#3 break your little heart
Sydney nie mogła sobie lepiej wymarzyć własnego życia – mieszkała w Nowym Jorku, wynajmowała mieszkanie, które sprawdzało się idealnie, a przy okazji nie płaciła za nie fortuny, i pracowała w największej stacji radiowej w tym mieście. Miała szansę rozmawiać z ludźmi, którzy faktycznie mieli coś do powiedzenia, a także pojawiała się na wielu ważnych wydarzeniach. Co więcej, nie musiała zrywać się bladym świtem, a przy jej trybie życia było to całkiem przydatne. Opatuliła się szczelniej kołdrą i coś, a raczej ktoś, jej w tym przeszkodziło.
- Luke, idź sobie – wymamrotała w poduszkę, kiedy dotarły do niej wydarzenia minionej nocy. Pluła sobie w brodę za własną uległość i głupotę, ale blondyn tak pięknie mamił ją kolejnymi słowami. Po raz pierwszy wydawał się szczery. – Hemmings, mówię serio. Naruszasz moją osobistą przestrzeń.
Najwidoczniej wciąż spał, bo nawet nie odpowiedział. Szatynka westchnęła – nie miała serca go budzić, ale chcąc nie chcąc musiała iść do pracy. Taylor Swift na nią czekała. Wytoczyła się z łóżka, pozbierała wszystkie ubrania porozrzucane na podłodze, narzucając na siebie znalezioną koszulę, a resztę rzucając na krzesło. Później będzie martwiła się sprzątaniem – może kiedy pozbędzie się blondyna, bo nie zapowiadało się, żeby miał zamiar ruszyć się z łóżka.
„Ta noc była inna od wszystkich – Sydney wymknęła się z łóżka, by zaszyć się na balkonie i móc zebrać myśli. To było jedyne miejsce, które nie przesiąkło zapachem chłopaka. Jego perfumy czuła wszędzie – na swoich ubraniach, we włosach. W końcu wyciągnęła ukrytą za jedną z luźnych cegieł paczuszkę i odpaliła papierosa. Ten zapach była w stanie tolerować. Wraz z dymem usiłowała wydmuchać mętlik, powstały w głowie, jednakowoż nie ulatywał – jedynie wzmagał na sile z każdą sekundą. Kątem oka zerknęła na śpiącego chłopaka – wyglądał tak niewinnie, jakby poprzednie lata nie odcisnęły na nim piętna.
Uśmiechnęła się pod nosem i oparła o zimną ścianę. Wszystko wydawało się takie irracjonalne, jakby minione wydarzenia były odległe o lata, a nie minuty. Chciałaby to nazwać dziełem przypadku, mając nadzieję, że kolejnego dnia po prostu wyjdzie, a zapomnienie przyjdzie z łatwością. Tak bardzo tego pragnęła, niemalże tak samo jak ponowne skosztowanie jego warg.
Chciałaby wierzyć, że ta noc nic nie znaczyła, że rano się obudzi i powróci do normalności, smutnej, nieco szarej, aczkolwiek dobrze znanej. Polubiła swoją normalność. Była czymś, do czego przywykła, co dobrze znała. Łóżko, które było tylko i wyłącznie jej, łazienka, której nikt nie zajmował z rana, i kawa, której nikt nie podkradał. Przy okazji nikt nie narzekał nad uchem, jak jest, a jak być powinno. Żyła tylko dla siebie. Może i wspomnienia bolały, czasami nieco za bardzo, ale pozostawały jedynie wspomnieniami. To była jej rzeczywistość.
Nie podjąwszy żadnej konkretnej decyzji, wróciła do mieszkania, gdyż chłodny wiatr muskający śnieżnobiałą skórę bynajmniej nie był przyjemny. Wślizgnęła się z powrotem do łóżka i zwinęła w kłębek po swojej stronie łóżka. Nie minęła chwila, kiedy poczuła jak ramiona Hemmingsa owijają się wokół jej talii i przyciągają do siebie.
- Och, przestań – wymamrotała, kryjąc twarz w poduszce. – Idę rano do pracy.
Nie musiała widzieć jego twarzy, żeby znać jej wyraz. Zapewne wydął wargi i zmarszczył czoło, nie mówiąc ani słowa. Uśmiechnęła się do swoich myśli, chyba po raz pierwszy tego dnia.
- Sydney? Nie wyrzucisz mnie jutro na próg, prawda? – zapytał cicho, składając delikatne pocałunki na wrażliwej skórze karku.
- Przemyślę sprawę – burknęła sennie. – Jeśli nie pozwolisz mi spać, nie będę czekać do rana.
- Sydney? – spytał ponownie, mając nadzieję, że nie wprowadzi swoich gróźb w życie. Wydała z siebie ciche sarknięcie. – Wiesz, że mi przykro? Zostawienie cię było największym błędem, jaki mogłem popełnić.
