✨
Z cichym westchnieniem otworzyłem furtkę i wszedłem na podwórko. Wyglądało zupełnie inaczej niż wtedy, gdy mieszkałem tu wraz z Luhanem. Niegdyś przepełnione kolorami podwórko, teraz było jak jego marne przeciwieństwo - uschnięte i zaniedbane krzewy, nieskoszona trawa... Wyglądało to znajomo, zupełnie jak moje serce.
- Sehunnie, jak tu pięknie! - westchnienie wyrwało się z ust Luhana, gdy ujrzał ogród pełen kwiatów.
Uśmiech wkradł się na moją twarz, widząc, że Luhanowi się tu podoba. Sam miałem wątpliwości, czy aby na pewno wszystko przypadnie mu do gustu i czy mnie nie wyśmieje. To byłoby naprawdę bolesne, bo przecież starałem się zrobić z tego miejsca przytulne schronienie dla naszej dwójki.
Chociaż nie tylko ja. Moja mama mi pomagała, tak samo jak i mama Luhana. Obydwie zaangażowały się i były dla mnie wtedy wsparciem, za co jestem im dozgonnie wdzięczny. Nie wiem, czy udałoby mi się, gdyby nie one.
- Cieszę się, że ci się podoba, hyung - złożyłem szybki pocałunek na jego ustach tak, żeby nie mógł zareagować i po odsunięciu się złapałem go za rękę. - Od dzisiaj to będzie nasz dom.
Pamiętam, jak oboje się wtedy cieszyliśmy. Ja, bo Luhanowi naprawdę się podobało i był szczęśliwy, a Luhan dzięki temu, że w końcu mogliśmy razem mieszkać i do tego mieliśmy wspaniały dom. Tak mi mówił, mam nadzieję, że chociaż w tej sprawie mnie nie okłamał.
Bez zawahania pociągnąłem za klamkę, poprzednio przekręcając klucze i szybko przekroczyłem próg domu tak, żebym nie zdążył się rozmyślić i nie wrócić do samochodu, a potem prosto do centrum Seulu, gdzie znajdowało się moje puste i samotne mieszkanie.
Przyjechałem tu, bo w końcu się przekonałem... Przekonałem, żeby odwiedzić to miejsce.
Tęskniłem za nim - za Luhanem, który był moją pierwszą i ostatnią miłością, ale nie mogłem się pogodzić z tym, że jego już tu nie ma i nie mogłem spędzić z nim jego ostatnich kilku miesięcy. Dlatego nie odwiedzałem tego miejsca... tylko dlatego.
I tak, byłem przygotowany na falę wspomnień, bo przyjechałem tu, aby powspominać czasy, kiedy byłem szczęśliwy, Luhan chyba też. Ale nie sądziłem, że będą to te najszczęśliwsze, a potem najboleśniejsze wspomnienia.
Kompletnie nic się tu nie zmieniło, oprócz mebli, które zostały wyniesione kilka dni po pogrzebie. Ściany nadal były koloru beżowego (oczywiście, na życzenie Luhana, nie moje), ale wdarł się na nie grzyb, co mnie nie zdziwiło - dom był bez niczyjej opieki prawie przez piętnaście lat.
To te ściany widziały nasze wzloty i upadki, kłótnie, szczęśliwe chwile. Widziały w s z y s t k o, nawet to, czego ja nie mogłem już zobaczyć, bo już mnie tu nie było.
Przymknąłem oczy, wdychając stęchłe powietrze. Właśnie w tym miejscu stał Baek wraz z Chanyeolem, którzy przyszli świętować z nami urodziny Luhana.
Baek, nie siląc się na pukanie, otworzył drzwi, które potem głośno zatrzasnął, wpadł do przedpokoju, zdejmując buty i cienką kurtkę, którą odwiesił na wieszak. Zanim zdążył wejść dalej, drzwi znowu się otworzyły i stanął w nich Chanyeol trzymający w ręce torebeczkę na prezent.
