Rozdział 13
Z domu wyciągnął mnie tuż przed zachodem słońca. Naprawdę nie chciało mi się nigdzie iść. Wolałem siedzieć w domu i nic nie robić. Spędzić z nim czas i cieszyć się spokojem. Ale nie. Uprał się, błagał, wręcz płakał i w końcu postawił na swoim.
W tym momencie przypominał mi Eddiego.
Dlaczego ja przyciągam samych takich świrów i męczotyłków?
– To bardzo ważne – mówił łagodnie, kiedy wsiadałem do auta.
Byliśmy po późnym obiedzie, a ja byłem pełny po jedzeniu i zirytowany, że musze gdzieś jechać. Jak to się stało, że dałem się namówić?
– Ja naprawdę chcę dobrze – szepnął miękko, dotykając mojego policzka.
No tak, o to chodziło.
– Wiem – opowiedziałem równie miękko, czując dokładnie jego zimny dotyk. Zmrużyłem oczy, zastanawiając się jak bardzo muszę go uwielbiać, skoro zwykły dotyk tak na mnie działa. – Ja też...
– Naprawdę?
– Naprawdę.
Nie wiem czy w końcu bym wyjechał z tego podjazdu, gdyby nie moja babcia, która wyszła podlać kwiaty. Westchnąłem i wyjechałem na ulicę.
Przez część drogi Lou siedział spokojnie obok i się nie odzywał. W pierwszej chwili nie zwróciłem na to uwagi, w drugiej się zaniepokoiłem, bo nawet radia nie włączył.
Zmieniłem bieg i dotknąłem policzka blondyna.
– Lou? – zapytałem zmartwiony jego milczeniem.
Spojrzała na mnie ogromnymi, szczeniackimi oczami.
– Tak?
Zdjąłem rękę z jego policzka, bo musiałem zmienić bieg.
– Co się dzieje?
– Jestem tak podekscytowany – przyznał wesoło, podskakując na siedzeniu.
Parsknąłem na jego wesołość. Wyglądał jak szczeniak. Brakowało mu tylko merdającego ogona.
– Niby czym... – zacząłem, ale mi przerwał.
– ...i napalony. – Pochylił się w moją stronę, a ja naprawdę musiałem nieludzko skupić się na drodze, by nie wjechać w drzewo. – Próbuję się na ciebie nie rzucić.
Wziąłem głęboki wdech, by się opanować.
– Nie mów takich rzeczy kiedy prowadzę – zganiłem go surowo, nie zerkając na niego już więcej.
Jednak on chyba śmiertelnie poczuł się znieważony, bo wciągnął gwałtownie powietrze i nagle samochód sam skręcił w nieuczęszczaną szosę.
Krzyknąłem zaszokowany krótko. Jednak widząc, że samochód sam jedzie w zastraszającej szybkości, spojrzałem wściekły na blondyna. Patrzył na mnie ciemnymi oczami, jego policzki był czerwone.
Nie obchodziło mnie to, że jest podniecony.
– Louis! – krzyknąłem ostrzegawczo, kiedy wjechaliśmy do małego lasku. – Co wyrabiasz?
Nagle stanęliśmy, a on spojrzał na mnie przestraszonym spojrzeniem szczeniaka. Chyba przestraszył się mojej gwałtownej reakcji.
– Jesteś na mnie zły? – szepnął.
– Tak – powiedziałem szczerze. Zmarszczyłem brwi, widząc jego zraniony wzrok. – Louis – zacząłem łagodnie, kiedy się speszył. – Co się dzieje?
Odpiąłem pasy i odwróciłem tułów w jego stronę.
Westchnął i skupił się na moich ustach.
– Tak bardzo cię pragnę – szepnął zdławionym głosem, a ja się zaniepokoiłem.
Wyglądał jakby go to bolało.
– Tak bardzo chcę twojego szczęścia – szeptał dalej, dotykając mojego policzka. – Nie wiem co robić, jesteś taki idealny. A ja martwy...
Poczułem jakby jego słowa były igłami wbijającymi mi się w serce. Sam straciłem kompletnie humor.
– Louis – zacząłem, ściskając jego nadgarstek.
Przerwał mi, przez potrząśnięcie głową.
– Wszystko będzie dobrze, prawda?
Nie wiedziałem, co się właśnie dzieję. Miał piskliwy, zrozpaczony głos.
– Wszystko będzie dobrze– powtórzyłem żarliwe, byleby go trochę uspokoić.
