mnie centymetr po centymetrze i zasugerował, bym uklęknęła. Gdy to zrobiłam, jedną dłoń zacisnął w moich włosach tak ostro, że skaleczył się własnymi paznokciami. Drugą trzymał swoją męskość, wkładając ją do moich ust.
Próbował na mnie patrzeć, ale nie był w stanie. Odchylił głowę do tyłu i spoglądał w żyrandol. Byłam pewna, że pragnie mi się wcisnąć prosto do gardła, jednak nie zrobił tego. Sam doprowadził się do finiszu przy lekkiej pomocy mojego języka i tylko w ostatnim momencie krzyknął. Bardzo cicho, jak na swoje możliwości. Jego orgazm zdawał się nie mieć końca. Zastygł w tej pozycji, niczym rzeźba ukazująca piękno męskiego ciała.
Później nie mógł się ruszyć przez dłuższą chwilę, więc mieliśmy okazję uważnie przypatrzeć się sobie w takich okolicznościach. Podziwiałam chuligański uśmiech formujący się na jego zmęczonej, przepięknej twarzy. Odpowiedziałam nieśmiałym uniesieniem kącików warg. On doskonale wiedział, o co mu chodziło. Dla mnie to były pierwsze kroki po złotym korytarzu umysłu otwartego w perwersji.
— That was something, huh? – zapytał wreszcie Mika, nabierając powietrza. Powoli wracaliśmy do świata żywych. Pochylił się nade mną i rozpiął moje kajdanki.
Akt XIII: Peter Sloterdijk
Odpoczywaliśmy na kanapie w ciemnym pokoju. Mika leżał na plecach, a ja na nim, zawinięta w szlafrok. Gdy oddychał, unosiłam się i opadałam wraz z jego klatką piersiową. Pogrążyliśmy się w introspekcji. Błądziliśmy wzrokiem po końcówce programu na ESPN, który leciał w tle, z wyciszonym głosem. Co chwilę leniwie całowaliśmy się, bez słowa.
Musiałam zapytać go o jedną rzecz, bo ta myśl wwiercała się w mój umysł, nie dając mi spokoju.
— Chciałeś to ze mną zrobić o wiele mocniej, prawda?
Błysnął śnieżnobiałymi zębami w przebiegłym uśmiechu. Pogładził mnie kciukiem po policzku i przytulił mocniej do siebie.
— Bardzo – przyznał. – Ale gdybym przełamał twoje ciało, zawsze byś się podświadomie broniła przede mną – mówił. Delektował się tą chwilą relaksu. Bawił się moimi włosami. – Może kiedyś sama o to poprosisz. Może mi zaufasz. To będzie komplement.
Zastanawiałam się, ile razy Mika zrobił coś źle, zanim nauczył się robić dobrze. A może robienie źle go podniecało? Seks z pogranicza sadyzmu. Pan płacił i wymagał.
Moja relacja z Ibaigurenami miała inne podłoże, chociaż również sprowadzała się do finansów i do oczekiwań. Eliminowało to jedne zagrożenia, ale dokładało nowych. Na przykład, Tim ostrzegł mnie, że Amado nie powinien opuścić tego pokoju niezadowolony. Było to o tyle trudne, że on rzadko kiedy bywał zadowolony.
Zerknęłam zza oparcia kanapy i zobaczyłam na łóżku tę wkurzoną minę, oświetlaną ekranem trzymanego w dłoni telefonu. Musiałam się boleśnie skrzywić, bo Mika zapytał od razu:
— Żal ci go?
— Tro... troszeczkę – wyjąkałam niepewnie, próbując nazwać to, co czułam, gdy wpatrywałam się w zmarszczone czoło rekina biznesu, siedzącego samotnie w kącie, niepotrzebnego jak zużyta podpaska.
— Mi też tylko troszeczkę – Mika uśmiechnął się złośliwie.
Tknęło go jednak jakieś przeczucie, bo podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał na brata z narastającą troską.
— Coś nie tak z Juarez? – zapytał o punkt przerzutowy między Meksykiem a Stanami Zjednoczonymi, którym zarządzał jeden z meksykańskich karteli.
— Nie.
Mika zmarszczył czoło. Amado oddawał się nabożnemu klepaniu w klawiaturę smartfona.
— Ktoś nie ma racji w internecie? – drążył Mika, lekko wkurzony tym, czym się zajmował jego brat. – Nie odpisuj na komentarze.
— Nie odpisuję.
— To dlaczego stukasz kciukami w ten telefon?
— Wpisuję kod.