- Sto laaaat, hyung! Albo nawet więcej, tak, dwieście lat, hyung! - wyrwał torebkę z prezentem z rąk Chanyeola i rzucił się na szyję mojemu mężowi - Kocham cię, hyung i zawsze będę, mimo wszystko! Pamiętaj o tym!
Nie miałem nic przeciwko temu, aby Baekhyun mówił tak do Luhana, znają się od zawsze i są najlepszymi przyjaciółmi, ale za to Chanyeol patrzył na swojego chłopaka z chęcią uduszenia go na miejscu.
Zamknął drzwi i wszedł w głąb pomieszczenia: - Baek, odsuń się, też chciałbym złożyć życzenia, wiesz?
Chłopak po kilku chwilach niechętnie go posłuchał, odsuwając się od solenizanta i pokazując przy okazji język wyższemu.
- Ja też cię kocham, bardzo mocno, Baekhyunnie! - zaśmiał się Luhan, widząc jak Byun denerwuje się na Chanyeola.
Ten tylko na to prychnął i poszedł do salonu (nawet nie zwracając na mnie uwagi), zapewne tylko dlatego, że były już tam wystawione ciasta: - Nie przejmujcie się mną, Chanyeol jest przecież lepszy.
Żaden z nas wtedy nie zwrócił uwagi na zachowanie Baekhyuna, bo takie wybuchy złości miewał często, czasem nawet kilka razy dziennie.
Lu podziękował za życzenia i przytulił się do Chanyeola, chwilę potem jednak się od niego odsunął i spojrzał na mnie. W jego oczach świeciły iskierki, co mnie ucieszyło, bo był szczęśliwy. Tak bardzo chciałem tego, żeby nie zadręczał się niczym i był beztroskim mężczyzną. I tak właśnie było, Luhan był szczęśliwy.
Jednak nie było to takie przyjemne, wracać pamięcią do starych wspomnień. Nawet do tych miłych, szczególnie do tych. Wtedy dopiero czułem, co straciłem. Czułem, że straciłem coś bezpowrotnie, coś, co było dla mnie najważniejsze.
Mimo to, poszedłem dalej, w stronę salonu, gdzie przesiadywaliśmy praktycznie całe dnie, z przyjaciółmi, albo sami.
Biały puchowy dywan nadal był poplamiony winem, chyba cały czas miał taki być. Białe płótno stało w prawym rogu pokoju, dokładnie za komodą, czekając, aż Luhan je zapełni. Marzył mu się jego własny obraz, mimo iż nie był zbyt dobrym malarzem. Był lepszy w pisaniu, lecz nie zamierzałem mu o tym mówić. Niech spełnia swoje marzenia, tylko tego potrzebuję, żebym mógł być szczęśliwy.
- Seeehun - mruknął cicho, wwiercając swoje spojrzenie we mnie. Czułem je, mimo iż siedziałem za nim plecami. - Martwię się. Myślisz, że Minah da sobie radę...?
Zaśmiałem się i odwróciłem w jego stronę. Mimo późnej pory, siedział na brzegu kanapy i składał pranie z południa. Ponoć to go uspokajało, więc starałem się mu nie przerywać. Przynajmniej jak na razie.
- Czemu miałaby sobie nie poradzić? Będzie wspaniałą mamą, Hannie - przewróciłem oczami i wróciłem do gry, w trakcie której byłem. Jednak szybko wyłączyłem stary komputer i podszedłem do mojego męża. - Nawet teraz myślisz o młodszej siostrzyczce? Trochę wiary, przecież nie ma piętnastu lat, a dwadzieścia trzy. Jest dorosła i sobie poradzi, nie bój się.
- No tak, ale... - przerwał i spojrzał na mnie ze zdziwieniem - Sehun, co ty wyprawiasz?
Prychnąłem niezadowolony, kiedy chłopak się ode mnie odsunął.
