#1 new york

                Nowy Jork – miasto, w którym spełniają się najskrytsze marzenia. Stolica kulturowa świata, miejsce, do którego każdy pasuje. O ile potrafisz się w nim odnaleźć. Miasto, w którym można naprostować pokomplikowane sprawy. Może nieco zbyt tłumne, ale zapewniające potrzebną anonimowość. Miasto, które albo się kocha albo nienawidzi. Miasto oferujące szereg możliwości i szans.

                Sydney Charlton doskonale wiedziała z czym wiązały się przenosiny do Nowego Jorku, była to całkowita zmiana dotychczasowego życia. Spoglądając wstecz zastanawiała się, czy to wszystko było tego warte. Wtedy wstawała z łóżka i rzucała okiem na rozpościerającą się panoramę miasta – dostała szansę, o której inni mogli tylko marzyć. Pracowała jako dziennikarka radiowa – dostawała wejściówki na koncerty, co więcej miała możliwości rozmowy z ludźmi, których kiedyś jako nastolatka podziwiała. Wspięła się na niedostępny dla innych stopień. Aczkolwiek dokuczająca samotność czasami stawała się nieznośna.

                Jedynym, co pozostało jej z londyńskiego życia, była stara gitara i kilka zakurzonych płyt. Czasami chwytała instrument do ręki, wydobywając z niego kilka dźwięków. Wyjechał tak szybko, pozostawiając wiele niezakończonych spraw. Nie zdążyła mu jej zwrócić. Przelotne spojrzenia, które rzucała, często przypominały jej o okresie dwóch najwspanialszych lat. Wspominała, jak uczył ją grać, jak się wściekała, kiedy nic jej nie wychodziło, a później i tak kończyli całując się na kanapie. Wtedy powtarzał jak bardzo ją kochał. A ona wierzyła. Naiwniaczka.

                O ich wyjeździe dowiedziała się od przyjaciółki – ta wiedziała, jej chłopak akurat raczył ją o tym fakcie powiadomić. I tyle było z dwuletniego związku. Wtedy postanowiła wynieść się z Londynu, zamieszkać na stałe w Nowym Jorku, ściąć włosy i zrobić tatuaż.

                Zaczynała nowe życie.

                Rankami spędzała mnóstwo czasu w kuchni, rozkoszując się zapachem nowego dnia – kojarzył się z cynamonowymi tostami i kawą. Brooklyn powoli budził się wtedy do życia, a ona zazwyczaj spóźniona musiała biec na metro. Ścięcie włosów miało  swoje plusy – spóźniała się dziesięć minut, nie pół godziny jak to miała w zwyczaju w Londynie. Przedarcie się przez całe miasto zajmowało jej do godziny, przy dobrych wiatrach. O ile po drodze nie trafiła się jakaś azjatycka wycieczka, zachwycona nowojorskim metrem. Wtedy zwyczajnie czekała na kolejny pociąg.

                Za każdym razem spotykała się ze spojrzeniem pełnym dezaprobaty, posyłanym przez Dylana. Całowała go w policzek i wzruszała ramionami.

                - Nie sposób walczyć z metrem, sam o tym wiesz – tłumaczyła, uśmiechając się niewinnie.

                Za każdym razem machał ręką i pozostawiał ją samą w pomieszczeniu. Na biurku stał kubek parującej kawy i rozpiska na dany dzień. Najpierw sięgała po kawę, a dopiero później zapoznawała się z rozpiską. W ciągu dnia potrafiła się zmienić dziesięciokrotnie, dlatego szczególnie się nią nie sugerowała.

                Przełączyła listę na swoją własną, uwzględniając piosenki, które niedawno dostali – przez te wszystkie lata wiele się zmieniło na rynku muzycznym, aczkolwiek prym wciąż wiodły te same osoby, które trzymały pałeczkę cztery lata wcześniej.

                 - Taylor Swift na czwartek, pasuje czy dzwonić do Jenny? – W drzwiach pojawiła się uśmiechnięta twarz Dylana z kartką w dłoni.

                - Ta dziewczyna nigdy nie śpi, przysięgam. Wpisuj – machnęła ręką ze zrezygnowaniem.

                Kto by pomyślał, że przeciętna dziewczyna z liceum będzie przeprowadzała wywiad z wielokrotną laureatką nagrody Grammy, z rekordzistką w każdej dziedzinie – Taylor Swift. To było niczym sen. Piękny, z którego nie miała najmniejszego zamiaru się budzić.

                Standardowe dni w pracy były do siebie podobne – przeglądała pocztę, stronę na której ludzie wpisywali propozycje piosenek, czasami udawało się jej przejrzeć wiadomości, kręciła się przez chwilkę po całym budynku, konsumowała szybki lunch, czasami modyfikowała listy, prowadziła audycje, odpowiadała na telefonu, innymi słowy – w radiu zawsze było coś do roboty.

