xxx.
Szybkim krokiem pokonywała ulice Londynu. Niebo powoli stawało się coraz ciemniejsze, a łzy po jej policzkach spływały coraz rzadziej. Czuła jak kumuluje się w niej setka tak cholernie skrajnych emocji. Z jednej strony była zwyczajnie wkurzona. Bo z jakiej racji ludzie, którzy nawet jej nie znają, nie wiedzą czy Harry nie jest naprawdę szczęśliwy – obrażają ją? Jasne, istnieje takie coś jak wolność słowa, ale czasem trzeba znać granice. Ale ta druga strona medalu jej uczuć, zdecydowanie przeważała. Bo czuła się okropnie. Czuła się brzydka, nieodpowiednia. Czuła, że wcale nie zasługuje na zielonookiego właściciela dołeczków. Bo tutaj nie chodziło tylko o wygląd. Tak nagle zaczęła myśleć, że nie ma w niej nic interesującego. Nic, z czym Harry chciałby pozostać na dłużej. Och jak bardzo się myliła!
Wstąpiła do jednego z osiedlowych sklepików. Drżącymi dłońmi chwyciła za dużą tabliczkę czekolady. Musiała również zaopatrzyć się w paczkę papierosów. To od dłuższego czasu była jej mała tradycja. Zawsze, gdy zbyt mocno się denerwowała, zaopatrywała się w ten zestaw. Stojąc w kolejce i czekając na swoją kolej, przechodziła nerwowo z nogi na nogę. Jej stres potęgowało nieodparte wrażenie, że obecni w sklepie ludzie dziwnie na nią patrzą. Dwie nastolatki stojące nieopodal wybuchły śmiechem, a ona skrzywiła się robiąc głupią minę. Znowu to samo. Znowu miała wrażenie, że cały świat drwi tylko z niej.
Otoczona poduszkami, czekoladą, paczką papierosów i tysiącem butelek soku pomarańczowego, siedziała na łóżku i szklącymi się oczami, wpatrywała się tępo w ścianę. Jej telefon co chwilę wibrował. Świetnie wiedziała, kto próbuje się do niej dodzwonić. Ale nie miała siły, by z nim rozmawiać. Powinna, ale nie mogła. Chciała zostać sama. Sama z własnymi, złymi myślami. Sama z własnym żalem. Czasem każdy z nas tego potrzebuje. W takich sytuacjach ogromną rolę odgrywają przyjaciele. Prawdziwi przyjaciele. Niezastąpieni przyjaciele.
Eva pojawiła się w domu przyjaciółki bez zapowiedzi. Gdy tylko znalazła się w jej pokoju, odrzuciła reklamówkę wypełnioną ciasteczkami, dwiema butelkami wina i chusteczkami. Usiadła obok ciemnowłosej i bez żadnego słowa, przyciągnęła ją do siebie. Otulając szczelnie ramionami, pozwoliła, by Rosie wypłakała się w jej idealnie białą bluzkę. By pobrudziła ją czarnym tuszem, wysmarkała się. by po prostu poczuła się choć odrobinę lepiej.
Nie musiały rozmawiać, nie musiały nawet na siebie patrzeć. Bo prawdziwym przyjaciołom słowa nie są potrzebne. Ale blondynka w końcu postanowiła przerwać te narastające milczenie.
- Kochasz go? – Spytała bez ogródek, głaszcząc zmierzwione włosy przyjaciółki. Dziewczyna podniosła się gwałtownie i spojrzała na uśmiechniętą nieśmiało przyjaciółkę.
- Skąd to pytanie.. – Rosie pociągnęła nosem, uciekając wzrokiem. Eva świetnie znała dziewczynę. Zaśmiała się pod nosem i kręcąc głową, poprawiła swoje długie, blond włosy.
- Jeśli go kochasz, musisz do tego przywyknąć. – Ciemnowłosa spojrzała na nią ze zdziwieniem. – Musisz być przygotowana na wszystko, walcząc o wasze uczucie. Nie możesz pozwolić jakimś obcym ludziom odebrać ci tego, co naprawdę cię uszczęśliwia. – Zaczęła swoją wypowiedź, a jej głos przybrał poważnego tonu. – Poza tym, nie powinnaś przejmować się głupimi komentarzami. Ludzie od zawsze byli mściwi i okropnie zazdrośni. Rosie. – Blondynka chwyciła przyjaciółkę za dłoń i uśmiechnęła się najpiękniej jak tylko potrafiła. – Zawsze uważałam, że jesteś piękna. Z resztą nie tylko ja. Uwierz w końcu siebie, podnieś się z podłogi i walcz. Ze stereotypami, o miłość. Nawet nie wiesz jak cholernie ci zazdroszczę tego uczucia. – Dodała, wzdychając dyskretnie.
