Love In Snowy Night - L.S One Shot

xxJustMeBitchxx

Harry

Większość ludzi mówiło mi, że pierwsza miłość nie może być również twoją ostatnią. Louis'a Tomlinson'a poznałem, kiedy miałem 19 lat. Nasze spotkanie do przyjemnych nie należało, no bo kto by pomyślał, że miłość mojego życia poznam w toalecie. To jeszcze jak niechcący nasikałem na niskiego szatyna. Tylko dzięki temu teraz mogę nazywać go tylko i wyłącznie swoim. Mam 22 lata, pracuje w miarę rozwijającej się firmie. Louis pracuje niedaleko mnie, przez co moje przerwy mogę spędzać z nim. W przytulniej kawiarence na rogu ulicy, gdzie są najlepsze ciastka na świecie, a czekolada ma odpowiednią ilość pianek. Dzisiaj na całe szczęście jest sobota, przez co mamy wolne. Śnieg sypał już za oknem, a grupka dzieci lepiła bałwana uparcie wmawiając sobie, że to Olaf z ich ulubionej bajki. Ja za to stoję w średniej wielkości kuchni i robię dla nas śniadanie. Z Louis'a jest naprawdę kiepski kucharz, przez co to ja zajmuje się gotowaniem. Czarna kawa z dwiema łyżeczkami cukru stała już na ciemnym blacie, tylko czekając aż szatyn ją wypije. Smażyłem właśnie naleśnika, kiedy w moje plecy wtulił się niebieskooki. Niestety chwile później zostałem olany, ponieważ szatyn zauważył kawę.

- Czym ja sobie na ciebie zasłużyłem.

Powiedział Louis, kiedy napił się łyka parującego napoju. W tym samym czasie ja wyciągnąłem słoik Nutelli, ponieważ wiem jak Tomlinson uwielbia naleśniki właśnie z tym dodatkiem. Już widziałem jak jego oczy świecą, kiedy patrzył się na słoik. Niedługo później talerz z naszym śniadaniem został postawiony na stole, a Louis zaraz zaczął je pożerać.

- Muszę później wyjść Lou.

Widziałem jak jego wyraz twarzy się zmienia, ale nie mogłem mu powiedzieć, że szykuje niespodziankę. Za dwa dni jest wigilia, co również łączy się z 25 urodzinami mojego chłopaka. Chciałem żeby ten dzień był wyjątkowy, dlatego po śniadaniu ubrałem się w czarne rurki i ciepły sweter, które szatyn wielbił mi kraść. Ale wybaczam mu to, bo wygląda w nich strasznie uroczo. Założyłem szarą czapkę i czarną kurtkę. Nie lubię chodzić w zimne dni, ale musiałem. Jeszcze za nim wyszedłem przyciągnąłem Lou do siebie i wbiłem w jego wąskie wargi.

- Kocham Cię.

Wyszeptałem w jego usta, przez co niebieskooki się szeroko uśmiechnął. Dzięki czemu mogłem zobaczyć urocze zmarszczki wkoło jego oczu.

- Ja Ciebie bardziej Hazz. Wracaj do mnie szybko.

Jeszcze raz cmoknąłem usta, a potem wyszedłem z naszego domu.

