Rozdział 11
Tym razem nie obudziła mnie żadna stopa, czy szturchnięcie. Obudziły mnie promienie słoneczne i ciche nucenie. Znałem je. Kiedyś było straszne, teraz było całkiem przyjemne.
Uśmiechnąłem się i otworzyłem oczy. Na początku oślepił mnie blask słońca, następnie ujrzałem jasną postać na parapecie mojego okna. Był piękny. Wyglądał jak anioł, a jego włosy błyszczały złotem.
Leżałem w łóżku z twarzą zwróconą w stronę okna.
Louis siedział w tym samym miejscu, jak go zostawiłem zasypiając w nocy. Patrzył w niebo, całkowicie zrelaksowany i radosny.
Jego szczęście cieszyło również mnie. Byłem z siebie dumny, że mogłem dać mu trochę szczęścia i spokoju.
Z głupim uśmiechem na ustach, podniosłem rękę i dotknąłem jego kolana, które był najbliżej.
Natychmiast przestał nucić i na mnie spojrzał. Uśmiechnął się szeroko, widząc że na niego patrzę.
– Dzień dobry – przywitał się ze mną i pochylił na ile mógł w moją stronę, gdyż nie mógł wejść do środka przez barierę. – Masz śmieszne włosy.
Mruknąłem, nie mogąc się na niego za to złościć. Wstałem ślamazarnie i opierając się o parapet cmoknąłem go w usta. Praktycznie pocałowałem go w zęby, bo nie przestawał się uśmiechać.
– Tylko nie otwieraj ust – powiedział, łapiąc mnie za policzki – bo umrę drugi raz.
Spojrzałem na niego z zażenowaniem i dałem się pocałować w czoło.
– Mam nadzieję, że nikogo w nocy nie straszyłeś – mruknąłem, dając mu się bawić moimi włosami.
– Tylko tego całego Nicka – mruknął.
– Louis – upomniałem go, nie dając rady być bardziej surowym.
– No co? Jest paskudnym gościem, wszyscy to wiemy. Ja, ty, miasteczko...
– Zostaw ich w spokoju, to i tak nic ci nie daje – mruknąłem, przymykając oczy, bo masował mi głowę. Mógłbym zasnąć drugi raz. Nawet opierając się o ten parapet.
– Tak – przyznał. – Może troszkę zabawy. Ale masz rację. Twoja śpiąca twarz jest tysiąc razy ciekawsza.
O poranku nawet nie chciało mi się odpowiadać na jego zaczepki.
– Dobrze spałeś? – zapytał czuło, co pokochałem. Mógłby mnie tak budzić codziennie.
– Mhm... – mruknąłem.
– Ale wydajesz się jeszcze zmęczony – dopytywał.
– Pospałbym jeszcze godzinę – przyznałem, otwierając oczy. – Która godzina?
W tym samym momencie ktoś wpadł mi do pokoju jak burz. Zaskoczony poderwałem głowę i spojrzałem na intruza.
– Jest siódma dwa! – Moja babcia jak zwykle miała ogromną przeponę i energie z samego rana. – Ile chcesz jeszcze spać?! Zaraz spóźnisz się do szkoły.
– Już wstaje – odpowiedziałem bez entuzjazmu.
– Co robisz przy oknie? – Od razu zmierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem, jakby tylko szukała fajek albo jeszcze czegoś gorszego.
– Potrzebowałem świeżego powietrza – skłamałem gładki.
– Rusz się Natanielu, bo zjesz zimne śniadanie. – Pogroziła mi palcem. – Tak jak wczorajszy obiad. Chcesz cię przerzucić na jakąś zimną dietę?
– Nie babciu – odpowiedziałem z rozbawienie. – Już schodzę.
– No. – Kiwnęła głową dziarsko i wyszła, tak jak weszła - gwałtownie i bez zapowiedzi.
– Twoja babcia jest straszna – powiedział Louis, kiedy schodziłem z parapetu.
Śmieszne, że mówi to duch.
– Wiele osób tak twierdzi – przyznałem.
Zacząłem się przygotowywać do szkoły, w akompaniamencie nucenia Lou. Zastanawiałem się, co to może być za piosenka. Brzmiało jak jakaś kołysanka.
– Poczekam na ciebie w samochodzie, mój drogi – powiedział pogodnie, gdy miałem iść się umyć.
