i.
„Pomimo niezwykle szybko rozwijającej się kariery, chłopcy z One Direction mają muzyczne problemy. Kariera zespołu, jego przyszłość wiszą na włosku. Świat obiegła plotka, iż każdy z chłopców myśli o solowej karierze. Czy to prawda?! Wiemy, że jedyną deską ratunku jest nowo przygotowywana płyta. Czy album pomoże chłopakom z One Direction? Czy to niechybny koniec jednego z wielu boysbandów?”
Wywrócił oczami i ze zbyt dużą siłą odłożył laptopa. Rozłożył się wygodnie w ogromnym fotelu i wlepił wzrok w szklany wazon, stojący na mahoniowej komodzie. Czuł zmęczenie wymieszane z zażenowaniem. Potarł palcami skronie i uniósł wzrok, słysząc niecierpliwy głos przyjaciela.
- Musisz się w końcu wziąć w garść. Jeśli nie napiszesz tych piosenek to koniec. – Wzrok chłopaka skierował się na blond czuprynę i wzrok pełen troski. Nic nie mówił, jednak Harry dobrze wiedział co myśli. Zawalił. Po całości. Stracił sens tego co robi i przez to zespół ma kłopoty. Dobrze rozumiał, że możliwość wydania kolejnej płyty jest ukłonem w ich stronę, że wytwórnia wcale nie musiała wspierać tego pomysłu. Teraz dostał szansę na pokazanie na co go stać. Problem w tym, że czuł się całkowicie wypalony. Nie miał już żadnych pomysłów. Nie pomagały nawet tradycyjne wypady z chłopakami, całonocne rozmyślanie ani nic innego, co kiedyś dawało mu wenę.
Westchnął donośnie, stukając palcami w udo. Rozglądał się w poszukiwaniu jakichkolwiek pomysłów. Jak gdyby mógł odnaleźć je w krzesłach, stolikach czy innych meblach.
Uciekając przed wielkimi kroplami deszczu, pokonywała kolejne ulice. Kochała to miasto, jednak wciąż nie mogła przyzwyczaić się do pogody jaka witała ją praktycznie każdego ranka, odkąd przeprowadziła się do Londynu. Dlaczego w ogóle wyszła w tak okropną pogodę? Ze zwykłej uprzejmości. Zgodziła się zastąpić ciotkę w pracy, której nie mogła odpuścić. Dość często jej towarzyszyła wiec dobrze znała obowiązki. Gotowanie, karmienie zwierząt, sprzątanie i podlewanie kwiatów pod nieobecność właścicieli mieszkań.
W tym mieszkaniu była już kilkakrotnie, jednak za każdym razem trafiały z ciotką na zupełną pustkę. Kobieta nie chciała zdradzić jej, do kogo należy mieszkanie, zachowując się nazbyt tajemniczo.
Była pewna, że znowu właściciela nie ma w domu. Jednak ze zwykłej kultury, postanowiła zadzwonić. Delikatnie nacisnęła dzwonek i zakładając kosmyk niesfornych, ciemnych włosów za ucho, przygryzła wargę. Nikt nie otwierał i ze zniecierpliwienia zaczęła przechodzić z nogi na nogę. W końcu zdjęła z ramienia torebkę i zaczęła grzebać w niej, w poszukiwaniu odpowiednich kluczy. W momencie, gdy przeklęła pod nosem donośnie, drzwi mieszkania otworzyły się z hukiem. Uniosła przerażony wzrok, trafiając na parę zielonych oczy, wpatrujących się w nią ze zdziwieniem.
- D-Dzień dobry. – Wydukała ledwo słyszalnie, przywołując na twarz sztuczny, niezbyt udany uśmiech. – Ja jestem w zastępstwie Karen. Myślałam, że pana nie ma. - Młody chłopak skinął głową, zrobił krok w tył i bez żadnego słowa przepuścił lekko zszokowaną dziewczynę. Gdy znalazła się w środku, niemalże od razu poczuła na odkrytej skórze nóg przyjemną miękkość. Spojrzała w dół i uśmiechnęła się szczerze. Czarny, niezwykle puchaty kot ocierał się o jej kostki, mrucząc i patrząc w górę. Lucy to niezwykły, przyjazny i zawsze głodny kot. Kucnęła i podrapała zwierzaka za uchem.
Było mu naprawdę obojętne kto zajmuje się jego domem, dlatego też nie obdarzył dziewczyny większą uwaga. Miał o wiele ważniejsze rzeczy do roboty. Z niemrawą miną wrócił na fotel, który zajmował przez cały ranek i zarzucając nogi na stolik stojący tuż przed nim, spojrzał na przyjaciela.
- Weź się w końcu w garść i zacznij coś robić. – Odezwał się blondyn, wręczając przyjacielowi duży zeszyt w kratkę i długopis. Zielonooki westchnął z niezadowoleniem i zabierając sprzęt pisarski, oparł głowę o fotel.