HateVitae

Louis

Niedługo po wyjściu mojego chłopaka, dostałem telefon od Nicka, przyjaciela Harrego.
- Słucham?
- Hej Lou, jest Harry?
- Umm... Nie. - odpowiedziałem nieco zdziwiony. Skoro pyta o niego, po kiego do mnie wydzwania?
- I dobrze. - teraz już kompletnie nie wiedziałem o co chodzi. - Muszę ci coś powiedzieć... - Zamilkł na chwilę.
- Więc...? - zachęciłem go.
- Harry... on tak jakby... Boże Lou...
- Nick do cholery, mów!
- On spotyka się z innym...
Wystarczył jeden moment, te jedno zdanie, by wszystko co miałem, zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Nic nie odpowiadając, rozłączyłem się. Wyświetlacz telefonu znów pokazał numer Grimshawa, lecz tym razem zostawiłem go w spokoju. Nie wierzyłem w to. Cicho się zaśmiałem, by zaraz po tym wypuścić słone łzy i bezsilny szloch. To tak cholernie bolało. Naprawdę trzyma mnie na tak niskim poziomie, że kłamie w żywe oczy, mówiąc, że kocha, a przed nami wspólna przyszłość?
Nie, nie pozwolę sobą pomiatać. Nie jestem, kurwa, czyjąś zabawką!
Emocje wzięły nade mną górę. Szybko spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i zgarnąłem kluczyki do samochodu. Przed wyjściem, starannym pismem napisałem na małej karteczce "miłej zabawy ze swoim pieprzonym kochasiem ;)".
Tak, teraz byłem gotowy.
Przeleciałem wzrokiem przez salon, zatrzymując się przy naszym zdjęciu.
Nie, będę silny.
Wiedząc, że jeśli szybko nie opuszczę tego miejsca prawdopodobnie nie będę miał sił by z nim walczyć, zamknąłem za sobą drzwi, zostawiając klucze za doniczką.
Już mi nie będą potrzebne.
Naprawdę wiele w tym dniu wylałem łez, bo chwilę później siedząc już w samochodzie, znowu wspominałem stracony czas.
Nie wiedziałem, gdzie jadę. Po około 5 godzinach ciągłego słuchania dzwoniącego telefonu, wreszcie dotarłem pod jakiś odległy hotel. Wszedłem do środka.
- Dzień dobry, są może jakieś wolne pokoje jednoosobowe?
- Tak. Jeden na samej górze, a drugi.
zaraz za zakrętem - wskazała ręką ścianę. Wybrałem pokój na piętrze, zapłaciłem za nocleg i udałem się do niego, w międzyczasie dzwoniąc do Nialla.
- Louis, błagam Cię, wróć do domu, to wszystko na pewno się wyjaśni, zobaczysz. - słuchałem starań mojego przyjaciela.
- Nie Niall. Nie chcę nawet o nim słyszeć.
- Mogę do ciebie przyjechać?
- Jak chcesz - westchnąłem - wyśle ci adres.
- Okey, trzymaj się.
- Pa - rozłączyłem się. No pięknie, będę miał gości...

yasma1616

Harry

Uradowany jak dziecko w święta, zmierzałem do domu. W dłoni ściskałem pudełeczko ze srebrną obrączką. Nie mogłem się doczekać wigilii. To wtedy - spełnię swoje odwieczne marzenie. Padnę przed moją miłością na kolana i zapytam się go, czy zechce być ze mną na dobre i złe. Do końca życia!

Jarałem się tym jak Zayn swoją fajką wodną. Matko! Wszedłem chyba na poziom fangirl. Czułem się jakbym miał za minutę spotkać swojego największego idola. OMG!

Energia i radość mnie rozpierały. Nie byłem pewny tego, czy wytrzymam te kolejne dwa dni, bo miałem ochotę wpaść do domu i od wejścia mu się oświadczyć.

Louis był tym jedynym, z którym mógłbym zbierać kwiaty wiosną, jesienią jeździć konno, latem liczyć gwiazdy, a zimą siedzieć przy kominku z lampką wina.

Panie Mój, zaraz oszaleję! Chyba jestem jakiś chory umysłowo.

Przystanąłem w parku i spojrzałem na bawiące się dzieci. Niektóre biegały i rzucały się śnieżkami, a inne lepiły bałwana. Zapragnąłem mieć dzieci. Oczywiście tylko i wyłącznie z Lou!

Idąc chodnikiem w stronę naszego wspólnego mieszkania, spoglądałem w stronę witryn sklepowych. Wszędzie wisiały ozdoby. Można było odczuć ducha świat. To wszystko było takie lekkie.

Przed wejściem do domu, poprawiłem płaszcz. Przybrałem zwyczajny wyraz twarzy, choć nosiło mnie od środka. Kilka głębokich oddechów i naciskam na klamkę.

Drzwi ani nie drgnęły. To coś dziwnego. Louis wyszedł?

Otwieram swoimi kluczami, wchodzę do środka. Z jednej strony to chyba dobrze, przynajmniej do jego powrotu będę mógł dobrze schować pierścionek i ochłonąć.

Rozebrałem się w korytarzyku i ruszyłem w stronę kuchni, aby nastawić ekspres do kawy. Moją uwagę przyciągnęła biała kartka leżąca na stoliku. Pewnie Louis, poinformował mnie gdzie się znajduje w obecnej chwili.

