Louie Duck
— Llewellyn Duck, albo się zaraz w tej chwili uspokoisz albo-!
— Mam na imię Louie!
Był zmęczony ciągłym powtarzaniem tego w kółko, był zmęczony już samym egzystowaniem przez te kilka godzin w tygodniu w towarzystwie tej jednej nauczycielki, która była bardziej głucha niż Scrooge na wszystkie prośby podwyżek u swoich pracowników. Miał dość. Miał ochotę rzucić to wszystko i odejść nie oglądając się za siebie. Czy naprawdę prosił o tak wiele? Czy naprawdę nazwanie go jednym cholernym imieniem było taki trudne? Czy mówienie do niego jak do chłopca którym był miało wyrządzić komuś krzywdę? Czy miało to mieć w ogóle jakikolwiek negatywne skutki czy po prostu wszyscy mieli gdzieś w jaki sposób się czuł?
Czasami naprawdę żałował, że po tym jak poszli do liceum on i jego bracia byli na zupełnie różnych profilach i nie widywali się aż tak często jak wcześniej. Może Huey który był zawsze tym który potrafił ukoić nerwy wszystkich w minutę oprócz tych swoich mógłby nieco przygasić jego gromadzące się od naprawdę długiego czasu zirytowanie, a Dewey który jak zwykle chciałby grać bohatera wstawiłby się za nim dzięki czemu kłótnia z najbardziej surową nauczycielką w szkole jeśli nie w mieście po prostu wydawałaby się sto procent łatwiejsza.
Teraz jednak nie miał nikogo. Nikt nie wstawiał się za nim nie chcąc narażać się kobiecie bądź zwyczajnie mając z tego zwyczajny ubaw kiedy to on w ich oczach błaźnił się na samym forum. Był również przekonany, że na pewno ta jedna osoba właśnie nagrywała całą tą sytuację tylko po to żeby zamieścić ten filmik w sieci i tylko napędzając w ten sposób buzujące w nim emocje.
To nie tak to wszystko miało wyglądać. Tyle razy słyszał od wszystkich, że lata nastoletnie będą tymi najlepszymi w jego życiu. Że będą zawierali nowe przyjaźnie, doświadczali nowych rzeczy oraz poznawali prawdę osobie. I w przypadku jego braci to naprawdę było prawdą. Huey był najlepszym studentem na swoim profilu, a trzeba było podkreślić, że przecież był pierwszoklasistą który olśnił swoim czystym i mądrym umysłem wszystkich już na starcie. Był nawet przekonany, że ten jeden dzienny gość który uczył ich fizyki modlił się do jakiegoś tam posążka dziękując za tak wybitnego uczniami. Był miły i pomocny co odczuwał każdy którego starszy wychwycił gdzieś na korytarzu pytając się czy nie potrzebował z czymś pomocy. Stał się również nieco bardziej pewny siebie chociaż nadal pozostawał tym samym grzecznym i niewinnym Heuy'em, tak czy siak każdy kto go spotkał choć razi i to nawet przelotnie go po prostu lubił.
Dewey natomiast stał się jednym z popularniejszych osób tak jak zawsze chciał. Znalazł sobie grupkę dobrych i lojalnych znajomych oraz z ich pomocą udało mu się dołączyć do drużyny koszykowej. Był pewny, że ten już nawet nie robił tego dla popularności, a dlatego, że w ostatnim czasie naprawdę wkręcił się w wszelkiego rodzaju sport, nawet akrobatykę, którą czasami ćwiczył z Webby chociaż nigdy by się do tego nie przyznał. W końcu było do zajęcie dla dziewczyn jak to ujął. Stał się też bardziej rozważny niż kiedyś bardziej zastanawiając się nad wszystkim co robił i jakie efekty by to miało.
