Rozdział 6
Eddie poprosił mnie o to, by mógł u mnie spać. Było to całkiem zaskakujące, gdyż nie lubił mojego łóżka. Wolał swoje wypasione, wodne z masażem. Moje łóżko było zwyczajne, takie jakie ma każdy normalny nastolatek.
Dlatego właśnie jeśli już mieliśmy zostać u kogoś na noc, to zawsze u niego i w jego wypasionej willi.
Taki był Eddie, rozpieszczony i wygodny.
Stanął przed moimi drzwiami dokładnie trzydzieści minut po tym jak ja wróciłem ze szkoły. Był zapłakany, zielono–blady i miał przy sobie plecak, torbę i walizkę.
Nikt z nas się nie odezwał, on wlepiał we mnie swoje zapłakane spojrzenie, a ja patrzyłem z niedowierzeniem na walizkę.
A myślałem, że nic mnie nie zaskoczy w wykonaniu Eddiego. Znaliśmy się całe życie, wszystko z nim przeżyłem. Nawet spontaniczny wyjazd do innego kraju. On naprawdę jest w stanie przekonać mnie do niemal wszystkiego.
Stał na progu jak ostatnia sierota. Wydawał się zaskakująco kruchy. Westchnąłem zmęczony, wiedziałem że będę musiał go uspokajać i zajmować się nim przez cały czas. Jest bardzo atencjonalny i dramatyczny.
– Wprowadzasz się? – powiedziałem zmęczony i lekko zirytowany, że mi tego nie powiedział wcześniej.
Wysłał mi tylko głupią wiadomość, że zaraz u mnie będzie i zostaje.
– Tak – odpowiedział, a następnie się rozpłakał jak dziecko.
Zmieszałem się. Znów trzeba go uspokajać. Odebrałem od niego walizkę i wsunąłem w głąb korytarza. Następnie pociągnąłem go za rękę i przygarnąłem do siebie.
Tylko na to czekał, przyległ do mnie i rzucił resztę bagażu w bok. Coś huknęło, a ja miałem nadzieję, że to nie jego laptop z Apple.
– Co się stało? – zapytałem cicho, niemal prosto do jego ucha.
Pociągnął nosem, a ja już wiedziałem, że będę miał obsmarkaną koszulkę. To było takie duże dziecko.
Napierał na mnie całym swoim ciężarem, na co trochę pochylałem się do tyłu. Mimo tej niewygodnej pozycji, zdołałem zamknąć za nim drzwi i wprowadzić go trochę głębiej do domu.
Nie odpowiedział mi. Nie chciał albo nie zdążył, bo zaraz z salonu wychylił się mój ojciec, jeszcze w swoim mundurze i uśmiechnął się wrednie.
– Cześć bekso, uciekłeś z domu? Mam cię wziąć na dołek?
Westchnąłem, jak zwykle tata się nabija z Eddiego. Co chwilę nazywa go baksom albo marchewką, oraz grozi dołkiem, co w jego języku znaczy areszt.
– Zostaję na czas nieokreślony – odpowiedział niewyraźnie. Czułem jak zagryza rąbek mojej koszulki.
Na moim ojcu nie zrobiło to ani trochę wrażenia. Był przyzwyczajony do dziwactw Eddiego.
– Tylko wara od mojego piwa Eddie – ostrzegł go luzacko mój ojciec, idąc do kuchni. – Zauważę.
Przewróciłem oczami. Mój tata naprawdę ma lekkie podejście do Eddiego. Gdybym to ja zabrał mu piwo, miałbym szlaban do końca roku.
– Chodźmy do twojego pokoju – powiedział, chuchając mi w szyję.
– Babcia zrobiła dla ciebie budyń.
Potrząsnął głową, a ja aż się przeraziłem. Co musiało się stać, że Eddie nie chce budyniu mojej babci?
Pomogłem zanieść wszystkie bagaże na górę. Natychmiast po odstawieni torby w kąt zakopał się pod kołdrą na moim łóżku. I tyle go widziałem.
– Na pewno nie chcesz porozmawiać? – zapytałem, pochodząc do niego.
Siadłem na krawędzi mojego łóżka i przyglądałem się dużemu kształtowi. Nie odpowiedział mi od razu. Nawet się nie ruszył.