Chwyciłem ją z uśmiechem na ustach. Chwilę później, kartka jak i ja leżeliśmy na zimnej podłodze kuchni.

Louis odszedł, oskarżając mnie o zdradę. No, ale jak ja mogłem go zdradzić?! Kochałem go tak bardzo. Byłem tylko jego...

Moje oczy tonęły w łzach. Ostre ciernie wbijały się w moje serce. Byłem w rozsypce. Czarna dziura pochłaniała mój umysł. Nicość.

Obudziło mnie mocne szarpnięcie. Otworzyłem oczy, które raczej nie nadawały się dziś do niczego. Ledwo widziałem. Nieprzespana praktycznie noc i łzy.

Próbowałem dodzwonić się do szatyna i Niall'a. Wszystko na próżno.

Chyba wolałbym umrzeć w tym momencie.

- Hazz, wstawaj. Musimy pogadać -spoglądam na postać w szarym garniturze. Nick Grimshaw. Mój najlepszy przyjaciel, oczywiście tuż po Louis'ie, bo on jest najważniejszy na świecie - To, że Louis cię zostawił nie ma znaczenia...

Wtedy mój telefon zadzwonił. O mało nie spadłem z kanapy.

Niall Horan

Odebrałem szybko, wychodząc z salonu.

- Niall...

- Posłuchaj, Styles. To nie ma sensu. Nie wiem, czy jesteś takim burakiem, czy takiego udajesz - prycha - Daj spokój, Louis'owi. I tak zabiłeś swoje. Ja pierdole, jak mogłeś go zdradzać! -jego głos zabrzęczał mi w uszach. Świeża fala łez otuliła moje policzki. W serce wbił się kolejny nóż. Róża na przedramienia owinęła się wokół mojej ręki, kalecząc swoimi kolcami. Umierałem.

- Nigdy bym go nie zdradził -szlocham, a Niall w odpowiedzi śmieje się gorzko - Chciałem się mu jutro oświadczyć. Chciałem być z nim do końca życia. Niall, powiedz mi gdzie...

- Doprawdy? Nick, mówił co innego... -moje ciało zesztywniało. Jak to Nick?! Gdzie?! Co?! Odwróciłem się w stronę salonu. Grimshaw siedział na kanapie i oglądał coś w tv. Czy to możliwe, że on... - Harry, tak po przyjacielsku. Jeśli Lou, jest taki ważny dla ciebie znajdź go. Jeśli nie, to daj sobie z tym wszystkim spokój.

- Ty wiesz gdzie on jest... -ciche słowa opuściły moje usta.

- Ja tak, ale pytanie brzmi, czy ty wiesz - po tym słyszę dźwięk zakończonego połączenia. Nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. Nick był przecież moim przyjacielem, ale z drugiej strony ostatnio się dziwnie zachowywał. Wierzyłem też Niall'owi, był najlepszym przyjacielem Lou.

Wszedłem do salonu i spojrzałem na mężczyznę. Zmarszczyłem brwi.

- Rozmawiałeś wczoraj z Louis'em? -staję naprzeciwko niego, zasłaniając mu cały widok na to co oglądał.

- Może - jego "może" brzmiało jak: Oczywiście, a co sobie myślałeś? - A, co, poskarżył się?! -wstał i podszedł do mnie - Ty potrzebujesz faceta, a nie jakiejś cioty, która nawet skarpetek nie potrafi nałożyć.

Zamachnąłem się i uderzyłem go mocno w pysk. Ogrom złości zagościł w moim ciele. Byłem jak tykająca bomba, która właśnie zbliżała się do wybuchu. Wszystko się we mnie gotowało. Mógłbym go teraz zabić. Zniszczył moje życie. Zniszczył mnie i Louis'a. Czy naprawdę był takim skurwielem?! Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłem?!

- Wypierdalaj z mojego domu! - z każdym słowem napełniał mnie coraz większy wstręt do tego człowieka. Jakby nie fakt, że musiałem jak najszybciej odnaleźć moją małą kulkę, właśnie ciągnąłbym go za samochodem.

Na moje i jego szczęście, Nick szybko wyparował. Mierzyłem wzrokiem każdy jego ruch i życzyłem mu śmierci.