Wszyscy w jego otoczeniu rozkwitali. Wszyscy w jego otoczeniu z dnia na dzień byli lepszymi osobami dając z siebie sto procent. Słyszał nawet, że Doofus zaczął zdobywać coraz wyższe wyniki w Świstakach. Cholery Doofus Drake który nie potrafił się zajść nawet kaktusem przez jeden dzień. Miał wrażenie jakby tylko on stał w miejscu popełniając te same błędy i ciągle robiąc te same rzeczy. Na tle inny utalentowanych ludzi takich jak jego bracia bądź Violet i Webby był mniej niż przeciętny. Nie różnił się niczym spośród niczego. Wtapiał się w tłum niczym kameleon który chował się przed drapieżnikiem. Tyle, że on nie chciał nigdy osiągnąć takiego efektu. Wiedział, że był mądry. Wiedział, że gdyby się postarał mógłby osiągnąć coś dużego, nawet Goldie mu to przyznała w jego ostatnie urodziny kiedy wpadła z niezapowiedzianą wizytą; wystarczyło żeby chciał. Niestety, jego natura była więcej niż tylko leniwa, on zwyczajnie był wybrakowany.
— Młoda damo albo usiądziesz w tej chwili na swoim krześle albo wyśle cię do dyrektora — mimo iż jej głos spuścił z głośności to jednak nadal pozostawał twardy i chłodny.
Nie to jednak skłoniło go do przesyłania opierania się dłońmi o blat stolika kiedy stał lekko się pochylając i do zajęcia swojego miejsca, a to, że nie mógł sobie pozwolić żeby zostać ponownie tam wysłanym w tym tygodniu. Wtedy już nie skończyłoby się na zwykłym upomnieniu i pogadance o szacunku do starszych, a na pewno jego matka zostałaby poinformowana. A on nie chciał robić sobie więcej kłopotów niż było to konieczne. Dlatego też czując jak robi mu się nie dobrze spełnił z ociąganiem rozkaz nauczycielki wpatrując się w nią z mordem w oczach. Z wiekiem jego temperament zaczął coraz bardziej wychodzić na wierzch. To było jasne, że nadal w całej rodzinie to on był najbardziej opanowany jednak nie zmieniało to tego, że jeśli komuś naprawdę udało się go wyprowadzić z równowagi na takim poziomie, że nie potrafił się do końca pohamować to w najbliższym czasie ta osoba byłaby w naprawdę kiepskiej sytuacji. Szkoda tylko, że mimo tego jak bardzo się starał nie był w stanie znaleźć dowodów na żadne brudy tej konkretnej osoby.
— Tak też myślałam — uśmiechnęła się dumna z siebie i swojej małej wygranej kiedy po klasie rozniosło się kilka chichotów.
Wtedy emocje zaczęły opadać, a on mógł spojrzeć na to co zrobił i jak mogło to wyglądać z boku, z punktu widzenia osób w jego klasie. Schował głowę w rękach skrzyżowanych na biurku po chwili jednak od razu podniósł głowę żeby nie dawać kobiecie pretekstu do wpisania mu uwagi za nieuważnie podczas zajęć. Teraz naprawdę chciał zniknąć, zapaść się pod ziemię. Zaczął się nawet zastanawiać czy przypadkiem nie byłby w stanie znaleźć magicznego artefaktu który by mu to zapewnił bez konieczności uśmiercania go przy tym. Kiedy wróci do domu na pewno tego poszuka.
Nie minęło wcale tak dużo gdy rozległ się dzwonek ogłaszający koniec zajęć na dziś. Jak się później mógł zorientować spędził na kłóceniu się z wroną dobre dziesięć minut. Westchnął kiedy ta posłała mu ponaglające spojrzenie kiedy tylko on został w sali którą najwyraźniej chciała już zamknąć i iść do swojego przesadnie dużego i kolorowego auta. Używała również takiego wzroku, że był niemalże pewny, że ta posądzała go o to, że jeśli spuści z niego wzrok choćby na jedną sekundę to będzie próbował dokonać jakiegoś aktu niszczenia mienia lub czegoś w tym stylu. Żeby tylko bardziej ją zirytować na początku udawał, że nie wie o co chodzi po tem wychodząc akurat wtedy kiedy miała podnieść głos. Uwielbiał to robić.