– Nate – zaczął w końcu przytłumionym głosem. – Myślisz, że klątwa Louisa naprawdę istnieje?
Aż mnie zmroziło od środka. Czy ten demon coś mu rzeczywiście zrobił?
– Co? – wykrztusiłem.
Poruszył się nerwowo pod kołdrą, aż w końcu odchylił delikatnie kołdrę i wychylił nos.
– Nie mogę przestać śnić o twojej śmierci – wyszeptał słabo.
To na pewno robota Louisa. Nie miałem co do tego wątpliwości. Martwiłem się tylko, co do tego wszystkiego mam ja. Dlaczego zabija mnie w snach Eddiego?
– Eddie – westchnąłem współczująco.
Doszedł mnie cichy szloch z jego strony.
– Nie mogę przestać o tym śnić. Jak zamykam oczy, widzę twoje martwe ciało. Ja zwariuję, to zbyt realne, Nate. Nie mam pojęcia, co się dzieje. Myślisz, że świruję?
Poczułem wzruszenie w piersi. Mój najlepszy przyjaciel wyglądał tak krucho. Chciałem go chronić za wszelką cenę.
Dlaczego ja mu pozwoliłem zagrać w tą grę? Mogłem go wyszarpać z tej łazienki. Ponarzekałby, ale by za mną poszedł.
Naprawdę nie chciałem by stała mu się krzywda, by cierpiał i tak się męczył. Był ostatnią osobą, która zasługiwała na takie coś.
– Posuń się – warknąłem, odchylając kołdrę.
– Co?
Nie odpowiedziałem mu, wepchnąłem się na miejsce obok niego pod kołdrą. Eddie nie był zbyt skomplikowaną osobą. Lubił bliskość i atencję. Dlatego na takie sytuacje idealnym rozwiązaniem było go objąć i pocieszyć.
Sapnął zaskoczony, bo nie często inicjuje takie gesty, ale zaraz oplótł mnie jak meduza. Objął mnie dłońmi wokół torsu, a jedną nogę zarzucił sobie na moje biodro.
– Wszystko jest w porządku – szeptałem mu łagodnie do ucha. – Żyję, to były tylko koszmary. Myślisz, że tak łatwo mnie zabić, hmmm?
Czułem jak się uśmiecha.
– Chłopcy, kolacja! – wrzasnęła moja babcia z dołu.
Odsunąłem kołdrę z naszych głów, a chłodne powietrze od razu dało nam ulgę.
– Zjemy trochę później! – odkrzyknąłem i wróciłem zaraz do poprzedniej pozycji.
– Masz rację. – Pociągnął nosem, osmarkany. – To nierealne.
– Tak, dokładnie – szeptałem i odgarnąłem mu rudy kosmyk za ucho.
Jego piegowata broda zadrżała, ale zaraz się pięknie uśmiechnął.
– Cieszę się, że cię mam – szepnął. – Nawet mimo tego że czasem jesteś straszny.
Podniósł dłoń i zaskakująco delikatnie musnął mój policzek. Jego palce, usypane piegami dotknęły mnie w jakiś dziwny, zaskakujący intymny sposób.
To było dziwne.
Uchylił delikatnie usta, tak jakby chciał coś powiedzieć. Obserwowałem go uważnie. Wyłapywałem każde drgnięcie jego twarzy.
– Eddie? – szepnąłem pytająco, nie wiedząc co się właśnie między nami dzieję.
– Nate, czy... – zaczął cichutko, ale nie dokończył. Bo spojrzał gdzieś za mnie, zdrętwiał z wytrzeszczem oczy i nagle wrzasnął. – On tam jest!
Odwróciłem się gwałtownie, nie reagując na to, że Eddie boleśnie mnie szczypnął.
Rzeczywiście. Louis znajdował się zza moim oknem w swojej demonicznej postaci. Czułem jak wściekły jest.
– Przyszedł cię zabić! Przyszedł cię zabić! – wrzeszczał histerycznie Eddie.
Musiałem go przytrzymać, by nie uciekł i nie zrobił sobie krzywdy przez własne przerażenie.
– Eddie? Eddie! – krzyknąłem.
