#5 wherever you are
Luke Hemmings miał wiele na sumieniu – przez cały rok okłamywał ojca o zajęciach z teatru niezależnego, często zawodził ludzi, na których naprawdę mu zależało, a chyba największym przewinieniem, którego się dopuścił był wyjazd z Londynu, uprzednio nie informując o tym Sydney, pozostawiając ją samej sobie. Zmienił wtedy numer, nie kontaktował się z nią przez przyjaciół z zespołu i postanowił odciąć się od wspomnienia uśmiechniętej szatynki. Aczkolwiek z każdym kolejnym dniem tęsknił coraz bardziej i uświadomił sobie, jak bliska mu była. Była jego ulubioną piosenką, od której nie potrafił się uwolnić. Wtedy też postanowił spakować swoje rzeczy i wrócić do Londynu, oczywiście rychło w czas, bo Sydney zdążyła wyjechać i zabroniła kogokolwiek, a już w szczególności jego, informować dokąd ją wygnało. Nie to, żeby nie próbował, ale wynajęcie prywatnego detektywa zakrawało już na desperację.
A kiedy już ją odnalazł okazało się, że mieszkała w Nowym Jorku i zaczynała układać sobie życie. Destrukcję jej idealnego świata zaczął od razu – pojawił się w progu mieszkania, zasiewając nutę niepewności. I już był tak blisko celu – ale oczywiście manager postanowił dorzucić im niespodziewany widok, telefon zbuntował się przeciwko właścicielowi, a żaden z chłopaków nie miał nowojorskiego numeru Sydney – i piękny plan został zburzony zanim został wcielony w życie. Ostatnią szansą był ślub Caluma. Tym razem musiało się udać.
- Hood, jeśli nie przestaniesz chodzić w kółko, to przysięgam, że wykopię cię na próg – warknął, po raz kolejny myląc się w wiązaniu krawatu. Jestestwo Caluma było rozpraszające.
- Denerwuję się! Okazałbyś chociaż trochę empatii – wymamrotał drapiąc się po karku. – A co jeśli się pomylę? A co jeśli wywrócę? Albo coś pójdzie nie tak i Aisha znienawidzi mnie do końca swoich dni…
Cicho westchnąwszy, sprzedał Hoodowi kuksańca w ramię. Jego zdolności do dramatyzowania były chyba rodzinne, bo kilka godzin wcześniej widział siostrę Caluma biegającą po apartamencie, szukając spinek do włosów. Nazwisko zobowiązywało.
- Znacie się od szkoły średniej, jeśli do tego czasu cię nie znienawidziła, to już ten fakt raczej się nie zmieni. Bądź mężczyzną chociaż raz w życiu, Hood.
- Jestem bardziej męski od ciebie – parsknął, wciskając dłonie do kieszeni marynarki. Czy to tylko on, czy w pokoju zaczynało robić się duszno…
- W snach, Hood.
- Nie śnię o tobie, więc nie mam bladego pojęcia, o czym do mnie mówisz.
Luke prychnął pod nosem i wrócił do wiązania krawatu. Tym razem musiało się udać.
W tym samym czasie, w nieco innej części Nowego Jorku, Aisha rzucała kolejnymi sukienkami w Sydney, próbując znaleźć dla niej coś odpowiedniego. Szatynka była co najmniej zdenerwowana obecnością przyjaciółki i tym, że sprawiała, że jej pokój wyglądał, jakby przeszło w nim tornado. Ewentualnie dwa tornada. Bała się momentu, w którym miała dotrzeć do trzech sukienek, które ukryła na samym dnie szafy, a które kupiła przy okazji jednej z gal.
- Nie masz ładnych ubrań – skwitowała po dłuższej chwili Aisha, krzyżując ramiona na wysokości piersi. W pełnym makijażu, z perfekcyjnie ułożoną fryzurą i w wyciągniętym dresie wyglądała co najmniej komicznie.
- Zmarszczki ci się porobią jak tak dalej pójdzie – wymamrotała pod nosem, mając nadzieję, że szatynka jej nie usłyszy. Myliła się, bo została niemalże natychmiastowo zgromiona wzrokiem.
Gdyby nie fakt, że miała niemalże świeżo pomalowane paznokcie, zapewne by się na nią rzuciła.
- Aisha, słońce. Nie przejmuj się mną. Żenisz się…
- Wychodzę za mąż – uściśliła.