— Na Boga, jaki kod? – ryknął Mika, aż podskoczyłam ze strachu na jego kolanach.
— Kulturowy – odpowiedział Amado. – I umieszczam go w kontekście, który Peter Sloterdijk nazywa bardzo trafnie psychospołecznym.
Mika pokręcił głową ze zrezygnowaniem. Zwrócił się do mnie po cichu:
— Kłóci się na Twitterze. Najgorzej.
Ponownie skierował twarz w stronę brata:
— Zostaw to, kretynie. Pożyczę ci tę dziewczynę. – Wsunął mi rękę za plecy i złapał mnie pod kolana. – Chodź tu, Toni.
Zgarnął mnie na ręce i bez problemu wstał ze mną z kanapy. Był w świetnej formie. Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że własnoręcznie targał worki z kokainą. Podszedł ze mną w kierunku łóżka i delikatnie ułożył mnie na kołdrze. – Weź ją sobie.
— Przecież ta dziewczyna jest wykończona – Amado ocenił mnie bez patrzenia. – Niech ona idzie spać. Zaraz ktoś po nas podjedzie.
Musiałam zawalczyć o jego dobry humor. Miałam szansę jedną na milion.
— Nie jestem zmęczona. Czuję się dobrze – przekonywałam. W jakiejś części było mi go naprawdę szkoda. Chciałam, żeby się uśmiechnął.
Do mnie.
— Co, dobry towar? – ironizował, dalej wklepując kod kulturowy w sekcję komentarzy.
— Dobre towarzystwo.
Ułożyłam się na boku, wyciągnęłam przed siebie ramię, oparłam na nim głowę i oczekiwałam na kontakt wzrokowy. Wreszcie Amado uhonorował mnie łaskawym łypnięciem.
— Nie musisz już flirtować, Miss Strawberry – zakpił. – Zlecenie się skończyło. Wejdź pod kołdrę. Zamknij te swoje brązowe oczka, którymi tutaj tak usilnie mrugasz.
Było mi przykro, że zwracał się do mnie tak protekcjonalnie. Przyzwyczajałam się do jego nieprzeniknionego, odrobinę smutnego spojrzenia. Chciałam zajrzeć do środka jego umysłu, dzielić z nim tajemnice, których nikt inny nie poznał, i zostać jego ulubioną dziewczyną. To był mój szczyt marzeń. Ulubienica w haremie. Prychnęłam cicho.
Pociągnęłam go za szlafrok. Natychmiast wyszarpnął z mojej ręki kawałek materiału i zakrył nim swój obnażony o milimetr tors.
— Nie dotykaj – mruknął.
— Chcę ci sprawić przyjemność – broniłam się. Nie rozumiałam, dlaczego musiałam prosić człowieka, który mi zapłacił za seks, żeby to ze mną zrobił.
— Zabieranie mi szlafroka nie jest przyjemne – oznajmił z wyższością. – A ty już wybrałaś sobie towarzystwo.
Przycisnęłam pięść do ust, żeby stłumić radosny chichot. Amado poczuł się odrzucony, przez co udawał niedostępnego i niezainteresowanego. Nie oznaczało to jednak, że brama do jego szlafroka zamknęła się bezpowrotnie.
— Chciałabym sprawić ci naprawdę ogromną przyjemność. – Przewracałam się rozkosznie z boku na bok, próbując go skusić leżącymi obok możliwościami.
— Czym sobie nagle zasłużyłem na ten zaszczyt, co? – Dalej udawał trudnego do zdobycia, ale przy moim uchu rozległ się nagle brzęk uchylanej furtki. Był ciekawy, w jaki sposób będę go namawiać.
— Nie odpowiem ci na to pytanie, bo każesz mi się zamknąć.
Amado westchnął, zbity z tropu, pozostając w próżni między chęcią obnoszenia się przed całym światem ze swoim wielkim fochem, a ochotą na drobną wizytę w moim małym sklepiku.
— Okej. Możliwe, że bym ci kazał – przyznał niechętnie.
— Ale możesz mnie przytulić, tak jak w windzie, i wtedy sam będziesz wiedział.
Łamał się przez chwilę, wbijając we mnie swoje piwne oczy, ewidentnie obmyślając ripostę, która powinna mi pójść w pięty, ale jednak nie potrafiła złożyć swych literek w całość.
— Okej – zgodził się, przygryzając wargę, wciąż pogrążając się w rozmyślaniach. – Zrobimy to. Bardzo powoli.
Dziękuję za 500 wyświetleń i 80 gwiazdek ⭐⭐⭐!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top