Rozpłakał się i szarpał. Musiałem go obezwładnić siłą i przerzucić na drugą stronę, tak by leżał placami do okna.
– Tam nic nie ma – powtarzałem, wciskając go do łóżka.
Chciałem go uspokoić nawet kłamstwem, ale mnie nie słuchał. Płakał rozhisteryzowany. Spojrzałem w okno wściekły. Stał tam nadal wibrujący od złości, a moje okno trzęsło się.
Wisiałem nad przyjacielem, nie wiedząc jak go wyciszyć. Sam zacząłem się już denerwować, dlatego zrobiłem coś co przyszło mi pierwsze na myśli.
Pocałowałem go.
To było naprawdę głupie. I wszystko przez tego napalonego dycha, stojącego za oknem i wytwarzającego tą presję.
Właściwie to było bardzo cmoknięcie. Krótkie i mocne, ale tyle wystarczyło by go uspokoić. By go zamknąć.
Odsunąłem się do niego. Wszystko się uspokoiło, a cisza dzwoniła w uszach. Postanowiłem skupić się na Eddiem, bo to on był teraz najbardziej potrzebujący.
Patrzył na mnie obezwładniony, ogromnymi oczami dziecka. Był całkowicie zaszokowany. Zrobiło mi się trochę dziwnie, bo przekroczyłem granice, której nigdy nie przekraczaliśmy.
– Eddie? – szepnąłem
– Tak? – pisnął czerwieniąc się jak pomidor.
– Przepraszam, że cię pocałowałem – powiedziałem łagodnie – ale nie wiedziałem jak cię uspokoić.
Pokiwał powoli głową, ale nadal patrzył na mnie tak samo obezwładniony i niewinny.
– Wszystko jest dobrze – szeptałem łagodnie, odsuwając się delikatnie i puściłem jego nadgarstki, które przygwoździłem wcześniej do poduszki. – Nikogo tam nie ma, to na pewno drzewo.
– Drzewo – powtórzył, jakby nie kodował moich słów.
– Przecież stoi przy oknie, prawda?
– Tak.
– Jesteś bezpieczny Eddie, wiesz że tutaj nic ci się nie stanie, prawda? – kontynuowałem.
– Tak.
Uśmiechnąłem się i położyłem się obok. Odsunąłem się na tyle, by po tym co zrobiłem miał przestrzeń i czuł się swobodnie. W końcu nie chciałem by czuł się przeze mnie źle.
– Już lepiej? – szepnąłem.
– Chyba...
Wyglądał jak naćpany. Był przygaszony i nieprzytomny.
– Przynieść ci osobną, świeżą pościel? Czy chcesz, żebym spał na kanapie?
Zamrugał wgapiając się we mnie, jakby nie rozumiał moich słów skierowanych do niego.
– Co? – wykrztusił wysokim głosikiem.
– Pytam czy czujesz się przy mnie niekomfortowo, po tym co zrobiłem, Eddie? Mogę iść spać z dala od ciebie, byś poczuł się lepiej.
Pokręcił głową gwałtownie i przysunął się do mnie. Znów go objąłem jak dziecko, schował twarz w moją pierś i milczał.
Trochę się zaniepokoiłem, ale dobrze że się uspokoił.
Głaskałem go po włosach w uspokajającym geście. Myślałem, że to co zrobiłem go odrzuci i to zmieni naszą relację. Jednak chyba się myliłem.
Za oknem nie było już ducha. Wiedziałem, że nie może wejść, jednak nadal czułem niepokój. Gdzie jest, co robi? A przede wszystkim, jak się czuje, jak zły jest?
Westchnąłem z ulgi, kiedy Eddie zasnął. Spał jak dziecko, pełen ufności, że przy mnie nic mu nie będzie.
Miałem naprawdę ochotę zostać w tym ciepłym łóżku z rudowłosym. Bezpieczny, w spokoju, bez szargania sobie nerwów.
Na Eddiem mi zależało, ale w jakimś dziwny sposób zależało mi też na tym szalonym duchu.
Wiedziałem, że może być nieciekawie, zwłaszcza że całowałem się z nimi parę godzin temu, a teraz pocałowałem przyjaciela. Martwiłem się o jego uczucia i wiedziałem, że nie zachowałem się ciekawie.