Wziąłem prysznic, ubrałem czyste ubranie i ruszyłem na poszukiwania.

W pierwszej kolejności odwiedziłem Niall'a, który nawet nie mrugnął, kiedy przeszukiwałem jego mieszkanie. Po Louis'ie nie było ani śladu. Kolejnym miejscem był dom Zayn'a. Mojego ukochanego też tam nie było. Nie obyło się bez wyjaśnienia całej sytuacji. Mulat przysiąg, że mi pomoże. Dlatego resztę podróży odbyłem z nim, ale dobrze, bo znowu zalewała mnie rozpacz i czułem się jak jakieś gówno.

Ryczałem, kiedy nie znaleźliśmy go u moich rodziców. Kopałem w opony auta, gdy nie znaleźliśmy go u jego mamy. Byłem w totalnej dupie.

- Ja pierdole!

Resztę dnia spędziliśmy na objechaniu naszych znajomych i hoteli w całym Londynie. Na marne. Nigdzie go nie było, tak jakby rozpłynął się w powietrzu. Umrę bez niego.

Czułem pustkę, która rozrywała mnie od środka. Byłem jak marionetka, która czekała, aż ktoś pociągnie za jej sznurki, aby wprawić się w ruch. Przegrałem swoje życie.

- Jutro będzie, lepiej

Z tymi słowami usnąłem i z nadzieją, że to prawda. Obawy jednak zostały i przez to miałem koszmar z którego nie mogłem się obudzić. Louis umarł, a ja nie zdążyłem go odnaleźć. Obudziłem się cały zalany potem. Zacisnąłem mocniej dłonie na pościeli.

Musiałem go odnaleźć.

Wstałem, wziąłem szybki prysznic. Ubrałem się, zjadłem śniadanie i wyszedłem z domu. Postanowiłem odwiedzić wszystkie miejsca, gdzie byliśmy i coś dla nas znaczyły. Nawet nie pomyślałem, że zajmie mi to cały dzień.

Parki, restauracje, motele, hotele, zajazd przy drodze. Każde z tych miejsce nosiło ze sobą jakąś historię, która wbijała mi nóż w serce. Nigdzie nie znalazłem Lou. Byłem już przegrany. Nie odnajdę go, a na pewno nie dziś.

- Wszystkiego najlepszego, Lou -wyszeptałem patrząc w gwiazdy. Właśnie stałem przy jednej z restauracji. - Miałem ci się oświadczyć. - włożyłem dłonie do kieszeni i natrafiłem palcami na malutkie pudełko. Wyciągnąłem je z kieszeni. Otworzyłem powoli. Obrączka zaręczynowa lśniała w świetle latarni.

Nie mogłem się poddać!

Podbiegiem do auta. Miałem zamiar jechać do Niall'a i nawet torturami wyciągnąć z niego to, gdzie jest Lou.

Waliłem w drzwi Irlandczyka, tak że aż sąsiadka obok wyszła i patrzyła na mnie jak na umysłowo chorego.

- Przestań już - drzwi otworzyły się z rozmachem. Niall, wyglądał na wkurwionego - Nie ma go tu - chce już zatrzasnąć mi drzwi przed nosem, ale mu nie pozwalam na to.

- Gdzie jest?

- Odebrał jakiś telefon i wyszedł. Nie wiem gdzie jest - marszczę brwi. Horan wzdycha. Pociera czoło - Jęczał coś, że uciekł do nieodpowiedniego miejsce

Sztywnieję. Robi mi się gorąco.

- Hazz, jakbym zniknął, to szukałbyś mnie? -pytanie niebieskookiego trochę mnie dziwi.

- Nie, bo nie pozwolę ci zniknąć -przyciągam go mocniej do swojej klatki piersiowej.

- Pytam poważnie. -odsuwa się ode mnie i patrzy prosto w oczy - Jakbym zniknął, szukałbyś mnie?

- Oczywiście

- A gdzie byś mnie szukał? -jego oczy świecą jak miliony monet, jak gwiazdy nocą. Jak mógłbym go nie kochać?!

- Obszukałbym wszystkie miejsca, gdzie kiedykolwiek byliśmy - uśmiecham się do niego, dumny z odpowiedzi.

- Myślisz, że zniknąłbym do takiego miejsca? - jedna jego brew podjeżdża do góry. Wygląda dość śmiesznie.

