2.3. "That Thing"
Ilość wyrazów: 5684
⛔: narkotyki, BDSM (takie prawdziwe), wulgaryzmy, bullying wśród uczniów, seksizm
Ten rozdział może być trochę przerażający. Toni nie jest szczęśliwa z powodu swojej sytuacji, ale się na nią godzi, ponieważ widzi w niej szansę na lepszą przyszłość.
Akt VII: Amado
Ruszyłam w stronę taksówek ustawionych przed klubem. Wpakowałam się do pierwszej z brzegu, a następnie podałam adres swojego starego mieszkania.
— No chyba coś ci na głowę upadło – przywitał się kierowca. – Wypierdalaj i nie zawracaj dupy. Czekam na klientów.
— Jestem klientką – powiedziałam urażona. – Możemy jechać.
— To nie jest miejsce dla takich, jak ty.
— A co to pana obchodzi, jaki mam tam interes? – zdenerwowałam się. – Płacę za kurs.
Nie mogłam dać po sobie poznać, że nie miałam portfela.
— Ej, Chino. – Taksówkarz zawołał kolegę przez uchylone okno. – Ruszyłbyś palcem tę kurewkę?
— Nie. Dwa na dziesięć – ocenił mnie Chino okiem znawcy, wycierając ręce w zabrudzony smarem, keczupem oraz musztardą przepocony podkoszulek.
— Słuchaj: kazała mi się wieźć do Red Roomu.
— To coś, co siedzi z tyłu? – Chino zajrzał przez szybę jeszcze raz, żeby się upewnić. – Nie, no co ty. Jak ktoś zapamięta twój numer, to ty za to bekniesz.
Gdybym poszła na autobus, przyjechałabym spóźniona. Z Ubera nie korzystałam, bo ta firma co chwilę zawieszała działalność w Kolumbii, a do tego nie popierałam systemu jej prowadzenia. Przy całej niechęci do taryfiarzy, zapewniali najszybszy sposób na dotarcie w dowolne miejsce. Mogłam też im zapłacić gotówką do ręki.
— Posłuchaj mnie, typie. – Zamachałam kierowcy przed nosem kostarykańskim paszportem. – Skoro się tak dobrze orientujesz w kwestii przeznaczenia lokalu, to pewnie też wiesz, że to mieszkanie należy do mojego brata.
Na przednim siedzeniu rozległ się gromki, kpiący śmiech, jakby Williamsów Komorowskich urodzonych w Kostaryce było tutaj tyle, co moli spożywczych w paczkach z otrębami.
— Jeśli coś kombinujesz, to wywieziemy cię z chłopakami do parku i będziesz ssała za darmo wszystkim po kolei – zapowiedział, niechętnie ruszając z miejsca.
— Jak rozumiem, z wyjątkiem tego pana, którego wysokich standardów nie spełniam – mruknęłam.
Próbowałam dodzwonić się do swojego brata, lecz odpowiadała jedynie poczta głosowa, na którą nie nagrywałam wiadomości, żeby się nie wydało, że nie miałam przy sobie portfela. Wysyłałam więc coraz bardziej dramatyczne SMS-y. Zero reakcji.
Miałam jeszcze numer do Amado, ale nie chciałam mu przeszkadzać, w razie gdyby czekał na jakiś ważny telefon, na przykład ostrzegający go przed desantem amerykańskich antyterrorystów. Komponowałam więc możliwie najbardziej dyplomatyczną, najmniej obrażającą jego majestat wiadomość i modliłam się, żeby odczytał.
Przepraszam, że przeszkadzam, ale jestem w taksówce, mój brat nie odbiera, a mi skradziono portfel i nie mam pieniędzy, żeby zapłacić za kurs. Byłabym niezwykle zobowiązana, gdyby ktoś z Was był tak uprzejmy i czekał na nas przy drzwiach. Będziemy za pięć pierwsza.
Z góry dziękuję.
Toni
— Przysięgam, jeśli to jest jakiś głupi żart, złapię cię za te kudły i włożę ci kutasa do gardła – odgrażał się dalej taksówkarz, a ja się zastanawiałam, co się stało z kierowcami narzekającymi na polityków albo na przedłużające się remonty dróg.
Zaczynałam się martwić. Mogłam tylko naciskać co sekundę podświetlenie ekranu, jakby ten rytuał miał magicznie przyspieszyć nadejście odpowiedzi.
Brama, do której się udawaliśmy, nie posiadała domofonu. Bałam się, że jeśli nikt nie zareaguje, ten typ naprawdę coś ze mną zrobi. Przełykałam z trudnością ślinę. Może przyjąłby mój telefon jako zapłatę?
Dosłownie w ostatniej chwili poczułam wibrację smartfona, a w otwartej konwersacji wyskoczyło: OK. Czekam.
Cały czas wydawało mi się to surrealistyczne, że miałam otwarte okno wiadomości z kontaktem, który był oznaczony jako Amado.
Wysiadłam z samochodu, a kierowca wybiegł jak wystrzelony z katapulty, ziejąc mi w kark swoim nieświeżym oddechem. Szczęśliwie, udało mi się dostrzec znajomą szczupłą sylwetkę z papierosem, w białej, eleganckiej koszuli, z rękawami podwiniętymi do łokci.
— Amado! – wydarłam się rozpaczliwie, żeby podszedł chociaż na parę kroków w naszym kierunku i uwolnił mnie od tej sytuacji.
Szef południowoamerykańskiego syndykatu narkotykowego zareagował dostojnym odwróceniem głowy w naszą stronę. Strzepnął końcówkę popiołu do pobliskiego śmietnika, po czym spacerowym tempem zaczął skracać dystans. Taksówkarz przerwał w pół słowa. Usłyszałam za sobą tylko świst przecinanego powietrza. Obróciłam się z ciekawością. Po mężczyźnie nie było już śladu.
— Boi się ciebie. – Bardziej stwierdziłam ze zgrozą fakt, niż zapytałam na przywitanie.
