12.
Weszłam do domu pięć minut później. Rozsunęłam bluzę i ściągnęłam buty. Z kuchni usłyszałam odgłos padającego sztućca, co oznaczało, że moja mama już zaczyna robić obiad. Uśmiechnęłam się szeroko i weszłam do pomieszczenia. Przy wyspie kuchennej siedział mój brat i pisał coś na telefonie.
- Gdzie Mark? - spytałam, gdy nigdzie nie zobaczyłam mojego ojczyma.
- Pojechał załatwić jedną sprawę. Za chwilę powinien być. - powiedziała z uśmiechem. Pokiwałam głową i usiadłam obok mojego brata.
- Ja pierdole. - szepnął.
- Co się stało? - spytałam i trąciłam go ramieniem.
- Ashley się rozchorowała i nie ma kto jej zastąpić. Katy poszła na macierzyński, a Victoria jest na tygodniowych wakacjach. - odpowiedział.
- Została jeszcze Hope. - powiedziałam z grymasem.
- Nie wpuszczę jej do mojej firmy. - prychnął.
- Mia? - spytałam, a mój brat szeroko się uśmiechnął. Pocałował mnie w czoło i wyszedł z kuchni. Słyszałam jak wybiera numer do Mii i tłumaczy jej co ma zrobić. Po chwili widziałam go już na zewnątrz.
- Jak z Niall'em? - spytała w pewnym momencie moja mama.
- Świetnie. - uśmiechnęłam się.
- Mówiłam, że kiedyś będziecie razem, to ty zawsze zaprzeczałaś. Pamiętaj, że swojej mamy warto jest chociaż raz posłuchać. - zaśmiała się.
- Przecież Cię słuchałam. - powiedziałam. - Jak byłam mała, ale słuchałam! - krzyknęłam. Mama wybuchnęła śmiechem i zamieszała sos w garnku.
- Już jestem! - usłyszałam głos Mark'a. Wstałam z krzesła i weszłam do salonu. Uśmiechnęłam się szeroko, gdy przed sobą ujrzałam wielkie, białe bydle.
- Parker! - krzyknęłam i rzuciłam się na kolana. Przytuliłam do siebie psa, a on wydał z siebie dźwięk zadowolenia. - Jak ty wyrosłeś! - chwyciłam go za uszy, a on położył swoje dwie łapy na moich udach. Próbował mnie polizać, ale skutecznie się odsunęłam. - Gdzie on był?
- U moich rodziców. Tydzień temu z Twoją mamą pojechaliśmy na dwa dni nad jezioro. - powiedział mężczyzna. Uśmiechnęłam się i wróciłam do zabawy z białym golden retriver'em.
- Parker! - usłyszałam. Odwróciłam głowę i zobaczyłam mojego brata. Podszedł z wielkim uśmiechem do psa i zaczął go głaskać. - Mam pomysł. - zwrócił się do mnie. - Po obiedzie bierzemy go na spacer. - powiedział, a ja przytaknęłam z wielkim uśmiechem. Wstałam z miejsca i otrzepałam kolana.
- Chodź! - krzyknęłam i wybiegłam na zewnątrz. Nie przejmowałam się tym, że nie mam swoich butów, liczył się teraz tylko Parker. Po chwili dołączył do nas Louis z moimi butami. Zaśmiałam się i założyłam je na stopy, nawet ich nie zawiązując. Znalazłam jakiś patyk i rzuciłam go, a Parker zaraz za nim pobiegł. Jak grzeczny pies przyniósł go pod moje nogi, więc rzuciłam go po raz kolejny.
***
Po godzinnej zabawie z Parkerem, nasza mama zawołała nas na obiad. Zdjęliśmy swoje buty oraz umyliśmy ręce i usiedliśmy przy stole. Mama postawiła przed każdym wielki kawałek lazanii, którą uwielbiam. Szybko zjadłam swoją porcję i wsadziłam talerz do zlewu.
- Mamo, możemy zabrać Parkera na spacer? - spytał Louis.
- Oczywiście, że tak. - uśmiechnęła się ciepło. - Wiecie gdzie jest smycz? - spytała, a brunet pokiwał głową.
- O której przyjeżdża babcia? - spytałam.
- O szesnastej. - odpowiedziała. - Nie przejmujcie się, ja wszystko przygotuję.
- Wrócimy wcześniej i ci pomożemy. - uśmiechnęłam się i pocałowałam ją w policzek. Przytuliłam mojego ojczyma i weszłam do korytarza, gdzie Louis zapinał smycz Parkerowi. Założyłam swoje buty i przejęłam smycz od bruneta. Wyszłam na zewnątrz i czekałam na mojego brata. Po chwili niebieskooki pojawił się na zewnątrz, więc mocniej chwyciłam smycz i wyszliśmy z posesji. - To gdzie najpierw? - spytałam.
- Park. - uśmiechnął się. Wolnym krokiem ruszyliśmy w stronę parku, w którym byłam dwie godziny temu. - Wiesz, tak sobie myślałem, żeby wziąć ze sobą Parkera.