- Ale Eva, oni mnie nienawidzą. – Ciemnowłosa w końcu się odezwała, ocierając łzy z policzków.
- Oni cię nie znają. Sama dobrze wiesz, że pierwszą reakcją ludzi na taką informację często bywa zawiść. Jestem pewna, że szybko zmienią zdanie. Ciebie nie da się nie lubić idiotko. – Zaśmiała się, podając ciemnowłosej chusteczki.
*
Kolejny, bezsensowny w jego mniemaniu wywiad zakończył się dziesięć minut wcześniej. Teraz, całą piątką siedzieli w garderobie, przygotowując się do opuszczenia studia. Zayn przebierał się w swoje ubrania, Louis siedział w rozpiętej koszuli na kanapie i wtykał nos w telefon, krzywiąc się co chwilę. Niall jak zawsze robił coś, czego Harry nigdy nie potrafił zrozumieć. Począwszy od biegania w samych bokserkach po garderobie, skończywszy na dyskretnym dźganiu go w bok.
Zielonooki zaś stał przy oknie, wpatrując się w nieokreśloną przestrzeń. W głowie wciąż miał mętlik, widok łez spływających po policzkach jego ukochanej.
- Nieźle się narobiło. – Odezwał się w końcu Louis, przesuwając palcem po ekranie i krzywiąc się. Harry świetnie wiedział o co chodzi jego przyjacielowi. Spieprzył, narażając ciemnowłosą na zawód.
- Ona nawet nie odbiera telefonów. – Jęknął Styles, opadając ze zrezygnowaniem na miejsce obok niebieskookiego przyjaciela.
- Może powinieneś do niej pojechać? – Wtrącił się Niall, zapinając pasek spodni, które łaskawie postanowił włożyć.
- Powiedziała, że chce być sama. Trochę się tego boję. – Harry przeczesał nerwowo włosy, zwilżając wargę.
- Zachowujesz się trochę jak zakochana, niedoświadczona i zdesperowana nastolatka. – Stwierdził Tomlinson, odkładając telefon.
Miał rację. Harry tylko przy Rosie czuł takie szczęście, poczucie bezpieczeństwa i błogość jak niegdyś, gdy miał te piętnaście lat i swą pierwszą dziewczynę. Bał się, że może stracić wszystko na czym zaczęło zależeć mu najbardziej.
Podniósł się z miejsca i przechadzał się po całym pomieszczeniu. W głowie mając setki myśli, przewijających się pomysłów i tęsknoty, która rosła w nim z każdą minutą. W pewnym momencie odezwał się Liam. Niespodziewanie, nie bacząc na konsekwencje.
- Nie wiem czym się tak przejmujesz Harry. Jak nie ta, to inna. Poza tym, ona w ogóle nie należy do twojego typu. – Wzruszył ramionami, zakładając nogi na toaletkę z wielkim lustrem. Zielonooki odwrócił się gwałtownie, spoglądając na przyjaciela piorunującym wzrokiem.
- O co ci chodzi?
- O nic. –Wywrócił oczami, bawiąc się telefonem. – W każdym razie, jak dla mnie, jest trochę za szeroka w biodrach i za cienka w języku na nasz świat.
Jeden moment, o jedno słowo za dużo. Harry nie wytrzymał. Uderzył pięścią w twarz przyjaciela, ale nie chciał kończyć tylko na jednym ciosie. Louis podniósł się gwałtownie z kanapy i wraz z Horanem ostatkiem sił powstrzymali zielonookiego przed kolejnym wybuchem.
- Jesteś skończonym idiotą, Payne. – Podsumował Harry, obdarowując chłopaka zabójczym spojrzeniem. Odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem opuścił pomieszczenie. Gdy wyszedł na zewnątrz, jego twarz zaatakował powiew ciepłego wiatru. Opadł na schodki przy drzwiach tylnego wyjścia. Oparłwszy głowę o zimną ścianę budynku, zacisnął pięści. Oczywiście, że każdy ma prawo do własnego zdania. Jednakże nie zmienia to faktu, że nie spodziewał się takich słów po swoim przyjacielu. Człowieku, który zna go na wylot, który spędza z nim tak dużo czasu. Który świetnie wie, czego Styles poszukiwał przez całe życie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top