Bardzo nieśmiało weszła w głąb mieszkania. Zdjęła z ramienia torebkę, zdjęła płaszcz i przeczesując lekko roztrzepane, orzechowe loki, ułożyła swoje rzeczy na pobliskim krześle. Ogromny salon połączony był z aneksem kuchennym. Po lewej stronie od drzwi wejściowych znajdował się dość długi rząd kwiatów doniczkowych, przeróżnego rodzaju. Gdzieś pomiędzy zieloną alejką znajdowały się duże, szklane drzwi prowadzące na sporej wielkości taras. Dobrze znała tę część mieszkania. To właśnie w niej spędzała większość czasu, gdy pomagała ciotce w jej obowiązkach. Znała to mieszkanie i nie powinna czuć się skrępowana. Jednakże należała do tego typu ludzi, którzy będąc w towarzystwie nieznajomych, zaczynali – kompletnie bez żadnego sensu – niezwykle się stresować. Omiatała wzrokiem całe pomieszczenie, gdy jej spojrzenie spotkało się z błękitnymi tęczówkami. Chłopiec o farbowanych, blond włosach uśmiechnął się do niej przyjacielsko, by zaraz potem powrócić do rozmowy z przyjacielem. Westchnęła dyskretnie i podciągając rękawy czerwonego swetra, skierowała się do kuchni. Tam wyjęła z odpowiedniej szafki karmę i nasypała kocie chrupki do miski Lucy. Ponieważ kotka była bliska jej sercu, zaraz obok błękitnej miski z jej imieniem, ułożyła kilka smakołyków, które kupiła po drodze. Zwierzak bardzo szybko znalazł się przy jej nogach, wpatrując się w miskę i oblizując.
Już od pięciu minut wpatrywał się w poskreślane słowa, które nie składały się w żadną, sensowną całość. Kiedyś pisanie piosenek przychodziło mu z niezwykłą łatwością. Teraz zapisanie dwóch wersów zajmowało mu czasem nawet dwa dni.
Krzątała się w kuchni, chowając do zmywarki talerze, kubki i sztućce. Nie rozumiała zachowania zielonookiego chłopaka. Mając taki sprzęt w domu, mógłby chować wszystko od razu w odpowiednie miejsce, a nie zaśmiecać zlew. Nie miała jednak żadnego prawa głosu ani prawa do skomentowania jego zachowania. Cieszyła się, że jej ciotce trafił się tak leniwy pracodawca. Przynajmniej płacił godnie. Poczuła kręcenie w nosie. Nie zdążyła nawet odłożyć trzymanego talerza. Kichnęła tak głośno i tak gwałtownie, że naczynie upadło na błyszczącą posadzkę, robiąc przy tym okropny hałas. Dwie pary oczu momentalnie skierowały się w stronę speszonej i przerażonej dziewczyny.
- Przepraszam. – Pisnęła, nachylając się. – Zaraz to posprzątam, odkupię..
- Spoko. To tylko talerz. – Usłyszała po raz pierwszy głos właściciela. Głos, który w żaden sposób nie pasował do jego wyglądu. Niski, lekko zachrypnięty. Gdy znalazła się na kolanach, zebrała szybko to, co pozostało po śnieżnobiałym talerzu. Nie obyło się oczywiście bez skaleczenia. Syknęła z bólu i wsunęła kciuk do ust, by zaraz potem podstawić go pod kran.
Była typem dziewczyny, który przejmował się dosłownie wszystkim. Często bez potrzeby. Przejmowała się tym, w jaki sposób ktoś zupełnie obcy spojrzał na nią na ulicy. Wydawało jej się, że każdy kto mówi coś szeptem w jej towarzystwie, mówi o niej. Za każdym razem w ten negatywny sposób. Bała się poznawać nowych ludzi, bo zawsze zamartwiała się, że nie będzie miała o czym z nimi rozmawiać. A jeżeli już jej się udało, zaczynała bać się, że palnie jakąś głupotę. Może właśnie dlatego tak rzadko się odzywała.
Stała przy wyjątkowo, rozłożystej paproci. Trzymając w dłoni żółtą konewkę, podlewała po kolei każdy kwiat. Powinna zająć się swoją pracą, jednak nie mogła się na niej skupić. Wciąż ukradkowo spoglądała na dwójkę młodych chłopców, usilnie nad czymś główkujących. Z każdą minutą uświadamiała sobie, że skądś zna ich twarze. Wydęła lekko wargi, gdy poczuła na stopach wilgoć. Spojrzała w dół. Całą woda, którą – jak jej się wydawało – wlewała do doniczki z paprocią, znalazła się na jej trampkach. Skrzywiła się i szybko podniosła rękę. Zawsze to samo. – Skarciła się w myślach, odwracając plecami do chłopaków. Jej przyjaciółka twierdziła, że niezdarność jaką bardzo często wykazuje, jest urocza. Ona jednak uważała zupełnie inaczej. Ta cecha bardzo często psuła te pierwsze, zazwyczaj dobre wrażenie jakie wywierała na nowo poznanych osobach. W duchu cieszyła się, że żaden z chłopców nie zauważył jej kolejnej porażki.
