C H A P T E R T H R E E
Z góry przepraszam za błędy ortograficzne, literówki czy korektę. Nie zwracajcie uwagi :)
- Weź te cholerne łapy!.- warknęłaś do swojego współpracownika.- Zaraz to ja ciebie pobije.
- Musisz być wiarygodna, do cholery!.- złapał cię mocniej za ramię po czym walnął cię bronią. Syknęłaś głośno z bólu.
- Tylko mnie nie zabij, do cholery.- wyrwałaś mu się.- A teraz łapy przy sobie i, żebym cię do końca dnia nie widziała.
- Zaraz będziemy, uspokujcie się.
Spojrzałaś na dół, na piękny świat Pandory, który w jakimś stopniu cię uspokajał.
- Nie przyzwyczajaj się za bardzo, okej ?.- zażartował Miles.
- Wolałabym zamieszkać wśród Thanatorów niż z wami.- prychnęłaś.
Wylądowaliście, w końcu. Wyskoczyłaś z helikoptera, po czym odwróciłaś się i spojrzałaś z grymasem na pozostałych.
- Skąd wiadomo, że tutaj przyjdzie Jake Sully ?
- Jak spojrzysz za sobą, tam jest miejsce, gdzie wojna dopiero się rozpoczęła.
Spojrzałaś tak, jak powiedział pułkownik. Obeszłaś helikopter, a twoim oczom ukazała się kupa metalu, która była zarośnięta.
- I niby co to jest ?
- To.- wyskoczył z helikoptera i podszedł do ciebie, kładąc na twoim ramieniu rękę.
- To jest pole wojny, bitwy, która się jeszcze nie skończyła.
Podeszłaś do leżącego obok robota, w którym leżał szkielet. Pułkownik Miles podszedł i wziął w swoje ręcę czaszkę, którą szybko rozkruszył jednym ściśnięciem.
- Wojna to jedyne rozwiązanie. Pamiętaj o tym, [T.I].
Nigdy nie zapomnisz. W końcu te zdanie jest wpajane tobie od czwartego roku życia.
- Przepraszam, jeśli spytam, ale...
- Tak, tutaj właśnie umarłem. I teraz pora na zemstę.- uśmiechnął się.- I ty będziesz naszą bronią.
- Do tego mnie szkoliłeś, pułkowniku.
- Dokładnie.- odpowiedział.- Zmiana planów, na swoje miejsce.
Zostałaś pociągnięta i jednocześnie rzucona na podłogę.
Któryś z twojej drużyny złapał cię za włosy i zaczął się śmiać.
Dobra mina do złej gry.
Czas zacząć przedstawienie.
Nie minęła chwila, a przed tobą pojawili się żołnierze, którzy przyprowadzili jakiś młodych Na'vi. Spojrzałaś na każdego z nich.
Jakiś chłopak, który wyglądał, jak podróba Tarzana. Wyglądał, jakby miał wściekliznę. Kolejna osoba obok to młoda Na'vi, która wyglądała naprawdę uroczo. Dziewczyna miała może z czternaście lat, miała duże oczy, delikatnie zarumienione policzki. Trzecia natomiast to była dziewczynka. Miała krótkie włosy, spięte w warkoczyki. Zrobiło ci się jej żal, widząc ją taką wystraszoną.
Trzeci Na'vi to chłopak. Wyglądał na chyba najbardziej zdeterminowanego do walki.
- No patrz, kogo my tu mamy.- zaczął Miles.- Patrz, chyba twoi znajomi przyszli ci na ratunek.
- To nie są moi znajomi, nie znam ich.- warknęłaś.- Puście mnie!
- Nie tak prędko.- pociągnął cię jeden z żołnierzów.
Pułkownik Miles podszedł do chłopaka Na'vi. Coś powiedział, na co niebieski pokazał mu środkowy palec.
Chciałaś wybuchnąć śmiechem, ale wiedziałaś, że byłoby to nieprofesjonalne.