- Mówisz poważnie?! - pisnęłam.
- Tak. - powiedział z uśmiechem. - Wiesz rodzice nie mają już tak młodzieńczych lat i byłoby lepiej, żeby był z nami w Londynie.
- Nie przesadzaj. - zaśmiałam się. - Mama skończyła dzisiaj czterdzieści cztery lata, nie jest stara. - powiedziałam.
- Dobra, dobra. Ja wiem swoje. - podniósł ręce w geście obronnym. Zmrużyłam oczy n co Louis się zaśmiał. - Idziemy do pani Collins? Mam ochotę na jej babeczkę. - powiedział i oblizał usta. Pokiwałam głową i skierowaliśmy się przez park do małej kawiarenki po drugiej stronie drogi. Louis zaczepił smycz Parkera o barierkę przy małych schodach i upewnił się, że nie zerwie się z uwięzi. Weszliśmy razem do kawiarenki i od razu uderzył w nas zapach świeżej kawy oraz czekolady.
- Mercy! Louis! Jak ja was dawno nie widziałam. - przed nami pojawiła się starsza kobieta. Przytuliła nas obojga i uśmiechnęła się szeroko. - Kiedy wróciliście do Doncaster? - spytała.
- Dzisiaj rano, ale w środę wracamy do Londynu. - odpowiedział mój brat.
- Ah...no tak. Wasza mama ma dzisiaj urodziny. Złóżcie jej życzenia od starej Collins. - powiedziała.
- Niech pani nie przesadza. Nie jest pani taka stara. - uśmiechnęła się.
- Owszem jestem Mercy. - pogładziła mnie po ramieniu. - Na co macie ochotę? Właśnie skończyłam robić wasze ulubione babeczki. - na samą myśl oblizałam usta. Babeczki pani Collins były najlepsze w Doncaster. Jej kawiarnia istniała od trzydziestu lat i codziennie był tutaj wielki ruch. Nawet gdy obok otworzyli konkurencyjną kawiarnię, szybko padła, ponieważ nikt do niej nie zaglądał. Pani Collins podała nam po babeczce oraz gorącej czekoladzie. Uśmiechnęłam się do niej szeroko i odwróciłam na chwilę głowę, żeby sprawdzić czy Parker nadal jest przy drzwiach. Pies siedział na schodach i obserwował ruch uliczny oraz przechodniów. Odwróciłam głowę i wzięłam babeczkę do ręki. Ugryzłam kawałek i od razu poczułam niebo w podniebieniu. Powtarzam jeszcze raz! Nikt nie robi lepszych babeczek od pani Collins. Po paru gryzach skończyłam moją babeczkę oraz wypiłam gorącą czekoladę. Louis wyciągnął portfel i wręczył starszej kobiecie banknot. - Nie wygłupiaj się Louis. Na koszt firmy. - uśmiechnęła się. Brunet uśmiechnął się lekko i zamiast schować banknot z powrotem wrzucił go do puszki, do której były zbierane pieniądze dla chorego dziecka z Doncaster. Pani Collins uśmiechnęła się szeroko i przytuliła nas na pożegnanie. Wyszliśmy z kawiarni i Louis odwiązał Parkera. Złapał mocno jego smycz i ruszyliśmy ulicami Doncaster.
***
Około godziny szesnastej wróciliśmy do domu. Zdjęliśmy buty i wbiegliśmy na górę, gdzie przebraliśmy się w czyste ciuchy. Wzięłam do ręki swój telefon i uśmiechnęłam się, gdy zobaczyłam, że mam wiadomość od Niall'a.
Od Kochanie ♥:
Co porabiasz księżniczko?
Do Kochanie ♥:
Byłam na spacerze z Parkerem, a teraz szykuję się na urodziny mojej mamy.
Od Kochanie ♥:
Parker? Nie mówiłaś nic o żadnym Parkerze!
Do Kochanie ♥:
Będziesz zazdrosny o psa?
Od Kochanie ♥:
A! Ten Parker.
Zaśmiałam się cicho i wystukałam kolejną wiadomość.
Do Kochanie ♥:
Zadzwonię do ciebie później. Za chwilę przyjdą goście, a obiecałam mojej mamie pomóc :)
Od Kochanie ♥:
Do później ;*
Zablokowałam urządzenie i schowałam go do kieszeni moich czarnych spodni. Wyszłam z mojego starego pokoju i zeszłam na dół, gdzie był już Louis. Stanęłam obok niego i spojrzałam na mamę, która poprawiała swoją sukienkę.
- Jak wyglądam? - spytała.
- Fantastycznie. - uśmiechnęłam się.
- Może być. - powiedział Louis.
- Na Ciebie zawsze można liczyć, wiesz bracie. - powiedziałam i dźgnęłam go w bok.