- Luke, jest trzecia. Jest środek nocy. Porozmawiamy jutro, w sensie dzisiaj, dobrze?
Zanim zdążyła kompletnie odpłynąć, słyszała jak szepcze dwa słowa wprost do jej ucha, dzięki którym udało się jej zasnąć z uśmiechem na ustach.”
W pełni ubrana, z kubkiem kawy w dłoniach, przeglądała poranne wiadomości. Ze znużeniem obserwowała kolejne portale plotkarskie i, wywróciwszy oczyma, zamknęła laptopa. Niechętnie podniosła się z miejsca i wróciła do sypialni – blondyn wciąż spał, okryty puchową kołdrą po sam nos.
- Hemmings, przysięgam, że jeśli nie wstaniesz w przeciągu pięciu sekund, to osobiście wyciągnę cię z tego łóżka i zamknę na balkonie – zagroziła, opierając się o framugę.
Para błękitnych tęczówek wyjrzała zza pościeli, uważnie lustrując jej postać. Pewnie zastanawiał się, czy mówiła poważnie. Ona tylko czekała, by wprowadzić swoją groźbę w życie, dlatego chcąc nie chcąc był zmuszony do wytransportowania się z łóżka. Uśmiechnęła się pod nosem, widząc swoje malutkie zwycięstwo. Wymamrotał cicho kilka przekleństw i próbował odnaleźć swoje spodnie. Przypominały jej się te dni, które spędzali razem, kiedy to na przykład jej matka postanowiła zabrać Leę na wakacje.
- Spałeś cokolwiek w nocy? – spytała z zaciekawieniem, zauważając cienie pod oczami. Pokiwał głową twierdząco, przez co wydała z siebie ciche prychnięcie. – A serio?
- Widziałaś mój telefon? – zręcznie zmienił temat, naciągając koszulkę. Jedną z jej ulubionych.
- Na szafce – odburknęła zrezygnowana, wracając do kuchni.
- Wracasz do nienawidzenia mnie?
- Możemy przejść do tej rozmowy wieczorem?
Wzruszył ramionami, jakby pozostawał na to wszystko obojętny. Może faktycznie tak było, może nie. Zanim wyszedł objął ją jeszcze w pasie, pocałował w czoło i przelotnie wymamrotał coś, że wpadnie koło siódmej. Sydney mogła jedynie pokręcić głową i dopić swoją kawę do końca.
Kompletnie nie potrafiła się skupić na pracy. Jej myśli wciąż uciekały w stronę blondyna i jego błękitnych oczu, a wywiad nie wypadł tak, jak tego chciała, aczkolwiek Taylor była naprawdę przemiłą osobą. Nie wydawała się taka nadęta jak pozostałe osoby, z którymi miała do czynienia, wciąż pozostawała skromną i uroczą dziewczyną, pokochaną przez miliony ludzi na całym świecie. Dylan obserwował wywiad, a także późniejszą pracę szatynki, z której nie mógł powiedzieć, że był zadowolony. Sydney była rozkojarzona i, dodając dwa do dwóch, wywnioskował, że musiało to mieć bezpośredni związek z tym chłopakiem z zespołu.
Zaparzył kawę, dolawszy do niej mnóstwo mleka tak, jak to lubiła, i dosypał szczyptę wanilii. To było w stanie poprawić humor szatynki, a przy okazji mógł się dowiedzieć tego i owego. Nie to, żeby był ciekawy… bo był jak cholera, a nie chciał dać tego po sobie poznać.
- Przepraszam, Dylan. Nie jestem dzisiaj w nastroju do rozmów – wymamrotała, podpierając głowę na dłoni.
- Nieprzespana noc? – Podsunął dziewczynie kubek z kawą, siadając na biurku naprzeciwko niej. Uśmiechnęła się złośliwie, aczkolwiek przytaknęła. Nieprzespane noce były jej domeną, jednak do niedawna powód był całkowicie inny. – Czego chciał od ciebie ten blondynek? Nalegał na twój adres.
- To stara znajomość. Musieliśmy wyjaśnić sobie parę rzeczy.
- Nie wyglądasz na zbyt szczęśliwą z tego powodu –zauważył. Nieco zbyt trafnie. – Wiesz… osobiście jestem fanem odkładania problemu na tak długo aż zniknie.
- A jak nie znika? Jak dręczy cię przez lata, rośnie w siłę, a po kilku latach uderza w ciebie falą beznadziejnych wspomnień, które bolą bardziej, niżbyś miał płonąć żywcem? Co wtedy robisz?
- Seks rozładowuje napięcie powodowane przez miłość, słyszałaś o tym? Powiedział to bodajże Woody Allen, całkiem mądry facet.