- To gdzie?

- Myślę, że... -dotyka swoich ust -Blackfriars Bridge

- Dlaczego tam?

- Bo tam zaczęła się nasza pierwsza randka. - z jego ust wydobył się głośny śmiech - Pamiętasz jak zepsuło się auto..?

Olśniło mnie. Nie zważając na krzyki Niall'a, biegnę do auta. Miałem nadzieję, że zdążę przed północą. Musiałem go odnaleźć. Wyjaśnić wszystko i zrobić to co dziś planowałem.

Ręce mi się trzęsły, kiedy spojrzałem na zegarek. Za chwilę północ. Czas za szybko płynął. Chyba nawet nie zdążę się wytłumaczyć.

Wysiadłem z auta. Biegiem ruszyłem w stronę mostu. Mienił się różnymi barwami. Tym razem jednak nie miałem zamiaru go podziwiać. Chciałem jak najszybciej znaleźć Lou.

Prawie wywinąłem orła na śliskim chodniku. No i jeszcze mi brakowało, abym obtłukł sobie mordę. Matko.

Podparłem się barierki i wtedy go zobaczyłem. Stał kilka kroków ode mnie. Palił i patrzał na mnie tymi swoimi oczami. Chciałem rzucić się na niego. Wtulić w jego ciało. Poczuć się ponownie jak w domu.

-Louis... - wydusiłem z siebie. Podszedłem do niego. Stanąłem jak kołek, bo nie wiedziałem co zrobić, co powiedzieć.

- Harry? - wyrzucił papierosa do wody. A ja chyba nareszcie odzyskałem głos.

- Louis, ja nigdy nie mógłbym cię zdradzić. Za mocno cię kocham! To wszystko była wina Nick'a. Wszystko sobie wymyślił! - przerwałem - Nie mógłbym tego zrobić. Uwierz mi, proszę. Nie wiem co mam ci jeszcze powiedzieć. Boże, ten człowiek wszystko zepsuł. - zakryłem twarz dłońmi - Nigdy cię nie zdradziłem...

- Wiem  - odkryłem twarz i spojrzałem na niego. Byłem zdezorientowany.

- Jak??

-Zayn do mnie zadzwonił. -składa ręce na piersi i mi się przygląda.

- Kiedy?

- Dzisiaj -wzruszył ramionami. Wygląda jakby się niecierpliwił, albo nie miał ochoty na tą rozmowę.

- To dlaczego nie wróciłeś, nie zadzwoniłeś! Martwiłem się...

- Chciałem zobaczyć, czy mnie znajdziesz. Jak zniknę - przechyla głowę na bok i uśmiecha się szeroko. Odwzajemniam go i podchodzę bliżej do chłopaka. Nie wytrzymuje i przyciągam go do siebie. Tak bardzo dobrze było czuć go tuż obok siebie. Jego ciepło, zapach, bicie serca. Mój i tylko mój!

Głośny dźwięk dochodzący z jakiegoś zegara, oznajmia, że mamy północ.

- Wszystkiego najlepszego, Lou. Przepraszam, że się spóźniłem - patrzę w jego oczy, które zachodzą łzami. Sam też nie jestem lepszy.

Padam na kolana wraz z pierwszym płatkiem śniegu, który upada na włosy szatyna.

- Miałem całą przemowę, miałem przygotować kolacje. - przerwałem i wyciągnąłem pudełeczko z kieszeni. Zmarzniętymi dłońmi otworzyłem je - Ale chuj z tym. Kocham cię Lou, najbardziej na świecie. - wystawiłem obrączkę w jego stronę - Zechcesz mi zrobić taki zaszczyt i teraz tu, w tym śniegu zgodzisz się zostać moim mężem? - wyszczerzam zęby w uśmiechu. I czekam. Louis przykłada dłoń do ust. Wygląda jakby miał zemdleć. Wzdrygam się, kiedy pada obok mnie.

- Tak, Hazz, tak! -przytula się do mnie - Przepraszam, że nie wróciłem -przykładam palec do jego ust, aby już nic nie mówił. Później go całuje. Świat przestaje istnieć. Był tylko on. Ten mały szatyn...