- Nieważne. Pozbędziesz się nazwiska Michaela, powinnaś się cieszyć, a nie przejmować się mną. Poradzę sobie, jestem już duża. – Poklepała Aishę po ramieniu, posyłając jej swój najsłodszy uśmiech.
Przyjaciółka mogła jedynie westchnąć i opaść na łóżko. Oczywiście ostrożnie, żeby nie zepsuć misternie ułożonej fryzury, czy też przypadkiem nie naruszyć makijażu. Martwiła się. Naprawdę się o nią martwiła. Próbowała zgrywać twardą, ale tak naprawdę fakt, że Hemmings się nie pojawił, poruszył twardą skorupę, którą budowała. Gdyby tylko dała sobie wytłumaczyć, że to tylko beznadziejny zbieg przypadków losowych, a nie celowy zabieg… Może i była dużą dziewczynką, ale była też samotna i zdecydowanie potrzebowała pomocnej dłoni.
- A ta czerwona? – wymamrotała zrezygnowana, mając nadzieję, że uda się przekonać Sydney do którejś z sukienek.
Krótkowłosa jedynie wzruszyła ramionami i zaczęła szperać w szafie. W jednym z kartonowych pudeł znalazła zgubę. Sukienka z lejącego materiału miała służyć na jedną z gal, ale przecież wesele najlepszej przyjaciółki było dużo ważniejsze. Trafiła na nią całkowicie przypadkiem, nie mając zajęcia na samotny wieczór – wylądowała na stronie z outletami i nie mogła nie kupić tej sukienki. To było silniejsze od niej.
- Idealna – klasnęła w dłonie, niemalże zrywając się z łóżka. – Tylko podepniemy nieco tył, znajdziemy ci zestaw biżuterii, pięknie – mamrotała już bardziej do siebie, aniżeli w stronę Sydney. Wszystko szło zgodnie z misternym planem Aishy.
- Showtime!
- Sydney?
…
- Sydney?
Och, jakie te różowe kwiatuszki są urocze!
- Ziemia do Sydney Charlton.
Ciekawe, czym nadziewane są te mięsne kuleczki!
- Do jasnej cholery, zamierzasz mnie ignorować przez cały pieprzony wieczór?!
Czymże jest wieczór w perspektywie kilku lat, te czerwone świeczki są takie ładne!
Hemmings po wielu próbach przemówienia w jakikolwiek sposób do Sydney musiał przyznać, że poniósł sromotną porażkę. Charlton ignorowała go przez cały wieczór, mimo iż przeprosił ją z milion razy i drugie tyle błagał o wybaczenie. Sydney tylko parskała niczym niezadowolone źrebię i zajmowała się jedzeniem, ewentualnie napełnianiem swojego kieliszka.
Och, rozmawiała także z każdym – byle nie z nim.
- Brad, zatańczyć? Jasne, że z tobą zatańczę! Och, Melody, jasne, że pomogę. Oczywiście, że zrobię wam zdjęcie, Chad.
I tak przez bite dwie godziny… Ile można. Aisha obserwowała zaistniałą sytuację, od czasu do czasu chcąc interweniować, ale wtedy Calum mocniej przytrzymał swoją żonę, zakazując jakichkolwiek działań.
- Są dorośli, dajmy się Hemmingsowi wykazać.
Charlton nie mogła go unikać całą imprezę, ignorowanie go także nie wchodziło w rachubę. Nie, kiedy był tak irytujący. I nie, kiedy pojawiał się obok niej niczym cień. Uwolnienie się od niego zakrawało na niemożliwe.
Dlatego po kilku głębszych, a właściwie to po kilkunastu już przestała uciekać i nie miała siły protestować, kiedy objął ją ramieniem, ciągnąc na taras widokowy. Próbowała przemieścić to w czasie, ale kiedy miała mu wygarnąć całą prawdę, jeśli nie mając za sobą dużą ilość alkoholu. Chłodne powietrze nocy owiało nieosłonięte niczym ramiona Sydney, powodując gęsią skórkę na mlecznej skórze. Oczekiwanie aż Hemmings raczy z siebie wydusić jakiekolwiek słowa przedłużały się w nieskończoność, a ona zwyczajnie marzła. Przez myśl nie przeszło mu nawet podzielenie się marynarką. Parsknęła. Kretyn.