Stukał długopisem w zeszyt. Czuł jak jego mózg zaczyna się gotować. Nie potrafił się skupić, nie potrafił wymyśleć nic więcej niż dwa wersy. Czuł na sobie wzrok przyjaciela, co wcale mu nie pomagało.
- Harry spokojnie. Damy radę. Mamy jeszcze trochę czasu. – Powtarzał niebieskooki.
- Mogę mieć i rok, ale co z tego. – Westchnął ze zrezygnowaniem ciemnowłosy.
- Przeczytaj to co już mamy. – Zagadnął go z uśmiechem przyjaciel. Po odliczeniu do dziesięciu i uspokojeniu nerwów, poprawił się na fotelu i odczytał kolejno kilka pierwszych wersów nowo powstającej piosenki, licząc na jakieś cudowne oświecenie.
Raz w życiu
Jest po prostu dobrze,
Nie popełniliśmy żadnych błędów
Nawet osunięcie się ziemi, czy odpływ
Nie mogą tego zabrać
Wypowiadając ostatnie słowo, uderzył się w czoło. To było okropne. Nie potrafił nawet stwierdzić, czy tekst jaki wymyślił w ciągu ostatnich dwóch godzin, ma jakikolwiek sens. Nagle do jego uszu doszedł cichy, nieśmiały głos. Podniósł żywo głowę i spojrzał w stronę rzędu kwiatów.
Jakoś czuję, jakby nic się nie zmieniło
Właśnie teraz, moje serce bije tak samo.
Nuciła cicho pod nosem, zakładając za ucho włosy i podlewając kaktusa, który wcale nie potrzebował takiej opieki. Wypowiadała słowa z niezwykłą łatwością. Nuciła pierwsze, co przyszło jej na myśl. To od zawsze była jej zmora. Potrafiła wymyślić na poczekaniu tekst, który i tak nigdy do niczego się nie nadawał. Na pewno nie do pracy w cukierni, w której spędzała po osiem godzin dziennie.
- Słucham? – Usłyszała zachrypnięty, zszokowany głos. Podniosła głowę, spoglądając na młodego właściciela mieszkania. Uniosła brew, patrząc pytająco. – Przed chwilą coś zaśpiewałaś. Możesz to powtórzyć? – Zielonooki chłopak podniósł się powoli z fotela i wsuwając pod pachę zeszyt, ruszył w stronę dziewczyny.
- Ja.. Przepraszam. – Zaczęła, czując jak jej pulchne policzki oblewa rumieniec. – Nie powinnam była..
- Mogłabyś powtórzyć? – Uśmiechnął się przyjaźnie, wciąż przyglądając się speszonej dziewczynie.
- Ale o co chodzi?
- Przed chwilą coś zanuciłaś. Mogłabyś jeszcze raz? – Wytłumaczył ze zniecierpliwieniem. Przełknęła dyskretnie ślinę i przywołała w pamięci słowa, które wpadły jej do głowy przed paroma minutami.
- Jakoś czuję, jakby nic się nie zmieniło. Właśnie teraz, moje serce bije tak samo..? – Gdy powtórzyła, uśmiechnęła się krzywo, patrząc z przerażeniem na młodzieńca.
- To jest to! – Wykrzyknął energicznie, czym przestraszył ją jeszcze bardziej. Wciąż jednak wpatrywała się w niego ze zdziwieniem. – Chyba właśnie tego mi brakowało. Dzięki. – Przeszył ją wzrokiem, uśmiechając się i tym samym uwydatniając dwa, urocze i głębokie dołeczki w policzkach.
- Nie ma sprawy.. Chyba. – Dodała do samej siebie. Odprowadziła go wzrokiem i wróciła do tego, po co właściwie znalazła się w jego mieszkaniu.
Uporawszy się ze wszystkim, pożegnała się z młodymi chłopcami i opuściła mieszkanie, wcześniej żegnając się również z Lucy. Kiedy znalazła się na zewnątrz, przywitał ją chłodny powiew wiatru. Zapięła płaszcz i zarzucając torebkę na ramię i wsuwając do uszu słuchawki, ruszyła w swoją stronę. Ten dzień mogła zdecydowanie zaliczyć do jednych z tych dziwniejszych. Szczególnie, iż przez cały czas, spędzony w tym niezwykle luksusowym i świetnie urządzonym mieszkaniu, nie mogła pozbyć się wrażenia, że skądś kojarzy właściciela i jego przyjaciela. Jej pamięć jednak często płatała jej figle. Nie potrafiła przypomnieć sobie skąd zna te twarze, choć grzebała w całej głowie. To niezwykłe, że przypadki tak bardzo zaważają na naszym życiu. Odciskają niezwykłe piętno na naszym losie, często zmieniając w nim dosłownie wszystko i to tak bardzo niespodziewanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top