- Hyung, chcę, żebyś się rozluźnił. Nie daj się prosić.
Westchnął zrezygnowany, ale wstał. Wiedział, że nie dałbym mu spokoju, więc po prostu się poddał. A ja, mimo późnej pory, podszedłem do gramofonu i włożyłem do niego pierwszą lepszą płytę winylową, jak się później okazało, był to Beethoven, którego Luhan tak uwielbiał. Wziąłem go w ramiona i przytuliłem mocno do siebie, a on w zamian oparł głowę na moim ramieniu. I przytuleni tak do siebie, staliśmy, bujając się na boki przez kwadrans, albo godzinę. Nie wiem, nie obliczałem wtedy czasu i chciałem, żeby ta chwila trwała jak najdłużej.
Kochałem takie wieczory, kiedy mogłem ramionami obejmować cały mój świat, a on mógł wtulać się we mnie, dzieląc swoimi myślami i zmartwieniami.
Kochałem, kiedy mogłem trzymać go w ramionach i wiedziałem, że nigdy go nie stracę i będzie mój na zawsze.
- Kocham cię, Sehun.
- Ja ciebie też, kochanie.
Ale wieczność nie istnieje.
Przez to wspomnienie, które kłuło mnie w serce, powinienem wrócić już do domu. Wiedziałem, co będzie dalej. Wiedziałem, ale byłem masochistą i lubiłem cierpieć, tak mi się przynajmniej teraz zdawało. Nie chciałem wracać, chciałem zostać tu na zawsze, razem z moimi wspomnieniami, które zaczynały boleć jeszcze bardziej, niż mogłem na początku przypuszczać.
Obok salonu znajdowała się łazienka, więc do niej wszedłem. Mimo tylu lat, nadal wyglądała podobnie jak kilka lat temu, co było najdziwniejsze. Płytki, umywalka, wanna, toaleta - wszystko stało na swoim miejscu, jakby nie istniało coś takiego jak czas. Nawet lusterko - co prawda, z kilkoma oderwanymi kawałkami szkła - było na swoim miejscu.
- O Boże, co tu tak śmierdzi? - spytał, wchodząc do łazienki i marszcząc uroczo nos.
Ja jedynie spojrzałem na niego ze złością - mógłby akurat teraz nie komentować zapachu w łazience, a do tego nie musiał tu wchodzić.
- Dostałem biegunkę, Luhan - odparłem, nadal siedząc na toalecie. - Zapewne przez to ciasto, które dzisiaj upiekłeś.
- Przepraszam bardzo, ale co? To znaczy, że ja też powinienem mieć teraz biegunkę - fuknął i spojrzał na mnie groźnie, zakładając ręce na swoje biodra. - I czy ty właśnie powiedziałeś, że źle gotuję?
- Ty go jeszcze nie jadłeś, więc nie masz - westchnąłem głośno i zasłoniłem sobie twarz dłonią. - Jesteś najlepszym kucharzem jakiego znam, Lu.
Wywrócił oczami i skierował się w stronę lusterka, który wisiał nad umywalką, gdzie położył swoją kosmetyczkę. Wyglądał tak dobrze w obcisłych rurkach i czarnej, luźnej koszuli, że aż miałem ochotę do niego podejść i pocałować, ale coś mi to uniemożliwiało.
Moment, ale dlaczego on sobie pudruje nosek i robi kreski, mimo iż jest już dziewiąta?
- Wybierasz się gdzieś - bardziej oznajmiłem, niżeli spytałem i po spłukaniu wody w toalecie, podszedłem do umywalki z zamiarem umycia rąk.
- Przecież ci mówiłem, że idę z Baekiem na jakiś maraton - spojrzał na mnie zdziwiony, a chwilę potem prychnął. - Widać, jak mnie słuchasz.
Pokiwałem głową, zamyślając się na chwilę. Czyli tak, skoro ja mam biegunkę, to on powinien się mną opiekować, prawda?
Mądry Sehun.
