{~1. New neighbor~}
~ISABELLA' POV~
Jadę autem razem z moimi rodzicami do Danville. Przeprowadzam się tam z małego miasteczka w Meksyku, bardziej Cancún.
Tak, jestem Meksykanką. Od urodzenia. Znaczy, mogę mieć korzenie Amerykańskie, ale nie wiem. Ale nie o to teraz.
Moi rodzice od zawsze chcieli mieć własną meksykańską restauracje. Niestety, w Meksyku nie było to możliwe. Jednak udało się, tyle,że to skutek przeprowadzki. Chociaż to nie takie złe... Spytacie pewnie "czemu?", oraz zapewne się dziwicie. Cóż... w moim rodzinnym miasteczku, nie miałam przyjaciół. Byłam samotna. Jedynym moim marzeniem było posiadanie najlepszych przyjaciół na świecie... Ale jak widać, nie wszystko idzie po naszemu.
***
– Isabella, wstajemy. Jesteśmy na miejscu – budziła mnie mama.
Powiem tak; byłam BARDZO zmęczona (pomińmy spanie, to zmęczona!). Z Cancún do Danville było chyba około 8 godzin drogi samochodem! Wyjechaliśmy coś w stylu... 3:00? Chyba, tak. Aktualnie jest 11:05.
– Zobacz, córeczko, to nasz nowy dom. Podoba ci się? – odezwała się rodzicielka, gdy wysiadłam z pojazdu.
– Tak, jest ładny – skomentowałam bez większego entuzjazmu.
Gdy byłam bardziej rozbudzona, zaczęłam wyjmować pudła z bagażnika, które zanosiłam do wnętrza budynku. Jeśli mam być szczera, to był dosyć nowoczesny. Odstawiłam kartony na podłogę, po czym zawróciłam po swoje rzeczy.
Po kilkunastu minutach weszłam do mojego nowego pokoju, który już miał złożone meble.
Zaczęłam dekorowania pokoju, kończąc na zakładaniu prześcieradła na łóżko.
Odetchnęłam z ulgą waląc się na miękki materac.
– Isa! – zawołała mnie mamá. Wstałam pomału na nogi, po czym zbiegłam po schodach na dół.
– Mamy do ciebie wielką prośbę. Mogłabyś rozdać te zaproszenia sąsiadom? Zrobimy dziś wieczorem parapetówkę! – zachwyciła się
– Jasne.. – skinęłam głową chwytając koperty
– A i jeszcze jedno – dodała – To przyjęcie jest także dla ich dzieci, może poznasz kogoś – uśmiechnęła się idąc do kuchni. Wzruszyłam ramionami ignorując to.
"Że ja?! Isabella García-Shapiro ma mieć przyjaciół?! Ta, jasne! W snach! I to dosłownie, w snach." — myślałam wychodząc z domu. Mój wzrok skupił się na domie z naprzeciwka. Postanowiłam najpierw tam zajrzeć. Po upewnieniu się, że nie jedzie samochód, przeszłam na drugą stronę ulicy. Stanęłam na ganku pukając niepewnie do drzwi.
Po mijających minutach, nikt nie otworzył. Zrezygnowana miałam iść dalej, ale zatrzymał mnie hałas z tyłu domu. Zaintrygowana, skierowałam się tam. Zatrzymałam się przed bramką na podwórko. Podparłam się wyglądając za niej. Moim oczom ukazali się 4 chłopaków i jedna dziewczyna. Na oko, w moim wieku.
Miałam zawrócić, ale...
– Hey! – zawołał jeden z chłopaków – Kim jesteś?! – spytał podbiegając do mnie z innymi. Speszyłam się, a w moim gardle uformowała się gula.
– No toooo..? – naległa dziewczyna.
– J-ja, uhm... – westchnęłam cicho. Skończyłam z drewnianego płotu na asfalt, otworzyłam furtkę wyglądając niepewnie zza niej.
– Jestem... Isabella.
– Miło poznać! – uśmiechnął się czerwonowłosy – Zapraszamy! – zachęcił podchodząc bliżej mnie. Pociągnął delikatnie moje ramię, bym weszła dalej.
– Cześć, jestem Daniella Shine. Ale wolę jak nazywają mnie Danny, Dani... Nawet Danka – zaśmiała się brunetka – To Ferb Fletcher, Buford Van Stomm i Baljeet Tjinder – przedstawiła pozostałych.
– Tak, a ja jestem Phineas Flynn! – dodał chłopak obok mnie. Uśmiechnęłam się nieśmiało.
– Przeprowadziłaś się tu dzisiaj? Nie widziałam cię wcześniej w Danville. A mieszkam tu już 3 lata, więc... – zagadnęła Danny.
– Tak, tak jest. Dzisiaj... Uhm, proszę. Zaproszenie na parapetówkę – powiedziałam wyciągając ręce z kopertami.
– Fajowo! Pokażemy rodzicom kiedy wrócą! – obiecał Phineas biorac jedna z nich podpisaną "Flynn-Fletcherowie". Skinęłam niezauważalnie głową zaciskając usta w wąską linie.
– A dzieci w każdym wieku są zaproszenie? – dopytała Danny skanując rzecz wzrokiem.
– Tak, a nawet są obowiązkowi. W moim wieku... – wzruszyłam ramionami.
– Obowiązkowi? Hmm, czekaj, ile masz lat? – wtrącił Baljeet.
– 15. I tak, obowiązki. Przynajmniej tak twierdzi moja mama.. – mruknęłam
– Jesteśmy w tym samym wieku, pomijając Bestię, ona jest rok młodsza – przekazał Buford krzyżując ramiona.
– Bestie..? – uniosłam brew.
– Buford tak nazywa Dani – wyjaśnił Ferb – Dla każdego ma nick. My do części. Na przykład, on nazywa Danny Bestią, a my Danką. Baljeet'a - Jeet, Buforda - Bumber'em. Mnie Ferbs. Phineas DinnerBell, ale tylko dla Buforda
– I ty też możesz mieć... – zastanowiła się Bufer (no i sama wymyśliłam!) – ...Bella! – pstryknął palcami.
– Okay? Czyli... widzimy się na parapetówce? – upewniłam się. Skinęli głowami, i jestem całkowicie pewna, że w moich oczach było widać błysk nadzieji.
– W porządku. Lecę rozdać pozostałe zaproszenia, narazie! – pożegnała się, po czym wyszłam z podwórka.
~PHINEAS' POV~
– Fajna się wydaje – stwierdziłem cicho.
– Prawda – przytaknęła mi Dani – Wracamy do budowy? – dodała po chwili ciszy. Skinąłem głową tak jak reszta chłopaków, i wróciliśmy do budowania machiny. Tyle, że... wciąż miałem myśli, gdzie indziej.
————
Słowa: 721
Już chyba 3 raz zmieniłam rozdział. Ale teraz ma to więcej... sensu? Nie wiem, ale jest chyba lepszy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top