Mój wzrok wylądował na odsłoniętych przedramionach Amado. Jaśniały na nich głębokie blizny, które ciągnęły się wzdłuż żył, aż po łokcie. Pomyślałam, że w przeszłości był torturowany.
— Jestem okropnym człowiekiem, Miss Strawberry. – Zamknął oczy, kręcąc przy tym głową, jakby sam sobie udzielał reprymendy.
Ostrzegał mnie. Przez cały czas mnie KURWA ostrzegał.
— Czyli mam szczęście znać kogoś, kto mógłby mnie obronić? – spytałam naiwnie.
— Nie, nie zasługujesz na to – przerwał od razu. – Jesteś nieposłuszną dziewczyną. Gdzie jest twój strój na przebranie?
Moja lewa dłoń zacisnęła w pięści puste powietrze, a prawa namacała gładkie szkło szyjki butelki po tequili. Pociemniało mi przed oczami. Papierowa torebka została pod stolikiem w klubie.
— Widzę, że nie zapomniałaś zabrać pustej butelki – wyzłośliwiał się Ibaiguren, podczas gdy ja pragnęłam trzasnąć swą głową o latarnię. Starałam się unikać błędów. Ten jeden sprzed roku kosztował mnie wystarczająco dużo. – Szukałaś śmietnika z napisem szkło? – zapytał. – W mieszkaniu segregujemy.
— Na pewno ktoś zgłosił znalezioną rzecz do baru – wyjąkałam, próbując znaleźć rozwiązanie. – Jutro mogę odebrać.
— Powiedziałem przecież wyraźnie – powtórzył, jakby się zwracał do osoby, która nie potrafiła samodzielnie myśleć – nie wejdziesz tak ubrana na ceremonię. Wrócisz tam, skąd przyszłaś, i przyniesiesz z powrotem swoją sukienkę i buty.
Wyobraziłam sobie drogę powrotną do klubu. Skrzywiłam się odruchowo na myśl o zobaczeniu ponownie tych samych osób, które przed chwilą wyrządziły mi krzywdę.
— Co to za przewracanie oczami? – Amado pogroził mi palcem tuż przed twarzą. – Jaka niezadowolona – prychnął. – Gdybyśmy nie byli przy ludziach, dostałabyś za tę minę paskiem na goły tyłek. I to tak porządnie, aż uwierzyłbym w szczerość przeprosin.
— Przepraszam. – Spuściłam wzrok. Nie szukałam problemów. Żałowałam bardzo szczerze. Zwłaszcza, że ten błąd oznaczał wycieczkę w miejsce, z którego uciekłam.
— Do pierwszej zostały ci jeszcze trzy minuty. Na twoim miejscu, byłbym już w drodze.
Popatrzyłam pytająco. Miałam nadzieję, że to nie oznaczało, że ceremonia zostanie odwołana i że stracę przez to szansę na pieniądze.
— Dwie minuty pięćdziesiąt sekund. – Amado odmierzał czas. – Za każdą minutę spóźnienia dostaniesz karę. Nauczysz się punktualności. Zrozumiesz, że ludzie ci nie płacą, żeby oglądać twoje humory. Na spotkania przychodzisz zrelaksowana i promieniejąca szczęściem. Czy coś jest niejasne?
— Wszystko jest jasne – przełknęłam ślinę, zagryzając emocje. – Poprawię się.
Wręczył mi trzysta peso na drogę. Podbiegłam na inną ulicę i wsiadłam w nową taksówkę. Na wszelki wypadek, zamówiłam kurs nie bezpośrednio pod klub, a kilkaset metrów od niego. Chyba złapałam traumę. Wysiadłam tuż przy parku. Na zmianę szłam szybkim marszem i podbiegałam. Co chwilę widziałam znajome twarze, które przyglądały mi się z zaciekawieniem, ale nie miałam czasu zastanawiać się, czy mówiły coś na mój temat.
Wreszcie wbiegłam na znany, wyszczerbiony chodnik.
— Williams, legitymacja – zażądał bramkarz.
— A Ibaigurenom jakie legitymacje sprawdzałeś? – wypaliłam. – Mafijne?
Jeszcze tego mi brakowało, żebym nie mogła wejść do środka, bo straciłam dokument. Próbowałam się wcisnąć z impetu w drzwi, ale odbiłam się od potężnego typa, po czym wylądowałam z powrotem na dworze.
Zobaczyłam, że Brian właśnie wychodził na papierosa.
— Wpuść ją, byku – zwrócił się do ochroniarza. – Będzie z kogo drzeć łacha.
Bramkarz go posłuchał i ustąpił mi miejsca. Nie zważając na kolejną obelgę, natychmiast wbiegłam do lokalu.
— Może jakieś dziękuję? – krzyczał za mną mój ex, kiedy pospiesznie ruszyłam w głąb korytarza. Obróciłam się z wściekłością, pokazując mu zaciśniętą pięścią gest ssania.
Gdy tylko przyzwyczaiłam oczy do stroboskopowego światła, udało mi się zlokalizować stolik, przy którym leżały wcześniej nasze rzeczy. Nie było przy nim ani sukienki z butami, ani tym bardziej mojego portfela. Za to chyba przez cały wieczór siedziała tam Marisol Gonzalez, wraz ze swoim towarzystwem wzajemnej adoracji.
— Pod tym stolikiem leżała moja papierowa torebka z logo La Reiny – zaczepiłam koleżankę. – Zapomniałam jej zabrać, kiedy wychodziłam. Widziałaś ją może?
Dziewczyna z wielkim brązowym kucykiem na czubku głowy pokazała mi gestem, żebym się zbliżyła, a kiedy to zrobiłam, zapytała z wypiekami na policzkach:
— No co ty, Gitana? Ukradłaś coś z La Reiny?
— Dostałam w prezencie – wyjąkałam, jakbym się tłumaczyła. Żałowałam, że nie odpowiedziałam ostrzej.
— Ach, teraz to się nazywa prezent. – Marisol zaśmiała się głośno i klepnęła mnie w ramię. – Nie, serio, nie widziałam żadnej torebki. Przykro mi.
Ciężko odetchnęłam. Zero punktów.