Kiedy wsuwam na jego palec obrączkę zaręczynową, wiem że już wszystko będzie dobrze. Nasza miłość jest wieczna!

wiczi99

Louis

Biały puch pokrywał wszystko w zasięgu wzroku, od najmniejszych ławek przy uczelniach, po oblepione bielistą farbą natury karoserie. Drzewa stały gołe, wymarzłe i zziębłe, jakby czekały na najmniejszy cień słońca, chociażby żarzącą się iskrę. Podjazd świecił się jak lodowisko za wczasów późnej zimy, a drogi obsypane piachem szczebiotały pod coraz to nowym ruchem stóp. Nosy szczypały, a oczy łzawiły, kiedy mocny podmuch wiatru leciał w twarze osób, opatulonych od stóp do głów drogimi płaszczami, zazwyczaj ze sztucznego futra. Sypki śnieg osadzał się na ostro zakończonych parapetach, formując na nich śniegową zaporę, która przy każdym powiewie traciła na sile, rozsypując swoje wątłe okruszki po całej powierzchni. Małe, płaczące dzieci tupały złowieszczo swoimi butkami, które zbyt grube i nieporęczne, przeszkadzały im w bieganiu, powodując ociężałe ruchy maleńkich stópek.

Po wejściu do naszego domu, dotąd niespotykane ciepło ogarnęło moje policzki. Nie był to sam fakt ogrzewanego pomieszczenia; coś więcej. Piękna choinka stojąca w kącie, której żarówki błyszczały się, niczym małe gwiazdki na niebie, tworząc swoją własną, oryginalną konstelację; złożoną z abstrakcyjnych kształtów. Łańcuchy połyskiwały pod ich światłem, a srebrne bombki odbijały pobłysk, tworząc pomieszczenie nieziemsko majestatycznym.

- Wygląda pięknie. - mój chłopak, powinienem rzec narzeczony, skomentował.

Spojrzałem na niego z czystą ciekawością, jednak nie mówił tego do wnętrza, ale do mnie. Mówił, że ja jestem piękny.

- Nawet nie wiem, jak skomentować ten wieczór. - westchnąłem, mozolnym ruchem zdejmując zimowe buty z nóg; Harry naśladował mój ruch. - Czułem, że to nie będzie miało końca, jakbyśmy się zapętlali w czasie. Cieszę się, że rzeczywistość nie jest tak szara i smutna, a przynajmniej my jej taką nie tworzymy.

Kędzierzawy chłopak uśmiechnął się do mnie szczerze, pomagając mi w zdejmowaniu kurtki. Jego ręce drżały, choć byłem pewien, że winna jest temu pogoda, on zamierzał zrobić coś innego.

- Nigdy nie spotkałem kogoś tak wartościowego jak ty, Lou. - przybliżył się do mnie, centymetr po centymetrze. Oddech uwiązł w moim gardle, ściśnięty grubymi sznurami, kiedy strużka potu na plecach spłynęła, wywołując ciche skomlenie z mojej strony.

- Kocham Cię. - szepnąłem najciszej jak mogłem, kiedy coś stuknęło za nami. Czarny kot, którego wcześniej w życiu na oczy nie widziałem, spadł z półki, tym samym niechcący włączając stary magnetofon.

Czym prędzej wypadł z domu przez okno, a wolna muzyka otuliła nasze uszy. Melodia powtarzała się, segment za segment, ta sama konstrukcja od nowa przechodziła przez nasze bębenki uszne, wprawiając w ruch kości. Fale przepływały przez salon, osadzając się w holu, jak miłe oczom krajobrazy i wspomnienia, przyciągały nasze umysły do dawnych czasów, kiedy nasze życia były jeszcze prostsze, bez grama odpowiedzialności. Z czasem zaczęliśmy dojrzewać, a świadomość świata tłumiła nasze nieme krzyki o pomoc.

Zaczęło się od lekkiego podrygiwania, na wskutek którego nasze nosy przestały być niczym sople lodu, bardziej topniejące lodowce, których pokrywa lodowa zdrapuję się, aniżeli topnieję.

- Wolałbym jakiegoś Drake'a, ale i to nie zaszkodzi. - chłopak chwycił mnie w tali, powoli operując naszym tańcem.

- Jesteś tak mało oryginalny. – Harry obrócił mnie i przyciągnął do swojej klatki piersiowej. - I tak bardzo przewidywalny.

