xxiii.

      Od kilku dni, zielonooki młodzieniec był niezwykle tajemniczy. Skończyła się z jego strony czułość, rozpoczęło dziwne zachowanie. Kiedy tylko nie mogli się zobaczyć, pisali ze sobą. Ale to również się skończyło. Rosie zaczynała się niepokoić. Była niezwykle ciekawa, co dzieję się z Harry’m. Ale strach zdecydowanie przewyższał wszelkie inne uczucia. Bała się, że to wszystko co działo się przez ostatnie miesiące, runie tak po prostu. Jak domek z kart. Że Harry się nią znudził, że było za pięknie. W głowie przetwarzała wszystkie, najgorsze scenariusze.

     Ale Harry nie pozwolił długo zamartwiać się swojej ukochanej. Jeszcze nigdy nie zachowywał się tajemniczo, a robił to tylko dlatego, bo od kilku dni starał się załatwić coś, co zaplanował wcześniej. Trochę zajęło mu zapięcie wszystkiego na ostatni guzik. Ale w niedzielę rano, wszystko było już gotowe. Obudził się z szerokim uśmiechem na twarzy, szybciej bijącym sercem i świadomością posiadania niezwykłej niespodzianki.

      Zadzwonił do niej jeszcze tego samego dnia, wieczorem. Nakazał spakować najpotrzebniejsze rzeczy i być gotową następnego dnia rano. Była zdziwiona, ale i podekscytowana. Nie domyślała się nawet co szykuje dla niej ten kochany i słodki Harry. Słodki najczęściej w zaciszu domowym, w którym się ukrywali. Męski i poważny pośród przyjaciół.

*

      W poniedziałek rano podjechał pod jej kamienice swoim białym kabrioletem. Kilka naciśnięć na klakson i uśmiechnięta, ciemnowłosa dziewczyna znalazła się na zewnątrz. Z tajemniczym uśmieszkiem, pomógł spakować jej filigranową walizkę i szarmanckim gestem otworzył drzwi auta.

      Ten dzień był prześliczny. Słońce prażyło już od samego rana, przygrzewając jej pulchne, zaróżowione od słońca i zakłopotania policzki. Choć tyle razy już smakowała jego ust, tyle razy ją dotykał, przejeżdżał opuszkami po jej nagim ramieniu, ona wciąż czuła w sobie tę niepewność i zakłopotanie. Za każdym razem, gdy był blisko.

      Wyjechali z miasta bez większego problemu i korków. Gdy tylko znaleźli się pośród zielonych łąk, nasunęła na oczy ciemne okulary, a na głowę włożyła duży, słomiany kapelusz. Gdy jego brzegi trzepotały radośnie na wietrze, dziewczyna rozglądała się z zachwytem na wszystkie strony. Z cicho grającego radia jej uszy dochodziła jedna z jej ulubionych piosenek. Nucąc pod nosem, zwilżała wargę, przyglądając się skupionej, lekko rozbawionej minie zielonookiego towarzysza.

It's raining men, Hallelujah it's raining men.

      Trzymając kapelusz prawą dłonią, tańczyła radośnie, poruszając głową. W towarzystwie ciemnowłosego czuła się na tyle swobodnie, by pozwolić sobie na bycie prawdziwą sobą i robienie tego, na co ma ochotę.

      Spoglądał na dziewczynę kątem oka. Spoglądał i wprost nie mógł uwierzyć. Był zachwycony jej zachowaniem, jej odwagą i szczęściem wypisanym na twarzy. A przecież nie robili nic szczególnego. Tak właściwie nie robili nic, prócz siedzenia w samochodzie i pokonywania kolejnych kilometrów. Nie wypytywała go, gdzie się kierują. Nie miała na to czasu. Wolała podziwiać kolorowe łąki i pola. Przyglądać się pasącym na soczysto zielonych trawach, krowom.

      Po dwóch godzinach radosnej podróży i tylko dwóch przystankach na „siusiu”, w końcu dotarli na miejsce. Zaciekawiona, zsunęła z nosa ciemne okulary. Przyglądała się tabliczce z nazwą miasteczka. Surrey to niezwykle urocze, malutkie miasteczko na południe od Londynu. Skierowała wzrok na skupionego chłopca, rozglądającego się na wszystkie strony i widocznie czegoś szukającego.

- Harry, powiesz mi w końcu dlaczego tutaj przyjechaliśmy? – Spytała, zniecierpliwiona, poprawiając kapelusz.

- Zaraz wszystko ci wytłumaczę, muszę tylko… - Przerwał na chwilę, marszcząc czoło w skupieniu. – O jest! To tutaj. – Krzyknął radośnie, naciskając lekko na pedał gazu. Zatrzymał się pod jednym z pięknych, kamiennych domków, tuż na obrzeżach małej wioski.

      Jednopiętrowy budyneczek otoczony był ceglanym murem. Na samym środku znajdowała się urocza, mała, błękitna furtka z drewnianą tabliczką. Gdy wysiadła z auta, podeszła bliżej ,przyglądając się z zaciekawieniem owej tabliczce. „Rosehill Cottage”. Zatrzymała powietrze w policzkach i cofnęła się o krok, obejmując spojrzeniem cały dom. Podszedł do dziewczyny od tyłu i objął jej biodra. Ułożył brodę na jej ciemnych włosach i uśmiechnął się z dumą. Uchyliła usta, wypuszczając powietrze ze świstem.