Najpierw dopchnęłam się do baru, a następnie do szatni, żeby zapytać, czy ktoś zgłaszał znaleziony przedmiot i czy moglibyśmy odtworzyć zapis z kamer. Słyszałam tylko składane mi propozycje seksu za pół fajki, czy za pięć dolarów. Wszyscy bawili się rewelacyjnie. Poza mną.
Chodziłam od stolika do stolika, na kolanach po podłodze. Dusiłam się kurzem, przepoconym powietrzem i smrodem błota z butów. Ocierałam sobie skórę. Byłam we wszystkich kabinach w toalecie. Ktoś popchnął mnie na drzwi i próbował włożyć rękę do spodni. Kazałam mu spierdalać. On powiedział, że zamierzał najpierw kupić mi drinka, ale odeszłam już sprzed baru.
Miałam serdecznie dosyć. Wszystko lądowało i ściekało po mnie jak łajno. Ściskałam z całej siły pięści. Marzyłam, aby jak najszybciej stamtąd wyjść, ale najpierw musiałam postawić cały Club 27 na głowie, żeby znaleźć tę cholerną sukienkę.
Nagle wyrosła przede mną kompletnie przećpana Teresita Pereira.
— Ej, Gitana. Chodź na chwilę. Muszę cię o coś zapytać.
Czarnoskóra dziewczyna w ciemnych legginsach i granatowej bluzie z naciągniętym kapturem wyciągnęła do mnie rękę z paczką papierosów, nie prosząc mnie przy tym o numerek, więc się poczęstowałam i wyszłyśmy na zewnątrz.
Zaczerpnęłam świeżego powietrza po klubowym zaduchu złożonym z marihuany, potu, perfum oraz sztucznego dymu. Wiedziałam, że to był już koniec. – Trudno, niech mnie biją. Choćby i kablem – myślałam. – Gdyby dali mi chociaż część umówionej kwoty, byłabym przeszczęśliwa.
— Mam do ciebie takie pytanie – zagadnęła Teresita.
— Słucham? – odpowiedziałam zrezygnowana. Nie prowadziłyśmy żadnych wojen, znałyśmy się tylko z widzenia. Wiedziałam o niej tyle, że po raz trzeci zaczynała klasę maturalną. Teoretycznie miałyśmy razem lekcje, ale widywałam ją jedynie w klubie, nigdy w szkole. Ojciec Teresy był ważną osobą w organizacji Rodriguez Perez. Jego nowa partnerka była niewiele starsza od nas i wiecznie wciągała kreski. Pieniądze w tamtym domu nie stanowiły żadnego problemu, natomiast wszystko inne – owszem.
— Jak ci się to udało, że... tego, wyniosłaś ciuchy z La Reiny? – Teresita w prostym zdaniu zgubiła ze trzy razy wątek. – Ja próbowałam odczepiać te, no, takie klipsy, ochrona mnie zatrzymała dwa razy... Mówię ci, taki przystojny ochroniarz, brunet taki, jebaniutki...
— Teresa! – przerwałam ostro. – Co słyszałaś o mnie i o La Reinie?
Byłam pełna najgorszych przeczuć.
— No, tego. – Dziewczyna w kapturze nagle wytrzeszczyła oczy, aż jej się powiększyły do normalnego rozmiaru. – Wszyscy opowiadają, że wynosisz ciuchy ze sklepów.
Jęknęłam z bólu. Zasłoniłam sobie dłonią usta.
— Pogadamy na lekcjach – wystękałam cicho. Miałam nadzieję, że to oznaczało: nigdy.
Odwróciłam się i podbiegłam do autobusu nocnego. Podróż zajmowała więcej czasu niż taksówką, ale potrzebowałam pobyć przez chwilę sama ze swoimi myślami.
Zastanawiałam się, czy w ogóle był sens, żebym wracała do szkoły. Gdyby dyrektor dowiedział się o tym, że kradnę, dostałabym dyscyplinarkę. Może nadszedł czas, żeby się poddać i jechać od razu do domu. Nie zrobiłam nic złego, a i tak bałam się patrzeć ludziom w oczy. Wyczerpała się moja bateria z odwagą. Gdybym uciekła teraz, to przynajmniej bym nie wpadła kolejny raz na Ibaigurena. Mój brat by jakoś to odkręcił.
You had one job.
Wyciągnęłam telefon. Pustym wzrokiem przeleciałam po wiadomościach od Carmen. Pisała, że ma krasza na mojego brata, chociaż do niczego między nimi nie doszło. Pochwaliła się bonem na dziesięć tysięcy dolarów do La Reiny.
Dziesięć tysięcy. Na ciuchy – powtórzyłam z niedowierzaniem. – Carmen przynajmniej nie zgubi tych ubrań – myślałam.
Zamierzałam wykorzystać czas siedzenia w autobusie na przeglądanie kar, które mogły na mnie czekać po powrocie do Red Roomu. Wpisałam w wyszukiwarkę: kary dla niewolnicy. Pominęłam eseje na temat Imperium Rzymskiego i kliknęłam w wyświetlające się forum BDSM. Początkującym dominantom polecamy... – przewijałam. Przejdźmy od razu na level ekspert.
Niewolnica w obliczu Pana zawsze chodzi nago – chyba, że Pan zdecyduje inaczej. Odzywa się tylko, jeśli Pan na to pozwoli. Wszystkie drzwi są otwarte: niewolnica nie ma prawa do prywatności. Jeśli coś robi zbyt wolno lub niedokładnie, zostanie ponaglona batem. Niewolnica wobec osoby wskazanej przez Pana ma obowiązek być całkowicie poddana i uległa, tak, jakby to był jej Pan. Obowiązują ją te same zasady, co względem Pana. Każda prośba o złagodzenie kary, skutkuje jej zaostrzeniem. Podczas stosunku, niewolnica jest traktowana jak przedmiot, fizycznie i werbalnie. Jeśli któryś z uczestników stwierdzi, że niewolnica utrudniała mu zabawę, element zostanie powtórzony w obecności Pana. Pan oceni winę niewolnicy i osądzi ją. Niewolnica dziękuje każdemu uczestnikowi. Niewolnica połyka każdą kroplę spermy. Podczas kary, niewolnicy nie wolno krzyczeć, krzyk skutkuje wykonaniem kary od nowa. Największym przewinieniem, jakie kiedykolwiek może popełnić niewolnica, jest niespełnienie polecenia. Niewolnica zawsze dziękuje za otrzymaną karę.