- Ja przynajmniej nie spędzam dni na fascynowaniu się gwiazdami, outsiderze.

Uśmiechnąłem się uroczo, zaczynając błądzić dłońmi po torsie Harrego, a spokojny akompaniament muzyczny, tylko dopieszczał tę chwilę.

- Ja nie jestem otwartą księgą, popularsie.

Tańczyliśmy jeszcze chwilę, zanim Harry nie poczynił następnego kroku, łącząc nasze usta razem. Smakowały papierosami, wonią gumy do żucia, którą chciał mnie oszukać, oraz kwaskiem cytrynowym. Palił, bo mnie szukał – szukał, bo się martwił. Nie był to kolejny pocałunek; cmoknięcie; coś nietrwałego. Samo spotkanie naszych ust, wyrażało więcej niż chcieliśmy powiedzieć. Od tęsknoty, przez potrzebę, aż do szczęścia, jakie nas spotkało. Pełna pasja w nim, spowodowała, że już po chwili dłonie chłopaka wpełzły na moje pośladki, tworząc mnie małym bałaganem.

- Kocham to, jak się uśmiechasz. - prowadził mnie w stronę stołu przy kominku. - Kocham to, jak się do mnie przytulasz, k a ż d e j nocy, bez wyjątków. - szeptał w przerwach, kiedy nasze języki rozłączały się od siebie, a ciepło zmieniało się w gorąc, gorąc natomiast w parę. Byliśmy jak kłębki pary, unoszące się na swoim własnym uczuciu. - Kocham Cię i nie wiem, co by się stało, gdybym Cię dzisiaj nie znalazł i nie powiedział tego, co powiedziałem.

Mój tyłek odbił się o kant stołu, kiedy Harry naparł na mnie, wyginając moje ciało w dosyć niewygodny sposób. Światło żarzące się w kominku, dawało nam jasną poświatę, a lamperie na ulicach, tworzyły ten moment w y j ą t k o w y m.

***

Nasze ubrania dawno ścierały kurz z podłogi, kiedy całowaliśmy się na stole. Harry ocierał się o mnie lekko, napastując moje usta swoim miętowym oddechem. Wdychaliśmy tylko siebie, a czuliśmy się naćpani. Jeszcze chwila, a moje ciało oszalałoby z tęsknoty, kiedy Harry zostawił mnie samego na stole, idąc po coś do łazienki. Odprężyłem się, wsłuchując w coraz to nowsze, barwniejsze melodie wychodzące spod antycznego magnetofonu.

- Skarbie. - szepnął, kiedy znów pojawił się u mego boku z prezerwatywą i lubrykantem w dłoniach. - Wesołych Świąt.

- Wesołych, Harry.

Spiąłem swoje mięśnie, kiedy po rozciąganiu Harry wszedł we mnie główką penisa. Nasze dłonie się splotły, a oddechy zmieszały; brzmieliśmy jak mieszanka skomlenia i szybkiego bicia serca. Powoli poruszył się w moim wnętrzu, a moje oczy podeszły łzami; błękit stał się oceanem.

- Shh, skarbie. - zaczął powoli całować wypływające łzy, zaciskając dłonie na moich. - Będę najdelikatniejszy, okej?

Przytaknąłem lekko głową, kiedy płomień żarzący się w kominku, zaczął znacząco wpływać na temperaturę stale rosnącą w powietrzu. Czułem się jak w szklanym kloszu, który dopuszczałby do siebie słońce, dryfujące po niebie, spalając ciała ludzi na popiół.

Wszedł głębiej, a ja zaskomlałem cichutko, czekając aż nasze usta się spotkają. Całowaliśmy się bez końca, kiedy Harry w rytm wolnej piosenki poruszał biodrami, wprawiając mnie w zduszone pojękiwanie. Moje mięśnie boleśnie napinały się i rozluźniały pod każdym jego ruchem. Pragnąłem aby nasze ciała pracowały wspólnie, i tak właśnie było. Przylegając do siebie, szeptaliśmy czułe słowa, nie przestając dawać sobie przyjemności. Moim ostentacyjnym punktem zapatrzenia, gdy osiągałem szczyt była choinka, która w pełni swoich barw, umilała tę chwilę. Moment później głośny krzyk wyszedł z mojej buzi, a Harry zaczął szybciej poruszać się w moim wnętrzu. Stół łoskotał przez napływ dwóch ciał, jednego leżącego na nim, drugiego zaś wypychającego w jego stronę biodra.