Spojrzał mi w oczy i położył drugą dłoń na moim drugim policzku.
– Musi być – zgodził się, patrząc mi w oczy. – Obiecasz mi, że jeśli nadarzy się okazja, będziesz ze mną zawsze?
Zaniepokoiłem się jego słowami. Czy on próbuje mnie zmanipulować, bym oddał mu duszę?
– Lou...
– Nie chodzi mi od tą głupią grę – zareagował od razu. – Po prostu... chcę żebyś był bezpieczny. Nie musisz mi sprzedawać duszy. Wiem jakie to cenne. Jednak jeśli nadarzy się sytuacja, by być bezpiecznie razem, zrobiłbyś to? Dla nas?
Nie miałem pojęcia o czym on teraz mówi. Ale widząc jego desperację i rozpacz w oczach, nie mogłem powiedzieć nic innego jak:
– Oczywiście.
Natychmiast się rozpromienił i zanim zdążyłem zarejestrować jego ruchy, wskoczył mi na kolana i namiętnie pocałował.
Pocałunek był inny niż poprzednie, jednak nie mogłem zarejestrować czemu. Gdzie była ta różnica?
Oczywiście oddałem pocałunek, kompletnie zapominając wcześniejszą, dziwną rozmowę.
Westchnąłem mu z zachwytem w usta i wsunąłem palce w jego miękkie włosy. Boże, jak ja go uwielbiałem.
Czułem jak się uśmiecha. Pełen dumy i satysfakcji, że sprawia mi przyjemność. Jego chłodna dłoń wsunęła się pod moją koszulkę. Kochałem jego dotyk. Był taki stymulujący. Delikatny i uważny. Już wiedziałem, że przez następne minuty będziemy się kochać w samochodzie, nie pamiętając po co w ogóle się tu znaleźliśmy.
Pociągnąłem go lekko za włosy, kiedy jego palce wsunęły się pod moje spodnie i gumkę bokserek. Mruknąłem mu w usta gardłowo, jak zachwycony kot.
– O tak, rób tak dalej – jęknął zachwycony i rozpiął mi guzik spodni. – Uwielbiam to.
Z przyjemnością spełniłem jego próbę. Zamruczałem jeszcze głębiej. Jęknął ponownie, całując mnie po szyi, zaraz jednak skupił się na moim członku. Wyciągnął go na zewnątrz i zachichotał, jakby zobaczył starego znajomego.
– Co cię bawi? – szepnąłem, przegryzając jego płatek ucha.
– Jesteś piękny – szepnął, patrząc mi w oczy i delikatnie głaszcząc moją męskość.
– To ty jesteś piękny – odpowiedziałem od razu, a on znów zachichotał.
Byłem szczerze zaskoczony widząc rumieniec na jego policzkach.
– Będziemy się teraz przepychać kto jest piękniejszy? – szeptał z uciechą, bawiąc się moim dołem. Pocałował mnie w nos, policzek i brew. – Obniż się troszkę, mój kochany.
Zrobiłem to. Było ciasno, ale Lou świetnie sobie radził, lawirując na tej małej przestrzeni.
Jakimś cudem, zdołał zdjąć swoje spodnie i przytrzymując się moich ramion obniżył biodra, chcąc się na mnie nabić.
– O nie – powstrzymałem go błyskawicznie, na co spojrzał na mnie ogromnymi zranionymi oczami. – Trzeba cię przygotować, Lou – wyjaśniłem łagodnie.
Zamrugał i przechylił delikatnie głowę w bok.
– Jestem martwy – stwierdził bezbarwnie.
– To nie znaczy, że nie będzie cię boleć – wyjaśniłem i położyłem swoją dłoń na jego plecach, by się na mnie położył.
Chyba się poddał, bo objął mnie za szuję, przylegając do mnie ściśle. Westchnął mi w szyję, kiedy go rozciągałem.
– Jesteś kochany.
– Jestem odpowiedzialny – odpowiedziałem od razu.
Zachichotał, a następnie jęknął i wypchnął biodra mi naprzeciw.
– Już?
– Jeszcze nie.
– Już.
– Nie.
– Już! – krzyknął zniecierpliwiony.
Westchnąłem.
– Dobrze, dobrze.
Natychmiast się wyprostował i patrząc mi w oczy, nabił się na mnie. Westchnął, zamykając oczy.
– Jesteś ciepły – mruknął.
Uśmiechnąłem się. On był diabelnie zimny, ale już mu tego nie powiedziałem. Skupiłem się na jego ruchach.