Ruszyłem się dopiero, kiedy na zewnątrz zaczęło być szaro. Powoli, z niezwykłą ostrożnością, wyplątałem się z uścisku Eddiego tak, by go nie obudzić. Mruknął, marszcząc nos, kiedy wysunąłem ramię spod niego, ale na szczęście się nie obudził.
Wyszedłem cicho z ciemnego pokoju na korytarz. Zamknąłem za sobą ostrożnie drzwi, byleby rudy się nie obudził.
Zszedłem na parter, gdzie na kanapie spał tata, a babcia oglądała telewizję.
– Wszystko w porządku? – zaczepiła mnie, kiedy tylko pojawiłem się w zasięgu jej wzroku.
– Tak, Eddie ma mały problem.
– Śpi?
– Tak, na górze – przytaknąłem.
Pokiwała głową, zerkając na swoją robótkę. Nie wyglądała na wielce zaskoczoną dziwnym zachowaniem Eddiego.
– Odgrzej sobie kolację, kochanie.
– Jasne.
Jednak nie zamierzałem zrobić to od razu. Wszedłem do kuchni i wyszedłem na tyły domu przez wyjście kuchenne.
Wszedłem do ogródka i rozejrzałem się w ciemności. Nie było go, a mnie to niepokoiło.
– Louis? – szepnąłem w przestrzeń.
Odpowiedziała mi cisza. Naprawdę byłem zmartwiony. Sytuacja była naprawdę nieciekawa.
Powoli wszedłem głębiej w ogródek, licząc że duch wykorzysta moją bezradność w ciemności i się pojawi.
Była już noc, czułem się beznadziejnie z tego co się stało, a do tego obolały przez to, że leżałem z Eddiem w jednej pozycji przez parę godzin.
Rozejrzałem się. Całkowita pustka, która sprawiła, że poczułem identyczną pustkę w sercu.
Co ja narobiłem? Czy naprawdę zraniłem jego uczucia tak bardzo, że nie chce ze mną porozmawiać? Nawet się na mnie wyżyć nie chcę.
– Louis? – syknąłem ostatni raz.
Nic.
Może to jego forma karania mnie? Pozostawienie mnie z poczuciem winy.
Ostatni raz przejechałem wzrokiem po ciemności i odwróciłem się rozczarowany z zamiarem powrotu to domu. I niemal natychmiast po tym na kogoś wpadłem.
Za mną stał nieruchomo blondyn. Co zaskakująco nie miał swojej demonicznej formy. Stał tylko sztywno i beznamiętnie na mnie patrzył. Stałem dość blisko niego, a chłód od niego bijący aż mnie obezwładnił.
To było nawet więcej niż wściekłość.
Nie za bardzo wiedziałem jak się zachować. Jego jasne, błękitne oczy były jak sople lodu. Nigdy wcześniej tak chłodno na mnie nie patrzył. Nawet przy naszym pierwszym spotkaniu. Wtedy miał szaleńczy wzrok, ale nie beznamiętny.
– Posłuchaj – zacząłem cicho, wystawiając w jego stronę dłoń.
Chciałem go dotknąć w uspokajającym geście, ale to on pierwszy błyskawicznie ją chwycił.
Jego dłoń była lodowata, a uścisk żelazny, tak mocny, że mógłby połamać mi kość.
Jęknąłem z bólu, kuląc się.
Jednak jego doń znikła tak szybko jak się pojawiła. Sapnąłem zaszokowany i znów na niego spojrzałem. Stał nadal niewzruszony, a na mojej ręce pojawiły się czerwone ślady.
Przeraziłem się jego postawą nie na żarty.
– Nienawidzisz mnie? – wykrztusiłem.
To była jedyna myśl, która przychodziła mi aktualnie na myśl.
W odpowiedzi tylko mnie popchnął. Zaskoczony zatoczyłem się parę kroków to tyłu. Zaraz powtórzył czynność z beznamiętną miną
– Hej! – zaprotestowałem w końcu przy czwartym razem.
Jego mina się nie zmieniła, kiedy rzucił mnie z ogromną siłą w krzaki przy ogrodzeniu. Uderzyłem w ziemie tak porządnie, że zabrakło mi w pierwszej chwili oddechu.
Usiadł na mnie i złapał za szyję.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top