– Co ja czytam? – wzdrygnęłam się. Dotarło do mnie, że nie wykluczyłam żadnej z tych rzeczy, kiedy miałam okazję. Na szczęście, wywaliłam jeszcze gorsze. Poza tym, skąd mogło mi przyjść do głowy, że będę wykonywać coś wolno i niedokładnie, przez co zacznę wymagać ponaglenia batem?
Za każdą minutę spóźnienia dostaniesz karę – zadźwięczały mi w uszach słowa, które usłyszałam na pożegnanie.
***
Amado czekał na mnie na ulicy. Popatrzył na zegarek. Trwaliśmy tak bez słowa. Milczałam, bo nie lubił, kiedy się usprawiedliwiałam i pogrążałam się jeszcze bardziej.
Niewolnica odzywa się tylko, jeśli Pan na to pozwoli.
Czekałam, aż sam coś powie. Tymczasem on badał mnie wzrokiem, jakbym była tą nową kajzerką, na którą skaner jeszcze nie czytał kodu.
Bałam się. Bólu, łez i ośmieszenia. Ale najbardziej chyba tego, że cała tresura miała się odbyć z ciągłymi komentarzami pod moim adresem. Przygryzłam wargę. Wyszło zbyt mocno. Poczułam krew na języku. Pomyślałam, że Amado się wkurzy, jeśli się rozkleję. Zacznie mnie pouczać, że nie płaci mi za ryczenie. W końcu wydał werdykt, a w jego głosie pobrzmiewała nutka ciekawości, a nawet uznania:
— Prowokatorka.
Cudownie. Teraz z kolei uważał mnie za dziewczynę, która celowo nie wykonywała poleceń, bo uwielbiała dostawać pasem po dupie. Mogłam sobie pogratulować. Wszystkiego.
Weszliśmy do bramy. Miałam przed sobą jego plecy. Ćwiczyłam udawany uśmiech. Przez myśl przebiegały mi sceny z tego wieczora i nie dawały się za cholerę wyłączyć. Sprawiały, że w głowie mi szumiało, a moje nogi były jak z waty.
Stawiałam kroki na schodach, nie czując, czy opierałam się na stopie i czy moje kolano się nie uginało. Dłoń wciąż drżała, gdy wspierałam się na poręczy. – Twój największy problem jest tutaj. Pamiętaj, po co tu jesteś. Zachowuj się – pouczałam samą siebie.
Powoli odzyskiwałam kontrolę. Stopniowo wychodziłam z tego, co się wydarzyło i przechodziłam do kolejnego zadania, przy ludziach, którzy nie będą mieli do mnie cierpliwości, tylko zamierzają mnie wytresować na posłuszną panienkę do umilania nastroju oraz do spełniania życzeń. A to oznaczało chowanie własnych dramatów tak głęboko, żeby nawet taka wyczulona księżniczka na ziarnku grochu jak Amado Ibaiguren nie był w stanie ich dostrzec.
— Dobrze, że nie poprosiłem cię o dostarczenie dwudziestu ton sukienek do Stanów Zjednoczonych – ironizował, przepuszczając mnie w drzwiach do windy. – Oboje mielibyśmy teraz inne miny.
Nauczyłam się rozpoznawać jego czarny humor. Wbrew pozorom, stanowił on dobry znak. Amado nie był wściekły. Wyglądał na kogoś, kto się dobrze bawił. Dzięki temu mogłam łatwiej się uspokoić, kiedy zabytkowa winda przez pięć minut jechała na drugie piętro.
— O czym ja mówię, gdybyś wpadła z dwudziestoma tonami sukienek, to by cię tu w ogóle nie było. – Ibaiguren zakrył dłońmi usta, udając wielkie przejęcie. – A mnie jutro rano. – Mrugnął do mnie.
Wyobraziłam sobie samolot załadowany sukienkami i siebie w czapce pilotce. Wybuchnęłam śmiechem. Poleciały też łzy. Zaskoczyłam się tak bardzo, że odruchowo zakryłam twarz przedramieniem, wycierając pospiesznie dowody nieposłuszeństwa. Miałam nadzieję, że Amado tego nie zobaczył.
Na pewno widział. Mój ryj był tuż przed nim.
Winda dojechała do celu. Drzwi się otworzyły. Ibaiguren nie wychodził. Zamknęły się z powrotem. Amado tymczasem oparł się wygodnie o kratę za swoimi plecami, rozstawił szerzej nogi, dłonie ukrył w kieszeniach. Nie wyglądał na kogoś, kto zamierzał opuścić klaustrofobiczną przestrzeń.
Czekałam na opierdol. Znowu udowodniłam, że nie potrafię się zachowywać.
— Nie wejdziemy do środka, dopóki się nie dowiem, co tam się stało. – Amado ściągnął brwi i błyskawicznie spoważniał.
Skuliłam się w sobie przy przeciwległej ściance.
— Popatrz na mnie – zażądał. – Ktoś ci zrobił krzywdę, tak?
Zerkałam z ukosa, miętoląc w dłoniach łańcuszek od swojej torebki. Nie wiedziałam nawet, od czego zacząć.
— A zatem będziemy tu sobie tak stali przez całą noc – zdecydował Amado, zaplatając ramiona na klatce piersiowej, pokazując, że miał nieskończenie wiele czasu.
Od początku coś mu nie pasowało.
— Toni – zwrócił się do mnie naprawdę łagodnie. – Prosiłaś, żebym cię bronił, a nawet nie powiesz mi, przed czym?
Miałam świadomość, że powinnam być wobec niego szczera, ale nie mogłam się przemóc, żeby mu o wszystkim opowiedzieć. To był wciąż psychopata.