Poruszał się chaotycznie, na boki, czasem w górę i dół.
Miałem wrażenie, że się ze mną bawi i drażni.
Byłem sfrustrowany, że niewiele mogłem zrobić. Wypychałem nerwowo biodra do przodu i dotykałem go wszędzie gdzie mogłem. Ale na tym się skończyło. To on dominował w tym momencie, co niezwykle mu się podobało. Widziałem to w jego oczach i szerokim uśmiechu.
W końcu przyspieszył, jęcząc, kiedy obijałem się o jego prostatę. Był niecierpliwy, dlatego wiedziałem, że doprowadzi nas do końca już niedługo.
Chciałem dojść, mając go przy sobie. Dlatego chwyciłem go za kark i mocno pocałowałem, sam ostatni raz wypychając swoje biodra.
Orgazm jest zdecydowanie za krótki, pomyślałem widząc jego rozanieloną twarz przed sobą.
– Kocham cię – powiedziałem pod wpływem chwili, czego nie chciałem.
Nie chciałem tego powiedzieć. Nie wiedziałem dokładnie, co czuję. Znaczy jasne. Czułem, że to miłość, ale sam nie mogłem uwierzyć, że mógłbym kochać martwego chłopaka, którego poznałem tydzień temu.
Co jest ze mną nie tak?
Roześmiał się cały szczęśliwy i zmęczony. Był przepiękny.
– Wiem! – wykrzyczał, co wytrąciło mnie z równowagi. – Jestem szczęśliwy! – Pochylił się i pocałował mnie w czoło. – Bo w końcu to powiedziałeś.
Objął mnie, a ja zdezorientowany również go mocno objąłem. Pogłaskałem go po plecach, czując wystający kręgosłup. Czy można utuczyć ducha?
– Skąd... Jak to wiedziałeś? – wykrztusiłem.
– Mamy połączenie dusz – wyszeptał mi w szyję, delikatnie mnie w nią całując. Robił to tak lekko, że niemal nie czułem jego warg. – Czekałem na ciebie prawie dwieście lat.
– Louis – szepnąłem z mocno bijącym sercem. – Co to znaczy?
Zacząłem się denerwować. Co się dzieje?
– To skomplikowane.
– To mi wyjaśnij – upierałem się przy swoim. Nie mogłem dać się zbyć.
– Nie mamy czasu – zaczął inaczej.
– To w skrócie – naciskałem.
Nie mogłem dopuścić żeby mnie zbył. To było diabelnie ważne, a on twierdzi, że nie mamy na to czasu. Chyba mam prawo wiedzieć, co się dzieje wokół mnie, prawda?
– Tylko dzięki tobie mogę doznać spokoju – powiedział w końcu, patrząc mi w oczy.
Miał swoje smutne, jakby zamglone oczy. Nie chciałem go widzieć takiego. Wolałem kiedy był szczęśliwy, ale nie mogliśmy odłożyć tej rozmowy.
– Co?
– Jesteśmy połączeni. – Pogłaskał mnie po policzku, robił to tak delikatnie jakbym był ze szkła. A to on wyglądał jak krucha porcelana. –Wiesz, że jestem potępiony? – szepnął cichutku, jakoby bał się tych słów.
– Domyślam się – odpowiedziałem. Bez powodu tu na pewno nie był. – Co takiego zrobiłeś?
Trochę bałem się odpowiedzi.
– Odrzuciłem zbawienie, by zemścić się na moich oprawcach. Wymęczyłem ich psychiczne – powiedział pusto, co było przerażające. Chyba wolałbym gdyby pokazywał nienawiść albo smutek. – Musiałem czekać na ciebie by poczuć spokój. Jesteś moją jedyną szansą na zbawienie.
– Jak ci pomóc? – zapytałem niemal natychmiast.
Uśmiechnął się smutno.
– Po prostuj mnie kochaj. – Potrząsnął głową, a ja odgarnąłem mu grzywkę z czoła. – Kochasz mnie prawda? Po prostu pokaż mi to jak przyjdzie czas.
– Nie rozumiem, czyli kiedy?
– Ja też nie wiem. To nie ja mam na to wpływ. Ale mogę się domyślić testu.
– Co? – Zmarszczyłem mocno brwi, jednak on tylko się uśmiechnął i pocałował mnie w usta.
– Jedźmy już – pogonił mnie, schodząc mi z kolan. – Spóźnimy się, a tego nie chcę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top