Szybko się uwinąłem z całym porannym rytuałem. Przygotowałem się i zjadłem śniadanie z babcią i zaspanym tatą.
– Trzymaj się młody – mruknął tata, czochrając mi włosy.
– Cześć!
– Tylko nie spóźnij się na obiad!
Nie zamierzałem. Wiedziałem, że drugi raz mi tego nie wybaczy.
Wyszedłem z domu i wskoczyłem do auta, w którym już siedział Louis. Wyglądał na niesamowicie szczęśliwego i rozjaśnionego. Przywitał mnie szerokim uśmiechem.
Zacząłem wycofywać z podjazdu, kiedy znów rozpoczęło się to nucenie.
– Co to? – zapytałem w końcu.
Spojrzał na mnie z niezrozumieniem. Nie odpowiedziałem od razu, musiałem skupić się na wyjeździe na ulicę.
– Ta melodia, co nucisz? – zapytałem ciekawy, zerkając na niego kątem oka.
Pamiętałem, że przy naszym drugim spotkaniu również ją nucił.
Usiadł wygodniej z tułowiem zwróconym w moją stronę. Oparł głowę o zagłówek i uśmiechnął się do mnie łagodnie, trochę sennie.
– Kołysanka – powiedział. – Zawsze mnie usypiała. Lubię ją, przypomina mi najspokojniejsze czasy.
– Bardzo ładna – powiedziałem, dotykając na sekundę jego dłoni, kiedy nie musiałem zmieniać biegu.
– Nie jest straszna? – dopytał zaciekawiony.
– Nie.
– Nie boisz się mnie?
Zaskoczony spojrzałem na niego. Zwariował?
– Louis, wlazłem w ciebie. – Zabawnie się zarumienił. Był uroczy, a przecież on też lubił robić mi na złość takimi tekstami. – Myślisz, że mógłbym się bać ciebie po tym wszystkim i tym co jest między nami?
– A co jest między nami?
Pieprzona cholera, ale mnie podszedł. Zacisnąłem usta, nie wiedząc jak się zachować. Co odpowiedzieć? Chłopak wgapiał się we mnie swoimi ogromnymi, niemrugającymi oczami. Oczekiwał z taką siłą na moje słowa, że czułem wręcz fizycznie presję.
– Nigdy nie umawiałem się z facetem – zacząłem z wahaniem, ważąc swoje słowa – a co dopiero z martwym chłopakiem.
Chyba go podekscytowały moje słowa, bo aż podskoczył na siedzeniu i pochylił się tak, że prawie zasłonił mi widok.
– Co to znaczy? – zapytał przy moim uchu. – Co masz na myśli?
Zerknąłem na niego, próbując jednocześnie bezpiecznie prowadzić.
– Nie wiem – przyznałem, no bo co innego mogłem powiedzieć? – To trochę szalone, nie uważasz? Jak to rozegrać, jak być razem? Ludzie cię nie widzą, ja będę się starzeć, ty...
– Chcesz ze mną być? Moim chłopakiem, moim ukochanym? – przerwał mi, przejeżdżając dłonią od ud aż po mój policzek.
Musiałem się zatrzymać na chodniku, by nie spowodować wypadku samochodowego. Przez tego chłopaka zwariuję.
– Oczywiście, że bym chciał – szepnąłem, przechylając twarz w jego stronę. – Myślisz, że dotykałem cię bez znaczenia?
Uśmiechnął się tak szeroko, że oczy zmniejszyły się w wąskie szparki. Objął mnie gwałtownie i zaczął całować po twarzy.
– Hej! – krzyknąłem, gdy usiadł mi na kolanach.
– Kocham cię!
Uśmiechnąłem się. Ja go też, ale uważałem, że na wyznanie tego jest zbyt wcześnie. Objąłem go mocno i pocałowałem w ramię. Nadal był zimny, ale o wiele cieplejszy dzięki świeczce, którą zapaliłem nad jego nowym grobem.
Westchnąłem i żałowałem, że nie jest żywy. Dopiero teraz to we mnie uderzyło. Jak ja mogę być z martwym chłopakiem? Pomijając już tą samą płeć. Nie zabiorę go na randki, nie przedstawię tacie czy babci.
– Nataniel? – szepnął mi do ucha, prze szczęśliwy.
– Tak? – odpowiedziałem, odwracając twarz w jego stronę.
– Nie martw się, wszystko się ułoży – powiedział tak, jakby czytał mi w myślach. – Zobaczysz. Nie ma co myśleć do przodu i się przejmować. Ważne, że mnie chcesz.