Sydney parsknęła śmiechem i szturchnęła go w ramię. Twarz szatynki nabrała dorodnych kolorów, a na wargach błąkał się subtelny uśmieszek. Wtedy wszystko stało się jasne, cała sytuacja stała się oczywista niczym fakt, że po dniu nadchodzi noc. Czy coś w tym rodzaju… Sydney była zakochana! I to nie tak zwyczajnie, zwyczajnie, zakochana. Tylko wpadła po uszy niczym śliwka w kompocik jego babuni.
- Prawdopodobnie nie powinienem o to pytać, ale nie zamierzasz w najbliższym czasie składać podania o macierzyński, nie?
Zażenowane spojrzenie i wypieki na policzkach były tego warte. Machnęła na niego ręką i wróciła do opracowywanej wcześniej playlisty, mamrocząc coś pod nosem o otaczających ją idiotach. Po dłuższej chwili w końcu zeskoczył z biurka, pozostawiając szatynkę ze swoimi poplątanymi myślami.
- Wiesz co, Sydney… - zaczął nagle, zatrzymując się w progu. Utkwiła w nim zaciekawione spojrzenie czekoladowych tęczówek, a czoło przecięła pojedyncza zmarszczka. – Jesteś naprawdę świetną dziewczyną. I zasługujesz na to, co najlepsze w życiu. Wiesz, gdyby nie to, że mam narzeczoną, którą naprawdę kocham… To kto wie… Mam nadzieję, że jest warty chociażby twojego spojrzenia.
Tym samym Dylan pozostawił ją z dużo większym mętlikiem w głowie. Westchnąwszy, zagarnęła swoje rzeczy do torebki i, pozostawiając wszystko w określonym porządku, opuściła budynek radia. Z wahaniem skierowała swoje kroki w stronę najbliższej stacji metra, aż w końcu wylądowała w pociągu jadącym w kompletnie przeciwnym od domu kierunku. Wcisnęła się na jedyne wolne siedzenie i oparta o szybę, myślała. Dużo myślała. Wsłuchana w delikatne dźwięki serwowane przez słuchawki, obserwując ludzi wpadających, a także wypadających z metra. Ignorując azjatycką wycieczkę, zmierzającą pewnie w okolice Central Parku. Przeklęty Nowy Jork. Czasami dziękowała Bogu za całkiem spokojne mieszkanko na Brooklynie. Zwariowałaby dużo szybciej, mieszkając na Manhattanie.
Hemmings pojawiał się w jej myślach dużo częściej aniżeliby tego chciała. Dylan miał całkiem sporo racji – była zakochana. Niefortunnie, nieszczęśliwie, jak zwał tak zwał.
Jakimś cudem wysiadła niedaleko Central Parku i wylądowała w pobliskim Starbucksie. Miała słabość do serwowanej tam kawy, mimo że przywykła do picia jej w domu, ewentualnie w kawiarni znajdującej się na najbliższym rogu. Wpatrywała się w kubek wypełniony cieczą, mając nadzieję, że podsunie jej pomysł wyplątania się z całej sytuacji obronną ręką. Serce chciało jednego, rozum podpowiadał coś innego. I bądź tu człowieku mądry.
- Nieważne – wymamrotała sama do siebie, opierając się o zimną ścianę. Za ogromną szybą toczyło się nowojorskie życie, byle szybciej od innych, byle do kolejnego dnia.
Zastanawiała się, czy miała czas na rozpamiętywanie wczoraj…
Wtulona w poduszkę ignorowała walenie do drzwi i dzwonek przez dłuższy czas. Długa eskapada po Nowym Jorku doprowadziła jej ciało na skraj wytrzymałości fizycznej, a niedobór snu odbijał się na samopoczuciu. Jęknęła, kiedy do symfonii dołączył także telefon. Och, na litość… kochała You Me At Six, ale nie kiedy marzyła jedynie o owinięciu się w kołdrę niczym w burrito i odpłynięciu w spokojny sen.
Mamrocząc kolejne przekleństwa pod nosem, w końcu podniosła się z łóżka. Ciało protestowało, głowa protestowała – rozkazywały ‘wróć do łóżka’. Ale to był chyba czas, żeby zakończyć pewien rozdział.
- Czy otworzenie przeklętych drzwi to naprawdę wielki wysiłek? – żachnął się blondyn, wchodząc do mieszkania. Sydney zrezygnowana wzruszyła ramionami i zatrzasnęła drzwi.
- Nie zapraszałam cię, więc nie panosz się jak rozkapryszona księżniczka – odparła spokojnie, krzyżując ramiona na wysokości klatki piersiowej. Każda komórka jej ciała błagała o odpoczynek.