— Po prostu wszystko mi się dzisiaj posypało – próbowałam wykpić się z rozmowy i zakończyć temat. – Bardzo przepraszam za moją reakcję, naprawdę. – Siąpnęłam nosem.
— Co ci się posypało? Kokaina z woreczka? – Amado uśmiechnął się, bo wreszcie udało mu się nawiązać ze mną kontakt.
Wyciągnął rękę w moją stronę, cierpliwie czekając, aż podam mu dłoń i pozwolę się przyciągnąć bliżej.
— Różne rzeczy ze szkoły i z klubu – wydusiłam z siebie, zerkając w podłogę. – Wszyscy zawsze mogą po mnie jeździć – tłumaczyłam człowiekowi, który nigdy w życiu nie przeżył czegoś takiego. – Niby jestem przyzwyczajona, ale bardzo się starałam, żeby ta noc była wyjątkowa, a poszło zupełnie na odwrót, i... i dlatego... – Płacz nadciągał coraz mocniej. Schowałam twarz w dłoniach.
Gdybym była sama, pewnie bym się ogarnęła, jednak teraz widniała przede mną ta biała, elegancka koszula, a nade mną wisiały te oczy – łagodne i wyrozumiałe, zupełnie inne, niż widziałam do tej pory. Obawiałam się oceny.
— Przytul się tak mocno, jak potrzebujesz – powiedział nieoczekiwanie Amado.
Spojrzałam na niego, pełna lęku. Jakie były jego intencje? Większość ludzi potrafiła mnie jedynie krzywdzić.
— Możesz nawet mnie udusić – dodał.
Po tych słowach chyba przyjrzałam mu się nieco zbyt uważnie, bo od razu zapytał:
— Pewnie teraz się zastanawiasz, czy FBI wyznaczyło za mnie nagrodę dead or alive, co?
— Nie – skłamałam bezczelnie, ale zdecydowałam się do niego przybliżyć, bo to dawało jakąś szansę, że kiedykolwiek wydostanę się z tej nieszczęsnej windy.
Nieśmiało wysunęłam ręce przed siebie, a następnie ułożyłam je na barkach Ibaigurena. Poczułam ciepło ludzkiego ciała. Otulił mnie zapach migdałów i magnolii. Nie spodziewałam się, że mężczyzna mógłby pachnieć w ten sposób. Wsłuchiwałam się w jego bardzo spokojny oddech. Po raz pierwszy tej nocy pomyślałam, że... byłam bezpieczna? Jakkolwiek bezsensownie by to nie zabrzmiało.
— Już nie piszą o dead or alive, bo to niehumanitarne. – Amado delikatnie ułożył moją głowę na swojej klatce piersiowej, a następnie objął mnie w talii. – Teraz oferują dwadzieścia milionów dolarów za informację, która bezpośrednio się przyczyni do aresztowania lub skazania. Widziałem, że tyle dają za Rafę Caro-Quintero. Cały Meksyk wie, gdzie on mieszka. Pieniądze czekają. Ale nikt nie sypie. Wiesz, co to znaczy, Toni? Prawda?
Zrozumiałam. Chciał się przekonać, czy mogłabym go sprzedać. Amado przysunął się do mnie tak blisko, by wyczuć najdrobniejsze drżenie mego ciała, kiedy byłam bezbronna i nie panowałam nad emocjami. Zostałam uwięziona w uścisku najgroźniejszego człowieka w Kolumbii.
Nie zamierzałam go zdradzać. Chciałam się jedynie uwolnić spod jego kontroli. Dlatego – podążając za zasadami logiki – wtuliłam się w niego jeszcze mocniej. Byłam spragniona opiekuńczego dotyku, a on pozwalał mi się ugniatać, jak poduszka. Mocno koścista, niewygodna i zniszczona od środka, a jednak stojąca tam dla mnie.
Moim ciałem wstrząsały spazmy płaczu. Amado przesuwał palcami po moich plecach, niczym pianista, głaszczący klawisze instrumentu, pragnący wydobyć z nich dźwięki łagodnej symfonii. Byłam zagubiona, przerażona, a on cierpliwie stał przy mnie, co chwilę muskając wargami czubek mojej głowy. Im delikatniej mnie dotykał, tym żałośniej ryczałam w jego białą koszulę, brudząc ją mascarą oraz pudrem.
Pomyślałam, że to chore, że bezpieczniej czułam się w Red Roomie, w objęciach osoby wycenianej przez amerykańskie służby państwowe na dwadzieścia milionów dolarów, niż w przyszły poniedziałek w szkole.
Nie ruszaliśmy się stamtąd, dopóki moje łzy nie wystygły i nie zaschły. Wreszcie oderwałam swoje ucho od jego obojczyka i uniosłam zawstydzone spojrzenie w kierunku oczu zawieszonych nade mną, odkrywając z przerażeniem, że ten mężczyzna zdołał jakimś cudem wyciągnąć ze mnie namiastkę zaufania.
Proszę, nie zniszcz tego...
Czy to możliwe, że ten człowiek nie był przesiąknięty złem i zniszczeniem do ostatniej komórki nerwowej? A może, tak jak najlepsza kłamliwa propaganda karmiąca się ziarnem prawdy, również najokrutniejsi ludzie do gorzkiego końca pozwalali wierzyć, że posiadali element dobra i humanizmu?
— Zgubiłaś sukienkę, specjalistko od logistyki, ale możesz sobie kupić nową. – Amado wyciągnął z tylnej kieszeni spodni mój zaginiony portfel. – Ukradłem ci, kiedy tańczyłaś. To miał być taki żarcik. Zajrzyj do środka.
Wewnątrz znajdował się gruby plik studolarowych banknotów. Pokiwałam głową z niedowierzaniem. Jedyne, co w tym żarciku mnie rozśmieszyło, to fakt, że przeprowadził go dorosły i poważny facet.
— Ładnie ci z uśmiechem – oznajmił, opierając się nonszalancko ramieniem na ściance windy.
Prychnęłam kpiąco. Jego rozbawiony wyraz twarzy jednak zwrócił moją uwagę.