- Nie mogę uwierzyć, że mam przy sobie taką osobę, jak ty, Lou. - włożył swoją rękę pomiędzy kosmyki moich włosów, podczas kreślenia pocałunkami na torsie, drogi do moich ust. - Jesteś bezcenny, uh. - warknął cicho, kiedy jego orgazm był blisko; coraz bliżej, robił pełne pchnięcia.

- Harry. - złapałem go za policzkiem ze zmrużonymi oczami, czując coś ciepłego wewnątrz mnie.

Wtedy po raz ostatni poczułem ciepło wokół ust, a wycieńczony zasnąłem, czując jak Harry niesie mnie po wyczyszczeniu do sypialni.

Po przebudzeniu nie widziałem nic, oprócz własnego szczęścia; sięgało zenitu, wypełniało mnie całkowicie, jakbym był pojemnikiem napełnionym gazem, czy helem, unoszącym mnie w górę. Roztwarłem lekko zaspane oczy, a drugie z kolei, co ujrzałem to jasny stroik. Miniaturowa choinka, którą zdobiły miniaturowe łańcuchy i nazbyt miniaturowe światełka; cały ich maleńki świat był na zebranie paluszkiem, ale z pewnością, by znacznie bardziej kolorowy od naszego.

- Dzień dobry. - melodyjny głos mojego narzeczonego rozbrzmiał w pokoju. Krótkie odbicia rury o rurę zapełniały poranną cisze. - Jak się spało?

Podparłem się na łokciach, ruszając stopami pod śnieżną pościelą. Lekko wychylając swoją szyję, zdołałem zauważyć prószący śnieg; robił to przez całą noc, czego oznaką były jeszcze nie odśnieżone jezdnie.

- Z tobą? Wspaniale. - przysunąłem się bliżej chłopaka, wtulając nasze ciała pod kołdrą, tak, aby stanowiły coś na wzór nieokreślonej figury trójwymiarowej. - Może jakieś śniadanie?

- Mógłbyś się najeść Twoją miłością. - westchnął. - Gdyby tylko nie była abstrakcyjna.

***

Jeżeli ktoś, prawdopodobnie ktokolwiek, kilka lat temu powiedziałby mi, że znajdę się w tej sytuacji, w której obecnie urzęduję, jedną z możliwości byłoby wyśmianie go, aż do rozpuku. Kolejną czynnością zapewne byłoby zapytanie, dlaczego tak uważa. Jeżeli odpowiedziałby dość jasno, że widział moją przyszłość, czułbym się poniekąd oszukany przez los; jak ktoś może zaglądać w cudze życie, bez jego pozwolenia? Podróżować w głowie jego wspomnień do czasów przyszłych i przeszłych nie pytając o głupie zdanie? Przez te kilka lat uświadomiłem sobie jedno, prezenty w Wigilię są ważne – nie ich koszt pieniężny, a koszt duchowy. Dostanie książki na święta nie jest złe, ale dostanie jej z miłością drugiej osoby jest lepsze, aniżeli to pierwsze. Harry i ja nie robiliśmy tego raz w roku, prymitywnie obchodząc się z pięknym świętem; robiliśmy to non stop. Nie dawaliśmy sobie comiesięcznych prezentów zgrabnie zapakowanych w folię z kokardą – dawaliśmy sobie codzienną miłość zwinnie zapakowaną w rytmiczne bicie naszych serce. Otóż to, była faktyczna różnica. Mimo harmideru jaki zaczął panować w pewnych okresach naszego życia, od niemiłych wypadków, po przykre straty, nie przestaliśmy robić jednego – kochać.

-----

Dziękujmy za uwagę i mamy jedno ważne pytanie! 

Wolicie żeby nasze prace były podzielone nick'ami, kto którą część wykonał? 

Czy może bez nick'ów, bez tego, kto co wykonał, tylko ogólnie shot?

Dziękujemy za wszystko <3

Shot'a tworzyły: yasma1616xxJustMeBitchxxHateVitae oraz wiczi99

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top