- Tu jest.. Prześlicznie. – Wydukała w końcu. – Skąd.. Jak.. Ale.. – Zaczęła się plątać. Jej oczy powiększały się z każdą sekundą, nabierając coraz większego blasku.

- Mam rozumieć, że niespodzianka się udała. – Zaśmiał się nisko.

- Żartujesz?! – Odwróciła się gwałtownie i uniosła głowę. Spojrzała w parę zielonych, zadowolonych z siebie oczu, wydęła wargi i rzuciła się w ramiona Harry’ego. Stając na palcach, zaczęła całować jego policzki.

- To musiało kosztować fortunę i w ogóle.. – Odezwała się, odrywając w końcu od roześmianego chłopaka.

- Twoja radość i uśmiech są moim największym wynagrodzeniem. – Stwierdził poważnie. Złapał jej rękę i zamknął w swojej ogromnej dłoni. Zaraz potem otwierał błękitną furtkę, robiąc przy tym niezwykle dużo hałasu. Pociągnął Rosie za sobą i stanęli przed drewnianymi drzwiami, w kolorze identycznym jak furtka.

      Pomimo pozornego ogromu, który dojrzeli z zewnątrz, pokoje w środku były niezwykle malutkie i ciasne. Ale to miało swój urok. Rosie przechadzała się po całym domu z coraz większym zachwytem i uśmiechem, wymalowanym na jej pulchnej twarz. złożyła dłonie i przysuwając je pod brodę, rozglądała się na wszystkie strony. Harry wciąż stał przy drzwiach i obserwował swoją małą dziewczynkę. Gdy to robił, dołeczki w jego policzkach pogłębiały się, a oczy nabierały coraz większego blasku. Rosie wyglądała jak malutka dziewczynka, którą przyprowadzono po raz pierwszy do sklepu ze słodyczami lub zabawkami. Wtedy właśnie stwierdził, że w takim stanie szoku i zachwytu, wygląda najpiękniej. I już zawsze chciałby wprawiać ją o taki uśmiech.

*

      Wybrali się na spacer. W opustoszałej wiosce nie musieli przejmować się wścibskimi dziennikarzami i fanami. Podążali radośnie przez piękne, rozłożyste łąki. Trzymając się za ręce. Czasem podskakując niczym dzieci, czasem poważniejąc i rozmawiając na trudne tematy. Spacerowali również w milczeniu, skradając sobie niewinne pocałunki, podziwiając piękne widoki. Brodząc bosymi stopami w soczystej, wilgotnej od rosy, trawie.

      Harry nie mógł sobie odpuścić dokładnego zlustrowania dziewczyny. Gdy puszczała jego dłoń i biegała radośnie pośród kolorowych kwiatów. Była taka prawdziwa, taka szczera. Gdy się śmiała, jego serce rosło. Gdy patrzyła mu w oczy, jego wnętrzności tańczyły. Ale chłopiec zaczął powoli zwracać uwagę na inne części ciała dziewczyny.

      Bo poza uroczo pulchnymi policzkami, pełnymi ustami i dużymi, brązowymi oczami miała jeszcze o wiele więcej do zaoferowania. Jej pełne biodra, kołysały się w sposób jakiego wcześniej nie widział. Sposób, który – nie ukrywając – naprawdę go kręcił. Jej pełne piersi falowały, gdy skakała radośnie. Zwilżył wargę, podziwiając szalejącą wśród traw dziewczynę. Była piękna. Była najpiękniejsza. Sam nie wiedział, czy jest świadoma tego jak bardzo owinęła go sobie wokół palca. Pozornie nie robiąc nic, a praktycznie każdy jej ruch wprawiał go o szybsze bicie serca.

      Nie rozumiał jak można nie godzić się z takim wyglądem. Przecież była idealna. Dla niego idealna w każdym calu. Miała wszystko czego potrzebował i nie odczuwał – ani przez sekundę, odkąd się poznali – potrzeby, by zmieniać w niej cokolwiek. Nigdy nie chciałby również, by ona zmieniała się specjalnie dla niego. Bo właśnie taką, pokochał najbardziej. Z okrągłymi, wciąż zarumienionymi policzkami. Rozbieganymi, błyszczącymi czekoladowymi oczami, słodkimi ustami. Ciemnymi, niesfornymi lokami, które zawsze układały się według własnego uznania.

       Ale przecież nie tylko jej wygląd liczył się w tym wszystkim. Bo wygląd to tylko oprawa, okładka – często niepozorna. On pokochał jej wnętrze. Bo była niezwykle dobrą, ciepłą osobą. Była inteligentna, zabawna. Śmiała się z jego żartów – i choć nie wiedział, czy robi to szczerze, czy tylko po to, by nie było mu smutno – doceniał to. Zadziwiała go każdego dnia na nowo. Utalentowana, skromna. Kilka razy miał okazję usłyszeć jej cichy śpiew. Był zachwycony.

      Bo ona była wszystkim tym, co wymarzył sobie w przeszłości. Była niezwykła w swojej zwyczajności. Była połączeniem tego, co każdy mężczyzna tak naprawdę pragnie, a do czego często boi się przyznać. Przy niej czuł się bezpiecznie, czując równocześnie obowiązek chronienia jej. Ona była jego motywacją, była jego muzą i szczęściem. Mógł zrobić dla niej wszystko, o co by poprosiła. Nie miał pojęcia, czy jest tego świadoma, ale miała jego serce i jego całego dla siebie. Bo już przestał bać się uczucia, które rozrywało go od środka. Teraz pragnął być jej bohaterem, oparciem, siłą i opieką.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top