— Tobie też – wymruczałam, nie mając pewności, czy nie pozwoliłam sobie na za dużo. – Kieszonkowiec? Poważnie?
Amado otworzył drzwi przyciskiem, po czym wyszliśmy na korytarz.
— Jestem człowiekiem wielu talentów – oznajmił z dumą.
— Prowokator – mruknęłam za nim cicho, ale tak, żeby usłyszał. Zatrzymał się. Przez chwilę pewnie się zastanawiał, czy powinien skrytykować, że odzywałam się niepytana, jednak zdecydował się rzucić tylko:
— Flirciara.
Oj, dlaczego miałam wrażenie, że z tego będą kłopoty, i to bardzo szybko?
***
Pierwszym, co usłyszałam po wejściu do mieszkania, był potrójny orgazm: mojego brata, Miki oraz komentatora sportowego, który obwieszczał zdobytą bramkę. W holu unosił się dym z papierosów, pachniało szampanem, a w tle przygrywała muzyka klubowa, czyli pewnie Mika obsługiwał laptopa.
— Co wy tam robiliście w tej windzie tyle czasu? – krzyknął do nas z wyrzutem młodszy Ibaiguren. – Przegapiliście Maradonę, Ronaldinho...
— Pięćset najlepszych goli trzydziestolecia z Ameryki Południowej – wyjaśnił Amado i tęsknie obejrzał się w stronę pokoju z telewizorem.
— Pewnie wolałbyś teraz oglądać piłkę? – Skrzywiłam się, chowając ręce za plecy. Miałam wrażenie, że przysługa wyświadczana mojemu bratu pokrzyżowała mu plany na weekend.
— Potrafię się dla ciebie poświęcić, Miss Strawberry – odpowiedział zaczepnie, krzyżując ramiona na klatce piersiowej, a następnie mrugnął do mnie po raz kolejny.
— Flirtujesz ze mną! – wyrwało mi się.
Co tu dużo kryć, byłam niesamowicie ciekawa seksu z nim. Mogłam się założyć, że to będzie zupełnie inne doznanie od wszystkiego, co przeżyłam do tej pory.
Amado położył palec na ustach. Uśmiechnął się szelmowsko i chwycił mnie pod ramię. Podeszliśmy do końca przedpokoju.
— Ta łazienka tej nocy jest wyłącznie do twojej dyspozycji. – Pokazał na spore pomieszczenie pokryte płytkami dolomitu, z ciemnymi, drewnianymi meblami, dużym, oświetlonym lustrem, a także z przestronną kabiną prysznicową, składającą się z wysokiej szyby oraz niklowanej baterii. – Potraktuj to jako swoją strefę bezpieczeństwa. Nikt nie będzie tu za tobą wbiegał ani zawracał ci głowy. Jeśli będziesz potrzebowała być sama, przychodzisz tutaj. Jest tylko jedna zasada. Nie zamykaj drzwi od wewnątrz. To jest bardzo ważne. Popatrz na mnie.
Zaczekał, aż przeniosę wzrok z zakamarków ślicznie wyremontowanej łazienki na jego twarz.
— Nie możesz zamykać drzwi, bo gdyby coś ci się stało, ktoś musi tutaj wejść i ci pomóc. Czy to jest jasne?
Skinęłam głową. Wydawało mi się to dosyć groźne. Zastanawiałam się, co takiego będziemy robić, skoro zaproponował tak daleko posunięte środki ostrożności. Może to tylko profilaktyka przy imprezie z alkoholem oraz narkotykami.
— Kto by pomyślał, że macie tutaj przepisy BHP? – próbowałam zażartować.
— Tak. Mamy – odpowiedział poważnie. – Za chwilę będziemy rozmawiać inaczej, więc wyjaśnijmy sobie te techniczne szczegóły na spokojnie. Pobawimy się w ceremonię, która będzie symulacją tego, co mogłabyś przeżyć na zamkniętym przyjęciu. Musisz się oswoić z takimi sytuacjami. Być może polecisz z nami na któryś weekend do Bogoty. Pamiętaj, że niekoniecznie wszyscy będą mieć do ciebie tyle cierpliwości, co my.
— Rozumiem to. – Kiwnęłam głową. – Dziękuję za tę cierpliwość.
— Swoje ubrania i torebkę zostawiasz tutaj – poinstruował. – Wychodzisz zupełnie nago. Żadnych szlafroków, ręczników, innych przedmiotów, dopóki ci nie pozwolę. To jest twoja kara.
Zacisnęłam usta, uważnie słuchając, i pokiwałam głową na potwierdzenie. Nie lubiłam się rozbierać zbyt szybko, w dodatku świadomość, że Tim będzie musiał zaprezentować mnie w takim stanie, wywoływała u mnie ciarki zażenowania. Ale obiektywnie mówiąc – mogłam trafić gorzej.
— Potrzebujesz tego? – Amado wyciągnął z kieszonki swojej koszuli foliowy woreczek. Zgarnęłam go natychmiast bez słowa. Amado skrzywił się po moim wyborze, który nie powinien go wcale interesować, a na jego czole pojawiły się trzy głębokie zmarszczki.
— Nie wiem, co bierzesz na co dzień, ale uważaj, bo to jest cholernie czyste – ostrzegł.
— Umiem się tym posługiwać – odrzekłam zbyt aroganckim tonem, bo nie podobała mi się jego wciąż obrażona, oceniająca mina. Powinnam trzymać nerwy na wodzy i pilnować swoich wybryków. – Wiem, że w organizacji wszystko jest czyste – dodałam.
— Tak, oprócz pieniędzy – zakpił Ibaiguren, po czym udał się do głównego pokoju.
Musiałam to przyznać: on naprawdę starał się mi pomóc. Pewnie gdybyśmy nie próbowali załatwić tej sytuacji środkami finansowymi legalnego pochodzenia, już bym siedziała w samolocie do Argentyny, z nowym paszportem, w drodze do wymarzonego loftu w Patagonii. Jednak wciąż stałam bosymi stopami na sosnowych deskach i wpatrywałam się w ciepłe, przygaszone światło dochodzące z końca holu w Red Roomie.