- Więc co masz mi do powiedzenia? – wymamrotała, próbując nabrać ostrości widzenia. I myślenia. Przydatna sprawa.
- Przepraszam, że się nie pojawiłem. Wierz mi, że chciałem. Kiedy przyszedłem, ciebie już nie było… Gdybym tylko mógł przewidzieć, że menager wciśnie nam ten głupi wywiad, mi padnie telefon, a moi niepełnosprytni przyjaciele nie będą mieli twojego numeru…
- I tylko za to mnie przepraszasz?
Wzruszył ramionami. Gdyby miał wymieniać wszystkie powody, dla których czuł się jak śmieć… Nie starczyłoby nocy.
- Wiesz, Luke… To wszystko jest pozbawione sensu. Dajmy sobie spokój. Znajdź sobie kogoś innego, ułóż życie. Ja mam taki zamiar, wiesz? Dobrze mi tak, jak jest. Nie chcę znowu zawodzić się na kimś, kto najwidoczniej chce czegoś, ale nie umie się nawet postarać żeby to zdobyć. Oboje się zmieniliśmy, mamy nieco inne cele… Odpuść, Hemmings. Zwyczajnie odpuść
- A co jeśli nie chcę cię odpuszczać? Co jeśli będę się starał?
- Wystawiając mnie do wiatru? Bawiąc się moimi uczuciami? Masz śmieszną definicję starania się.
Alkohol buzujący w żyłach Brytyjki pomógł obrócić się na pięcie i zwyczajnie ruszyć w swoim kierunku. Może niektóre bajki miały szczęśliwe zakończenie, ale te nowoczesne były dużo bardziej realistyczne.
- To nigdy nie będzie ktoś inny, Sydney. I nie dbam o to, że brzmię jak z tandetnego romansu. To zawsze będziesz ty – już nie prosił. On błagał.
Szatynka przymknęła powieki. Dlaczego on to robił… Dlaczego on to znowu robił… Mieszał w głowie, zostawiał zakręconą niczym stara płyta winylowa. A ona? Ona wciąż stała z oczami pełnymi łez, mając nadzieję, że ostatnie lata były tylko koszmarem, złym snem. Ale okazywały się rzeczywistością, tworzącą rany, nie pozwalającą o sobie zapomnieć.
- Sydney, jedna pieprzona szansa. Jeśli znowu spieprzę, możesz mnie wykopać na próg. Nie pojawię się w twoim życiu. Wiesz, że to będzie tego warte.
Był przekonany, co do słuszności swoich słów. W końcu bycie razem było im dane już tego pierwszego dnia, kiedy pomogła mu na historii literatury. Wiedział, gdzieś głęboko, że ta uśmiechnięta szatynka pojawi się w jego życiu, by coś odmienić. I odmieniała – poprzez swoją miłość do muzyki i współpracę z Jeremym sprawiła, że życie Luke’a nabrało sensu. Mógł żyć swoim marzeniem, nie musząc składać papierów do szkoły bankowej. Dostał od niej tak wiele. Tak wiele zmarnował, tak wiele zniszczył. Musiał dostać szansę, żeby to wszystko naprawić.
- Luke…
- Pozwól mi to naprawić, Sydney.
Objął dziewczynę ramieniem, składając czuły pocałunek na malinowych wargach. Czuły gest miał być przypieczętowaniem wypowiedzianych obietnic. Obietnic, które tym razem miały być dotrzymane.
Nie wiedzieli, że dwójka osób przyglądała się całej sytuacji z boku, z szerokimi uśmiechami na twarzy. Zasługiwali na to – zarówno Sydney, jak i Luke.
- Kto by pomyślał, że będą takimi osłami, co?
Calum wzruszył ramionami.
- Ktoś musiał i cieszmy się, że to nie byliśmy my…
a.n/ jeszcze zakończenie i to koniec, wiecie? cieszę się, że kończę tę historię. nigdy nie byłam długodystansowcem, a to... nie wiem jakim cudem to wyszło, chyba tylko dzięki wam. byliście i jesteście największą motywacją, którą mam. postaram się, żeby zakończenie nie było po miesięcznej przerwie ale klasa maturalna to bzdura...
swoją drogą, chciałabym was zaprosić na moje całkiem nowe opowiadanie exposed (link zewnętrzny), z którym ruszę na dobre po zakończeniu love in stereo :) życzę miłego wieczoru x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top