Przemierzał długi korytarz obklejony różnymi plakatami i ogłoszeniami z czasem dostrzegając, że z jego pola widzenia znikało coraz więcej osób. Uniósł leniwie rękę machając do swojego brata który akurat przechodził obok spiesząc się na dodatkowe zajęcia z chemii, nigdy nie wiedział skąd brał na to wszystko tyle energii. Ten odmachał mu niedbale szybko biegnąc w kierunku swojego przyjaciela. Kiedy przeszli z spotykania się na każdej przerwie i rozmawiania za każdym razem kiedy na siebie wpadli chociażby miałoby to być kilka słów do tego? Nie wiedział jednak może to było lepiej? W końcu na dobrą sprawę wolał żeby jego bracia nie dowiedzieli się o tym co się działo, nie było to na tyle ważne by zaprzątać ich głowy.
Poczuł pociągnięcie w bok kiedy miał skręcać by dostać się do gabinetu pielęgniarki po wyniki jakiś tam testów. Jego oczy otworzyły się szerzej gdy czyjeś palce wbiły się z dość dużą siłą w jego ramię, a następnie przymknęły się lekko z niezadowolenia kiedy upadł na podłogę. Rozpoznał sylwetki osób zanim na dobrą sprawę dokładnie na nich spojrzał. Mason oraz Noah już od samego początku coś do niego mieli chociaż przez pierwsze miesiące roku szkolnego uważał, że to dlatego, że go nie znali, a wiedzieli o nim to, że był siostrzeńcem najbogatszej kaczki na świecie, ba!, sam nią przez pewien okres czasu był (krótki okres czasu, ale jednak). Dlatego też myślał, że skoro mają o nim tylko takie informacje to po prostu uważali go za kolejnego dzieciaka który uważał, że jest bezkarny i wszystko mu wolno.
— Hejka Llewellyn. Mamy dla ciebie pewne małe pytanie. Dlaczego dziewczyna tak śliczna jak ty ściana swoje włosy w taki sposób? — Wyciągnął rękę do przodu chwytając go za kosmyk grzywki i ciągnąc w taki sposób, że wywołało to u niego syk. — Jestem pewny, że długie zdecydowanie lepiej by z tobą wyglądały.
Mylił się jednak. Oni byli po prostu transfobami którzy myśleli, że w taki sposób są fajni.
— Daj mi spokój Miller — odtrącił jego rękę. — Nie mam teraz czasu na twoje idiotyzmy — spróbował się podnieść kiedy znów został popchnięty do tyłu. Niestety nie stał tak stabilnie na nogach żeby się utrzymać.
— Ups. Nic ci nie jest panienko? To pewnie efekt upału, pozwól, że ci pomożemy — chwycił go za nadgarstek ciągnąc za niego do góry i próbując go zaciągnąć do toalety, która znajdowała się około dwóch metrów od nich. Do toalety damskiej. Jego przyjaciel natomiast najwyraźniej wyczuwając to, że za chwilę mogło wydarzyć się coś według nich "zabawnego" wyciągnął swój telefon włączając nagrywanie.
— Kurwa puść mnie — w końcu nie wytrzymał kopiąc go w kroczę na co ten od razu go wypuścił samemu krzycząc z bólu. Najwyraźniej jednak lekcje walki z Webby na które zaciągnął go kilka razy Dewey w końcu na coś się przydały.
Natychmiast się podniósł wytrącając zdezorientowanemu Noahowi urządzenie z dłoni dodatkowo na nie nadeptując żeby mieć pewność, że jeśli będzie chciał ponownie z niego skorzystać będzie musiał wysłać go do naprawy, a już kupno nowego by się bardziej opłacało. Nie zaczął biec od razu. Zrobił to dopiero wtedy kiedy miał pewność, że ci go nie dostrzegą zbyt zajęci sobą. Nie chciał dać im tej satysfakcji i dać pomyśleć, że uciekał przed nimi. Bo on wcale tego nie robił. Wcale się nie bał i wcale nie walczył o każdy następny krok. A drżenie rąk nic nie oznaczało, po prostu było mu zimno. Tak, dokładnie. Było mu po prostu zimno i tyle. Kiedy wróci do domu zrobi sobie coś ciepłego do picia i owinie się kocem na kanapie oglądając przy tym Imperium Osmańskie. Tak, to był doskonały plan dzięki któremu na pewno pozbędzie się tego dziwnego uczucia w jego klatce piersiowej.