Twój współpracownik kazał ci wstać i iść.
Zaczęło robić się dość ciemno oraz zaczął padać deszcz. Pogoda trochę nie sprzyjała planowi, ale to był najmniejszy problem.
Teraz czekałaś wraz z ekipą na dalszy rozwój wydarzeń. Oraz na Jake'a Sully'ego.
Wszystko szło zgodnie z planem, do momentu, kiedy nie zaczęłaś słyszeć jakiś dziwny dźwięk. Jakby jakiegoś ptaka, albo innego zwierzęcia żyjącego na tej planecie.
Jednak po chwili zrozumiałaś, że to nie zwierzę.
Tylko Na'vi.
Słyszałaś już gdzieś ten dźwięk.
I zdaje ci się, że to matka.
Tych właśnie dzieci.
A jeżeli ktoś zadziera z dzieci.
Zadrze z całą rodziną.
- Tego nie było w planie, pułkowniku.
- Spokojnie, Josh. Zajmiemy się niejaką Neytiri Sully.
Neytiri Sully.
Księżniczka, teraz Tsahìk klanu Omaticaya.
- Te przeklęte strzały...- mruknął pułkownik.- Strzelać za każdym razem, kiedy będzie coś się ruszać.
Miałaś przeczucia, że właśnie tak zakończy się ta misja. Jednak, aby nie wzbudzać podejrzeń po prostu wykorzystując chwilę nieuwagi wyrwałaś się swojemu kompanowi i ruszyłaś na ratunek dzieciom. Wiedziałaś, że musisz zyskać ich zaufanie, a najlepiej, jeśli pokażesz to przez "nienawiść" do swoich.
Teraz wiedziałaś chodziarz, że możesz się odpłacić. Zaczęłaś uderzać swoich, a później poganiałaś dzieci, aby uciekały. Wszyscy próbowali do nich strzelić, ale sama miałaś przy sobie broń, więc po prostu strzeliłaś.
Raz.
I to wystarczyło, ponieważ jeden z twoich padł na ziemię.
Miałaś nadzieję, że nic się z nim poważnego nie będzie dziać.
Uciekałaś razem z nastolatkami, słyszałaś dudnienie butów wojskowych za wami, więc biegłaś ile sił w nogach.
- Kim jesteś ?.- spytała najmłodsza.
- Mam na imię [T.I], a ty ?
- Tuktirey, ale wszyscy mówią na mnie Tuk.
- Miło mi cię poznać Tuk, jednak może teraz zajmijmy się tymi za nami.- uśmiechnęłaś się do niej i ponownie strzeliłaś.
- Wow, jesteś niesamowita!
- Dziękuję, Tuk.
Spojrzałaś za siebie. Gonili was.
- Biegnijcie, ja się nimi zajmę.
- Nie zostawimy cię! Uratowałaś nam życie!
- Biegnij!
Na szczęście cię posłuchali, natomiast ty zaśmiałaś się.
- Wygląda na to, że jestem od was szybsza, chłopcy.
- Oh, [T.I] nie schlebiaj sobie.
- Wal się, odgrywaj rolę jakbyś grał w jakimś pieprzonym teatrzyku.- warknęłaś.- No ?
- Jasne.
I tak oto wróciłaś do dzieci, które tuliły się do...
Jake Sully.
Wszyscy podnieśli na ciebie wzrok.
I wtedy zauważyłaś jego.
Nie wiedziałaś, kim był, jednak poczułaś, jak serce skacze z jakiejś dziwnej ekscytacji.
Szybko jednak te uczucie zostało zastąpione przez głos Jake'a.
- Kim jesteś ?.- zapytał.
I wtedy spojrzałaś na swoje ramię. Zostałaś ranna, a ciepło zaczeło się rozlewać po twoim ciele.
Osunęłaś się na ziemię, a ostatnim co widziałaś, to cała rodzina Sully.
Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał!
Małego dnia/nocy!❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top