- Powinieneś się mną zająć, Luhan! - jęknąłem z wyrzutem. - Nie możesz nigdzie iść, nie widzisz, że jestem bliski śmierci?
Wybałuszył szeroko oczy, jakby był zdziwiony i zaczął się głośno śmiać, jedną ręką opierając o mój tors, a drugą klepiąc siebie w pierś.
- No co?! Powinieneś być przykładnym mężem i się mną opiekować, gdy cię potrzebuję! - krzyknąłem, oburzony jego zachowaniem i zaraz po tym tupnąłem obrażony nogą.
- No dobrze - pogłaskał mnie czule po policzku. - Małe bubu potrzebuje mamusi, tak? Już odwołuję Baeka i zostanę przy dzidzi całą noc, żeby nic jej się nie stało. Tylko zmienię ci pieluszkę, więc poczekaj!
Prychnąłem i odepchnąłem go, sam kierując się w stronę drzwi: - Teraz to już sobie jedź.
Na przestrzeni lat, wydawało się to śmieszne, ale wtedy nie było to zabawne, nawet w jednej setnej procenta, naprawdę. Byłem w opłakanym stanie, a on wychodził do kina, niewdzięcznik. Gdyby to on miał biegunkę, pewnie błagałby mnie o to, żebym z nim został i się o niego troszczył.
Chociaż.
Nie, Luhan nie był mną i nie zachowywałby się tak, gdyby żył.
Spoważniałem i obróciłem się wokół własnej osi, co wywołało lekkie zawroty głowy, ale nie na długo, bo chwilę potem już stałem przy drzwiach od naszej, a potem tylko jego sypialni.
Przecież dam radę tam wejść, prawda?
Przecież Oh Sehun, trzydziestosiedmioletni mężczyzna nie może się bać czegoś tak na pozór błahego. Przecież to tylko wspomnienia, które nic mi nie powinny zrobić.
Uchyliłem nieco drzwi i niepewnym krokiem wszedłem do pomieszczenia. Usiadłem na podłodze, w miejscu, w którym znajdowało się wcześniej łóżko i się popłakałem.
Wpatrywałem się w pustą przestrzeń przede mną i płakałem, pragnąc bliskości Luhana w tej chwili. Żeby powiedział mi, że to po prostu nie istniało i był to tylko wytwór mojej wyobraźni. Ale pamiętałem wyraźnie, kiedy wypowiadał kłamstwa, tylko żeby mnie nie zranić.
On cały był kłamstwem, tak mi się zdaje.
Był ponoć na kawie ze znajomymi, ale nie wierzyłem, że wróciłby ze spotkania towarzyskiego z zaczerwienionymi i opuchniętymi oczami. Nie pytałem, o co chodziło, bo nigdy nie mówił. Przywykłem, po prostu potrzebował chwili w samotności i mu przechodziło.
- Wynoś się stąd - warknął, rzucając we mnie ubraniami z mojej szafy.
Tak naprawdę, nie byłem pewny, co się dzieje, dlaczego mam się wynosić z naszego domu i dlaczego pakuje mnie do walizki, która znajduje się zaraz obok niego.
Siedziałem tylko na naszym łóżku i przypatrywałem się jego poczynaniom.
Przecież ja nic nie zrobiłem, Luhan.
- Mam kogoś.
Aha.
Mój Luhan kogoś ma.
W porządku.
- Nie kocham cię. Chcę żebyś się stąd wyprowadził.
- Oczywiście, Luhannie.
- Zamknij się - zacisnął mocno powieki i oparł się o brzeg szafy. - Jestem Luhan.
Chciał płakać.
Wiedziałem, bo trzęsła mu się szczęka.
A ja nie wiedziałem, co się dzieje.
Moje myśli były zbyt skotłowane, żeby cokolwiek zrozumieć.
- Pomóc ci, Luhan? - spytałem, podchodząc do niego i kładąc dłoń na jego ramieniu, a on ją odepchnął.