– Oczywiście, że chcę.
– W takim razie wszystko schodzi na dalszy plan, mój drogi.
Zamknąłem oczy i skupiłem się na dotyku na mojej twarzy.
– Lubię, kiedy to mówisz – przyznałem.
– Tak?
– Tak. – I go pocałowałem.
Zdołał zachichotać przed odpowiedzeniem na moją pieszczotę. Przerwaliśmy gwałtownie, przez to, że nas poniosło i Lou uderzył plecami o kierownice na co rozniósł się klakson.
Obaj podskoczyliśmy i zaraz wybuchliśmy śmiechem.
To było takie normalne i beztroskie. Zapominałem, że blondyn jest duchem.
W końcu dojechałem do szkoły, bez większych zaczepek Lou. Siedział mi na kolanach bawiąc się moich włosami i nucąc. Nie miałem serca go zrzucić.
– Nie skupie się z tobą na zajęciach – powiedziałem, kiedy wisiał na moich ramionach, gdy przechodziłem przez parking w stronę szkoły.
Zachichotał.
– Nie martw się, będę niewidzialny by cię nie rozpraszać.
Prychnąłem śmiechem, kiedy cmoknął mnie w policzek i zniknął. Wchodząc do szkoły od razu zaważyłem Eddiego. Stał przygnębiony przy swojej szafce i coś w niej grzebał. Ruszyłem w jego stronę, a on jakby na zawołanie uniósł głowę i spojrzał prosto na mnie swoim zmęczonymi, zaczerwionymi oczami. Od razu zauważyłem, że płakał.
Poczułem okropne ukucie, kiedy odwrócił spojrzenie, tak jakby nie chciał mnie widzieć. Wściekłem się. Dlaczego on jest taką sierotą i nie może się postawić? Jest przerażony i robi to co Louis powie. Nie tylko będę musiał ogarnąć Eddiego, ale i porozmawiać z Louisem.
Obaj to wkurzające jednostki.
I wtedy, kiedy byłem nabuzowany przez tych dwóch idiotów, przede mną pojawiła Rose. Była przerażona i zmieszana. Jej widok wyprowadził mnie jeszcze bardziej z równowagi.
– Jesteś cały... – zaczęła z ulgą, a mnie jej słowa uderzały jeszcze bardziej.
Minąłem ją gwałtownie, czując świerzbienie w dłoniach. Przecież nie uderzę dziewczyny. Gdyby to był Nick to może, ale Rose?
Minąłem ją szerokim łukiem, ale złapała mnie za ramię, nie odpuszczając.
– Daj mi się wytłumaczyć... – zaczęła, ale ja szybko się jej wyrwałem.
Nie chciałem, by mnie dotykała. Mój ruch był chyba bardzo gwałtowny, bo niemal wszyscy na korytarzu na nas spojrzeli, ale ja miałem to gdzieś. Byłem zbyt wściekły, by zwracać na nich wszystkich uwagę.
Tu nawet nie chodziło o zdradę. Tu chodziło o zaangażowanie i wykorzystywanie dziecka do swojej planu.
– Spierdalaj Rose – wysyczałem, a raczej niemal ryknąłem na pół szkoły. – Nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj z swoją fałszywą twarzą.
Otworzyła szeroko oczy, bardziej z szoku niż z przerażenia. Po raz pierwszy na kogoś krzyknąłem. Ale ta dziewczyna zasłużyła.
Nie chciałem mieć z nią nic więcej do czynienia. Dlatego właśnie posłałem jej wściekłe spojrzenie, a kiedy mi nie odpowiedziała przez zaskoczenie, odwróciłem się i odszedłem.
Uczniowie rozstąpili się przede mną, jakbym był gwiazdą albo niebezpieczną kobrą, z którą nie chce się mieć kontaktu.
Skręciłem w mało uczęszczany korytarz by dotrzeć do łazienki, gdzie chciałem ochłonąć w samotności. Byłem nabuzowany i zaraz naszły mnie delikatne wyrzuty sumienia. Nie powinienem na nikogo krzyczeć. Nawet jeśli Rose zasłużyła.
Wpadłem do pustej łazienki i nie zdążyłem nawet podejść do umywalki, kiedy ktoś wpadł za mną do łazienki i uderzył z impetem w moje plecy. Zatoczyłem się do przodu, ale utrzymałem równowagę.
