Rozdział 12


Reszta dnia potoczyła się zwyczajnie. Tak jakby w moim życiu nic się nie zmieniło i nadal było nudne i zwyczajne. Uczestniczyłem w zajęciach, zdobywałem dobre oceny, znosiłem Eddiego. Jedyną różnicą było, że odciąłem się od mojej standardowej grupy znajomych i co jakiś czas czułem zimny dotyk na policzku lub karku. 

Tak skończyłem czwartkowy dzień z ciekawski i podekscytowanym Eddiem, który chciał wiedzieć wszystko o mojej homoseksualnej stronie i Louisem, który z chęcią dorzucał jakieś żenujące historyjki z zemną w roli głównej.

Przysięgam, że jeśli nie byłby już martwy, to bym go udusił.

Obaj nie chcieli się do tego przyznać, ale całkiem nieźle się dogadywali. Znaleźli wspólny język i się tego trzymali. Mogłem nawet przeżyć to, że głównym tematem byłem ja, kiedy widziałem uśmiech na obu twarzach.

Dzień zakończyłem z Louisem na parapecie i było to tak cudowne zakończenie dnia, że mógłby wyobrazić sobie taką stałą rutynę.

– Ja widzę konia – wyznałem, patrząc na konkretne gwiazdy na niebie.

Roześmiał się głośno, tak że nasze obie sylwetki zadrżały.

Siedzieliśmy na zewnętrznym parapecie w oknie mojego pokoju i patrzyliśmy w gwiazdy. On próbował nauczyć mnie znajdować konstelacje, a ja jak na złość nie widziałem tego, co on. Siedziałem do niego plecami, a on mnie obejmował.

Schował twarz w moje włosy i się śmiał z coraz głupszych porównań z mojej stronie.

– Gdzie ty widzisz tego konia?

– No jak gdzie? Tam! – Wskazałem w nieokreślonym kierunku. – Widzę jego pysk.

– Sam jesteś psykiem konia – chichotał.

Ale ja brnąłem dalej, pewny swego.

– Jak tego możesz nie wiedzieć – burzyłem się, zaplatając nasze palce w uścisk. – Ogon nawet ma.

– To skorpion.

– Sam jesteś skorpion.

W takich momentach potrafiłem sobie wyobrazić nasze wspólne przyszłe życie. Było takie sielankowe, ciepłe i tylko nasze.

Po następny, piątkowym dniu oczekiwałem tego samego. Spokojnego dnia, pełnego moich zajęć, Eddiem i delikatnych dotyków Louisa. I tak właśnie ten dzień się zaczął. Zwyczajnie, na tyle, że mogłem się przyzwyczaić do nowej rzeczywistości, którą zagwarantował mi Lou.

Co ciekawe, Eddie zaakceptował wszystko szybciej niż ja. On naprawdę był prosto myślącym gościem, nie szukającym sobie dodatkowych problemów.

Tą sielankę zachwiał Nick w piątek po zajęciach.

Stałem przy swojej szafce wybierając zeszyty, które wezmę na weekend by się pouczyć. Nie chciałem wziąć wszystkich, dlatego miałem ciężko z wyborem.

Pytanie ile będę miał w rzeczywistości czasu wolnego na naukę. Zerknąłem na Louisa, który wisiał mi na ramieniu szczęśliwy. Wisiał i plotkował z Eddiem z złośliwym uśmiechem.

– ...i to zdjęcie w samych kąpielówkach...

– Daj mi – podekscytował się blondyn. – Może być nawet odbitka.

– Nikt nikomu nie będzie dawał moich zdjęć – warknąłem, przewracając całą szafkę do góry nogami. Gdzie ten długopis?

– To moje zdjęcie, na którym ty jesteś. To różnica – wytknął mi Eddie, ubawiony.

– Właśnie, właśnie – przytaknął ochoczo Louis, szczypiąc mnie lekko w szyję.

Przewróciłem oczami, nie chcąc wchodzić z nimi w żadną dyskusję. I tak byłem na przegranej pozycji.

Takie dwie małe pijawki.

Nick pojawił się nagle. Naprawdę się go nie spodziewałem. Zauważyłem go dopiero, kiedy odchrząknął. W odpowiedzi spojrzałem na niego przelotnie i znów zanurkowałem głową do szafki.

Postanowiłem uciąć kontakt z tamtą grupą znajomych. Zwłaszcza, że stali murem za Rose. Na szczęście miałem jeszcze Eddiego, który okazał się wierny ja pies. Nie potrzebowałem ich do szkolnego życia. Nigdy nic nie wnosili do mojego życia i byłem pewny, że nie będę za nimi tęsknić.

– Co tam Nick? – zapytał całkiem sympatycznie Eddie, ale znałem go na tyle, by usłyszeć w jego głosie zmieszanie i dystans.

– Chcę z nim porozmawiać – padło rozkazująco.