- Spakuj się i wynoś z tego domu, nie chcę cię widzieć - odparł i wyszedł z pokoju, przykładając do oczu dłonie z naciągniętym na nie swetrem, zostawiając mnie samego.
A ja się spakowałem.
Dobry Boże, jaki ja byłem głupi. Pozwoliłem mu odejść, mimo iż był najważniejszą osobą w moim całym życiu.
Chciałem, aby był szczęśliwy, a jeśli taki byłby beze mnie - w porządku.
Pakowałem ubrania i płakałem. Nie wiedziałem czemu, ale była tak ciężka atmosfera, że płakałem cały czas, dopóki nie wyszedłem z pokoju.
- Do widzenia, Luhan - powiedziałem dość głośno, ale nie usłyszałem żadnej odpowiedzi oprócz cichego łkania, które słyszałem prosto z kuchni.
To w porządku, jeśli będzie szczęśliwy.
- Kocham cię, Luhannie - szepnąłem, mając nadzieję, że nie usłyszy.
I nie usłyszał, a ja wyszedłem z jego domu.
Dopiero w samochodzie, kiedy już wracałem, zrozumiałem, że już więcej go nie zobaczę, przez co rozpłakałem się na dobre... a pogoda za szybą była odzwierciedleniem moich uczuć."
Wyciągnąłem z kieszeni płaszcza pogniecioną i zniszczoną kartkę, na której były nabazgrane trzęsącą się dłonią literki, które zamieniały się w słowa a potem w zdania.
Przeprosiny albo list pożegnalny Luhana, jak kto woli.
Wiedziałem tylko, że mnie kochał.
- Halo? - usłyszałem po drugiej stronie słuchawki zachrypnięty, zapewne od płaczu, głos.
- Czy to prawda, że Luhan był chory, Baekhyun? - wytarłem rękawem od bluzy łzy, które spłynęły po moim policzku.
Kiedy nie otrzymałem odpowiedzi na moje pytanie, tylko głośne łkanie, zaśmiałem się.
Zaśmiałem się głośno, histerycznie. Zapewne brzmiałem jak osoba chora psychicznie, ale w tym momencie to mnie nie obchodziło.
- To ty nie wiedziałeś? - spytał cicho, jakby się mnie bojąc. Nie dziwię się.
- Skąd miałem wiedzieć? - warknąłem, mimo iż nie chciałem. Kochałem Baekhyuna jak własnego brata, nie chciałem na niego krzyczeć, ale nie pozwalały mi na to moje własne uczucia. - Przecież on mi nic nie powiedział, do cholery. Nikt mi nic nie powiedział, że dzieje się coś z moim własnym mężem! Wiesz, jak podle się teraz czuję?!
Kolejny brak odpowiedzi, przez który się zezłościłem i rozłączyłem, rzucając telefon poza zasięg mojego wzroku.
Potraktował mnie jak zupełnie obcą osobę, a nie własnego męża.
Drogi Sehunie,
jeśli to czytasz, zapewne jest już po pogrzebie, prawda?
Chciałbym Cię przeprosić za to, że byłem aż takim tchórzem, żeby Ci o tym nie powiedzieć prosto w oczy.
Pamiętasz ten dzień, jak wyrzuciłem Cię z domu?
Byłem u lekarza i dowiedziałem się, że moja wada serca się powiększyła i że w przeciągu kilku miesięcy mogę umrzeć.
Działałem pod wpływem impulsu, nie wiem, co mną wtedy kierowało.
Może nie chciałem Cię zranić tym, że niedługo bym odszedł, zostawiając Cię samego.
To byłoby egoistyczne, nie sądzisz?
Więc mogłeś znaleźć sobie w tym czasie kogoś innego, kogoś, kogo pokochasz.
Mam nadzieję, że jesteś teraz szczęśliwy, nie chciałbym zostawiać Cię tu zranionego, Sehunnie.
Twój na zawsze,
Luhan
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top