***
Tak jak planował tak też zrobił. Jego brzuch już od dłuższego czasu domagał się czegoś do jedzenia więc również wziął paczkę czipsów z kuchni ukrytej na specjalne okazje ponieważ nie chciało mi się robić niczego innego. Może i wiedział, że to było niezdrowe zwłaszcza, że to była jedyna rzecz jaką dzisiaj zjadł jednak nie przejmował się tym zbytnio, no bo po co? Może i nie wyglądał, ale tak jak jego bracia miał naprawdę szybką przemianę baterii, po za tym raz na jakiś czas można było sobie na to pozwoli, to nie było tak, że jadł je dzień w dzień jak niektórzy mogliby pomyśleć przez jego leniwą naturę. Właśnie w tle leciał finał na który nie za bardzo zwracał uwagi przez to, że widział go już milion razy kiedy podskoczył nagle gdy dźwięk zatraskiwanych drzwi nagle w jego uderzył niespodziewanie. Słyszał również, że dorośli którzy aktualnie byli w kuchni również zamilkli najwyraźniej zaniepokojeni.
Nie musiał długo czekać gdy w korytarzu niedaleko drzwi do salonu pojawił się Dewey z całym przekonniętym ubraniem. Rzucił równie mokrym plecakiem w jedną z ścian potrącając przy tym małą komodę która stała obok. Zaczął wyraźnie zezłoszczony kierować się w stronę schodów na górę. Louie siedział jeszcze przez chwilę na swoim miejscu starając się wmówić sobie, że to nic. Pewnie jego brat ponownie wpadł na jakiś super głupi pomysł jak na przykład wskoczenie z jakiś doków do morza jednak zdawał sobie sprawę, że to nie mogło być to, inaczej jego brat nie wyglądałby tak jakby miał ochotę się na kogoś rzucić. Tak więc postanowił porzucić swoją strefę komfortu którą sobie stworzył i ruszył za swoim starszym bratem. Jak się potem okazało w połowie drogi został zatrzymany przez ich wuja oraz mamę którzy wpatrywali się w niego zmartwieni. Najwyraźniej i oni zdali sobie sprawę, że coś było nie tak.
— Kochanie czy coś się stało? — Zapytała ostrożnie samica kaczki, a Louie postanowił się schować za rogiem nie chcąc im przeszkadzać. I to wcale nie było tak, że właśnie ich podsłuchiwał troszkę naruszając ich prywatność, w końcu nie miał złych intencji, prawda?
— Nic się nie stało — przybrał typowy dla siebie ton. — Po prostu założyłem się z Mei czy zdołałam wytrzymać pod wodą dwie minuty — wypiął dumnie pierś.
— Kochanie przecież wiesz, że tak-
— Kłamiesz — przerwał jej Donald klękając przed swoim siostrzeńcem. — Wiesz, że możesz nam powiedzieć wszystko prawda?
Zapanowało milczenie, a atmosfera zagęściła się na tyle, że nawet tutaj był w stanie to poczuć. Zacisnął zdenerwowany dłonie w pięści. Ten jeden jeżyny raz wolał się mylić. Ten jeden jedyny raz naprawdę wolałby zwyczajnie nie mieć racji co do swojej hipotezy chociaż zazwyczaj czerpał taką satysfakcję gdy takie rzeczy okazywały się być prawdą. Przymknął oczy obiecując sobie, że jednak jeśli będzie to prawdą to zrobi wszystko żeby znaleźć jakieś dowody.
— To byli jacyś pierwszoklasiści jak ja tylko z innego profilu — odezwał się z powrotem, a serce Louie'go zatrzepotało żeby zaraz upaść na jego zaciśnięty żołądek. — Nie znałem ich, na dobrą sprawę widziałem ich pierwszy raz na oczy bo wydaje mi się, że kiedyś na Instagramie dostrzegłem ich zdjęcie. Tak czy siak nawet nie wiedziałem o co im chodziło, ale to zdawało się ich tylko bardziej zdenerwować. Gadali coś o jakiejś dziewczynie i zadawali jakieś dziwne pytania typu: "Czy ty jesteś normalny, że na to pozwoliłeś?". Nie dałem im najwyraźniej satysfakcjonującej odpowiedzi bo nawet nie zdążyłem nic odpowiedzieć, a wepchnęli mnie do fontanny przed szkołą.