– Kurwa. – Odwróciłem się i zobaczyłem wpatrzonego we mnie Eddiego. – Co ci odbiło Eddie?
Odsunął się i pomasował sobie obolały nos. Musiał nim przyłożyć o mój bark.
– Co się stało? – zapytał z czystym przerażeniem. – Rose ci coś zrobiła?
Zmarszczyłem brwi.
– Teraz cię to interesuje? – zapytałem uszczypliwie. – Podobno chciałeś się ode mnie odciąć.
Złapał mnie za dłonie w desperacji i spojrzał z wyrzutem sumienia mi w oczy.
– To nie tak, Nate. Zrobiłem to dla bezpieczeństwo, bo... Zaraz. – Wyprostował się zaskoczony, ale nie puścił moich dłoni. – Skąd wiesz?
Zdążyłem zaledwie otworzyć usta, by mu wszystko wyjaśnić i uspokoić go, kiedy nagle odskoczył w bok, puszczając moje dłonie.
– Ała! – wrzasnął, na co odpowiedział mu chichot rozchodzący się po całym pomieszczeniu.
Zaraz obok mnie pojawiła się sylwetka blondyna, zasłaniająca sobie buzie by stłamsić śmiech.
– Louis! – zagniłem go.
Natychmiast zamilkł i spojrzał na mnie z urazą.
– Nie krzycz na mnie! – Tupnął nogą, naburmuszony.
Sapnąłem zirytowany, na jego dziecinadę.
– Nie męcz Eddiego. Już o tym rozmawialiśmy, prawda?
– Ale ja go nie lubię! – upierał się przy swoimi.
– Ale ja go lubię, jest moim przyjacielem.
Prychnął i odwrócił głowę w bok, jak obrażona księżniczka z nadmuchanymi policzkami.
Westchnąłem, ten to musi zrobić sceny.
Skupiłem się na Eddiem. Biedak przyległ do drzwi cały przerażony.
– Eddie?
– Ty... Ty... – jęczał. – Ty go widzisz?!
Westchnąłem zmęczony. To katorga tłumaczyć cokolwiek Eddiemu, zwłaszcza jak jest zestresowany.
– Jasne! – Do mojego boku przytulił się Louis, cały rozpromieniony. – Jest moim chłopakiem.
Przetarłem sobie twarz, jęcząc w duchu na inteligencję tych dwóch idiotów. Mimo że się nie wydaję, są bardzo do siebie podobni. Poziom irytacji wywołują we mnie podobny.
A myślałem, że nikt nie przebije Eddiego.
– Co? – wykrztusił. – Chciałeś go zabić!
– Wcale nie.
– Wcale tak!
– Wcale nie.
– Wcale....
– Dość! Ile wy macie lat?!
– Ja prawie dwieście – odpowiedział mi niewinnie Lou, nie odsuwając się ode mnie na milimetr.
Boże, daj mi cierpliwość, pomyślałem.
– W śnie – zaczął oskarżycielsko Eddie, zaskakująco odważnie jak na niego. – Pokazałeś mi jego śmierć.
Louis wzruszył niewinnie ramionami, jakby nic się nie stało.
– Pokazałem ci największy strach, nie kontroluje tego.
– Kazałeś mi nie zbliżać się do niego, bo może coś się stać!
– A ty naiwny uwierzyłeś – zachichotał.
Eddie zrobił się czerwony jak burak. Biedak.
– Byłem śmiertelnie przerażony! Męczyłeś mnie tylko po to, by się zabawić?!
– Zrobiłem to byś się odczepił od mojego chłopaka.
– O mój Boże! Od kiedy niby?!
– Od wczoraj.
– Jesteś gejem? Dlaczego ja nic nie wiem? Od kiedy? O mój Boże, mój przyjaciel umawia się z demonem.
– Duchem.
– Duchem – poprawił się, nie myśląc.
Ponownie westchnąłem. Pomogło mi to ukoić nerwy.
– Eddie przestań histeryzować - wtrąciłem się w końcu w ich dziwną kłótnie.
– Jak mam nie histeryzować?! Mój przyjaciel odkrywa swoją seksualność, a mnie przy tym nie ma!
Jęknąłem zażenowany jego słowami. Dlaczego on zawsze musi być taki bezpośredni?
– Jesteś uroczy. – Dobił mnie Louis, głaskając mnie po włosach.