Cały Nick. Buc i cham.

– Nie mam ochoty – mruknąłem, nawet nie podnoszą na niego głowy.

– Nie mówię o tobie – powiedział pogardliwe. – Mówię o duchu.

Zainteresowało mnie to. Wyjąłem głowę z szafki i spojrzałem na niego z wysoko podniesioną brwią.

Zerknąłem na zainteresowanego Louisa, który odsunął się ode mnie i wgapiał się w Nicka. Znów nie mrugał. To naprawdę jest straszne w jego wykonaniu.

– Stoi obok – prychnąłem zirytowany.

Niespecjalnie mi pasowało, że Nick chce rozmawiać z Lou. Ale przecież nie zrobię głupiej sceny zazdrości. Poza tym, sam nie chciałem się do tego przed sobą przyznać.

Chłopak spojrzał w kierunku, w którym wskazałem. Zobaczył wpatrzonego w niego blondyna. Zareagował instynktownie, doskoczył przerażony taką bliskością ducha przy nim. Uderzył mocno o metalowe szafki, robiąc zamieszanie.

Prychnąłem mentalnie na jego tchórzliwość. A jest taki wygadany.

Lou przechylił głowę w bok, jak miał w zwyczaju, gdy jest czymś zainteresowany.

Nick chyba zrozumiał, że na szkolnym korytarzy jest bezpieczny, bo znów chrząknął i się wyprostował.

– Mam do ciebie interes – powiedział pewnie, wygładzając swoją koszulkę.

Zirytowałem się na te słowa, ale widząc brak reakcji ze  strony blondyna, odetchnąłem. Nie mam co się martwić, powtarzałem sobie w duchu. Nick to idiota, który nie ma w rzeczywistości nic do zaoferowania oprócz swojej gadaniny. 

– Idź sobie. Idź, idź – powiedział pogodnie, nieporuszony. – Wracaj bezpiecznie do domu, paaaaa. – Pomachał mu na odchodne z słodkim uśmiechem.

Zmarszczyłem brwi, trochę zaniepokojony taką prostą odprawą.

– Nie jesteś ciekawy? – zapytałem podejrzliwie.

– Czytam mu w myślach – odpowiedział beztrosko, znów się na mnie wieszając.

– Mi też? – wtrącił się Eddie, wskazując na siebie.

Wyglądał na zestresowanego taka możliwością. Osobiście nie sądziłem by rudy miał coś konkretnego do ukrycia, czego bym nie wiedział, to sam wygada. 

– A po co mam wchodzić do twojej głowy? – prychnął z obrzydzeniem. – Niewiele tam jest - dodał złośliwe.

– Hej!

Drgnęły mi kąciki ust. Nie powinienem się śmiać, Eddie wcale nie był taki głupi jak się wydaję. Po prostu ma taki beztroski styl bycia. 

– Mam nadzieję, że się nawet nie ważyłeś – odpowiedziałem niechlujnie, w sumie wiedząc, że tego nie robi.

– Nawet nie mogę – odpowiedział z pretensją. – No chyba, że oddasz mi duszę.

– Zapomnij – uciąłem, wybierając segregator z notatkami i zamykając gwałtownie swoją szafkę.

Mogliśmy wracać do domu.

Jak zwykle wracaliśmy w miłej atmosferze słuchając muzyki, którą wybierał Lou. Był jak żywy, zwykły nastolatek. Właśnie przez to odsuwałem od siebie myśl, że blondyn jest martwy i niewiele osób w ogóle go widzi.

Ale czy to miało dla mnie większe znaczenie? Nie. Jeszcze nigdy nie byłem tak szczęśliwy z drugą osobą. Wiedziałem, że to trochę przyćmiewa mi rzeczywistość, ale tłumaczyłem sobie to tym, że zależy mu na mnie, że mnie kocha tak jak cały czas twierdzi. Więc jak na razie tylko to się liczy.

Chciałem się cieszyć szczęściem i dopiero później pomyśleć racjonalnie nad przyszłością i naszą relacją.

– Bardzo lubię pianino – opowiadał wesoło, siedząc obok mnie w samochodzie, kiedy w radiu poleciał wolny kawałek. – Wiesz, że grałem? Chciałbym ci kiedyś zagrać – powiedział z rozmarzonym uśmiechem, jakby wizja zagrania dla mnie było dla niego czymś naprawdę miłym. – Piękną wyjątkową melodię.

Sam się uśmiechnąłem. Był uroczy. Jechałem na prostej, dlatego mogłem sobie pozwolić na oderwanie ręki od biegów i położyłem mu swoją dłoń na policzku. Spojrzał na mnie swoimi ogromnymi oczami i również odpowiedział mi uśmiechem. Położył swoją dłoń na mojej.

– Na przykład tą kołysankę? – zapytałem, starają skupić się całkowicie na drodze.