Akt VIII: Mika
Pobyt w łazience, która była tej nocy moim pokojem, rozpoczęłam od wciągnięcia kreski, żeby jak najszybciej zaczęła działać. Teoretycznie kokainy nie powinno się mieszać z alkoholem, gdyż jedno bardzo pobudzało, a drugie uspokajało, ale to zależało od efektu, jaki się chciało osiągnąć. Czasem właśnie należało złagodzić działania proszku. Poza tym, kiedy już się przeważnie sięgnęło po jedną rzecz, to wydawało się, że można było wziąć również każdą inną.
Skorzystałam z toalety, rozebrałam się. Uśmiechnęłam się na widok mydła z olejkiem z pestek truskawek i jogurtu do ciała z dodatkiem soku truskawkowego oraz organicznego mleka migdałowego. A mój uśmiech się poszerzył, gdy zauważyłam, że na półeczce zabrakło żelu pod prysznic z tej serii, który zawierał w składzie glicerynę pochodzenia zwierzęcego. Przynajmniej moja lekcja dotycząca pilnowania szczegółów pochodziła od osoby, która sama naprawdę o nie dbała.
Zmyłam z twarzy mieszankę zważonego podkładu, potu, kurzu, oraz zaschniętej mascary, rozprowadzonej łzami po policzkach jak farbka akrylowa na przechylonym płótnie. Zaczynałam przypominać człowieka. Wzięłam bardzo odświeżający prysznic. Zawijałam się właśnie ręcznikiem, gdy usłyszałam pukanie, a potem niecierpliwe kopanie w drzwi. Potuptałam pospiesznie w ich kierunku, po czym uchyliłam szparkę. Tim od razu szarpnął za klamkę z drugiej strony, aż drzwi się otworzyły bardzo szeroko.
— Co się tam stało? – Był rozgorączkowany i natychmiast wbił mocno palce w moje ramiona. – Musiałem oddać telefon – opowiadał. – Nie chciałem robić niczego, co mogło pogorszyć twoją sytuację. Pamiętaj, że ich to wszystko bawi.
Mój brat spojrzał ze strachem w stronę przedpokoju. Amado brał prysznic w łazience obok.
— Pewnie się zakładają, jak będziemy reagować – wyszeptał. – Miej to na uwadze.
— Pogadamy w domu. – Spróbowałam go wyminąć. – Amado się mną zajął.
— Zrobił ci krzywdę?
Gdyby spojrzenie mojego brata miało zdolność do kruszenia skał, właśnie zginęlibyśmy pod gruzami budynku.
— Nie. Był miły. Tak naprawdę – uspokajałam.
Tim wycofał się, pozostawiając mi przestrzeń. Zastanowił się nad czymś głęboko.
— Lubi cię. Ten skurwiel cię lubi – orzekł w końcu. – Obaj cię lubią.
— To chyba dobrze? – upewniłam się. O to nam przecież chodziło. Zachowywałam się naturalnie. Tak, jak ustaliliśmy.
— To się jeszcze okaże – mruknął Tim pod nosem. – Oni nigdy ze sobą nie rywalizowali. Nie wiemy, co się sta...
Kokaina zaczęła działać. Klasnęłam głośno w dłonie. Nagle przestały dla mnie istnieć rzeczy niemożliwe. Wpadłam na najdurniejszy pomysł na świecie i wykonałam go, zanim Tim miał szansę mnie zatrzymać. Wydarłam się na całe gardło:
— Mikaaaaa!
— Niña, chciałaś mnie widzieć. – Mika odezwał się natychmiast z końca holu. Miał na sobie jedwabny, karminowy szlafrok. Wyciągnęłam ręce w jego stronę, a on przycisnął mnie do siebie z całej siły i zakołysał mną na boki. – Słyszałem, że miałaś przygody – powiedział. – Pamiętaj, że jestem tutaj dla ciebie. Wystarczy jedno słowo.
Wydawał się przejęty faktem, że poprosiłam o jego obecność. Wspięłam się na palce i przybliżyłam twarz tak, aby móc go pocałować. Widziałam, jak zamyka oczy, delikatnie rozchyla wargi i już nasze usta miały się spotkać, kiedy coś wybiło go z rytmu. Posłał wzrokiem nienawistną błyskawicę w kierunku łazienki.
— Przynieś mi swój telefon. Wpiszę ci numer, na który zawsze możesz do mnie dzwonić.
— Amado powiedział, że nie mogę brać swoich rzeczy z łazie...
— Nie słuchaj go. Słuchaj tego, co ja do ciebie mówię.
Kątem oka zobaczyłam, że Tim opierał się o framugę kuchni, popijał whisky prosto z butelki i kręcił przecząco głową, dając mi do zrozumienia, że popełniam kardynalny błąd. Uśmiechnęłam się do niego niewinnie.
Przyniosłam smartfona, odblokowałam ekran odciskiem palca i podałam go Mice. On wpisał coś do listy kontaktów.
— Ten kretyn nie powinien cię tam w ogóle wysyłać drugi raz – komentował ze złością w głosie. – Gdybym wiedział, że coś się dzieje, podjechałbym po ciebie samochodem.
— Teraz będę mogła dzwonić do ciebie, a nie do niego – podpuszczałam słodko, widząc jego zaangażowanie.
— Tak. Za każdym razem, kiedy źle się czujesz, czegoś się boisz, coś się stało, zgłaszasz to mi. Rozumiemy się? – Spojrzał na mnie, szukając potwierdzenia na mojej stukniętej narkotykami twarzy. – Zaopiekuję się tobą, ale musisz mi bez reszty zaufać. To jest mój jedyny warunek i traktuję go śmiertelnie poważnie.
— Mhm.
— Pamiętasz, kiedy wyszarpnęłaś mi się z rąk i poleciałaś na kolana? – zapytał. – Mądre to było?
— Chyba nie. Nie kontrolowałam... – przypomniałam sobie diabelsko potężny orgazm.
— Boli jeszcze?
— Tak.