— Te małe- — w oczach Delli zapłonęły ogniki furii, które zazwyczaj były widywane tylko u wujka Donalda gdy ten się wystarczająco zdenerwował.
— Dello, słownictwo — zganił ją jej brat, a następnie wyciągnął swoje dłonie oplatając ciało młodszego w uścisku. — Nie martw się tym Dewey, zajmiemy się tym. Nikomu coś takiego nie będzie uchodziło na sucho.
I kiedy cała trójka się rozeszła dopiero wtedy Louie pozwolił sobie upaść na kolana z niejaką twarzą. Oczywiście, oczywiście, że musiał mieć rację, w końcu nigdy się nie mylił; jego przeczucia były niezawodne. Może wtedy zareagował za ostro. Może jakby trzymał swoje emocje na wodzy lub nie odparł ataku siłą może Dewey wcale nie musiałby trafić do tej cholernej fontanny. Zaraz jednak w jego duchu zaczął rozkwitać duch walki, tego było już zwyczajnie za wiele. Skoro oni nie grali czysto, on też nie będzie tego robił.
Tej nocy kiedy siadał przed komputerem był więcej niż zdeterminowany żeby położyć temu wszystkiemu kres. Cieszył się również, że od jakiegoś czasu każdy z nich miał oddzielne pokoje, a co za tym idzie nie musiał się wymykać i tłumaczyć podczas ewentualnego nakrycia. Już jakiś czas temu przestano również sprawdzać czy już śpią rozumiejąc, że mieli własne życie oraz zwyczajnie musieli coś zrobić o czym zapomnieli co już nie raz się zdarzało. Jeśli chodziło natomiast o sprawę z dowodami to mógł być z tym mały problem. Wbrew pozorom tamci idioci wcale nie byli tacy głupi. Zawsze wybierali miejsca bez kamer bądź nawet jeśli takie były to pozorowali wszystko tak żeby wychodziło na to, że nie zrobili nic złego. Nie miał też wielu osób po swojej stronie, nie był w szkole ani popularny ani aż tak lubiany żeby pomóc mu przeciwstawić się im. W końcu jeden niewłaściwy ruch mógłby ich kosztować życie w szkole. Nie oznaczało to, że nie mógł tego załatwić trochę na około. W końcu miał te dwa dni zanim wróci do szkoły i zanim by to nastąpiło zamierzał to wykorzystać jak najbardziej mógł.
Tak więc kiedy po weekendzie wrócił do szkoły starał się zachowywać tak jak zawsze żeby zadowolenie z siebie które wręcz z niego wypływało w domu tutaj pozostawało niewidoczne. Jak zawsze przyszedł kilka minut przed dzwonkiem i jak zawsze usiadł w ławce pośrodku w miejscu w którym został ustalony przez nauczyciela. Nie trzeba było dużo czasu żeby nauczyciel dostał powiadomienie na telefon na które zmarszczył brwi. Przez chwilę w sali panowała elektryzująca cisza która wręcz rozsadzała go od środka.
— Mason, Noah, właśnie dostałem wiadomość od dyrektora żebyście się stawili w jego gabinecie — oznajmił pies, a Louie o mało nie podskoczył z radości. Naprawdę nie spodziewał się, że będzie to tak szybko jednak nie narzekał.
I kiedy wychodzili patrząc na siebie nerwowo nie mógł powstrzymać się od posłania im szerokiego uśmiechu który upewnił się, że dostrzegą, oczywiście również sprawiając, że nikt inny go nie zobaczy. A to, że jak wrócił do domu gdzie czekali na niego niemalże wszyscy dorośli przeszywając spojrzeniem jego duszę niemalże na wylot było już zupełnie inną historią.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top