– Ją też – przytaknął, całując mnie w dłoń.

Podjechaliśmy w końcu pod dom, a ja odetchnąłem. Był piątek, miałem ochotę na zwykły relaks i całkowity spokój.

Pocałowałem go w głowę, myśląc tylko o tym, by spędzić z nim spokojny wieczór na rozmowach lub czytaniu.

Przylepa natychmiast się do mnie przyczepiła, obejmując mnie z chichotem.

– Możesz jeść, prawda? – upewniłem się po raz kolejny, wciskając nos w jego włosy. Nawet jego loki były chłodne. Chyba powinienem zapali jeszcze jedną świeczkę nad jego grobem.

Zerknął na mnie z zainteresowaniem.

– Tak, czekoladę zjadłem. Była pyszna – mruknął szczęśliwy, włażąc mi na kolana. – Czemu?

– Zjemy pizzę wieczorem?

Cały się rozpromienił i podekscytował. Powiedział, że chciał zawsze spróbować tej całej pizzy. Nie próbował jeść od swojej śmierci, ale stwierdził, że skoro może przybrać w miarę materialną postać, to i materialne jedzenie nie jest mu straszne. Stwierdził w prawdzie, że jedzenie ma inny smak niż powinno mieć, ale nadal może je konsumować.

I się udało. Pożarł większość pudełka. Niczym pirania i zanim film się rozkręcił, mi został ostatni kawałek.

– Żebyś przytył – syknąłem, patrząc na to co zostało w pudełku.

– Jestem martwy, nie przytyję. Za to ty możesz. – Nagle się roześmiał. – Byłbyś uroczy, gdybyś był gruby!

– Przymknij się - syczałem wściekły.

– Jak cherubinek, mógłbym cię turlać.

Przymknął się dopiero, kiedy mu przyłożyłem w ramię. Zasnąłem wcześnie, tuż przed końcem filmu. Siedzenie na parapecie nie przeszkodziło mi w zaśnięciu, ale Louisowi tak. Delikatnie mnie obudził i poprosił bym przeszedł na łóżko, bo mogę spaść.

Warknąłem niezadowolony, ale przeszedłem na łóżko i automatycznie wystawiłem dłoń, poszukując jego. Objął mnie swoimi zimnymi palcami, a ja poczułem się spełniony i zasnąłem już spokojnie głębokim snem.

A w każdym razie tak myślałem, gdyż kiedy w nocy obudziłem się z niewiadomych powodów, Louisa nie było na parapecie. Byłem zbyt zmęczony, by zwrócić na to uwagę. Pomyślałem wtedy tylko o tym, że to miłe, że mnie przykrył kocem.

Jednak kiedy rano się obudziłem i przypomniałem sobie incydent w nocy, poczułem niepokój. Gdzie mógł iść Lou? Martwiłem się, że znów poszedł kogoś postraszyć, niszcząc psychiczną równowagę biedaka.

Ale nie chciałem poruszać tej sprawy z samego rana, zwłaszcza że czekał już aż się obudzę cały rozpromieniany. Przywitał mnie wesoły ćwierkaniem, podekscytowany sobotą.

– Chciałbym żebyś wyskoczył ze mną wieczorem – powiedział nagle.

– Gdzie?

– To niespodzianka.

– Nie lubię niespodzianek.

– Co? – jęknął rozczarowany. – No weź, to dla mnie bardzo ważne, dla nas. Nataniel, proszę. To będzie coś cudownego.

Westchnąłem i wróciłem do szukania w szafce mojej ulubionej koszulki.

– No dobra, ale mi się to nie podoba.

– Dlaczego?

– Nie wiem. Nie knujesz czegoś niecnego?

Odpowiedziała mi chwila ciszy. Wyprostowałem się, kiedy znalazłem ciemną koszulkę.

– Nataniel, wiesz że ja nie chcę dla ciebie niczego złego. Nigdy bym cię nie skrzywdził.

Uśmiechnąłem się.

– Wiem. To moja wrodzona podejrzliwość i ostrożność. Po za tym umawiam się z niestabilnie emocjonalnie duchem, czego się dziwisz? Mam wieloletni staż w relacji z Eddiem, jestem ostrożny do podejrzanych pomysłów. 

Spojrzał na mnie jakoś dziwnie.

– Zastanawiam się kim zostaniesz w przyszłości.

Wzruszyłem ramionami, mało zainteresowany tym tematem rozmowy. 

– Kto wie. Nie chcę na razie myśleć o przyszłości.

To dlatego, że nie potrafię sobie wyobrazić przyszłości z nieśmiertelnym duchem. Co będzie jak umrę, a on tu zostanie sam? Czy mnie odrzuci, gdy się zestarzeję? Jak stworzyć związek z kimś niewidzialnym i martwym?

Nie chciałem o tym na razie myśleć. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top