- Wiem. - wyszczerzył się. Usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Nasza mama poprawiła swoją fryzurę i poszła otworzyć drzwi. Mark wypuścił Parkera na zewnątrz, żeby nikomu nie przeszkadzał. Po chwili w salonie pojawił się brat mojej mamy z żoną i swoją córką. Mama nigdy nie lubiła swojej bratowej, a ja nie lubiłam ich córki. Zawsze jak byłam mała robiła wszystko żeby mi dokuczyć. Zresztą moja mama i ciocia Agatha rywalizowały ze sobą o wszystko. Kto ma lepszą córkę lub co jej mąż nie zrobił. Przywitałam się z Lottie oraz z moja ciocią i wujkiem, którego bardzo lubiłam.
Dziesięć minut później każdy zaproszony był już w naszym domu. Moja babacia, której nie widziałam od dwóch miesięcy, wyściskała mnie i wycałowała. Życzyła mi również szczęścia z Niall'em jak i połowa mojej rodziny. Lottie, gdy tylko dowiedziała się, że mam chłopaka, zmroziła mnie wzrokiem i wykrzywiła usta w grymas.
- A wiesz, że Lottie dostała się na najlepszy uniwerytet w Szwecji? - pochwaliła się moja ciotka.
- A wiesz, że moja córka dostała się na najlepszy uniwerytet w Nowym Jorku? - spytała moja mama. Wywróciłam oczami i zaśmiałam się cicho.
- Co? Gratuluje Mercy. - powiedziała z uśmiechem.
- Dziękuję, ale nie skorzystałam z tej uczelni. - powiedziałam, a moja mama delikatnie się uśmiechnęła.
- Dlaczego? Twoja mama zapomniała odstawić Cię na lotnisko? - prychnęła.
- Nie, sama zostałam, dla Niall'a. - powiedziałam dumnie.
- Ah...chłopak. - skrzywiła się. Przeprosiłam kobiety i stanęłam obok Louis'a.
- Nie lubie jej. - powiedziałam z grymasem.
- Uwierz, że ja też. Tak samo Lottie. - powiedział i westchnął. Mark zastukał w kieliszek z szampanem, dzięki czemu każdy zwrócił na niwgo uwagę.
- Czas wznieść toast za moją piękną żonę. - powiedział z uśmiechem i przyciągnął moją mamę do swojego boku. - Kocham Cię Johanna. - dodał i cmoknął swoją żonę w usta. - Wszystkiego najlepszego. - powiedział i wzniósł kieliszek do góry. Wzięłam swój kieliszek i podnisołam go do góry.
- Wszystkiego najlepszego. - powiedzieliśmy wszyscy razem. Upiłam łyk szampana i uśmiechnęłam się szeroko, gdy zobaczyłam szczęśliwą mamę.
- To co we wtorek rocznica ślubu. - powiedziałam, a Louis się zaśmiał. Mój telefon wydał z siebie dźwięk, więc szybko wyciągnęłam go z kieszeni i odebrałam.
- Czego chcesz Niall? - spytałam z uśmiechem.
- Też się cieszę, że Cię słyszę. - zaśmiał się. - Daj mi twoją mamę. - powiedział.
- Po co? - spytałam i uniosłam lewą brew do góry.
- Po prostu mi ją daj. - westchnął. Znalazłam swoją mamę i podałam jej telefon, mówiąc, że Niall chce z nią rozmawiać. Moja rodzicielka szeroko się uśmiechnęła, gdy Niall coś do niej powiedział. Odeszłam od niej, żeby mogła spokojnie porozmawiać.
- Zięciu? - spytał Lou, a ja zmrużyłam oczy.
- Zabawne. - prychnęłam.
- Mark! - krzyknął brunet. Podszedł do naszego ojczyma i odeszli na bok. Moja mam po chwili zjawiła się obok mnie i oddała mi telefon.
- Niall kazał ci przekazać, że zadzwoni do ciebie wieczorem. - powiedziała z wielkim uśmiechem. Również się uśmiechnęłam i oplotłam ramię w okół niej.
- Wszystkiego najlepszego mamo. - powiedziałam i pocałowałam ją w policzek.
- Dziękuje kochanie. - uśmiechnęła się. Chyba nigdy nie widziałam, żeby moja mama się nie uśmiechała. Zawsze była rozpromieniona, nawet gdy zniszczyłam swoje nowe buty. Moja mama odeszła ode mnie i podeszła do swojej mamy. Po chwili obok mnie zjawił się moj brat z wielkim uśmiechem.
- Nawiedziło Cię? - spytałam.
- Zgodził się! Parker jedzie z nami do Londynu! - krzyknął, a każdy zwrócił na nas uwagę. Mark głośno się zaśmiał i podszedł do swojej siostry. Wyszłam na zewnątrz i usiadłam na huśtawce. Parker podszedł do mnie i wskoczył obok mnie. Położył swoją głowę na moich kolanach, więc zaczęłam głaskać go po głowie i grzbiecie. Zaśmiałam się, gdy chciał przewrócić się na plecy, ale zamiast tego spadłby z huśtawki.
Tak bardzo kochałam to miejsce, ale moje miejsce jest w Londynie obok Niall'a.
XXXX
Witam w nowym rozdziale :)
Przepraszam za błędy!
Marcelina x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top