C H A P T E R E LE V E N

Z góry przepraszam za błędy ortograficzne, literówki czy korektę. Nie zwracajcie uwagi :)

- Mam nadzieję, że szybko się zaklimatyzujecie.- zaczęła Tsireya.

- A ja mam nadzieję, że szybko wrócimy do domu.- odpowiedziałaś ciszej, na co mała Tuk pokiwała ci głową.

- Obawiam się, że to nie możliwe.- wtrąciła dziewczyna o zielonej skórze.

Co ty możesz wiedzieć...

- A więc to jest wasz dom.- wskazała na...namiot ?.- Zwie się Awa'atlu. [T.I], chciałabyś osobny namiot, czy wolisz zamieszkać z rodziną Sully ?

- Mogę spać nawet nad brzegiem.- zażartowałaś.- Mogę zamieszkać z rodziną Sully, jeśli to nie problem.

- W takim razie ustalone.- klasnęła radośnie w ręcę.- Jesteście może zmęczeni ?

Poczułaś ból.
Serce zaczęło ci mocniej bić.
Głowa również.

- Ja pójdę się przejść.- powiedziałaś dość nienaturalnie szybko i wbiegłaś do lasu, który znajdował się tuż przy Awa'atlu.
Usiadłaś pod wielkim drzewem, gdzie tam zaczęłaś ciężej oddychać. Myślałaś, że zaraz umrzesz.

- Co się do kurwy dzieje...- jęknęłaś, kiedy twoje serce zaczynało chyba robić fikołki.
Wtedy zaczęłaś tracić panowanie nad sobą.
Miałaś to gdzieś.
Odłączyłaś się.

~

- Co się dzieje ?!

- Dostała ataku serca. Zaraz jej przejdzie, więc nie róbcie afery.

- Stracę zaraz najlepszego żołnierza, do cholery!.- ryknął Quaritch.

- Staramy się to załagodzić.

Byłaś na wpół przytomna i ledwo kontaktowałaś.
Nie chciałaś umierać, miałaś przecież misję do spełnienia.
Po kilku sekundach ból zaczął z ciebie schodzić.

- Spokojnie, [T.I]. Za moment ból całkowicie minie.

Wiedziałaś, że to nie prawda, ponieważ poczułaś smak metalu w ustach. Musiałaś usiąść, bo inaczej zadławiłabyś się kałużą krwi, która pojawiła się na podłodze.

Faktycznie, poczułaś się lepiej.

- Jest gorzej niż myślałam.- spojrzałaś na swoją lekarkę.

- Dziękuję, poprawiło to mój nastrój...

- Podejrzewam, że te ataki będą cię prześladować dość często. Plus do tego możesz je mieć codziennie.

- Świetnie...nie pomagasz.

- Mówię to dla twojego dobra, [T.I]. Albo nie podejmiemy odpowiednich kroków, możesz umrzeć. A wtedy koniec z fantazjowaniem o tym chłopaku co się zwie Neteyam.

- Skąd ty o nim wiesz ?!

- Quaritch mi powiedział. [T.I], narysowałaś go na raporcie.

- Ale to nie znaczy, że o nim fantazjuje. Bo nie jest.

- To jednak nie zmienia faktu, że dłużej nie będziesz mogła kierować swojego Avatara. Masz dwie minuty, musisz się wybudzić.

- W takim razie do zobaczenia, zaniedługo.

Nie odczekałaś tych dwóch minut. Strach, że twój plan może pójść na marne stawiałaś nad swoim zdrowiem.
Dlatego od razu się połączyłaś ponownie.

~

- [T.I]!.- krzyczała mała Tuk.- [T.I], nie umieraj!

- Tuk...nie umieram. Ja po prostu zasłabłam.- uśmiechnęłaś się lekko.

- Nie wyglądasz, jakbyś "tylko" zasłabła.- dopowiedziała Kiri.- Masz na ustach krew.

Odruchowo wytarłaś dłonią krew i delikatnie opłukałaś usta w małej rzece, która była nie daleko.

- Powiesz nam,  co się stało ?.- zapytała Kiri.

- Zasłabłam.

- Nie kłam, widziałam, że cię coś boli. Że jesteś jakaś przerażona.- naciskała.

- Jestem chora na serce, nie mówcie tego nikomu, proszę.- odwróciłaś twarz do dziewczyn.

- Nawet Neteyamowi ?

- Czemu akurat to jemu miałabym powiedzieć ?

- Babcia Mo'at powiedziała, że to twój chłopak.

- Bez urazy, ale wasza babcia to zagubiona kobieta.- próbowałaś się nie zaśmiać.

- Też tak uważam.- skomentowała cicho Kiri.

- Ej! Babcia jest super.

- Może kiedy nie straszy, że spadnie na nas klątwa Eywy za to, że nasi bracia nie umieją być posłuszni. Czyli nigdy.

- Ja się jej trochę boję.- podeszłaś do nich.- Wygląda jak...

- [T.I]!

Spojrzałaś przed siebie, gdzie szedł Neteyam z Tuk. Wyglądał na bardzo przejętego.

- Tuk mi wszystko powiedziała.- zaczął się tłumaczyć.- Nic ci nie jest ? Pokaż.- wziął w ręcę twoją twarz i zaczął dokładnie ją oglądać.

- Neteyam...nic mi nie jest. Tuk przesadza.

- Wyplułaś krew, to nie może być "nic".

- Jest dobrze.- złapałaś się za głowę.

Boże, tak bardzo pragnęłaś teraz zasnąć. Mogłaś posłuchać lekarki i faktycznie odczekać te kilka minut.

- Słabo ci ?.- zapytał chłopak.

Nim cokolwiek odpowiedziałaś, chłopak wziął cię na ręcę.
Ciepło, które od niego biło, było czymś cholernie uspokajającym.

- Neteyam...twoja mama patrzy.- mruknęłaś, kiedy spotkałaś się wzrokiem z kobietą.

- Nie wiem, z czym masz problem.

- Wygląda jakby chciała mnie zabić.

- Zawsze tak wygląda. Przeważnie.

Zaśmiałaś się cicho z rozmowy. Nie chciałaś puszczać Neteyama, więc mocniej wtuliłaś się w jego tors.
Oby ta chwila trwała dłużej, po niewiast to on był w tym momencie lekarstwem na obolałe serce.

Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał kochani!
Miłego dnia/nocy!❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top