                Dylan często obserwował swoją przyjaciółkę i jej zatracenie w pracy. Ludzie ją uwielbiali – uwielbiali muzykę, którą serwowała, jej osobowość. Była najlepszym, co mogło się wydarzyć w tym smutnym miejscu. Wywiady, które przeprowadzała były unikatowe i za wszelką cenę unikała sztampowych pytań. Kiedy zakładała słuchawki stawała się zupełnie innym człowiekiem. Z drugiej strony nie wiedział o niej prawie nic – nie wiedział, co skłoniło ją do pojawienia się w Nowym Jorku, nie znał kierujących nią pobudek. I możliwe, że nie chciał ich poznać. Nie przeszkadzało mu to – bez tego była wyjątkową osobą.

                - Sydney, w porządku? – spytał cicho, podstawiając na biurko kolejny kubek z kawą. Dziewczyna otrząsnęła się ze swoich myśli i przytaknęła.

                - Czasem za dużo myślę, przepraszam – wyjaśniła, zaciskając wargi.

                Brytyjka kryła w sobie wiele tajemnic. Jedną z nich była nieopisana sympatia do zespołu – 5 Seconds of Summer, której nie potrafił w żaden sposób logicznie wyjaśnić. Ale w końcu każdy miał prawo do swoich sekretów – mniejszych lub większych.

                - Masz plany na wieczór?

                - Zakładam, że teraz już mam.

                Dylan był naprawdę w porządku – nie próbował niczego, a pomiędzy nimi nigdy nie było niczego więcej niż przyjaźń. Kiedy Aisha znajdowała się po drugiej stronie globu, po prostu potrzebowała kogoś z kim mogłaby spędzać wolne dni, żeby przypadkiem nie zwariować. Mogła na niego liczyć w każdej sytuacji, a przy okazji nie zadawał niewygodnych pytań o Londyn. Ta relacja naprawdę jej odpowiadała.

                Pracę kończyła o szóstej – wtedy zazwyczaj wracała do pustego mieszkania, albo wychodziła. Życie w Nowym Jorku zaczynało się po zmroku, otwierały się wszelkie puby, dyskoteki, kluby – od wyboru do koloru. Życie nowojorskiej Sydney wcale nie przypominało życia tej londyńskiej – tak jakby zmieniając miejsce zamieszkania stawała się kompletnie nową osobą. I w jej serce nie było już miejsca na tęsknotę.

                Miało być tak pięknie, idealnie wręcz. Miała to być kolejna historia ze scenariuszem rodem z komedii romantycznej – początkowo wchodzący na odcisk główny bohater, powoli rodzące się uczucia i taniec w deszczu połączony z wyznaniem miłości. Co poszło nie tak? Gdzie wkradł się ten malutki błąd, który ich rozdzielił? Może wymagała za dużo? Może chciała, żeby zrobił dla niej to, co ona chciała zrobić dla niego? Nie wiedziała. Nigdy jej tego nie wyjaśnił – zmienił numer telefonu, a ona nie chciała być natrętną byłą dziewczyną.

                Skorupka, którą wytworzyła dookoła siebie, nie pozwalała na utworzenie normalnego związku. Bo jak miała zaufać komukolwiek? Kiedy jej zaufanie zostało nadszarpnięte, niemalże podeptane przez uroczego blondyna, którego uważała za kogoś naprawdę ważnego. A może faktycznie była licealna miłość, o której się zapominało.

                Czasami przychodziły samotne wieczory. Wieczory podczas których myślała za dużo. Podczas których rozsiadała się na kanapie i obserwowała toczące się życie – wtedy myślała, co u niego. I nie miała tutaj na myśli oficjalnych informacji, do których każdy miał dostęp. Czasami marzyła, żeby po prostu z nim porozmawiać, od tak, bez żadnych pretensji. Ale czy byłaby do tego zdolna? Możliwe, że to były tylko czcze życzenia.

                Tak cholernie bała się samotności, że w końcu skończyła samotnie w ogromnym mieszkaniu na Brooklynie, zapijając swoje smutki w whisky, której nawet nie lubiła.

                Kogo mogła oszukiwać… minęło prawie sześć lat, a ona wciąż go kochała jak idiotka. 

        a.n/ nie spodziewałam się takiego odzewu pod ostatnim rozdziałem lost in stereo, szczerze mówiąc. co do formy tej części - powinna sobie liczyć około 5 rozdziałów (bo oczywiście nie umiem pisać krótko, zwięźle i na temat...); swoją drogą odkryłam ostatnio, że czasami piszecie coś na twitterze (co jest niesamowite, siedzę i się szczerzę przez kolejną godzinę) więc pomyślałam, że jeśli chcecie możecie używać "hasztagu" #loveinstereoff jeśli chcecie oczywiście! ode mnie to na tyle - życzę miłego wieczoru! x (i nie wściekajcie się na Luke'a za bardzo, oki?) 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top