– Od jak dawna się znacie? – zapytał już bardziej rozluźniony. Widocznie już nie czuł zagrożenia ze strony blondyna.
– Od kiedy sprzedałeś mi duszę. – Uśmiechnął się do niego wrednie duch.
– Zabierzesz mi duszę?! – wrzasnął znów przerażony.
– Na co mi twoja głupia dusza? – prychnął pogardliwe. – Wole jego. – Wskazał na mnie.
Zmarszczyłem brwi.
– Nie dam ci mojej duszy – przypomniałem dobitnie.
– Przedyskutujmy to – zaproponował, łapiąc się za biodro.
– Zapomnij – powiedziałem z rozbawieniem.
– Jest strasznie uparty, co nie? – zwrócił się niespodziewanie do rudego.
– Masakrycznie – przyznał z zaangażowaniem Eddie.
Miałem ochotę ich obu udusić na miejscu. Jeszcze się dogadają na mojej szkodzie.
Rozniósł się dzwonek obwieszczający zajęcia. Poczułem ulgę, że uwolnię się od tych dwóch paskud.
– Lou – zwróciłem się łagodnie do chłopaka. – Zrobisz się niewidzialny? Będziesz mnie rozpraszać.
Spojrzał na mnie ogromnymi oczami, kiedy odgarnąłem mu jasny kosmyki z czoła i zaraz uśmiechnął się promiennie.
– Okej. – I jak na zawołanie zniknął.
Eddie wgapiał się we mnie jakby widział mnie po raz pierwszy w życiu.
– Co? – warknąłem, już nie udając miłego.
– Dlaczego dla mnie nie jesteś taki miły?
– Jestem dla ciebie wystarczająco miły – powiedziałem, wychodząc z tej przeklętej łazienki.
– Zawsze się zastanawiałem jaki byłbyś w związku – gderał, jak zwykle podążając za mną i deptając mi po piętach.– Kto by się spodziewał, że jesteś taki dobry.
– Przymkniesz się Eddie? Rose wystarczająco popsuła mi humor.
Natychmiast doskoczył do mnie, przybierając swoją wścibską minę. Doskonale wiedziałem, że to właśnie to było jego początkowym tematem zainteresowania, kiedy poszedł za mną do łazienki.
– Co zrobiła? Nigdy nie widziałem cię tak wściekłego.
– Sprzedała mnie – odpowiedziałem mu niechętnie, idąc w stronę sali od matematyki.
– Co?
– Wrzuciła mnie do piwnicy w rezydencji Louisa.
– Co?
– Tobie podobno też proponował. Ale nie dałeś się i odmówiłeś. Taka jest właśnie różnica, Eddie. Nie sprzedałeś mnie, nie rzuciłeś na pastwę ducha, by uratować własną skórę.
– Ale nic ci nie jest?
– Nie.
– To był jakiś wasz test, na nas? – zapytał podejrzliwie.
– Nie, chyba – przyznałem niepewnie. – Nie wiem co miał na myśli dokładnie Louis robiąc to, ale nie byłem wtajemniczony. Zwabił mnie tam nie po to by mnie zranić.
– To po co?
– Nie chcesz wiedzieć – uciąłem.
– Uprawialiście seks? – szepnął konspiracyjnie, nie poddając się.
Syknąłem zirytowany na jego wścibskość.
– Nie, kopałem mu grób – odpowiedziałem wprost i brutalnie, by się odczepił.
Przecież mu się nie przyznam, że później, owszem, uprawialiśmy seks.
– Jezu... – jęknął.
Dla niego to było za dużo. Zawsze był wrażliwy. Zrobił się wręcz blady na twarzy. Pewnie sobie to wyobraził.
– Sam się prosiłeś – odpowiedziałem mu, szturchając go jednocześnie. – W każdym razie, Louis cię polubił za twoją wierność.
– Wcale nie – rozeszło się cicho przy moim uchu.
Powstrzymałem się od prychnięcia śmiechem. Dla zasady będzie zaprzeczał.
– Po prostu bardziej chyba boje się twoje wściekłości, niż prześladowania ducha – przyznał zarumieniony.
– Dobry z ciebie przyjaciel, Eddie. – Klepnąłem go mimo to w ramię i zostawiłem na korytarzu, bo wchodziłem właśnie do klasy.
Mimo tych paranormalnych rzeczy, musiałem wrócić do rzeczywistości i utrzymać swoje dobre oceny.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top