Zmrużył niebezpiecznie powieki, co potrafiła jedynie skwitować teatralnym wywróceniem oczyma. Byli w jednym wieku, co doskonale obrazowało fakt, że mężczyźni dorastali dużo później. Luke chyba nigdy nie zamierzał dorosnąć.
- Mieliśmy porozmawiać – zauważył, opadając na kanapę. Jedynie uniesiona brew szatynki powstrzymała go przed zarzuceniem nóg na niewielki stolik.
- Jestem otwarta na wszelkie sugestie, tłumaczenia, wyjaśnienia…
- Myślałem, że wszystko wyjaśniłem ci wczoraj…
- Och, myślałeś – fuknęła rozdrażniona. – Ale ja wciąż nie rozumiem. Wciąż nie rozumiem dlaczego Calum mógł utrzymywać stały kontakt z Aishą pomimo wyjazdu, a ty nie mogłeś. Byłam ci kulą u nogi, co? Po co gwiazdeczce dziewczyna w Londynie. Po co jakakolwiek dziewczyna. To tylko kolejny problem. To takie oczywiste, Hemmings.
Może była nieco zbyt cyniczna, trochę niesprawiedliwa. Ale czy on taki nie był? Nie mógł powiedzieć, że jest kompletnie pozbawiony winy. Zmienił numer, chciał zapomnieć, odciąć się od wszystkiego, co związane z szatynką, a kiedy zorientował się, że popełnił największy błąd życia, było za późno – wyjechała do Nowego Jorku. Poszukiwanie jednej osoby w tak wielkim mieście to szukanie igły w stogu siana. Nie to, żeby nie próbował… ale po kilkunastu nieudanych próbach wyciągnięcia informacji od Aishy czy nawet Lei… zaprzestał. Myślał, że to minie.
- Nie masz zamiaru powiedzieć nic na swoją obronę? Nic? Zero?
Wzruszył ramionami. Miała sporo racji, może i chciał zaprzeczyć, że tak było… to jednak pewne pobudki do tego doprowadziły. Wiedział, że odzyskiwanie Sydney będzie skomplikowanym procesem ale nie miał pojęcia, że słowa dziewczyny tak na niego wpłyną.
- Chyba musimy to zakończyć – wymamrotała, zajmując miejsce obok niego. – Nie wyszło. Trzeba ruszyć do przodu. To tak działa, wiesz?
Jej oczy wypełnione były łzami, po raz kolejny w przeciągu ostatnich dwóch dni. Blondyn potrafił doprowadzić ją do szaleństwa jednym gestem. Przez lata przywykła do statecznego życia, a tu nagle pojawił się, BUM, a ona odczuwała całą paletę skrajnych uczuć. Od żalu, przez smutek, rozgoryczenie, aż do radości i podekscytowania. Huśtawka nastrojów, którą jej zafundował nie wpływała dobrze na homeostazę.
- Naprawdę chcesz to zakończyć? – zapytał zaskoczony, przełykając ślinę. To przecież nie mogło się tak skończyć.
- Tak – zawahała się. – Nie. – Ponownie. – Nie wiem. Mieszasz mi w głowie – rzuciła zrezygnowana, kryjąc twarz w pobliskiej poduszce. – Zawsze byłam zdania, że normalny związek musi opierać się na zaufaniu. A ja nie jestem pewna, czy po tym wszystkim mogę ci zaufać.
Jeden błąd, miliony konsekwencji.
W głowie Luke’a pojawiały się możliwe rozwiązania danej sytuacji, ale cisza, która pomiędzy nimi zapadła, wcale niczego nie ułatwiała.
- Byłoby świetnie, gdybyś wyszedł.
Tym razem to on się zawahał. Zajęcia teatralne nauczyły go ludzkich reakcji, a także ich naśladowania. Sydney wydawała się odrętwiała, z wzrokiem wbitym w beżową ścianę, rękami obejmująca kolana.
- Sydney… Zrozumiałem swój błąd i wierz mi, że nie mam zamiaru ponownie go popełniać. Możemy, proszę, wrócić do wczorajszego wieczoru?
To byłoby takie proste – ona kochała jego, on kochał ją. Ale życie z natury nie było proste.
- Nie, Luke. A teraz proszę po raz ostatni, opuść moje mieszkanie – powtórzyła zimno, podnosząc się z kanapy.
Posłuchał jej, wyszedł trzaskając przy tym drzwiami – widocznie tak musiało być. Tylko dlaczego tak bardzo tego żałowała?
a.n/ hej, w końcu nie wszystkie historie muszą mieć szczęśliwe zakończenie, nie? swoją drogą zaczęłam ferie i będę miała chwilę czasu na przepisanie kolejnych rozdziałów, które zalegają w moim magicznym zeszycie (tam jest wszystko, serio). życzę miłego weekendu :') x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top