— No widzisz. – Mika uśmiechnął się łagodnie. – Chciałem, żebyś zobaczyła, jak to wygląda. Zawsze musisz mi ufać. W każdej sytuacji. Jeśli tego nie zrobisz, obiecuję, że się odsunę i będę z przyjemnością oglądać, jak sobie roztrzaskujesz kolana.
Mika był *zdecydowanie* tak samo rąbnięty jak Amado.
— Daję słowo. Wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej. – Byłam ostro naćpana, rozwiązał mi się język, opowiadałam mu dalej głupoty. – Jesteś wyjątkową osobą, czułam to już od pierwszego spojrzenia, a teraz potwierdzasz to, co myślałam. Bardzo cię potrzebuję. – Moje powiększone źrenice wpatrywały się w jego przystojną twarz z takim napięciem, że Mika nie wytrzymał, porwał mnie w ramiona, przechylił lekko do tyłu i wsunął język wprost w moje usta. Zarzuciłam mu ręce na szyję, trzymając telefon w dłoni.
— Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – wyszeptał, kiedy zaczerpnął odrobiny powietrza, żeby nie zemdleć, będąc przyssanym do moich warg.
Przyciągnął mnie, by nasze ciała przywierały do siebie. Czułam jego podniecenie narastające tak gwałtownie, że spodziewałam się, że zaraz wylądujemy razem na ścianie, z moimi nogami oplatającymi go w pasie. Mika przesunął niżej dłonie. Wsunął jedną z nich pod ręcznik i złapał mnie silnym uściskiem za pupę. Zwolnił tempo oraz głębokość pocałunków, jakby chciał dać mi moment za zaprotestowanie, ale ponieważ tego nie zrobiłam, tylko jęknęłam mu prosto w usta, wyraził się krótko i precyzyjnie:
— Wow.
Sprawdzał, na ile mógł sobie ze mną pozwolić.
— Zapomniałeś już o swoim warunku? – przekomarzałam się z uśmiechem. – Miałam ci zaufać.
— Zaniosę cię dzisiaj do nieba, zobaczysz – szeptał między pocałunkami. – I tak będzie za każdym razem, moja księżniczko. Nigdy nie będziesz żałowała.
Odrobinę trafiało mi to do głowy, że tak atrakcyjny mężczyzna zwracał się do mnie namiętnymi słowami, popartymi bardzo mocną erekcją, napierającą na moje podbrzusze.
W tym idealnym momencie Amado wyszedł z łazienki obok. Miał na sobie biały szlafrok frotte, a jego świeżo umyte i wysuszone włosy nabrały objętości i bardzo ładnie mu się układały. Chociaż, na widok mojej osoby w objęciach Miki, trochę jakby oklapły.
— Toni? – Usłyszałam w jego głosie nawet nie tyle irytację, co przykre zaskoczenie. Osobistą urazę. Natychmiast się jednak ogarnął i zaczął mnie upominać. – Nie pozwoliłem ci wychodzić w ręczniku. I co tu robi ten telefon? – Zwrócił się do Miki – A ty, idioto? Dlaczego dotykasz ją przed ceremonią? Też chcesz dostać karę?
— A kto ją macał na osobności w windzie, przez Bóg wie ile czasu? – odpyskował Mika, tak głośno, że aż podskoczyłam ze strachu. Nic, co widziałam wcześniej, nie wskazywało na to, że tak potrafi.
— To była inna sytuacja. – Przewrócił oczami Amado. – Na pewno jej nie macałem.
— Zapytajmy jej. Macał cię? – Mika wcale nie zwracał się do mnie łagodnie, tylko wręcz wymuszał potwierdzenie swojej wersji, co sprawiło, że nie mogłam wyrzucić z siebie ani jednego słowa. Technicznie – owszem, Amado mnie dotykał, ale odebrałam to jako opiekuńcze. Bez podtekstu.
— Powiedz mu prawdę – naciskał Amado, bardzo mocno zirytowany. On również szukał mojego wzroku, żeby wywrzeć na mnie presję. Znalazłam się między młotem a kowadłem.
— Dawał ci instrukcje, co masz odpowiadać? – Mika zdecydowanym ruchem odwrócił moją głowę w stronę przeciwną do Amado i zasłonił mi oczy dłonią, pokazując swojemu bratu, że mnie nie odda.
Well, this escalated quickly.
— Panowie. – Tim wyłonił się z drzwi kuchennych, za którymi pożerał tapasy z cateringu. – Mieliśmy się dzisiaj wszyscy dobrze bawić, a parę rzeczy już poszło nie tak. Będziecie łaskawi się uspokoić? Nie pomagacie jej w taki sposób.
Amado wzruszył ramionami, wsunął ręce w kieszenie szlafroka i pomaszerował do pokoju. Mika, zanim wypuścił mnie z ramion, pocałował mnie jeszcze raz, tym razem bardzo powoli i kokieteryjnie, udając egzaltację tragicznego bohatera w przedwojennym filmie.
— Zginiemy razem – zapowiedział. – Trzymaj moją rękę do końca.
Kiedy obaj wreszcie przenieśli się na łóżko w salonie, Tim odetchnął z ulgą.
— Ostatnia wojna domowa skończyła się w tym kraju cztery lata temu – przypomniał. – Tak tylko mówię.
Zablokowałam przedramieniem wybuch wesołości. Nie byłam sobą. Nie zachowywałam się jak skoncentrowana Toni, w pełni świadoma powagi sytuacji. Chichotałam jak naćpana idiotka, której można było odciąć głowę, a ją by to rozśmieszyło.
Twarz mojego brata poważniała odwrotnie proporcjonalnie do moich spazmatycznych wybuchów śmiechu. Jego cichy głos zabrzmiał pusto. Jak etykieta, z której pod wpływem deszczu odkleiły się i odpadły już wszystkie litery. Jak zardzewiały, blaszany barak, w którym jeszcze kilkanaście lat temu sprzedawano watę cukrową oraz lody. Wyszeptał:
— Nigdy się nie wygrzebią z więzienia za to, co z nami zrobili.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top